Dziesięć dni pobytu w Sopocie minęło szalenie szybko. Pogoda dopisała, tylko jeden dzień był mniej udany pod względem pogody, no ale tego dnia to byli na koncercie organowym w oliwskiej Katedrze. W czasie tego pobytu "odwiedzili" wszystkie miejscowości na Półwyspie Helskim. Nazwa Półwysep funkcjonowała w najlepsze, choć tak naprawdę ów twór natury wcale nie jest półwyspem ale.....mierzeją.
Ojciec Wojtka, który ostatni raz był w tych stronach w latach szkolnych był zdegustowany tym "zabetonowaniem" tych miejscowości- jego zdaniem Jastarnia była znacznie milsza gdy była "nieco lepszą wakacyjną dziurą" a stary Dom Zdrojowy z parkietem poza salą restauracji miał o wiele więcej uroku niż "to coś" co teraz wybudowano. I z sentymentem wspominał dawne popołudniowe wyprawy na pływanie kajakiem po zatoce, gdzie , jak to określił, nie narzucała się człowiekowi cywilizacja tak jak teraz. Nieco rozbawił młodych mówiąc, że wtedy to nawet woda w zatoce była znacznie cieplejsza i popołudniowe sporo niżej wiszące Słońce jakoś inaczej wygładzało przedpołudniową opaleniznę. A teraz to wcale nie jestem opalony - narzekał.
Tatooo - przecież teraz nie wolno ci siedzieć godzinami na słońcu - więc się nie opalamy tak jak kiedyś - tłumaczyła teściowi Marta. Ale twarz masz mimo tego opaloną a w Warszawie raczej nie będziesz spacerował ulicami z nagim torsem nawet gdybyś był cały mocno opalony, więc i tak twojej opalenizny nikt by nie oglądał - tłumaczyła teściowi Marta. Najważniejsze, że przez te dziesięć dni byłeś dzień w dzień na spacerze nad morzem a nie w zadymionej, zakurzonej i pełnej spalin Warszawie. Codziennie jadłeś jakieś dobre rybki i dostarczałeś organizmowi dobrej jakości białko. Jedliśmy też sporo zieleniny i owoców. Gdy wrócimy to postaramy się by w każdy weekend jeździć poza miasto jeżeli tylko pogoda na to pozwoli. Towarzystwo zawsze się znajdzie, Pati i tata też dołączą się chętnie. A Misia przez całą drogę do Powsina będzie po mnie deptała nie mogąc się doczekać lasu. A potem będzie ciągnęła nas na smyczy.
Tato, a ty w dalszym ciągu chcesz tu kupić jakieś mieszkanie? - spytał Wojtek. Jeszcze się nad tym zastanawiam, muszę sobie to wszystko w spokoju przemyśleć. Z jednej strony pomysł jest niezły, bo to inwestycja, która potem będzie w pewien sposób procentowała, ale być może nie przez cały rok, bo te nowe lokalizacje to dobre raczej tylko na okres wakacyjny.
No właśnie - też tak podejrzewam- stwierdził Wojtek. A poza tym to my z Martunią wolelibyśmy jeszcze gdzieś nad cieplejsze nieco morze pojechać w czasie wakacji. Wystarczy nam Morze Śródziemne i jakoś oboje nie marzymy o bardziej egzotycznych miejscach. Nie wątpię, że Malediwy są fajne, albo któraś z tajlandzkich wysepek, ale jak na razie to dla nas jest najważniejsze by być gdzieś razem i niekoniecznie musi to być jakieś egzotyczne miejsce. Kolega z pracy marzył o francuskiej riwierze i pojechał. Kosztowało niemało i stwierdził, że sprawa jest najzwyczajniej w świecie przereklamowana. Jak stwierdził to sytuacji nie ratowały panienki z gołymi biustami na plaży. Takie mieszkanie to trochę jak działka rekreacyjna - wpierw wielki zapał, a z czasem gdy masz tam pojechać to aż cię skręca w środku z niechęci, no ale musisz jechać - przecież masz działkę, więc powinieneś z niej korzystać. No i trzeba kolejny raz skosić trawę i chwasty i sprawdzić czy ktoś dziury w siatce nie wydłubał lub wręcz nie wziął sobie połowy ogrodzenia bo mu było potrzebne. Albo może domek jest w środku zdewastowany bo sobie zrobili w nim imprezę jacyś bezdomni.
Tata też się kiedyś napalał na działkę - powiedziała Marta. Przeszło mu gdy któryś z kolegów kupił i tata razem ze mną pojechał do niego aby owe cudo obejrzeć. Działka nad Liwcem, który podobnie jak Bug ma brzydki zwyczaj wylewać. Co dziwniejsze wylewał w tym miejscu jakby podziemnie - w piwnicy domku stała woda niemal do kolan, ale na powierzchni działki woda nie stała. Ta woda w piwnicy to był kłopot bo nie można było niczego tam przechowywać. Poza tym działki były dość regularnie okradane - wszystko było dla okradających wielce przydatne - nawet przybory do szycia, nie mówiąc już o czymś takim jak armatura czy terma oraz kuchenka na gaz z butli. A poza tym to tam było odludzie, obok były jeszcze dwie działki i pustka dookoła, do najbliższej wsi było coś około pięć kilometrów. A najgorsze to podobno były powroty bo się wciąż stało w korkach i przejazd około 60 kilometrów mógł i 2 godziny trwać. No i tata szybko się wyleczył z chęci posiadania działki.
A mnie Michał namawia byśmy sobie kupili działkę, bo Politechnika zakupiła nieco ponad 70 kilometrów od Warszawy, w stronę Wyszkowa, jakiś teren na działki pracownicze - powiedział Wojtek. Obiecałem, że przemyślę sprawę szybko, bo już tylko jedna działka została, ale ja dobrze wiem, że ani Martunia ani ja nie jesteśmy miłośnikami działek.
Chłopaki teraz są szaleńczo zajęci projektowaniem i szukaniem tanich wykonawców. Michał pieje z zachwytu, bo tam wywiezie na całe wakacje żonę i swą trójkę dzieciaków. Ale jeden z kolegów robił "wywiad" i okazało się, że ten teren jest co jakiś czas ( z reguły raz w roku) zalewany przez Bug bo to wszak nie jest uregulowana rzeka i jak się rozlewa to na kilka kilometrów i dlatego rolnicy, do których ten kawałek ziemi należy z wielką radochą go sprzedali. To jest jakoś chyba ze dwa kilometry od rzeki i jak sprawdzał jeden z bardziej przytomnych chłopaków to na tym terenie woda może mieć w trakcie powodzi nawet 120 cm wysokości, więc oni sobie wymyślili, że domy będą "stać na palach". Oczywiście nie co roku Bug ma taki wysoki stan wody w trakcie powodzi i entuzjaści działeczek liczą na to, że jak ubezpieczą dom i działkę to w razie powodzi dostaną forsę z ubezpieczenia. Ciekawy jestem ile betonu pójdzie na te pale, na których będą stały te domki. Bo na mój rozum to muszą one mieć ze 140 cm nad ziemią i nie mam pojęcia, bo się na tym nie znam, muszą być dość głęboko osadzone w gruncie. Teoretycznie beton może i nie jest drogi, ale ci, którzy będą to budowali nieźle sobie podreperują swój budżet budując w szczerym polu dziesięć domków na betonowych palach. Na całym tym terenie rośnie tylko jedno drzewo, bo to teren nie nadający się pod uprawę. Do najbliższego lasu jest kilometr. A jak znam życie to wszyscy zgodnie będą chcieli mieć "własne warzywka dla dzieci", tylko ciekawe kto im będzie te warzywka podlewał gdy oni będą w Warszawie. Może okoliczni miejscowi? - zgadywała Marta. Może, ale tylko wtedy gdy będzie im ktoś za to płacił. Tam nie ma żadnych sklepów w okolicy, więc potrzebne będą tam lodówki największe jakie są w sprzedaży detalicznej a każdy wyjazd na działkę będzie wymagał niezłego główkowania co może być tam jeszcze potrzebne. I chyba stamtąd jest znacznie bliżej do Wyszkowa niż do Warszawy. A tak przy okazji - bo znów zapomnę - w następny weekend wpadniemy do Michała. Już mu obiecałem no i może dzieciaki się nie pochorują do następnego weekendu. Ten starszy zawsze coś przynosi z przedszkola. Teraz po wakacjach i młodsze idą do przedszkola. Michał się zachwyca bo do nich na działki od szosy to jest ponad dziesięć kilometrów przez las niestety piaszczystą drogą, potem jeszcze ze cztery, też oczywiście po piachu. I wymyśliłem, że w tym układzie pojedziemy twoim samochodzikiem bo on lżejszy i łatwiej go z piachu wykopać.
Marta zaczęła się śmiać mówiąc: już widzę to - jedno będzie ciągnęło samochód na lince a drugie pchało i będzie super wycieczka na działeczkę do Michała. No wiesz- na razie to tam jeszcze dom Michała nie stoi- nawet nie jestem pewien czy on już wpłacił pieniądze na tę działkę. Bierz poprawkę na to, że tam jest trójka dzieci a ona dopiero co poszła do pracy. Dostaje jakieś pieniądze po ojcu najstarszego, no ale jak wiemy to zawsze są nie imponujące sumy i nie rosną wraz z dzieckiem tak jak ceny jego ubrań.
Na razie tłumaczę Michałowi, że to niestety jest inwestycja typu worek z dziurą w dnie. Chyba muszę przeprowadzić jakąś symulacje komputerową, bo mam podejrzenie, że bardziej by mu się opłaciło kupienie małego mieszkania typu M-3 w Sopocie i puszczenie go poza sezonem wakacyjnym na bazę hotelową a w wakacje miałby gdzie umieścić dzieciaki i żonę. Zwłaszcza, że na bazę hotelową to nie musi być mieszkanie najdalej pięćset metrów od morza. Muszę mu o tym powiedzieć. To bardzo porządny facet no i lubię go. Całkiem nieźle się rozumiemy, choć nie jest to takie porozumienie jak z Andrzejem. Mam powypisywane ceny mieszkań a część rozmów Michał będzie mógł prowadzić telefonicznie.
W przeddzień powrotu do Warszawy Wojtek dostał zawiadomienie ze swojej spółdzielni, że 25 sierpnia może odebrać klucze od swojego mieszkania na Ursynowie. Natychmiast tę wiadomość podesłał do Andrzeja wraz z wiadomością, że oni następnego dnia wracają już do Warszawy. "Więc o ile się bracie nie rozmyśliłeś w kwestii zamiany mieszkań to przejrzyj swój grafik i umówimy się na któreś popołudnie do notariusza. Ale pomyślałem, że może chcesz wpierw obejrzeć razem z Lenką to mieszkanie nim się zamienimy, żebyś po prostu nie brał tego mieszkania w ciemno. Bo to wy tam będziecie mieszkać, nie my. Obejrzycie, prześpicie się ze sprawą i zdecydujecie się, zresztą zamienić się możemy dopiero wtedy, gdy ja tam będę już figurował jako właściciel. Odpowiedź nadeszła w kilka godzin później- "daj cynk gdy wrócisz, dziś kroję raz za razem ".
Następnego dnia około godziny trzynastej parkowali już przed domem. Gdy Marta wysiadła z samochodu stwierdziła - mam wrażenie, że rodzice urzędowali w naszym mieszkaniu - okna wyraźnie są pomyte i wyprane firanki a miałam w planie by je umyć po powrocie. Gdy weszli do klatki schodowej Marta aż jęknęła - no fajnie, są nowe drzwi, a my nie mamy do nich kluczy! Martusiu - ja mam do nich klucze- odezwał się teść - dostałem je od twojego taty i musiałem dać słowo, że nic nie pisnę. Zresztą może któreś z nich jest w domu- zadzwoń do drzwi. Marta nacisnęła dzwonek i rozległa się melodyjka- kilka taktów mozartowskiego marsza tureckiego, oraz radosny pisk Misi. Drzwi otworzył tata trzymając na rękach Misię, która wiła się i usiłowała wyrwać do Marty. Marta wpierw zabrała Misię z rąk taty, potem pozwoliła Misi by ją polizała i powiedziała - no przecież miałeś tylko kupić wszystko, a remont miał być potem. Misia już witała się z Wojtkiem i teściem Marty, a tata tłumaczył Marcie, że przypadkiem spotkał znajomego, który naraił mu ekipę, która cały remoncik zrobiła w osiem dni. I nawet okna pomyli i wszystko po remoncie i zamontowali żaluzje, bo okna też wymienili. Tamte już nie były szczelne. Marcie szczęka nieco opadła i wyjąkała - a ja myślałam że one tylko pomyte bo się tak błyszczą. Ojej - to i łazienka jest nowa! Nooo, nowa i WC jest oddzielne i musieli rozebrać kawałek ściany,żeby drzwi zrobić. Cały dzień na te drzwi musieli stracić. Ale pani sąsiadka z góry nawet złego słowa nie powiedziała.To ceglana ściana, nie płyta betonowa, więc nie było ani długo ani dużo huku.
Marta była tak wzruszona, że aż się popłakała. A jak ci się podoba nowa podłoga i nowe nie szpitalne drzwi?- zapytał tata. No właśnie - to wszystko wygląda super i ta terakota, która wygląda jak parkiet i te drzwi. Ilu ich było, że zrobili wszystko w tak krótkim czasie? Czterech- robili od szóstej rano do dwudziestej drugiej, ale wieczorem nie hałasowali. Sąsiedzi się nie mogli nadziwić, że taka porządna ta ekipa. A to górale byli. I to jest prezent ode mnie i Wieśka. Przestań płakać Martusiu, bo cię będą oczka boleć. Jesteśmy obaj szczęśliwi, że mamy tak udane dzieci.
c.d.n.
Podobało się🙂
OdpowiedzUsuń