Około godziny 22,00 warszawiacy pięknie podziękowali i zaczęli się zbierać do wyjścia. Tomek szybko "wskoczył"w adidasy i powiedział, że ich odwiezie, bo chce mieć pewność, że bez problemów trafią na swą kwaterę. Na nic były ich zapewnienia, że trafią, że nie zabłądzą - Tomek chyba po prostu miał ochotę jeszcze wyjść z domu.
Gdy wsiadali do samochodu powiedział - bardzo dobrze, że Adela otworzyła Lince trochę oczy i mówiła o Warszawie właściwie same niemiłe rzeczy. Jej się wydaje, że tam życie jest łatwiejsze, a życie nigdzie nie jest łatwe. Tu mamy niemałą pomoc teściów, jest z kim zostawić wieczorem dziecko gdy chcemy iść do znajomych. Linka praktycznie tu nie gotuje, ma wyrozumiałego pracodawcę i nie ma bladego pojęcia co znaczy wredny szef. A do Warszawy to teściowie na pewno się nie przeprowadzą, to są rodowici górale. Stawki w państwowej służbie zdrowia są takie same, więcej niż tu i tak nie zarobię, a większe szanse mam tu na kawałek prywatnej praktyki niż w Warszawie. Bo tu to mogę jeden pokój na parterze przerobić na gabinet, a wiem ile kosztuje wynajęcie nawet małego pokoju w Warszawie. Kolega skończył w Warszawie stomatologię i prawie 2 lata szukał mieszkania nadającego się na gabinet. W końcu wziął z kolegą do spółki małe mieszkanie, 38 metrów kwadratowych. Unit wzięli w lizing, autoklaw musieli kupić, nie stać ich na razie na pomoc dentystyczną, sami muszą sprzątać a na dodatek kolega mieszka w małym pokoju tego mieszkania . Ze śmiechem mówi, że ma przynajmniej do pracy blisko, tylko musi pamiętać zawsze o załadowaniu autoklawu dostatecznie wcześnie, żeby go nie budził w nocy i bardzo cienko przędą jak na razie. I tak nieźle, bo obaj kawalerowie, bez rodzinnych zobowiązań.
Halinka nigdy nie zaznała biedy, ten dom to jej rodzice dostali przed laty w prezencie ślubnym, bo jej dziadkowie jedni i drudzy do biedaków nie należeli. Kiedyś przestrzegano, żeby bogatszy z domu chłopak nie brał za żonę dziewczyny z uboższego domu. Mówiono - miłość przyjdzie z czasem a pieniądze niestety nie. Mój teść jest fajny, gdy przyszedłem po raz pierwszy do nich do domu powiedział - chudzina jesteś, ale wyglądasz mi na dobrą inwestycję. Bo ja naprawdę byłem kiedyś strasznie chudy. Sporo trenowałem, a obżartuchem nie byłem. Nie wiem jak się sprawdzam jako inwestycja, ale jedno jest pewne - teściowie nie są moimi wrogami, traktują mnie tak jakbym też był ich dzieckiem. Teść się cieszy gdy mu w sezonie pomagam, jestem normalnie, oficjalnie zatrudniony, tak żeby był porządek w papierach. Jeśli jest tak, że nie mogę przyjechać na weekend, bo sesja ale jakieś inne piekło i szatany to w piątek po pracy wsiada w samochód i jedzie do mnie do Krakowa z wałówką, żebym przypadkiem nie głodował. Prześpi się u mnie w kawalerce i o 5 rano w sobotę wsiada w samochód i wraca do Zakopanego. To może się wydawać dziwne, ale teściowie są dla mnie lepsi niż moi rodzice. I prawdę mówiąc mam dla nich więcej ciepłych uczuć niż dla swoich rodziców. Elunia to była wpadka z winy Halinki, ale ani ona ani ja, nigdy nie usłyszeliśmy jakichkolwiek pretensji. Pełna aprobata, bo najważniejsze, że się kochamy no i dziecko musi mieć spokojny, kochający ją dom.
No i ma Elunia taki dom - powiedziała Helena. Widać gołym okiem, że dziecko zadbane, nie znerwicowane, świetnie rozwinięte, grzeczne i mądrutkie. A że więcej kochasz teściów niż rodziców to też nikogo z nas nie dziwi. Adela też tak ma- przecież są na wakacjach z teściami. Życie często pokazuje, że kwestia pokrewieństwa jest tak naprawdę mało istotna.
A wszystko masz już dopięte z tą praktyką w szpitalu?- zapytała Adela. Tak, już nawet wiem, który lekarz będzie moim opiekunem. I dobrze, że praktyka nie wypadła mi w sezonie zimowym, bo wtedy to jest tu istny dom wariatów- brakuje rąk do pracy, gipsu do gipsowania połamańców, ortez i niemal wszystkiego. Jesienią to się trafiają niefartowni wspinacze i bardziej są im potrzebne miejsca na intensywnej terapii niż fizjoterapia. W ubiegłym roku jeden z moich kolegów jeszcze z czasów szkolnych trenował wspinaczkę na skałkach w Jurze. Chwila-moment i odpadł od ścianki podobno nawet sam wstał- to wiem z opowieści kolegów-stwierdził, że skoro mu nie idzie, to wraca do domu, wsiadł do samochodu i nim zdążył ruszyć stracił przytomność. Nim do tych skałek dojechała karetka to już nie żył. Ja naprawdę nie bardzo rozumiem wspinaczy, tak samo nie rozumiem tych co wsiadają do samochodu i gaz do dechy. Że narażają siebie to małe piwko, ale są zagrożeniem dla innych.
No popatrz Tomek -ledwie się znamy a w tylu sprawach się zgadzamy- stwierdził Emil. Ja też nie rozumiem toku myślenia takich ludzi. Powiem ci, że zazdroszczę ci jednej rzeczy - mieszkania w tym pięknym drewnianym domu. To przepiękny dom, w nim się inaczej oddycha niż w mieszkaniu z betonu. Masz rację - w tym domu zawsze budzę się rano wypoczęty, nawet gdy późno pójdę spać i muszę wcześnie wstać. Zauważyłem też, że lepiej mi się mieszka w Krakowie odkąd na ścianach mam boazerię z desek modrzewiowych.
Oooo-właśnie, właśnie - to mi chodzi po głowie. To, albo boazeria z korka- stwierdziła Adela. Ale za mało się znam na drewnie i boję się, że mogę kupić złe drewno. Poza tym ktoś mi mówił, że wtedy gdy będzie boazeria z desek to zmniejszy mi się powierzchnia pokoju, więc może lepiej zainwestować w korek, to tylko 3 mm warstwa jest wtedy na ścianie.
Wiesz, o tym to porozmawiajcie z moim teściem, jego kuzyn się na tym zna. Bardzo sympatyczny człowiek, to cioteczny brat mego teścia. Jedno to ci mogę od razu powiedzieć - boazeria z desek dobrze wygląda tylko w dużym pokoju, mały pokój będzie wyglądał jak wnętrze drewnianego pudełka - stwierdził Tomek. No a teraz uciekam, bo podpadnę Lince, że gadam z wami bez niej. A co planujecie na jutro?
Jeszcze nie wiemy, rano nad tym pomyślimy - powiedział Piotr. My z Heleną to pewnie zaliczymy którąś z dolinek, a co młodzi będą robić to nie wiem. Adela uśmiechnęła się - pewnie pójdziemy ze "starymi" a potem kawałek ścieżką nad reglami. To dajcie znać telefonem- poprosił Tomek. No, to dobranoc, śpijcie dobrze.
Rano to pojęcie dość ogólne, zwłaszcza, że dla niektórych na urlopie słowo "rano" ma dość szeroki zakres- od godziny 9,00 do południa. Generalnie plan wycieczki streszczał się w słowach: Kalatówki, Droga nad Reglami, Sarnia Skała, Dolina Strążyska. Helena i Piotr co do Kalatówek nie mieli żadnych zastrzeżeń, natomiast dreptanie aż do Strążyskiej plus zaliczenie Sarniej Skały jakoś nie wzbudziło entuzjazmu. Ale mogą być mili i przyjechać po nich do wylotu Doliny Strążyskiej.
Gdy już mieli przeżute śniadanie i ogólny zarys wycieczki to Emil zatelefonował do Tomka. Fajnie, ucieszył się Tomek, to może spotkajmy się w Kuźnicach przy znaku wyznaczającym drogę na Kalatówki, wiesz, po prawej stronie drogi. Nie wiem, ale za to Adela wie- odpowiedział Emil. Ona jest bywała w świecie gór, ja nie. Tomku, rodzice pójdą tylko do Kalatówek, a my Drogą nad Reglami chcemy pójść do Strążyskiej, zawadzając o Sarnią Skałę, jeśli nie będzie jakiegoś tłoku po drodze. No to świetnie- Tomkowi wszystko pasowało - to my będziemy w trójkę. Skoro jadą też rodzice to wezmę Elunię, ona jest fajna w górach. I albo moje obie zostaną z twoimi rodzicami, albo wezmę ze sobą Elunię. Bo jak znam życie i swoją żonę to nie będzie się jej chciało dreptać do Strążyskiej. My też przyjedziemy samochodem do Kuźnic. I gdy już zejdziemy ze Sarniej Skały to dam znać mojej i podjedzie pod wylot Strążyskiej po nas wszystkich. No fajnie, a jesteś pewien, że Elunia da radę tyle potuptać? No jasne, że nie da rady, trochę ją poniosę, mam takie nosidło. Będzie mi robiła za plecak. Cała trasa od Kalatówek do Strążyskiej to jest dwie i pół godziny razem z wejściem na Sarnią skałę, które trwa polskich minut aż dziesięć. No to o której mamy się spotkać w Kuźnicach- przytomnie spytał się Emil. Poczekaj, spytam się Linki - no to może być o pierwszej- Emil, będziemy przy tym znaku o pierwszej, moja twierdzi, że się do tej pory wygrzebie.
Emil odłożył telefon i powiedział do rodziców i Adeli - wyobraźcie sobie, że on chce wziąć na to przejście do Strążyskiej dziecko. Halinka wg niego na pewno nie pójdzie, więc na Kalatówkach albo będzie z wami Halinka sama albo z dzieckiem. A my gdy już będziemy schodzić z Sarniej Skałki to on do niej zatelefonuje.
Świr- orzekła Adela- to przecież malutkie dziecko, nie da rady przejść tyle. No on o tym wie i ma dla niej jakieś nosidełko. Ciężka to ona chyba nie jest, ona raczej drobniutka jest. Powiedział, że będzie robiła za plecak. Nooo, ciekawie może być - powiedział Piotr.
A mnie się ten Tomek podoba - stwierdziła Helena. Bardzo dobrze, że od małego prowadzi ją w góry. W końcu tu mieszkają, niech dziecko pokocha te miejsca. Teraz trochę podrepcze a trochę ją ojciec poniesie ale to już zaszczepi w niej zamiłowanie do wycieczek i do gór. I na pewno będzie pamiętała tę wycieczkę do końca życia. Były prowadzone badania nad tym co dzieci pamiętają z wczesnego dzieciństwa i w badaniach wyszło, że trzylatki pamiętają szalenie dużo. Mało tego - przeżycia traumatyczne dzieci w wieku od 3 do 7 lat mogą spowodować w wieku dorosłym schizofrenię. Zresztą daleko nie trzeba szukać. Twoja matka szła do szkoły gdy miała 6 lat i pamiętam jaka była awantura i płacz, bo któreś z rodziców kupiło dla niej czarny, błyszczący, twardy niczym blacha tornister i twoja mama odstawiła cyrk, że ona go nie chce, bo czarny i błyszczący. Skończyło się przejechaniem kilka razy pasem po tyłku mojej siostrzyczki i zasmarkana, zapłakana została zaprowadzona do szkoły. A ja wtedy miałam raptem trzy lata.
Adela szykowała na drogę wodę z sokiem cytrynowym i batoniki z suszonymi owocami i czekoladą. Naszykowała pięć porcji, krojąc każdy batonik na małe porcje, takie na raz do buzi. Ponieważ było dość ciepło naszykowała też trzy bidony z piciem i przytomnie tym razem dopasowała do nich kubki, których nie brali, gdy szli sami. W ostatniej chwili dopakowała do małego plecaczka 2 paczki jednorazowych chusteczek.
Do Kuźnic dojechali 10 minut przed czasem. Widać było, że jeszcze nie sezon, poza tym nie było kolejki do kolejki na Kasprowy. Nie było to raczej nic dziwnego, o tej porze to część turystów już była w trasie ewentualnie pomału zbierała się do powrotu. No i było nawet trochę wolnych miejsc na parkingu. Adela rozdała czapeczki bejsbolowe, bo świeciło słońce, dopilnowała by wszyscy zabrali z samochodu swoje okulary przeciwsłoneczne i wtedy właśnie nadjechał Tomek z dziewczynami.
Mała turystka wyglądała super - miała spodenki do pół łydki, czapeczkę czerwoną z daszkiem, na plecach malutki plecaczek, na nóżkach wystrzałowe adidaski kupione na Słowacji. Pięknie się ze wszystkimi przywitała i doniosła Adeli, że mama nie pozwoliła jej założyć koralików. Adela kucając tłumaczyła małej, że koraliki po prostu nie nadają się do chodzenia po górach i zupełnie nie pasują do takiego pięknego sportowego stroju. Dziecię pokiwało główką i powiedziało - mama też tak mówiła.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń