W ostatnim tygodniu pracy Marta miała nieprzyjemny wypadek - rozleciała się jej szklana zlewka gdy ją zdejmowała z półki i Marta miała pokaleczoną w kilku miejscach lewą dłoń, a jedno przecięcie aż się prosiło o to, by je zobaczył chirurg. Szef laboratorium omal zawału nie dostał z tego powodu, a z kolei Marta była wściekła, bo dla niej ważna była zawartość owego szklanego naczynia. Pomimo tego wypadku udało się jej uratować zawartość, zrobiła sobie prowizoryczny opatrunek, wezwała na pomoc męża by ją odwiózł do domu bo sama nie obsłuży samochodu i na koniec uspokoiła szefa laboratorium, że przecież nadal ma pięć palców i że jej do śmierci jest jeszcze daleko. Natomiast była szalenie zdumiona, że nie zauważyła by naczynie było pęknięte gdy je wyjmowała z szafki i napełniała dobę wcześniej niewielką ilością badanego "mazidła".
Wojtek przyjechał w duecie z Michałem, który go po prostu podwiózł, żeby było szybciej. W drodze udało mu się skontaktować z Andrzejem - Andrzej poprosił by Wojtek ominął recepcję w przychodni dalekim łukiem i od razu przyprowadził Martę do jego gabinetu. On już na ten dzień skończył z ćwiartowaniem pacjentów na sali operacyjnej i jest w przychodni. Ale i tak zostawił wiadomość w recepcji, że zaraz przyjedzie jego bratowa, więc żeby nie zapisały do niego jakiegoś pacjenta na cito. Michał zaraz wrócił swoim samochodem do pracy, a Wojtek siadł za kierownicą samochodu Marty. Był przerażony, ale nadrabiał miną i całą drogę powtarzał : "jak to dobrze, że Andrzej jest w przychodni a nie na sali operacyjnej", a Marta odpowiadała - tak kochanie, masz rację.
Gdy wysiedli na parkingu Wojtek spytał, czy ona da radę sama iść czy może on weźmie z recepcji wózek. Marta, która już się uspokoiła powiedziała- nie przewiduję bym szła na rękach, a nogi to mam całe i nie pokaleczone. Gdy przechodzili koło recepcji panienka w różowym kitlu zerwała się z krzesełka mówiąc - pan doktor już czeka w gabinecie i "kurc galopkiem" powędrowała przed nimi do gabinetu. A Wojtek szepnął do Marty- pewnie następna zakochana w Andrzejku. Marta uśmiechnęła się i powiedziała - wcale mnie to nie dziwi, bo to kawałek przystojnego a do tego kulturalnego faceta. Wojtek zerknął na żonę i zapytał, siląc się na beztroski ton, czy Marcie też się Andrzej podoba.
No jasne, że mi się podoba, podoba mi się wielu facetów ale jestem twoją żoną, ciebie kocham a nie innych facetów. To tak jakbym spacerowała w galerii z ładnymi malowidłami. Jesteście obaj bardzo przystojni, lubię taki typ męskiej urody, ale kocham ciebie a nie Andrzeja. Po prostu go lubię i cenię bo to dobry fachowiec. Poza tym milej jest się obracać wśród urodziwych i kulturalnych ludzi niż wśród facetów wyglądających i zachowujących się niczym brakujące ogniwo w teorii Darwina.
Panienka, która ich wyprzedziła miała w tym dniu dyżur w gabinecie chirurgicznym - dyrekcja kliniki doszła do wniosku, że chirurg ma ważniejsze zadanie niż zmienianie opatrunku pacjentowi i zakładanie ewentualnie nowego i Andrzej dostał "z urzędu" pomoc w postaci pielęgniarki przeszkolonej pod kątem chirurgii.
Andrzej jak zwykle cmoknął Martę w czubek głowy i powiedział - oooo, jakiś nowy zapach masz na sobie! Siadaj, zobaczymy co sobie zrobiłaś. Boli cię? Czym i czy w ogóle dezynfekowałaś? Pani Ewo, sam to zdejmę a panią poproszę na razie o zrobienie nam kawusi - ale moja bratowa jej nie dostanie. A ty mów czym to dezynfekowałaś?
Marta uśmiechnęła się - zalałam wodą utlenioną, wypaprałam całą buteleczkę i zabrudziłam pół łazienki w pracy. Ale mam nadzieję, że nie mam żadnych okruchów szkła w środku. I jeśli nie ruszam kciukiem to mnie to nawet nie boli i na pewno nie jest to bardzo głębokie skaleczenie i chyba żadne ścięgno nie jest walnięte. Najbardziej to jestem wściekła, bo będę musiała powtórzyć to badanie a zależało mi by jak najszybciej mieć jego wyniki. Pierwszy raz w życiu rozpadło mi się szkło w ręce i dziwi mnie, że nie widziałam by ta cholerna zlewka była pęknięta gdy wkładałam do niej dobę wcześniej tę "maściugę", której ani nie było dużo ani nie jest żrąca i była o temperaturze pokojowej, nie była podgrzewana ani zamrażana czy też schładzana. To dla mnie prawdziwa zagadka.
Marciu- zaraz pani Ewa zrobi ci zastrzyk znieczulający, bo muszę zajrzeć w każde rozcięcie, a to może być bolesne. No i sprawdzę czy na pewno nie skaleczyłaś któregoś ścięgna - one są tu mało chronione tkanką mięśniową i skórną. I muszę cię pochwalić - dobrze, że zastosowałaś wodę utlenioną a nie jodynę. Byłaś kiedyś na jakimś szkoleniu w udzielaniu pierwszej pomocy?
Nie- odpowiedziała Marta- ale oglądałam program o weterynarzach w Afryce i zapamiętałam, że według nich woda utleniona nalana wprost na otwartą ranę jest najlepszym antybiotykiem, więc wywnioskowałam, że skoro to pomaga afrykańskim zwierzakom poranionym w buszu gdzie na pewno nie brakuje bakterii wywołujących ropne infekcje to i człowiekowi na pewno nie zaszkodzi. Poza tym mam wrażenie, że woda utleniona nie niszczy tkanek a poza tym nie szczypie. Ja raz na tydzień myję Misi ząbki szmatką namoczoną w wodzie utlenionej. Patent omówiony z weterynarzem. Misia nie protestuje bo potem dostaje ulubiony gryzaczek.
Andrzej uśmiechnął się i powiedział do Wojtka - ty bracie to musisz jakiś prezent sprawić Marcie za dzielność i przytomność umysłu. Bo to ostrzykiwanie środkiem przeciw bólowym to niestety jest na początku dość bolesne, a ona zniosła to bardzo dzielnie.
Wojtek pokiwał przytakująco głową - znam ją niemal całe życie, ona zawsze była szalenie dzielna i nigdy nie wpadała w panikę i zawsze, nie mam pojęcia skąd, wiedziała co trzeba zrobić. To zawsze podziwiałem i nadal podziwiam. Andrzej bardzo starannie przejrzał wszystkie zranienia, nigdzie nie było odłamków szkła, wszystkie ścięgna były "całe i zdrowe". Ale i tak Marta "załapała" się na zastrzyk z antybiotyku. Najgłębsze rozcięcie na mięśniu kciuka zostało "udekorowane" dwoma szwami, które za tydzień miały być usunięte, pozostałe zostały potraktowane plasterkami zastępującymi szycie. Marta dostała 10 dni zwolnienia lekarskiego i następnego dnia miała przyjść na zmianę opatrunku, ale na którą godzinę to Andrzej miał jeszcze ją zawiadomić rano, gdy będzie znał dokładnie swój plan dnia. No i oczywiście przez cały tydzień Marta będzie osobą jednoręczną.
No to ojciec jutro pojedzie tylko na chwilę do pracy i zaraz wróci- powiedział Wojtek do Marty gdy już wyszli z gabinetu. Ale po co? dlaczego? - przecież prawą rękę mam sprawną- tłumaczyła mężowi Marta. Zobaczysz sama - gdy dziś zobaczy twoją opatrzoną rękę to nawet batem go nie wypędzisz z domu do pracy. Przecież ty jesteś jego oczkiem w głowie i nie zostawi cię z tą ręką samą w domu. I to on cię jutro przywiezie do kliniki, jeśli to będzie w godzinach przedpołudniowych. Bo ja mam randkę z rektorem. I nie powinienem tego spotkania przekładać. Nie jestem pewien czy ojciec pozwoli ci na wzięcie głębszego oddechu żebyś się czasem nie uszkodziła podczas tej czynności - zaśmiał się Wojtek. I pewnie u nas zanocuje, bo w innym przypadku to się będzie zamartwiał czy ja stanę na wysokości zadania w kwestii opieki nad tobą. A poza tym nie zapominaj, że on Andrzeja też traktuje jak własne dziecko. On po prostu wreszcie swobodnie oddycha we własnym rytmie a nie pod dyktando swej byłej żony. Ojciec zawsze sobie cenił spokój, więc dla "świętego spokoju" działał pod dyktando mojej matki. I latami był pod jej dyktaturą. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że matka rządząc się niczym szara gęś cały czas wszystkim wmawiała, że to on rządzi w domu, a on w to wierzył- tylko nie wiem czemu.
A kto u nas rządzi w domu- zapytała Marta? U nas to chyba Misia - śmiał się Wojtek. Chyba już zauważyłaś, że u nas to zawsze wszystkie ważne sprawy omawiamy razem, niezależnie od tego czy one dotyczą ciebie czy mnie. Pomijam już fakt, że te mniej ważne też omawiamy- my po prostu najczęściej "myślimy na głos" i według mnie to jest cudowne, bo dzięki temu oboje wiemy co które z nas myśli. U Michała to niemal całe "zarządzanie" spadło na Michała, bo Ala twierdzi, że on jest sporo od niej starszy więc lepiej się zna na życiu niż ona. Ona , tak twierdzi Michał, wmówiła w siebie, że to przez nią zginął jej mąż, bo to ona nie zaprotestowała gdy dzwonił do niej przed drogą, z której już nie wrócił. I Michał się żalił do mnie, że nie wie jak jej to wybić z głowy.
Nie wiedziałam o tym, choć Ala mi sporo o sobie opowiadała- stwierdziła Marta. Powiedz Michałowi by w takim razie zarządził by poszła na terapię. Bo to samo z siebie nie minie, skoro dotąd nie minęło. Może się tylko pogorszyć ale nie polepszyć. Zapytam jutro Andrzeja, czy zna jakiegoś dobrego w te klocki psychoterapeutę. Bo to może zniszczyć ich małżeństwo. A Michał to fajny facet i chyba bardzo kocha Alę, więc szkoda by się to dobre stadło rozleciało przez jakieś idiotyczne wyrzuty sumienia Ali. Mnie mówiła, że jej pierwszy mąż zawsze jeździł za szybko, bo to go rajcowało. Ale nie szarżował nigdy gdy jechali razem, bo wiedział, że Ala się denerwuje. On nawet raz w miesiącu jeździł do Poznania by pojeździć po torze wyścigowym. Miał Alfa Romeo na które zarobił sam pracując za granicą, bo teść Ali nie chciał mu się "dołożyć" do kupna tego właśnie samochodu, zwłaszcza, że zdaniem jego ojca ford, którym jeździł mąż Ali miał zaledwie trzy lata, więc kupno nowego samochodu przez syna po prostu potępiał jako kaprys.
Miał rację Wojtek, że jego ojciec natychmiast przejmie ster rządów w domu - po wysłuchaniu dokładnej relacji z całego zdarzenia zatelefonował do swego szefa do domu i powiedział, że na najbliższy tydzień od zaraz bierze resztę zaległego urlopu bo musi się opiekować synową, która uległa wypadkowi, a co do następnego tygodnia to jeszcze na razie nic nie wie. No ale artykuł, który miał napisać oczywiście napisze tyle tylko, że po prostu prześle go mailem i pani Jadzia będzie musiała tym razem samodzielnie dopilnować wydania biuletynu, bo on w tym celu nie opuści biednej synowej.
Gdy teść skończył rozmowę Marta powiedziała do niego - tato, mówiłeś to wszystko takim tonem jakbym już stała nad grobem bo mnie rozjechała ciężarówka, ale ze mną nie jest źle, zostałam dokładnie odkażona miejscowo wpierw przez siebie potem przez Andrzeja, dostałam antybiotyk, mam sprawną jedną rękę i do tego to prawa ręka, a jestem praworęczną osobą. Oczywiście będzie mi miło, że będziesz ze mną w domu, ale naprawdę nie jest to sytuacja tragiczna, co zresztą jutro powie ci to sam Andrzej, bo chce jutro zmienić opatrunek. I też nie wiem po co bo na mój gust mógłby to zrobić za dwa dni. No ale to on jest chirurgiem a nie ja. A Wojtek ma jutro bardzo ważne spotkanie służbowe i uznał, że jestem taka ciamajda, że nie potrafię wezwać taksówki by mnie odwiozła do kliniki. Ta ręka mnie nie boli tylko wygląda tak intrygująco opatulona bandażem i na tej podkładce usztywniającej. Andrzej ją dał po to, by były wyprostowane a nie przykurczone palce a tym samym i ścięgna. Bo podobno bez podkładki to palce i ścięgna dążą do pozycji wielce spoczynkowej i szybko robią się przykurcze i potem wymaga to rehabilitacji. Zresztą jutro Andrzej sam ci to wszystko opowie. Jedno jest pewne - nigdy więcej nie będę łapać szklanego naczynia - pozwolę mu się rozbić na drobne kawałki. Muszę zadzwonić do rodziców, żeby nie padli w progu z przerażenia na widok tej opatrzonej ręki gdy wdepną do nas pod wieczór. Ciekawa jestem jak na tę rękę zareaguje Misia. Pewnie nie będzie się jej podobał zapach, choć mnie się wydaje, że jest całkiem neutralny. Ale psy to chyba mają nieco inny gust niż my i czulszy węch.
c.d.n.
Podobało się🙂
OdpowiedzUsuńPodobało się!
OdpowiedzUsuń