Maj i czerwiec upłynęły po obu stronach Odry pod hasłem "to muszą być najpiękniejsze wakacje"- Teresa początkowo jeszcze włączała się do dyskusji pomiędzy Kazikiem a Kurtem, ale szybko cały trud zostawiła Kazikowi. Wpadła na takie rozwiązanie gdy kilka razy usłyszała, że przecież ona nie ma pojęcia jak tam jest i w związku z tym nie muszą brać z Warszawy połowy wyposażenia swojego domu, zwłaszcza że nie jadą pod namiot ale do dobrze wyposażonego domku. Kurt w każdy majowy weekend tam był i starannie wietrzył domki i nawet trochę podgrzewał by przypadkiem nie było wilgoci. Przy tym wszystkim zapewniał Kazika, że nie jest to "specjalna procedura", robią tak przed każdym sezonem, poza tym starają się tam bywać cały czas przynajmniej raz w miesiącu, zwłaszcza, że to dość blisko Berlina - zdaniem Kurta odległość około 75 kilometrów to po prostu przysłowiowy "rzut beretem".
Akcja ukazująca Alinie ciemne strony macierzyństwa przyniosła rezultaty. Alina doszła do "odkrywczego wniosku", że to jednak spore uwiązanie, nawet wtedy, gdy dziecko nie jest karmione piersią a pokarmem zastępczym. Poza tym dotarło do niej, że w przeciwieństwie do Teresy, ona nie ma już nikogo z rodziców i będzie musiała liczyć tylko na siebie, bo jak na razie to Krystian i popołudniami bywa zajęty, bo spotyka się z klientami. Tak to niestety jest gdy się ma tak zwany " wolny zawód" - to nie jest regularnie wyjście z domu na osiem godzin do pracy, bo jednak często było to 12 godzin pracy. Teresa tłumaczyła Alinie, że najważniejsze, że Krystian robi to co lubi, że zaczyna się już liczyć na tym rynku, a poza tym zarabia na tyle dobrze, że będzie mogła wziąć urlop wychowawczy i nie oddawać dziecka do żłobka, zwłaszcza, że ma małe szanse na miejsce, bo wciąż żłobków brakuje. No i zaraz, gdy podsumują zarobki ich obojga, to się okaże, że powinni sobie zatrudnić prywatną opiekunkę do dziecka, a nie zajmować miejsca rodzinom o znacznie niższych dochodach.
Bo sytuacja jest taka, że najbardziej opłacalne jest bycie samotną, źle zarabiającą matką. A ludzie szybko dostrzegli, jaka sytuacja i coraz więcej jest rozwodów, bo są one w niektórych przypadkach wielce korzystnym krokiem. Teresa zna taki właśnie przypadek - małżeństwo po rozwodzie, ponieważ prawodawca wymyślił, że każde małżeństwo może posiadać tylko jedno mieszkanie własnościowe, a każde z nich chciało wykupić mieszkanie swoich rodziców, więc się rozwiedli. Mieszkania po rodzicach zostały wykupione, małżonkowie są rozwiedzeni, nadal mieszkają razem i tu jeszcze jeden bonus - młodsze dziecko dostało się do przedszkola, bo jest dzieckiem samotnej matki. A "rozwiedziony" małżonek gdy chce zezłościć swą "rozwiedzioną" żonę jedzie z kolegami na tydzień do Zakopanego na narty i wściekłej żonie mówi: "nie rozumiem czemu się tak złościsz, przecież jesteśmy już po rozwodzie, mam prawo jechać bez ciebie" i śmieje się. Pocieszam ją stale, że zmieni się prawodawca to i przepisy się zmienią, ale tak naprawdę to się dziwię, że zgodziła się na taki układ.
Przed weekendem zatelefonował do Teresy Franek. Zaprosił ich oboje z dzieckiem no i oczywiście też ojca Teresy na niedzielę do swej "posiadłości". Zapytał się też Teresę, czy nie będzie im przeszkadzało, że oprócz nich zaprosi również Alinę i Krystiana. Zapytany, czy aby wszystko z jego rozumem jest w porządku, że zadaje takie pytanie, Franek powiedział - pytam się, bo chyba jakiś wirus lub bakteria atakuje mózgi ludzi i coraz częściej rozpadają się związki rodzinne. Oczywiście zapraszam was na cały dzień, od rana do wieczora. Mój ojciec oczywiście też będzie, wielce się u mnie zadomowił i jestem z tego powodu zadowolony. Właściwie to mieszka ze mną cały czas.
Wymieniłem ogrodzenie na nowe, więc pewnie Alina się zdziwi- jest wyższe i na razie żywopłot jeszcze nie zdążył urosnąć, ale to hedera, to szybko urośnie. Połączyłem dwa rodzaje ogrodzenia- gabionowe, wypełnione szklanymi odpadami i kamykami z takimi tradycyjnymi , które zasłoni bluszcz. Teresa roześmiała się - Franiu- tak zupełnie szczerze to mówisz o tym z zupełnie niewłaściwą osobą- jedyny rodzaj pnącza jaki znam to dławisz, bo rośnie takie coś na naszym osiedlu. A znam dlatego, że część osób domaga się, żeby je zlikwidować, bo oplata drzewo i to mu może na zdrowie nie wyjść. A drugie pnące się, które znam to chmiel, który co roku odrasta w krzaczorach rosnących koło sklepu spożywczego.
Poza tym zupełnie nie mam pojęcia co to jest to ogrodzenie "ga......"-coś tam. No to zobaczysz jak przyjedziecie. I tym razem nie będzie tadżinu. Będzie pieczeń rzymska, cokolwiek to znaczy. Pieczeń rzymska? -jak echo powtórzyła Teresa. To fajnie, dawno nie jadłam, bo za leniwa jestem by się zabawiać jej robieniem. A z jakiego mięsa? Wołowiny i kurczaka - pasuje? No jasne, że pasuje. Mamy coś ze sobą przywieźć? Nic oprócz siebie i jedzenia dla Aleksandra Niewielkiego.
No to się zdziwisz, bo to już spore dziecko. Fajnie, że się spotkamy, bo w lipcu jedziemy do Niemiec, do tego faceta, z którym się kiedyś Kazik zaprzyjaźnił. Będziemy nad jakimś jeziorem, w ich domku. On z dziećmi i żoną też będzie. Trochę jestem niespokojna, bo to trójka dzieci płci męskiej. Zamarzyła im się dziewczynka po pierwszym chłopcu i zmajstrowali jeszcze dwóch. Cztery, sześć i osiem lat, ale w porę się opamiętali, że nie znają dobrze przepisu na dziewczynkę i zaprzestali produkcji - śmiała się Teresa.
No wiesz, trójka dzieci, z punktu widzenia demografów jest właściwą ilością, by nie zaczęła spadać liczba ludności danego kraju - stwierdził Franek. Bo przecież wiadomo, że nie wszyscy w wieku rozrodczym będą mieli dzieci, poza tym czy się to nam podoba czy nie, to jednak część dzieci umiera nim osiągnie wiek odpowiedni do założenia rodziny. Teresa roześmiała się - no trzeba jeszcze dodać, że niektórzy gdy nawet ów wiek osiągną to i tak rodziny nie założą, np. wstępując do zakonu. No właśnie - przytaknął jej Franek. No to przyjedźcie tak jeszcze przed południem, czekam na was z kawą, więc nie musicie jej rano pić w domu. No fajnie, więc w takim razie do jutra. Teresa zaraz przekazała tacie, że w niedzielę jadą do Franka.
Pogoda niedzielna jakoś nie chciała nikogo rozpieszczać słońcem - wczesnym rankiem nawet trochę popadało i gdy wyjeżdżali z domu około wpół do jedenastej, zastanawiali się czy uda im się jakiś spacer po lesie. Ale było ciepło, więc wzięli spacerowe nadwozie do wózka zamiast głębokiej gondoli. Po drodze wstąpili do ulubionej lodziarni i zakupili 2 pudełka lodów, w cukierni pudełko różnych ciastek, a po drodze łubiankę truskawek. Dotarli jako pierwsi, Krystian dojechał w 10 minut później. Dobrze, że Franek uprzedził, że zmienił ogrodzenie. Takiego ogrodzenia to jeszcze żadne z nich nie widziało. Wyglądało niczym mury zbudowane z kamieni.Były to jakby duże płaskie pojemniki z metalowej siatki wypełnione jedne dość sporymi kamieniami, inne z kolei wypełnione różnego kształtu i wielkości bryłkami szkła. Te wypełnione kamieniami były koloru waniliowego budyniu, te wypełnione szkłem miały różne odcienie błękitu. Panele "kamienne" i panele "szklane" były rozdzielone panelem metalowym z gęsto pionowo zamontowanymi kwadratowymi sztachetami. Dookoła całego ogrodzenia podłoże było wysypane białym żwirem na szerokość 20 centymetrów. No fajnie to wygląda - stwierdziła Teresa. Jeśli są z tyłu domu to chyba trzeba zadzwonić - ciekawe czy jest miejsce na samochód, bo Franek się odgrażał, że dokupi kawałek gruntu na garaż. Chciał odkupić od sąsiadki. Gdy tak stali, zza ogrodzenia, niemal niewidoczną furtką wyszedł Franek i pokazał im, by jechali za nim. Faktycznie udało mu się odkupić od sąsiadki kawałek terenu i była tam brama wjazdowa i garaż czekający na wykończenie. Gdy już wszystko było wyładowane z bagażnika, wózek złożony w całość, Kazik wyjął fotelik z Alkiem. Mały wpierw obdarował radosnym uśmiechem tatę, potem zaczął się wpatrywać we Franka. Więc ku uciesze Kazika Franek przedstawił się małemu uśmiechając się promiennie i w końcu mały też się delikatnie uśmiechnął. Ledwo zdążyli wejść do domu gdy nadjechali Krystian i Alina. Aleks został przeniesiony z fotelika do wózka, ale Kazik wziął małego na ręce, by było mu raźniej w nieznanym mu na co dzień otoczeniu.
Gdy już się rozsiedli do salonu weszła młoda dziewczyna, którą już tu kiedyś raz widzieli. Franek podszedł do niej, objął ją ramieniem i powiedział - to jest Joanna, czyli moja narzeczona. Wczoraj zgodziła się zostać moją żoną. Teoretycznie jakiś nędzny promil krwi nas łączy, które to łączenie było jeszcze w początku XIX wieku. Wdrożyłem całe śledztwo w rodzinie, zrobiliśmy wszystkie badania genetyczne i właściwie to mamy wspólne tylko RH dodatnie, ona ma grupę A, a ja 0. Jak sami widzicie młódka z niej jeszcze, ale nie wystraszyła się perspektywy życia ze starym chłopem. Co prawda podejrzewam, że bardziej ją rajcuje fakt, że może sobie eksperymentować w ogrodzie ile tylko zechce, a ja jestem tylko dodatkiem, ale i tak czuję się usatysfakcjonowany. Ale na jej decyzję musiałem poczekać aż do przedwczoraj - ważniejsza dla niej była sesja egzaminacyjna niż stan moich nerwów gdy czekałem na odpowiedź.
Ponieważ Asieńka jest "wyrodną córką", jak to zapodała jej rodzicielka, weźmiemy tylko ślub cywilny, żebyśmy nie musieli na nim oglądać naburmuszonej miny jej rodzicielki i zdegustowanego ojca, który upatrzył już sobie innego niż ja , zięcia. I będzie nam niezwykle miło, jeśli świadkować nam zechcą Alina i......tata Tesy. Tak będzie sprawiedliwie, po jednej osobie z każdej zaprzyjaźnionej ze mną rodziny. Po ślubie, który będzie za dwa tygodnie zrobimy sobie tu takie maleńkie, intymne wesele. Firmę cateringową już zamówiłem. W kilka dni później lecimy w podróż poślubną do..... Afryki. Wykupiłem pobyt w Tunezji. To dostatecznie cywilizowany kraj.Wybrałem wyspę Djerbę. Jest piękna, w sam raz na podróż poślubną. Wyjątkowo dobre jest tam jedzenie, chyba najlepsze w całej Tunezji. Ważne, że mają na miejscu wypożyczalnię samochodów, pozwiedzamy trochę Tunezję, wykupiłem pobyt dwutygodniowy.
Byłem tam raz, raptem 3 dni, ale znam takich, którzy byli tam dłużej i potem bardzo żałowali, że tydzień ma tylko siedem dni i że to tak szalenie krótko. Teresa uśmiechnęła się - wiem, kto z naszych pracowników tam był, bo się chwalił. Stwierdził, że "tam było bosko" i to pod każdym względem. Co prawda gdy sobie wyobraziłam tego pana bez garnituru a w stroju kąpielowym to bardzo się cieszyłam, że nie musiałam go w takiej sytuacji oglądać. On jest niezmiernie miłym facetem, tylko straszliwie zapyziałym - i już kilka razy miałam ochotę wręczyć mu kupon do jakiegoś SPA na odchudzanie. Ale bardzo możliwe, że to po prostu chorobliwe, tylko facet się nie leczy. No ale może on chodził po plaży w dżelabie. Nie mam pojęcia, nigdy nie byłem razem z nim w delegacji. Jedno jest pewne - męska biała dżelaba najlepiej chroni przed upałem. Wypróbowałem na sobie- wydawało mi się, że to głupota paradować w czymś co cię okrywa od stóp do głowy - tylko raz wyszedłem w koszuli z krótkim rękawem- myślałem, że zejdę od tego parzącego słońca.
A w Maroku też spacerowałeś w dżelabie? Raz do zdjęcia z grupą Tauregów. Oni chodzą w takich bardzo ciemno niebieskich ciuchach i obowiązkowo w zawoju na głowie.Widać mi na tym zdjęciu tylko oczy, nawet brwi mam zasłonięte. Śmieli się potem ze mnie, że Berber udawał Taurega. Ale w Maroku nie chodziłem w dżelabie tylko w bawełnianych koszulach i takich samych spodniach . Szło wyrobić. Brakuje mi chwilami tych starych arabskich dzielnic z ich szalenie barwnymi bazarami. Wszystko tam niezmiernie kolorowe i ich miejscowe wyroby i wszelakie przyprawy. Już się cieszę na to, że razem z Asią odwiedzę taki bazar. W Tunezji są piękne jedwabne suknie - nie dość, że jedwabne, to na dodatek haftowane.
c.d.n.
:)
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuń