W drodze powrotnej do domu Marta powiedziała do męża - mam ostatnio szczęście do spotykania na swej drodze ludzi z którymi bez najmniejszego trudu mogę złapać "wspólny język". I Ala i Michał są naprawdę fantastyczni. Cieszę się bardzo, że ich poznałam. Po historii o tym, jak Alę potraktowali jej rodzice uważam, że to co zrobiła moja matka to mały Pikuś, bo miałam i mam normalnego tatę. Jak się okazuje to jest jednak sporo nieco dziwnych rodziców na świecie. Wojtek spojrzał na nią i powiedział - w moim odczuciu to jednak jest dość istotna różnica - ty byłaś wtedy jeszcze dzieckiem, a Ala już była dorosła. To jednak spora różnica. Ty wymagałaś jeszcze opieki, nie byłaś samodzielna. Ala wg wszelkich reguł była wtedy już osobą pełnoletnią i nie musiała się podporządkowywać decyzji swoich rodziców. Ona jest niewiele młodsza od Michała, tylko że jest niewysoka, szczupła to wygląda na dużo młodszą, a jest tylko 4,5 roku młodsza od Michała.
Ala twierdzi, że ona już też przebolała to, że jej rodzice w tak paskudny sposób ją potraktowali i to nawet wtedy, gdy wiedzieli, że jej mąż zginął w wypadku. Usłyszała wtedy, że to kara boska za to, że wyszła za niego za mąż. Całe szczęście, że jej teściowie stanęli wtedy na wysokości zadania. I że ze zrozumieniem podeszli do tego, że ona chce wyjść za Michała i że nie robili afery z tego, że on chce usynowić ich wnuka. A sprawa szła przez sąd rodzinny, więc oni też się wypowiadali.
Ona gdy wyszła za Michała - opowiadała dalej Marta- to wprowadziła się do niego, czyli do mieszkania, w którym kiedyś mieszkał razem z rodzicami i zmieniła numer swego telefonu zmieniając operatora. A mieszkanie, w którym mieszkała z ojcem Mirka prawnie jest mieszkaniem jego rodziców i oni z niego korzystają głównie zimą gdy wpadają do Warszawy bo idą do teatru lub przyjeżdżają do dzieci czy też do swoich znajomych. Bo ojciec pierwszego męża Ali - ten "prosty badylarz spod Warszawy" skończył biotechnologię na SGGW i pracuje naukowo w jakimś instytucie. I ma w ogródku przydomową małą szklarenkę, w której na użytek własny hoduje warzywka, ma w ogrodzie kilka jabłonek takich starych odmian, których już duże sady nie hodują bo te stare odmiany to owocują dobrze co dwa lata a nie co rok. Jabłonki to ma w spadku po poprzednim właścicielu tej posesji. Wpierw chciał je usunąć, ale podobno one tak pięknie kwitną wiosną, że je zostawił. A że żyje w zgodzie z sąsiadami, którzy co prawda nie są po SGGW, ale każdy coś hoduje, to i cielęcinka dla wnusia jest i kurczaki własnego chowu i prawdziwa śmietana i masełko.
Ala się śmieje, że Michał to taki rodzaj anioła, który się pojawił by zająć się nią, Mirkiem i ukoić nieco ból jej teściów. A gdy Mirek po raz pierwszy powiedział "tata" to Michał się najzwyczajniej w świecie popłakał ze wzruszenia. I zaraz zatelefonował do dziadka, że Mirek powiedział "tata". A gdy okazało się, że Ala jest w ciąży to Michał zaraz poinformował o tym wydarzeniu teściów Ali, a dopiero potem swoich rodziców. Michał tak traktuje teściów Ali jakby oni byli jej rodzicami. Ala, zapytana przez teściową czemu nie utrzymuje kontaktu ze swymi rodzicami powiedziała jej tylko, że oni na to miano nijak nie zasługują i niech tak zostanie. A gdy teściowa nieco bardziej naciskała w końcu jej powiedziała, że nie podobało się jej rodzicom, że wyszła za mąż za ich syna, chociaż go nie znali bo nie chcieli go poznać.
Ale czemu nie chcieli poznać?- dziwiła się teściowa. Bo zestawili sobie dwa fakty - on studiuje na SGGW i mieszka pod Warszawą w miejscowości , w której mieszkają tzw. "badylarze". I że to oni ją "wypisali" z rodziny gdy wyszła za niego za mąż. A gdy zginął w wypadku to stwierdzili, że to kara boska za to, że za niego wyszła. Teściowa przytuliła ją i powiedziała - dla nas nadal jesteś drugim dzieckiem, a waszą "pareczkę" kochamy tak samo jak Mireczka. Rozumiem teraz twoje postępowanie. A Michała też pokochaliśmy. To dobry chłopak.
A ja, naiwna, myślałam, że tylko ja mam dziwne układy rodzinne bo mówię "mamo" do kobiety, która wcale nie jest moją matką. Muszę przed końcem swoich wakacji zrobić jakieś "party" i zaprosić oba nasze znajome małżeństwa. Mam nadzieję, że oni też się polubią i będziemy wszyscy razem tworzyć zgraną paczkę. Lena narzekała, że nie mają fajnych znajomych "dzieciatych" a ja już zapowiedziałam, że o powiększaniu rodziny to pomyślę po studiach i zapewne dopiero po roku pracy zawodowej.
Wojtek rozejrzał się po pokoju i powiedział- no nie wiem jak to zrobimy- to przecież będzie sześć osób dorosłych i pięcioro dzieci- nie porozmawiamy bo nas dzieciaki zawrzeszczą. Marta popatrzyła się na Wojtka z politowaniem - przecież chyba jasne, że zrobię "spęd" tylko dla dorosłych. Najlepiej w którąś sobotę, bo wtedy obie pary mogą dzieci odstawić do dziadków lub dziadkowie przyjechać do dzieci. Lena i Andrzej już rozglądają się za jakimś mieszkaniem na Ursynowie dla rodziców, bo komunikacja między Wolą a Ursynowem jest dość skomplikowana. A u Michała to mniejszy problem, bo dzieciaki szalenie lubią bywać u dziadków i mają tam też swoje zabawki poza tym dziadek zawsze ich zabiera do różnych sąsiadów żeby zobaczyły różne zwierzaki.
Ala mi opowiadała jak dziadek dał lekcję Mirkowi, bo usłyszał, że ten nazywa swoje rodzeństwo gnojami. Dziadek zaprowadził Mirka do dość odległego sąsiada, który ma dwa konie, cztery świnki, krowę i w pewnej odległości od domu prawdziwą, wiejską gnojówkę. Oprowadził dzieciaka po oborze, stajni, potem był wykład o tym, że każde żywe stworzenie je a potem, po strawieniu pokarm wydala, no ale zwierzątka nie chodzą w tym celu do toalety ani nie korzystają z nocniczka więc dobry gospodarz sprząta codziennie ich pomieszczenia i wszystko jest wyrzucane w jedno miejsce, czyli do gnojówki, bo te wszystkie odchody ludzie nazwali gnojem. Oczywiście cały wykład był gdy stali obok gnojówki. Mały zatykał nos, przestępował z nogi na nogę, ale nie śmiał odejść bo dziadek cały czas opowiadał. Na koniec zapytał Mirka dlaczego on nazywa swe rodzeństwo gnojami, skoro oni nie są odchodami zwierząt ani nie pachną brzydko. No i wtedy wyszło na jaw, że dzieciaki w przedszkolu tak się do siebie zwracają. Ale, jak się śmieje Ala, smród gnojówki zmobilizował szare komórki dziecka i mały powiedział sam, z własnej inicjatywy, że nigdy więcej nikogo nie nazwie gnojem, nawet w przedszkolu.
Dobre - stwierdził Wojtek. Wyczytałem gdzieś, że coraz mniej dzieci wie jak wygląda wieś bo takich prawdziwych wsi to w pobliżu dużych miast nie ma i właściwie takich prawdziwych wsi to już teraz nie ma, bo pomału, pomału, ale "cywilizacja" i do odleglejszych miejscowości dociera. Podobno już nawet w Bieszczadach trudno znaleźć "dzikie miejsca zapomniane przez Boga i ludzi". Jeden z kolegów nam opowiadał, że "napaleńcy" starają się za wszelką cenę utrzymać choć trochę "klimatu" z czasów nie tak odległych, gdy można było przepaść w Bieszczadach bez śladu, bo i dróg porządnych nie było , niektóre wsie były wyludnione a opuszczone domostwa zostały przez zaradnych rozebrane do podmurówek. Jak twierdzi to jego jakiś daleki kuzyn uciekł od żony w Bieszczady ale co miesiąc przysyłał pieniądze na dziecko i za każdym razem z innego miasta w Polsce. Bardzo nas rozbawiło jego opowiadanie, bo gdy ten kolega był kiedyś na urlopie w Bieszczadach, to podeszło do niego jakieś kudłate, zarośnięte indywiduum, klepnęło go ramię i ni to zapytało, ni stwierdziło - ty jesteś Bartek - no nie? Bartka nieco zatkało, bo nie przypominał sobie, by znał kogoś o takim wyglądzie i powiedział - może jestem, może nie jestem, a ty kim jesteś? Wtedy facet powiedział kim jest i czym się zajmuje. Powiedział, że żenił się pod przymusem, że wcale a wcale nie jest pewien, że to on był sprawcą ciąży swej żony, bo panienka dość szczodrze dzieliła się z chłopakami swym ciałem a poza tym pamiętał, że on był zabezpieczony. A wtedy testy genetyczne nie były robione w prywatnych laboratoriach analitycznych. Były wykonywane w państwowym laboratorium i tylko na zlecenie sądu.W stolicy było tylko jedno prywatne laboratorium ale nie robiło testów genetycznych. No to się ożenił i jeszcze nim się dziecko urodziło spłynął w Bieszczady. No a na pytanie gdzie on pracuje stwierdził, że jest smolarzem, czyli produkuje smołę drzewną. Bartek twierdził, że gdy to wtedy usłyszał to ponoć nie bardzo wiedział czy ma się śmiać czy płakać, że jego kuzyn zamiast kontynuować studia został smolarzem w Bieszczadach.
A ja byłam pewna, że smołę to tylko z węgla się robi - stwierdziła Marta- wciąż mam jednak jakieś braki z chemii.Wojtek roześmiał się - pociesz się, że większość ludzi nie wie nawet i tego, że smołę robi się z węgla i wcale nie są z tego powodu zmartwieni. Ja z kolei nie mam nawet bladego pojęcia z czego są robione różne kosmetyczne mazidła ale nie rwę włosów z głowy z tego powodu. Ty z kolei nie masz pojęcia o programowaniu i też się z tego powodu świat nie zapada i nie kończy. Nikt przecież nie jest w stanie wiedzieć wszystko o wszystkim. Ty wiesz i potrafisz uszyć sobie sukienkę, ja to podziwiam, ale nie rozpaczam, że tego nie potrafię. Każdy człowiek ma jakieś zdolności, coś mu udaje się świetnie, ale raczej nie ma na świecie wielu takich co potrafią i wiedzą wszystko. A z reguły geniusze tacy jak choćby Einstein czy inni wynalazcy w sprawach bytowych byli kiepściuni i gdyby nie ich kobiety to by chodzili "goli i bosi" bo nie bardzo potrafili zadbać o siebie. Z dziedziny kosmetyki to tylko wiem, że kremy mogą być na tłuszczach zwierzęcych lub roślinnych i że można się opalać smarując się oliwą z oliwek, bo moja matka tak robiła i kojarzyła mi się z frytkami. Ty to od początku byłaś dobra z chemii, a mnie to jakoś chemia zupełnie nie wchodziła do głowy. Do dziś pamiętam jak mnie odpytywałaś z chemii przed klasówkami. I chyba wtedy po raz pierwszy dostałem 4+ z tej chemii. Chemiczka podejrzewała, że na klasówce ściągałem, ale siedziałem z Alkiem, on był jeszcze gorszy z chemii niż ja a siedzieliśmy w pracowni chemicznej tuż przy stole chemiczki. Alek miał wtedy na lewej dłoni wypisany jeden wzór, ale mu się rozmazał i mu się cyferki pomyliły i potem chemiczka rozdając klasówki powiedziała mu, że takiego głąba jak on to jeszcze nie spotkała. A teraz ten "głąb" podobno wygrał jakiś konkurs architektoniczny i to nie w Polsce ale gdzieś w świecie. Jego rodzice wyjechali do Australii i on tam studiował. Oni pojechali wpierw bez niego, mieli wrócić po miesiącu, ale po miesiącu to tylko jego ściągnęli do Australii, bo jego ojciec dostał tam dobrą pracę i Alek tam robił liceum. Takie wiadomości mam od Ziutka. Jemu ta Australia posłużyła, nie poleciał tam by szukać opali.
Szkoda, że się nam tak ta klasa rozjechała po świecie- byliśmy bardzo zgraną bandą - powiedziała ze smutkiem Marta. No nie wiem - wtedy byliśmy jeszcze dziećmi, każdy z nas się zmienił a na dodatek zmieniły się też układy polityczne i gospodarcze w Europie i na świecie i nie wiem, czy dalej bylibyśmy "zgraną bandą"- zauważył trzeźwo Wojtek.
c.d.n.
c.d.n.
Podobało się
OdpowiedzUsuń