środa, 22 czerwca 2022

Trudny wybór - 47

 Helena i  Piotr wrócili z Bukowiny zachwyceni całym obiektem. Dużo basenów, ale jak stwierdziła Helena to bardziej  była  zadowolona z obsługi w Nałęczowie. No i - jak się  śmiała Helena- płacisz niemal za każde  spojrzenie na basen. Niewątpliwie realizacja tego kompleksu musiała pochłonąć wiele pieniędzy. Jeżeli chce  się  spędzić  cały  dzień na  basenie w dniach poniedziałek- piątek to płacisz  za dzień pobytu  89 zł.  Jeżeli masz  czas tylko w soboty i niedziele to musisz  wydać 99 zł/dzień.  Można  również spędzić tylko 3,5  godziny i wtedy  w tygodniu ta  frajda kosztuje75 zł, w  weekend 79zł.  Już nawet  nie patrzyli ile kosztuje taka  frajda  z dzieckiem, ale  dzieci płacą nieco  mniej  niż  dorośli. Można również  wykupić moczenie  się przez  45 minut i to kosztuje wtedy tylko 30 zł, z tym, że każda minuta ponad 45 minut kosztuje 33 grosze. Są też jeszcze  jakieś opcje  "rodzinne"  z dziećmi, ale z uwagi na brak  takowych  w tej  rodzinie   nie  wnikali  w szczegóły.

Ale jest też opcja dla tych, co wstają  bladym świtem - pomiędzy 9,00  a 11,00 płacisz  tylko 2,49zł. I ta wiadomość przyprawiła Adelę i  Emila o ból brzuchów od  śmiechu. Oboje się  skręcali ze śmiechu, bo dla  nich była to wielce zabawna  pora  na  pływanie. Adela  stwierdziła, że jak  jej  życie  zbrzydnie to przyjedzie na te baseny i  gdy o 9,00 rano trafi do  basenu to na pewno nie wyjdzie  z niego o własnych siłach tylko ją wyniosą w charakterze  nieboszczki, bo ona rano niezbyt kontaktuje i  zwyczajnie by się utopiła. Oboje twierdzili, że nie  wiedzą jakim cudem rano trafiają do samochodu i jadą do pracy. Bo rano to Adelka trafia do łazienki bez otwierania  oczu i jakby jej coś na drodze postawić to pewnie by wylądowała w innej części mieszkania.

Emil chciał koniecznie  zwrócić rodzicom pieniądze za ten "bukowiński Hilton", ale ojciec  go wyśmiał mówiąc- jeszcze  mamy, w końcu  i Milanówek dobrze  się  sprzedał i mieszkanie dziewczyn, poza tym  nie  wydawałem  tych pieniędzy, które mi podsyłałeś. Nie miałem po prostu "żywej  gotówki",  ale można  było płacić kartą, więc  nie było problemu.

W ciągu  dnia zatelefonował do Emila  Tomek - "ten od  spływu Dunajcem", jak  się telefonicznie  przedstawił. Zapraszał  ich wszystkich na kolację na następny  dzień. Bo tyle opowiadał  swej  żonie i teściom  o "warszawiakach", że żona bardzo  chciałaby ich poznać- a najwygodniej  jest, by to oni do nich  przyjechali, dziecko jak zwykle  pójdzie o siódmej  spać, więc  będą mogli sobie  swobodnie   rozmawiać. Ale  niech  koniecznie przyjadą około 18,00 bo obiecali   małej, że spotka  się z  gośćmi z Warszawy. Emil  się  śmiał, że Tomek robi  z nich  atrakcję dla  dziecka i mała będzie  rozczarowana , że są tacy nudni. Poza  tym Tomek poprosił   by przypadkiem  nie  wpadli na pomysł przyniesienia  dla  małej  słodyczy, bo oni ją uczą  "życia bez słodyczy."  Okazało  się, że mieszkają na Antałówce i żeby goście nie błądzili  Tomek po prostu po nich  wpadnie- albo samochodem  albo per pedes. Bo na Antałówce, jak  w całym  Zakopanem sama  znajomość adresu to  nie  wszystko, trzeba jeszcze  wiedzieć jak  do niego  dotrzeć, by  nie błądzić godzinami. Emil  pocieszył Tomka, że z tymi  adresami tutaj to niemal jak na  warszawskim  Ursynowie- też  trzeba  się  niekiedy  nieźle   nabłądzić   nim  się  trafi pod  właściwy  adres. I kto wie,  czy aby projektant Ursynowa  nie był z rodu  zakopiańczyków, od  dziecka przyzwyczajonym do tego, że nazwa ulicy  to nie  wszystko.

No to mamy  problem - stwierdziła Adela. Z reguły nie przychodzi się  w Polsce "w gości" z pustymi rękami, więc najłatwiej  jest kupić coś  słodkiego dla dziecka i sztywny  bukiet dla gospodarzy. Sztywny bukiet to możemy przynieść, ale nie mam pojęcia co małej kupić. No to jutro mamy "sklepowy" dzień- stwierdziła Adela. Nie mam  bladego pojęcia  co  można  kupić dla  trzylatki. I nie  umiem z takimi małymi dziećmi rozmawiać- martwiła  się Adela. No ale  nie jedziesz do pilnowania  jej tylko na spotkanie z jej rodzicami i dziadkami, więc nie  wpadaj   w panikę - stwierdził przytomnie  Piotr. My z Helą wręczymy sztywny  bukiet by się tradycji  stało  zadość,  a wy zajrzyjcie   do sklepu z  zabawkami i do księgarni, personel z reguły  wie co  dla  jakiego  wieku jest przeznaczone. Najwyżej dostanie  coś, co już ma,  ale dzieciom  to na ogół  nie przeszkadza. Na  wszelki  wypadek poproście o coś  najnowszego co mają - jest szansa, że mała jeszcze tego nie ma.  Nikt przy  zdrowych  zmysłach  nie lata co  dzień po zabawki i książeczki dla  dzieci.

Dzień zakupowy nie był taki bezowocny, jak to widziała  w swych przewidywaniach  Adela. Przy okazji udało im się  zrobić  zakupy dla rodziców. Dla Piotra kupili (drogi jak  cholera) szalik kaszmirowy, który na  dodatek był dopasowany do szalenie  niebieskich jego oczu. Tym sposobem już mieli prezent  na  Piotra imieniny. Pamiątka w postaci poszewki na  jasiek z mięciutkiego  białego owczego futerka też  była dobrym  zakupem. Gorzej  było z portmonetką  skórzaną, bo zdaniem Emila  to wszystkie  były "jakieś -takie-nieporęczne"i na pewno ojciec  nie będzie  chciał tego nosić. Dla Heleny kupili wełnianą, cieniutką chustę, w duże czerwone róże. 

Jako  sztywny bukiet kupili lekkie  białe włoskie  wino, a dla pań mini ogródek w szklanym pojemniku, co Adela określiła mianem "storczyki w  zalewie". Dla trzylatki "upolowali" w antykwariacie Baśnie Andersena z ilustracjami Szancera, egzemplarz wyglądał jak nowy- chyba  nigdy  nie był w rękach  czytelnika, a w sklepie papierniczo-pamiątkarskim planszę "lalka z ubrankami". 

Adela pamiętała taką "zabawkę" z własnego dzieciństwa  i uważała, że mała  będzie  miała świetną zabawę - lalka jedna,  a ubranek multum. Jedyna niedogodność, że należało wpierw te ubranka i samą lalkę powycinać, co w tym przypadku spadnie  na kogoś  z dorosłych. Na szczęście plansze  były w formacie  A4, więc  nie  trzeba było ich do transportu zwijać w rulon i Adela  dokupiła  do nich teczkę plastikową z  zapięciem.  Gdy tak krążyli po Zakopanem Adela  stwierdziła, że już  chyba więcej tu  nie przyjedzie,  ani latem  ani  zimą. Następna wizyta  w Tatrach to już będą  Tatry Słowackie, w które  wyskoczą teraz na jeden  dzień, a potem może  zimą i na pewno w przyszłym roku latem.

W domu "pamiątki z Zakopanego" od razu trafiły do rąk rodziców (oprócz  szalika, który  miał być  wszak prezentem   z okazji imienin). Helena  się śmiała, że teraz to narzuci na siebie  chustę i wybierze  się na Krupówki, żeby pozować do zdjęć "pamiątka  z  Zakopanego z fałszywą  góralką", a Piotr natychmiast oblekł swój jasieczek podróżny w jagnięce  futerko i rozsiadł się na kanapie z podusią pod  głową.

A co dla siebie kupiliście? - zapytała  Helena. Nooo, dla  nas to są właśnie  te dwa tygodnie gdy  możemy  być ciągle  razem a do tego z wami - odpowiedział Emil.  Zaczynam doceniać  w pełni jak to fajnie jest być cały czas poza pracą, mieć Adelkę na wyciągnięcie  ręki. Zwłaszcza, że przez  dwa  miesiące nie będziemy w jednej  firmie, no   a potem nie będziemy  pracować  w jednym pokoju.  Pod  tym względem to pewnie  lepiej by  było pracować  w kancelarii. Ale i tak nieźle, bo będziemy w jednym  budynku i razem jeździć do i  z pracy.

No nie wiem, czy  w kancelarii byłoby pod  tym  względem lepiej -stwierdziła Adela. To będą raptem trzy pokoje z kuchnią. Kuchnia będzie  tzw. "pomieszczeniem  socjalnym" czyli miejscem na zjedzenie czegoś i jak znam życie to i na wypalenie papierosa, no  chyba że trafią  się  sami niepalący pracownicy. Jeden pokój będzie musiał być na rozmowy z klientami i reszta  będzie  się tłamsić w jednym pokoju-sekretariacie. Albo umawiać  się  z klientami gdzieś  w mieście. I nie  wiem czy to takie fajne  będzie. Tu pod  tym względem  mieliśmy  bardzo  dobre  warunki  do pracy, tylko te  dojazdy były  mało  zabawne i to poranne wstawanie by o 7,30 już być  w pracy. W nowym miejscu będziemy  rozpoczynać pracę o 9,00 rano. No i będziemy mieć  dobry dojazd do pracy, zwłaszcza gdy ruszy metro. No niby tak, zgodził  się Emil, ale będę  musiał zapewne jeździć "na wizje   lokalne". No to wtedy będziesz brał samochód, ale nie  będzie to dzień  w dzień jak  rok  długi. Zresztą nie da się  ukryć, że każda praca ma  swoje  wady i  zalety.

Tak jak  było umówione, przed godziną osiemnastą przyjechał po  nich samochodem Tomek. Wymyślił, żeby nie brali  swego  samochodu, bo będzie  kłopot z parkowaniem i potem "po nocy" ich odwiezie. Albo my  sami wrócimy do domu  w ramach  spaceru- powiedział Piotr. To będzie  wszak zejście  w dół a nie  wędrówka w górę.  

Tomek im  wyjaśnił, że  powiedzieli  małej, że dziś przychodzą dwie nowe  ciocie i dwóch wujków, więc niech  się nie obrażą  gdy mała  zacznie ich  tytułować ciocią i  wujkiem.  Mała ma zakodowany lęk przed obcymi, tak ją  "zakodowała" teściowa, która panicznie  boi  się tego, że ufne  małe  dziecko da się zwabić komuś obcemu. Jak już będzie   starsza to się ją przekoduje. I w związku z tym mała ma  mnóstwo "przyszywanych" cioć i wujków. którzy  są dobrymi znajomymi rodziny.

Dom, w którym mieszkał Tomek  razem z teściami, zrobił na  warszawiakach  spore wrażenie. Po pierwsze był to dom w starym, góralskim  stylu z pełnych bali, budowany  "na  zrąb". Był duży, jednopiętrowy. I był to dom  wybudowany wiele lat  wcześniej i wybudowany  wtedy w  zupełnie innym miejscu, które teraz było odcinkiem szosy. Dom został w starym miejscu rozebrany bal po balu, każdy bal miał swój  numer i dodatkowo był opisany. Nowy dom postawiono na solidnym murowanym podpiwniczeniu- w piwnicy  była dodatkowa kuchnia, toaleta i bardzo duży pokój zrobiony na  wzór bułgarskiej mechany,  z dużym stołem, który rozłożony mógł pomieścić 12 osób. Ściany  były obłożone boazerią modrzewiową. Pod  ścianami dookoła były "siedziszcza" z poduszkami w pokrowcach z ...."łowickich pasiaków". Razem  wszystko tworzyło kolorową i jednocześnie miłą dla oka całość. W rogu stał piękny kaflowy piec, w którym zimą palono. Reszta pieców w  domu miała  zamontowane grzałki elektryczne. Pomieszczenie "mechany"  było wspólne, parter zajmowali młodzi, piętro rodzice. Kuchnia na parterze  była  wspólna ale  urzędowała  w niej  tylko teściowa Tomka.  Z okien sypialni na piętrze był widok na Giewont. Pokoje na parterze i piętrze prezentowały bale,  z których dom  powstał.

To jest przepiękny dom i jak  dobrze, że udało się  go ocalić - stwierdziła  Adela. Fakt, zgodził  sięTomek. Teraz takie domy bardzo rzadko się  buduje - to bardzo  droga  inwestycja, chociaż to tylko drewno. Ale taki dom to spokojnie 150 lat może postać. Tylko trochę trudno zdobyć takie bale. A i dobrych fachowców nie łatwo.Teraz często buduje się  domy z "półbali". Z zewnątrz wygląda imponująco, ale to już nie  to.

Gdy tak słuchali  wykładu Tomka na temat budownictwa  do "mechany" przyszła  jego żona  z córeczką. Mała ściskała w jednej rączce małego misia, drugą trzymając  się maminych spodni.  Tomek wyciągnął do niej  ręce i podniósł ją  do góry i zaszeptał - przedstaw  się i przywitaj - to są nowe ciocie i nowi wujkowie. Podszedł wpierw do Heleny, mała wyciągnęła do niej rączki, objęła za szyję i powiedziała- ja jestem Elunia, dobry dzień. A ja jestem Helena, dzień dobry,ślicznotko! Helena przyciągnęła do siebie Piotra i powiedziała- a to jest mój mąż, Piotr. I jeszcze jest tu moja córka  Adela i skierowała Tomka  wraz  z małą  w kierunku Adeli. Adela też  została uściskana i Tomek stanął obok Emila, który powiedział do małej- ja jestem Emil, mąż Adeli. Witaj śliczna,  mała  panienko. I Emil załapał  się nie tylko na uścisk  ale i też na  całuska. Ale na ręce  nie  dała  się jemu  wziąć. Gdy już mała stała na podłodze Adela podała jej teczkę mówiąc - a tu w środku jest coś  dla ciebie do  zabawy. Dla mnie? upewniła  się mała. Tak, dla ciebie do zabawy. Teczka rozmiaru "A4" dla drobnej trzylatki to jak formatka "A O" dla dorosłego, więc  szybko powiedziała - dziękuję i dała teczkę mamie. Baśnie Andersena zostały wręczone żonie Tomka, bo książka była za ciężka i zbyt gruba  dla takiej kruszyny. 

Ojej, a gdzie to kupiliście, nie wiem czemu,  ale nie ma  wznowień, pewnie  biedny pan Andersen wyszedł  z mody. Ojej, to cudowny prezent,  sama z rozkoszą poczytam i pooglądam! W tym czasie Piotr postawił na  stole wino i "storczyki  w  zalewie" mówiąc- a to dla  rodziców małej ślicznotki. Tomek w ramach podziękowania  stwierdził, że nie po to ich zaprosił  by naznosili  prezentów, a tylko dlatego ich  zaprosił, że ich bardzo polubił.  Linka, otwórz małej tę teczkę, bo się  z nią morduje i zaraz się rozpłacze. 

Adela szybko podeszła do małej, przykucnęła obok  niej i  powiedziała - otworzymy  razem tę  teczkę i  zobaczysz co tam jest. A potem  ci pomogę byś się mogła tym bawić. Mała  zaczęła wpatrywać  się w koraliki, które Adela miała na  szyi i powiedziała- ładne te koraliki.  Adela niewiele się namyślając zdjęła je szybko z szyi i zapięła na  szyi  małej mówiąc - jeżeli ci się podobają, to możesz je nosić. Koraliki były z tworzywa sztucznego, choć wyglądały całkiem przyzwoicie  i ciekawie. Poza tym były lekkie. Linka, czyli  Halinka, rzuciła okiem na małą wybiegającą z pokoju i powiedziała- przepraszam, ona ma świra na punkcie korali. Ależ nie masz, kobieto, za co przepraszać, to zwykły plastik, a jeśli ma  dziecko radochę to niech spokojnie  nosi, mam w domu więcej takich. Dobre na  co dzień bo leciutkie. Niech  nosi, skoro się jej podobają. Zobacz co jej kupiłam - i otworzyła teczkę. Ojej, ja też  się tym bawiłam,  nie wiedziałam, że jeszcze to można kupić - Halinka wpatrywała  się w plansze bardzo uważnie. No właśnie, ja też  się  zdziwiłam, że jeszcze są produkowane. No i  zobacz, one mają więcej ubranek niż kiedyś. Jeśli mi dasz nożyczki to zaraz powycinam, oszczędzę  ci trochę pracy. A kupiłam tu w papierniczo-pamiątkarskim. A gdzie się podziała mała? Pobiegła do babci, żeby się przejrzeć w lustrze i pewnie pochwalić. Nie wiem po kim to takie próżne dziecko - stwierdziła  Halina. No wiesz, zapewne po tatusiu. Wszystkie  moje koleżanki zawsze twierdzą, że  wszystkie niepożądane  cechy  dzieci  dziedziczą po ojcu, te  dobre to po mamie- powiedziała  ze śmiechem Adela.

                                                                  c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz