W dwa tygodnie później, po wielu uzgodnieniach i kombinacjach udało się Marcie zorganizować spotkanie trzech par małżeńskich. Dzieciarnia Michała została już w piątek wieczorem odwieziona pod Warszawę, a do dzieci Leny i Andrzeja przyjechały aż dwie babcie, czyli mama Leny i jej siostra. Andrzej był wdzięczny losowi bo tym razem miał dyżur nocny z piątku na sobotę i jakimś cudem żaden z pacjentów przyjętych na dyżurze nie wymagał natychmiastowej operacji, więc mógł się w swej "kanciapie" wyspać. Obie "dzieciate" pary nie ukrywały, że to bardzo miła okoliczność takie spotkanie bez obecności dzieci. Bawili się świetnie i jakoś cała szóstka nie mogła się nadziwić, że tak się świetnie towarzysko dobrali. Bo my wszyscy nadajemy na tej samej fali, więc się doskonale rozumiemy-podsumował Michał. Marta tuż przed przybyciem gości powiedziała do Wojtka, że ma wielką nadzieję, że obie pary "dzieciate" nie zagłębią się nagle w tematy ciąży, porodu i wychowu dzieci, a Michał z Wojtkiem nie ugrzęzną w tematach zawodowych.
Około trzeciej nad ranem z wielkim żalem zakończyli wieczór i stwierdzili, że przynajmniej raz w miesiącu będą robili takie spotkanie. Poza tym wymyślili, że nie byłoby źle pojechać gdzieś razem na wakacje i może właśnie do Sopotu i wtedy obie mamy namówiłyby na wyjazd swoje babcie. Wynajęliby wtedy 3 mieszkania typu M3, matki dzieciom gotowałyby na zmianę i byłoby świetnie.
Na tym spotkaniu była też Misia, która "przesiadała się" z jednych męskich kolan na następne, by w końcu zasnąć na kolanach Wojtka z noskiem wciśniętym w zgięcie jego łokcia - na szczęście w lewej ręce, więc mógł swobodnie jeść. Lena się trochę dziwiła, dlaczego Misia wolała bardziej męskie kolana niż damskie, ale Wojtek jej wytłumaczył, że po prostu Misia szybko pojęła, że męskie kolana są znacznie stabilniejsze bo z reguły tak się jakoś zdarzało, że Marta znacznie częściej wstawała z krzesła lub fotela i zostawiała Misię samą, a Misia jest tak rozbestwiona, że uważa to za wielki nietakt. A poza tym to Misia najbardziej lubi siedzieć na kolanach jego taty, bo wtedy miksuje się do wewnętrznej kieszeni bluzy dresowej ojca, w której chyba czuje się najbardziej utulona. A poza tym gdy ojciec wstaje to nie zostawia jej "samej" na krześle lub fotelu ale wszędzie zabiera ją wtedy ze sobą. A oni, ze względów bezpieczeństwa, żeby sobie nie zrobiła krzywdy wyuczyli ją, by sama nie zeskakiwała z krzesła na podłogę. Wyjątek stanowi łóżko w ich sypialni, bo cała podłoga w sypialni jest wyłożona grubą wykładziną a przy samym łóżku leżą jeszcze dodatkowo puszyste dywaniki. Gości najbardziej bawił fakt, że Misia, chociaż to miniaturowy piesek to ma dwa domy i dodatkowo miejsce w kwiaciarni.
Oczywiście nie obyło się bez opowieści snutej przez Wojtka jakim to sposobem "dorobili się" psa i że to Misia właśnie ich wybrała, bo się przywlokła na plaży do nóg Marty. No a plaża nie była tego dnia miejscem bezludnym. A nie bałaś się, że może cię ugryźć?- spytała Ala. Nie, nie bałam się, ona ma taką malutką mordkę, że nawet mi to do głowy nie wpadło. Pierwsze co pomyślałam, to że się komuś zgubiła, potem dotarło do mnie, że jest potwornie wychudzona, nie ma nawet obróżki i może chora więc zabraliśmy ją do weterynarza. I gdy powiedział, że psina zdrowa ale wygłodzona to już wtedy wiedziałam, że pojedzie z nami do Warszawy o ile nie zgłosi się właściciel. Bo wywiesiliśmy kartki w kilku miejscach, że się taki piesek przybłąkał. Weterynarz uważał, że Misia jest wynikiem "mezaliansu" z jakiegoś domu, w którym była rasowa psina i być może nawet ktoś szczeniaka wziął jako rasowy egzemplarz, a gdy okazało się, że to mieszaniec to ją wywiózł w okolice plaży i porzucił. Bo na ogół wydaje się szczeniaka z domu w wieku 7 tygodni, a taki szczeniaczek w niczym nie przypomina psa o nazwie swych rodziców. Oddaje się takie maleństwa, bo one wtedy już przestają być karmione przez sukę i łatwo przyzwyczajają się do nowego domu. Poza tym weterynarz mówił, że zaobserwował jakieś wynaturzenie wśród właścicieli psów, czyli celowe krzyżowanie różnych ras i to często po to by "otrzymać nową rasę". Ewentualnie krzyżują ze sobą osobniki tej samej rasy tak, by potomstwo było albo dużo mniejsze albo sporo większe od uznanego standardu. I to powinno być tępione. A gdy byli w tym roku w Sopocie to byli sami, bo Pati orzekła, że pobyt w Sopocie może być stresem dla Misi, bo pieski są "pamiętliwe" no i Misia została u rodziców. Ale na następny pobyt już jej nie zostawią w Warszawie. Misia jest przyzwyczajona do trzech miejsc, w których mieszka - w każdym ma swoją budkę do spania i posłanko koło budki i swoją "służbę", która o nią dba. Poza tym to ona jest lekka i noszenie jej na rekach ewentualnie w transportówce nie jest problemem. Na necie są nawet specjalne plecaki do noszenia małych zwierząt, mają okienko, którego część jest ażurowa, żeby był dopływ powietrza. Ale w Polsce ich jeszcze nikt nie sprowadzał, bo polski modus vivendi w tej materii to po prostu porzucenie psa lub kota na pastwę losu ewentualnie odwiezienie do schroniska lub w jego okolice.
Andrzej stwierdził, że może kiedyś, kiedyś, gdy zgłupieje kompletnie i wybuduje sobie własny dom z ogrodem, albo dostanie w spadku po ojcu jego chałupę z ogrodem to na pewno będzie miał psa i ku zgorszeniu okolicznych sąsiadów nie będzie go hodował w budzie koło domu, ale w samym domu. Ale jak zna siebie i życie to raczej nie grozi mu taki pomysł by zamieszkać na starość w wolnostojącym domu, bo taki dom i ogród to stały strup na głowie. Bo gdy się mieszka w mieście w wielorodzinnym budynku będącym własnością miasta lub spółdzielni, to nie obchodzi cię stan dachu, rynien i piwnic- jak coś jest źle to zgłaszasz to w administracji i oni mają obowiązek zadbać o to by dach był cały, rynny nie zatkane a piwnice nie zalewane wodą z podłoża. A poza tym, gdy on już będzie na emeryturze to raczej jest mało prawdopodobne, że będzie miał siły by z sensem zajmować się takim wolno stojącym domem. Bo nie da się ukryć, że zawód który wykonuje jest bardzo wyczerpujący i fizycznie i psychicznie. I wie, że ma niewątpliwie wielkie szczęście, że ma tak bardzo mądrą i wyrozumiałą żonę, która doskonale wie jaka to jednak bardzo wyczerpująca praca. I dlatego w pewnym momencie pomyślał, że może by zrobić specjalizację w chirurgii plastycznej, no ale Marta swoimi opowieściami o nawet nie inwazyjnej medycynie estetycznej przekonała go, by się w to nie bawić. I zaraz wszyscy się zaczęli dopytywać co w takim razie Marta będzie robiła po ukończeniu studiów, więc Marta opowiadała jakie ma perspektywy po ukończeniu studiów.
Ala i Lena dziwiły się trochę, że zgodziła się pracować w ramach pół etatu w czasie wakacji, ale ani Andrzej ani Michał nie dziwili się. Andrzej niemal w każde wakacje na studiach pracował choć nie miał wcale złej sytuacji finansowej, Michał zresztą podobnie, choć przez cały czas obu utrzymywali rodzice. Rodzice Michała wyemigrowali gdy był na drugim roku studiów. Zresztą Wojtek podobnie- miał mieszkanie bo mieszkał z własną ciotką, ojciec płacił za jego utrzymanie a Wojtek pracował i dzięki temu dorobił się mieszkania spółdzielczego na Ursynowie. Wojtek z Andrzejem opowiedzieli Michałowi, jak to Marta wymyśliła zamianę mieszkań Wojtka i Andrzeja , potem Andrzej opowiedział ze szczegółami jak wyglądała jego przeprowadzka dzięki ojcu Wojtka, a na końcu Marta opowiedziała historię jak poznała nową żonę swego ojca i jak pokochała swego teścia, który naprawdę zasłużył by mieć miano taty.
Prawdę mówiąc to jesteśmy wszyscy szczęściarzami - podsumowała Marta. Mamy bardzo odpowiedzialnych rodziców i to dzięki nim mogliśmy dojść do punktu, w którym teraz jesteśmy. Ja pracuję dlatego, że zdecydowałam się na drugi stopień tych studiów i to wszystko co teraz robię w pracy, ten kontakt z chemikami jest dla mnie bardzo cenny, bo dowiaduję się o rzeczach, o których mam raczej mgliste pojęcie i gdy będę się o tym uczyła nie będzie to dla mnie typowa terra incognita. Poza tym to laboratorium jest dość blisko domu, w granicach naszej dzielnicy i miałabym niezły dojazd , lepiej niż teraz na uczelnię, bo teraz to się muszę przeprawiać na drugi brzeg Wisły. I jestem bardzo wdzięczna Wojtkowi i tacie, że mnie zmusili do zakupu samochodu, bo jednak jeżdżenie komunikacją miejską zabierało mi sporo czasu. Skłamałabym mówiąc, że robię tam jakąś poważną pracę, szef mi wciąż tłumaczy, że dla nich to jest pomoc bo całe życie nasze i rzeczy wielkie składają się głównie z małych kawałków, które zsumowane mają jednak znaczenie. Teraz to nastawiam różne próbki, wszystko muszę opisać bardzo szczegółowo, nawet godzinę z minutami o której nastawiłam, sprawdzić po określonym czasie ich stan fizyczny jak gęstość, lepkość, zapach, wygląd, mazistość- na szczęście nie muszę przeprowadzać degustacji- to wszak nie wyroby spożywcze. Czasem tylko mam dużo do czytania i muszę z tego co przeczytałam robić notatki. W sumie to się sporo uczę. Ale mnie się to podoba. Moje koleżanki to się wymownie w głowę stukały gdy się dowiedziały, że ja w wakacje będę w laboratorium pracować. One to sobie załatwiały wakacyjne praktyki w gabinetach kosmetycznych, bo ich zdaniem wiedza na temat składu chemicznego danego kosmetyku nie jest konieczna, to nie są środki które nabywa się tylko na podstawie recepty, więc po co sobie tym głowę obciążać. Ale one nie wiedzą, że ja dostaję za tę pracę regularne wynagrodzenie a one w tych gabinetach to będą przynosić, podawać i zamiatać głównie za frajer. One w ogóle patrzą na mnie jak na wariatkę - wyszła za mąż a nie jest w ciąży- no bo w niektórych środowiskach tylko dlatego wychodzi się za mąż jeśli się przypadkiem zajdzie. Będę robiła drugi stopień a nie mam w planie posiadania własnego salonu kosmetycznego. Mało tego - nie lubię zajęć praktycznych - robię bo muszę a nie dlatego, że lubię a co gorsze - mam z tego ocenę "bdb" i to już jest wręcz skandal. I nie chodzę z nimi na kawusię i nie opowiadam z kim się przesypiam i nie pokazuję swoich zdjęć z wakacji.
Andrzej się zaśmiewał w głos i powiedział - no to całe szczęście, że nie wiedzą jak wiele masz dobrych wiadomości z tak zwanej medycyny ogólnej i jak dobrze masz wszystko poukładane w głowie. Ty się dziecino marnujesz na tych studiach, powinnaś była jednak drugi raz podejść na medycynę i zdawać pod hasłem, że wybierasz nie ogólny lekarski ale medycynę estetyczną. Bo pewnie tak zgłosiłaś? No właśnie- tak właśnie zgłosiłam. Nie było po prostu dokładnych informacji- ktoś czegoś nie dopatrzył- powiedziała Marta. Ale nie zrobiła się z tego powodu dziura w niebie. Jeżeli nie wydarzy się nic złego to mam zamiar skończyć za dwa lata tę uczelnię, popracować rok i wziąć się za rozmnażanie. Tylko nie wiem, czy ja się nadaję na matkę bo mam okropne wymagania względem dzieci. O ile wyobrażałam sobie zawsze własne zamążpójście ( ale tylko za Wojtka) o tyle macierzyństwo jakoś jest poza moją wyobraźnią.
Lena popatrzyła na Martę i powiedziała - do wszystkiego trzeba po prostu dojrzeć emocjonalnie, choć w moim odczuciu to 3/4 populacji kobiet rodzi dzieci nim dojrzeje do tego emocjonalnie. Ty należysz do tych, którzy łączą rozum z dojrzałością emocjonalną i choć jak twierdzisz nie wyobrażasz sobie własnego macierzyństwa to ja uważam, że będziesz cudowną matką - moje dzieciaki ciągle się o ciebie dopytują kiedy do nas przyjdziesz i będziesz z nimi rysować. A ponieważ Michał podniósł brwi wyrażając lekkie, choć nieme zdziwienie, Lena szybko opowiedziała jak Marta z jej dzieciakami kolorowała obrazki. I teraz mamy w domu całe mnóstwo książeczek do kolorowania a rodzina dostała "prikaz" kupowania dla nich tylko takich książeczek, w których są albo ładne kolorowe fotografie zwierząt ewentualnie realistyczne ich obrazki a nie bohomazy mało przypominające prawdziwe zwierzęta. I "Starszy" poucza "Młodszego" by nie wychodził kredką poza kontur obrazka - powiedziała Lena. I obiecałam im, że pojedziemy do ZOO, ale muszą wpierw przestać bałaganić w domu. Na razie marnie im to idzie, ale już pomalutku kumają, że jeśli skończą się czymś bawić to muszą to odstawić na miejsce. I niechcący sama siebie musiałam zmobilizować by zaraz chować wszystko na miejsce, jeśli już czegoś w ciągu najbliższego czasu nie będę używać - przyznała się Lena.
c.d.n.
Podobało się🙂
OdpowiedzUsuń