poniedziałek, 14 marca 2022

Ryzykantka -47

 Jesień pomału zamieniała się  w  zimę, było coraz  zimniej i zaczęło się poranne  skrobanie  pokrytych szronem  szyb samochodu. Zwołano naradę rodzinną i postanowiono wiatę przerobić na  garaż - i to teraz, zaraz. Bo pomimo zapewnień panów od   klimatu, że  ocieplenie  było tuż, tuż, to póki co było wrednie  zimno i ten  paskudny  szron na szybach! Nawet Paweł, który był dość odporny na różne niedogodności, zaczął narzekać. Boczne ściany wiaty były cały czas opuszczone, a Roberta kolega  załatwił maty ocieplające, które przylegały  do  nich wewnątrz.No ale z budową garażu z prawdziwego  zdarzenia  trzeba  było zaczekać  do wiosny. Robert wymyślił, że w takim  razie weźmie  ekipę, by obudowała tylną i boczną ścianę  wiaty zwykłymi deskami,  zabezpieczonymi tylko wodoodpornie. W tym układzie jedną  ścianę wiaty  stanowiła ściana budynku, a dwie  były  z trzech  warstw-  warstwa  wewnętrzna to były maty ocieplające, potem  warstwa grubego plastiku i warstwa zewnętrzna zrobiona  z desek. Cała ta prowizorka strasznie  denerwowała Ewę a coraz  częściej również Roberta, Pawła a nawet tatę. Ojciec załatwił w urzędzie zezwolenie by wiatę  zamienić w garaż, ale.....była zima, a w  zimę się  nie  muruje! Któregoś listopadowego  poranka, gdy Ewa miała  pracować w  domu, a Robert miał dzień wolny, więc spokojnie jeszcze  wygrzewali się w łóżku, zaintrygowały ich radosne  piski Weli, śmiech Pawła  i paplanina  mamci. Po kwadransie rozległo się delikatne pukanie do drzwi ich  pokoju i cichy głos Pawła- to tylko ja- muszę wam coś pokazać. Wchodź, warknął wręcz Robert, skoro musisz.

Paweł ostrożnie otworzył drzwi - w lewej ręce trzymał nieduże pudełko. Zamknął za sobą drzwi, przykucnął obok łóżka  i odgarnął cienką warstewkę ligniny. Pod tym przykryciem leżał  zwinięty w kłębek bardzo maleńki, czarny jak węgiel psiaczek. Skąd masz tego malca? to strasznie maleńki pieseczek, skąd  go wziąłeś? On potrzebuje matki- stwierdziła Ewa. Już nie, podobno ma już 7 tygodni, była przy  nim kartka. Znalazłem go na  naszych schodach gdy otworzyłem  drzwi. Pudełko  z nim było w dużym pudełku wyłożonym grubo dookoła słomą. Po prostu ktoś  go nam podrzucił. Paweł, podaj  mi szlafrok, goły jestem. Co za  nieodpowiedzialność, mógł szczeniak zemrzeć z przechłodzenia! Ewa z wrażenia  zapomniała o tym, że jak zwykle jest naga i usiadła w łóżku. Paweł zerknął na swą przyszywaną  mamę i pomyślał-  ma świetne piersi, szczęściarz ze  starego! Ale  w tej  chwili Robert podał Ewie górę swej piżamy i "świetne  piersi" zniknęły okryte bluzą piżamową. 

Ewa wyciągnęła maleństwo z pudełka - był niewiele dłuższy niż jej  dłoń, a gdy go nakryła  drugą dłonią przytulił się do do jej  ciepłych  dłoni. No i co  z nim zrobimy?-  zapytała. Babcia i  dziadek są  zdania, że może u nas  w domu zostać, skoro los go do nas przywiał - powiedział Paweł. A  Wela aż się popłakała z radości i omal nie udusiła  babci i dziadka. A co wy o tym myślicie?  Ewa popatrzyła na rozanieloną minę  Pawła a w oczach Roberta wyczytała  aprobatę i  powiedziała - dobrze, niech  zostanie. Ale jeszcze  dziś trzeba  z nim iść do weterynarza żeby go zbadał i zlecił jak i  czym toto karmić. A potem trzeba  kupić dla niego psią  wyprawkę. Ale to  dopiero po wizycie u weterynarza. I do weterynarza to ja się z tym malcem przejdę. Na tym osiedlu jest dwóch weterynarzy, pewnie jeden  z nich przyjmuje  rano. Pójdę z tobą, stwierdził Robert, a potem zrobimy psie  zakupy. Zostaw go na  razie u nas Pawełku, muszę się  z nim oswoić i zrobię mu pampersa. To są i dla psów pampersy? - zdziwił się  Paweł. Nie  wiem, ale on jest taki maleńki, że pampersa  zrobię   mu z podpaski. Dużego siku  taki ociupinek przecież  nie  zrobi, to podpaska wystarczy. A teraz powiedzcie mi prawdę - który z Was tego pieska zafundował Weli? Przyrzekam, że nie  wpadnę w  szał i nie okaleczę ani nie   zamorduję, ani nie wyrzucę z domu. I nie  wkopię przed  rodzicami.  

No dobra - ja wymyśliłem, ale dalsza realizacja to już było Pawła  zmartwienie- przyznał się  Robert. Psina jest  rasowa, ale nie będzie  miała metryczki bo sunia  za dużo maluszków urodziła. Wyrośnie  na cocker spaniela, więc  trzeba  będzie  bardzo dbać o uszka, bo one  u tej rasy są obwisłe i  się  samoistnie   nie  wietrzą- uzupełnił Paweł.  Załatwiłem go przez weterynarza, który leczy psy tego hodowcy. To ten, który przyjmuje w tym wolno stojącym domku obok piekarza. Mamuś , dziadkowie się cieszą z tego pieska,  naprawdę. Bo mogą go bezkarnie  pieścić i  całować i ćwierkać  do niego. Zresztą sama zobaczysz gdy zejdziesz na dół. I rano to go podrzucił personel pana weterynarza. No dobrze - musimy się ubrać, więc zostaw to zwierzę bo muszę  się ubrać i zrobić  mu pampersa. 

Wela i Paweł nie  doczekali się na  zejście  Ewy i Roberta, bo Robert wpierw  musiał "przeprosić" Ewę, że  "spiskował". Poza tym dobrze  rozpoczęty dzień to był ten, który rozpoczynał się od serii pieszczot. Gdy  zeszli na śniadanie w domu byli już tylko rodzice Ewy. Oboje  szczęśliwi, że pieseczek  został zaakceptowany.

Mamcia roztkliwiała się -  nad  szczeniaczkiem. Według  niej był najpiękniejszym szczeniakiem na tej planecie. Zaraz po śniadaniu psina  została zapakowana do wyłożonej kocykiem termo torby i  zawieziona do weterynarza, ale nie tego, o którym mówił Paweł. Ten drugi weterynarz był znajomym Ewy z dawnych  lat. Roberta  nieco zdegustował fakt, że Ewa i ten "wet" mówią  sobie po imieniu, ale odetchnął gdy przyszła żona pana  weta, bardzo ładna  kobieta, koleżanka Ewy jeszcze  ze szkoły. Psiak został wycałowany przez żonę pana weta, Ewa opowiedziała skąd się u niej wziął, koleżanka i jej mąż nie ukrywali, że cieszą się, że wreszcie Ewa  ma przy sobie "normalnego  faceta" a nie to  czupiradło, czyli Julka. Po 10 minutach  wizyty Robert się  czuł jakby oboje  znał od wielu, wielu  lat. Przyznał się, że on był projektodawcą a wykonawcą "zbrodni o nazwie  pies w domu" jego syn. 

Wet i jego żona przyklasnęli temu  pomysłowi - zwłaszcza żona, która  właśnie przez to, że zbyt  wcześnie zabrała się  za hodowlę  dzieci nie skończyła weterynarii - i jak się śmiała - jej kontakt  z weterynarią  zakończył się na wyjściu za mąż za weterynarza i  urodzeniu  mu trzech synów - obojgu marzyła się  dziewczynka, ale rodzili się  sami chłopcy. No a potem, gdy  dzieci były  na świecie to już i ochota na  studia  minęła i czasu nie było.

Ewa nie odmówiła  sobie  przyjemności opowiedzenia o swym  ostatnim kontakcie  z byłym  mężem, a oboje uzupełniając  się opowiedzieli jak  się poznali.

Potem Irena wyciągnęła  katalog firmy  wysyłkowej handlującej akcesoriami  dla  domowych zwierząt i  zaproponowała, żeby wybrali  z niego wyposażenie  dla psiaka, a ona  zamówi je  na siebie, bo ma kartę stałego klienta i dużą  zniżkę. Doradzała im  co warto kupić, a jej  mąż wybrał gotową   karmę dla  maluszka na teraz i na później. Potwierdzenie  zamówienia dostali  natychmiast i  zdaniem Ireny paczka z psim  majątkiem dotrze za dwa  dni, bo Ewa od razu opłaciła zakup.

Weterynarz uprzedzał, by nie przyzwyczajać psiaka do ludzkiego jedzenia, a to które  zamówił dobrze  zna i jego zdaniem jest dobrze  zbilansowane. Potem wymyślali imię  dla psiaka i Robert ochrzcił go Czarusiem, bo maluszek  wszystkich   oczarował.  Bardzo rozśmieszył oboje pampers zrobiony z podpaski. Potem Irena  dawała  wytyczne jak  maluszka  nauczyć  załatwiania się  w domu np. na tacy, która była wyłożona  ligniną. Na razie maluszek mógł być wypuszczany na ogród i dopóki nie  skończy  wszystkich niezbędnych szczepień nie  powinien wychodzić poza ogród. Oczywiście  oboje zostali  nauczeni jak  mają dbać o psie uszka, jak i  czym przycinać pazurki. Kupili też kropelki przeciw insektom. Po niemal godzinnej wizycie umówili się na  dalsze spotkania, tym  razem bardziej towarzyskie, bo Irena  chciała poznać Pawła i Welę. W  końcu  mieszkali blisko siebie i znali  się od dawna.  A, jak  stwierdziła  Irena, ta  "stara gwardia" dogadywała  się  bez trudu. 

Gdy wyszli od weterynarza Robert jęknął - no  nie wiem jak można mieć  trzech  chłopaków w  domu! Ewa się roześmiała - mam wrażenie  że mieć  ich  w domu to tylko część problemu, w końcu to Alina  ma  w domu dwóch. Chyba  większym  problemem jest ich  ubranie i  wyżywienie  i  zapewnienie  im odpowiednich  warunków i wykształcenia. A tak naprawdę to moja wyobraźnia  nie ogarnia trzech  ciąż i porodów. Z urody Ireny została  tylko ładna  buzia- a była to taka  zgrabna dziewczyna! Figurę  miała  jak modelka- 90-60-90. Od facetów to się nie  mogła opędzić. Ooooo, mały się  zesikał i to pewnie  kolejny raz, bo  bokiem pociekło i nie dało rady wsiąknąć.

Ale ten jej mąż też  całkiem niezły  facet pod względem  urody- stwierdził Robert. Ewa uśmiechnęła  się - podobno  kolejki dziewczyn się do niego ustawiały, a wybrał Irenę, bo go  "olewała". I ponoć bardzo  długo go lekceważyła. Znaliśmy  się wszyscy  jeszcze  ze szkoły, on  był w równoległej klasie. A pobrali  się zaraz po  maturze, bo jak mi wtedy  tłumaczyła  Irena, nie  chciała się  z nim kochać pod chmurką na  ławce w parku lub  w lesie na  kocu wśród  komarów i mrówek.

A ty nie  stałaś  w kolejce do niego? Nie, nie  stałam. Nie  zauważyłeś jeszcze, że mnie  nie służą blondyni?  Nawet gdy  są ciemnymi blondynami jak Koczkodan.

W drodze do  domu Ewa  wstąpiła  do sklepu po nieco inne podkładki, bardziej  chłonne. Kupiła ich  całkiem  sporo, bo stwierdziła, że  będzie nimi wyklejać psi "nocnik"  zamiast wykładać tacę ligniną. Kupiła też  kilka  torebek  karmy dla maluszków i buraki, bo  zdaniem Ireny najlepiej jest ugotować  buraki do miękkości, wywarem zalać karmę,  by rozmiękła i  dodać do tego  nieco przetartych buraków i wszystko razem rozmieszać na papkę. Śmiali  się  z Robertem, że najlepiej   będzie jeśli psiunio będzie urzędował w  swoim pudełku na stole w  salonie  lub  w aneksie  jadalnym, bo wtedy  będzie  cały  czas pod  kontrolą. Maluszek i  tak najwięcej  czasu  spędzał na drzemce. Ewa wypisała dużymi  literami,  czerwonym flamastrem  czego nie  wolno pieskowi  dawać a niebieskim flamastrem to co  powinien  dostawać.  Śmiać jej  się  chciało gdy razem  z dziadkami  siedzieli przy  stole na którym  stało pudełko wyłożone  mięciutkim kilka  razy  złożonym  ręcznikiem frotowym,  na którym spał Czaruś a oni pili kawę.

Jakimś "cudem" Paweł i  Wela bardzo  wcześnie  dotarli tego  dnia  do  domu. Na czas obiadu pudełko z pieskiem wywędrowało na  podłogę.  Akurat zdążyli  zjeść, gdy psiątko z  trudem stanęło na  łapkach, zrobiło ze  dwa kroczki i..... raczyło się  zsikać, co  wzbudziło entuzjazm Weli i  Pawła. Ewa czym prędzej usunęła  posikaną podkładkę i przykleiła w to miejsce  nową. Wszyscy chcieli znów przenieść maluszka  na stół,  ale Ewa  zaprotestowała- on się  musi przyzwyczaić do tego, że jest na  podłodze a my nad  nim górujemy.  Dopóki   nie  nauczy  się załatwiać  w jedno  miejsce będzie  miał do dyspozycji ograniczoną przestrzeń- zrobimy  mu kojec, w którym  będzie  miał swoją budkę i tacę do  załatwiania  swych potrzeb. On jest taki malutki, że kojec o wielkości metr na metr będzie dla niego tak  duży jak dla  każdego z nas  boisko do piłki nożnej.  Tato, może znajdziemy w piwnicy coś  jako podłogę  kojca i pokryjemy  ją  resztkami  wykładziny tej  z przedpokoju. Obramowanie dookoła zrobimy z siatki wolierowej, którą kiedyś okrywałeś warzywnik. I tylko trzeba  wymyślić   na  czym ją  rozpiąć, dobrze  byłoby na  czymś, co byłoby  mocowane do podłogi tego kojca. No to chodźmy, popatrzymy co tam  mamy. Po dwudziestu  minutach do  piwnicy wkroczył Robert, więc  dostał do rąk  część  "zdobyczy". Był to  dziecięcy drewniany kojec o bokach 1,5 metra, oraz kawałek wykładziny dywanowej  pasujący do niego wymiarami. Pomiędzy  szczebelkami  kojca Ewa planowała przepleść przezroczyste plastikowe koszulki na  dokumenty, mocowane między  sobą  zszywkami. Ewentualnie można by  zakupić odpowiedniej długości pasek siatki wolierowej. Ale  koszulki już były  w domu,  a po siatkę trzeba by dopiero do któregoś z dużych  marketów budowlanych podjechać. Ewa dała Weli i Pawłowi  wytyczne  dotyczące jedzenia  dla szczeniaczka,  tę noc i pewnie  następną maluszek  miał spędzić już w kojcu, ale w  swoim pudełku,  z którego usunięto jedną  ściankę, by mógł z niego wyjść. W pozostałych trzech ściankach Ewa zbudowała  z  kocyka coś w rodzaju  tzw.  "muszelki" by psina  miała  ciepły, przytulny kącik.

Wela  chciała  koniecznie  wziąć pieska na górę, ale Ewa  zaprotestowała tłumacząc, że pies  będzie  mieszkał na  dole, bo bieganie  po schodach  wcale  nie jest  korzystne   dla  zdrowia psów - i to poparł też  dziadek. Z czasem  zrobi się  barierkę,  by  pies  nie  wchodził na schody.Poza tym on  już teraz  musi się przyzwyczajać do swego miejsca, w którym  będzie  stale przebywał- musi mieć  świadomość, że to będzie dla niego stałe  miejsce, w którym  będzie  się  czuł bezpiecznie. Nie można psu w  głowie  robić bałaganu. Poszła do siebie  na górę i po chwili wróciła z książką o wychowywaniu ......psów i wręczyła ją Weli mówiąc - ja  naprawdę mam obszerną bibliotekę. A ty Pawełku bierz  się za  robienie ścianek kojca, o w ten  sposób. A my z Robertem idziemy zjeść razem kolację, bo on jutro zaczyna 12-godzinny  dyżur, więc musi dobrze wypocząć- idziemy  dziś  wcześnie  spać. A w aneksie jadalnym jest paczka podpasek do przyklejania na tacy. I ustawcie tacę w kojcu w takim  miejscu, by  psiak  do niej trafił.

W pokoju Ewa  mocno  przytuliła  się  do Roberta - dobrze, że nadmiar  swego instynktu macierzyńskiego ta  mała wyładuje  na psie. Może  dzięki temu  będzie nieco normalniejsza gdy  sama będzie  miała  dziecko. A psiaczek jest fajny. Ja to tylko  nie lubię  w domu kotów, bo nie oduczysz  kota wskakiwania gdzie  mu tylko przyjdzie  ochota. Byłam kiedyś u znajomej,  zaprosiła  mnie  na lunch. Ale gdy kot wskoczył mi na stół i usiadł koło  mojego talerza to nie  wyrobiłam,  wstałam i  wyszłam. Ona  się obraziła- przecież kot mi nic nie  zrobił, tylko usiadł koło mego talerza, na którym było jedzenie. Według  niej to ja  miałam  nie wszystkie klepki  na  miejscu. Przecież  ani  mi łapy  nie  wsadził w talerz  ani   mordy, więc nie  rozumiała  w czym problem. Nie  skrzywdzę  żadnego  kota,  ale  nie lubię ich   w domu. Mogę je obserwować, podziwiać ich  zręczność ale nie lubię. A wiesz - ja też   nie lubię  kotów- lubię psy - no może poza jedną  rasą- nie lubię tych bez  sierści. A ten  pewnie  będzie  ładny, o ile  go Wela  nie  zadusi z  miłości.

                                                                     c.d.n.


3 komentarze: