Oczywiście Ewa opowiedziała w domu Robertowi jak bardzo się razem z Zigi wpierw wściekli na niefortunnego inwestora, a potem pośmiali, że pan Jerzy w kombinezonie motocyklowym będzie wyglądał jak przerośnięty mocno ludzik Michelin. Biedne to Kawasaki, jak takie 10XL go dosiądzie, to nie wiadomo czy osiągnie owe 299 km na godzinę.
Robert kiedyś "miał zaszczyt" obejrzeć pana Jerzego, bo chcąc być w swój wolny dzień dłużej z Ewą, zawiózł ją do niego, by wzięła założenia pod którąś z inwestycji. Już wtedy pan Jerzy wyglądał wielce okazale i zapewne z trudem mieścił się w odzieży typu 3XL. No a skoro jeszcze utył, to Robert stwierdził, że tylko patrzeć jak pan Jerzy zostanie stałym pacjentem jakiegoś ortopedy, bo kościec tego nie wytrzyma. A żeby było jeszcze śmieszniej i dziwniej, to żona pana Jerzego, zwana przez Zigi "księżniczką burgunda"(głównie z uwagi na jej imię) była od niego ze 20 lat młodsza, ładna i zgrabna i jakoś wszyscy bardzo powątpiewali w jej szczerość uczuć względem tego pana, ponieważ była wpierw opiekunką matki pana Jerzego. A gdy się pan Jerzy w niej "na śmierć" zakochał oddał mamusię do prywatnego domu opieki a sobie zostawił panią opiekunkę. Gdy któryś ze znajomych inwestorów powiedział mu wprost, że zrobił świństwo, bo wszystko co ma to zawdzięcza swoim rodzicom- przestał z nim rozmawiać.
Dni mijały szybko i- ku zdziwieniu Ewy- życie pod jednym dachem trzech pokoleń przebiegało bez żadnych problemów. Babcia i dziadek żyli nieco innym rytmem niż reszta, ale nawet jedna kuchnia nie zaburzała tego. Przestrzegali tylko nowego zwyczaju niedzielnego obiadu, gromadzącego wszystkich w aneksie jadalnym, powiększonym przy okazji przeróbki strychu. Zmniejszył się co prawda nieco salon ale i tak nadal służył tylko okazjonalnie. Babcia niczym dobry duszek pamiętała o tym co kto lubi i zawsze każdy z panów mógł odnaleźć w kuchni ulubione smakołyki. Raz na tydzień Ewa z Welą gotowały na cały tydzień. Zamrażarka w piwnicy zadziwiała swą zawartością- stały w niej rzędem słoiki z zamrożonym bulionem, różnymi już gotowymi drugimi daniami, wszystko opatrzone karteczkami.
Ewa z Robertem bardzo odnowili wyposażenie kuchni, wszystko pod kątem ułatwienia przygotowywania posiłków. Atmosfera szczerości, miłości i wzajemnego zaufania wpłynęła niezwykle kojąco na Welę. Wela wyraźnie rozkwitła. Nie dziwiło to wcale Ewy, bo tu niczego nie ukrywano, a zwłaszcza własnych uczuć. Poza tym każdy opowiadał co chciał i ile chciał ze swego służbowego podwórka. I nikomu nie przeszkadzało, że Robert z Ewą wciąż się do siebie tulą, że babcia głaszcze po głowie Pawła i Roberta jakby byli małymi chłopcami, że gdy pada deszcz to pilnuje by każdy miał parasol.
Do sprzątania przychodziła raz w tygodniu wynajęta sprzątająca i nadziwić się nie mogła, że przy trzech rodzinach jest tak czysto, co zawsze podkreślała. Ale babcia tłumaczyła- po prostu każdy z nas jeśli coś nabrudzi to "od ręki" to sprzątnie. To cała tajemnica. Poza tym nie ma tu ani małych dzieci ani zwierząt.
Dziadek w dalszym ciągu urządzał "kamienny japoński ogród" w czym mu pomagali Robert i Paweł, dbając by dziadek nie dźwigał kamieni. W którymś z czasopism dziadek wypatrzył "szklany wodospad" i bardzo się do tego projektu zapalił. Projekt przypadł też bardzo do gustu Pawłowi i Weli i oboje bardzo pomagali dziadkowi w realizacji. I chociaż wg projektu nie miało tam być ani kropli wody, tu woda spływała po szklanych kamieniach co dawało złudzenie, że tej wody jest dużo, a nie że cieknie jej niewiele a do tego w obiegu zamkniętym. Po "szklane kamienie" które były odpadami z huty szkła jeździli poza Warszawę i nim któryś wybrali polewali go wodą, sprawdzając jaki jest efekt wizualny.
Gotowy "wodospad" przeszedł ich oczekiwania. Wyglądał naprawdę pięknie, choć nie był duży. Dla ptaszków była nawet malusieńka "fontanna" ze stale świeżą wodą i zaraz zaczęły przylatywać różne ptaki. Gdy Ewa wysłała zdjęcie "wodospadu" do Aliny, ta stwierdziła, że też chce taki mieć, ale Franek zaoponował, że nie ma czasu by się tym zająć, a poza tym to mu dodatkowe ilości ptaków nie są potrzebne- i tak jest tu za dużo amatorów czereśni i truskawek, a taki "obiekt z wodą" tylko by je przyciągnął. Z nowości ogródkowych zakupiono dużą altanę, w której mogły stanąć trzy leżaki, a jej ściany, podobnie jak dach, były z gęstej, wodoodpornej tkaniny. Ściany można było na dowolną wysokość opuszczać lub podnosić. Tę inwestycję zrealizował w całości Paweł. Twierdził, że odkąd zaczął pracować poczuł się pełnoprawnym i wreszcie dorosłym członkiem rodziny. A Wela odkąd zamieszkała z rodzicami i dziadkami Pawła też się bardzo zmieniła - wyraźnie się uspokoiła, stała się pewna siebie i ku niezadowoleniu matki dość rzadko bywała w swej "patchworkowej" rodzinie a do tego nigdy nie przychodziła z własnej inicjatywy i zawsze była z Pawłem.
Zrealizowana wreszcie została wizyta Wojtka z żoną i maleńką Martusią. Martusia już dreptała, chociaż bardzo często jeszcze lądowała na pupie. Była bardzo pogodnym dzieckiem, ciekawym świata i dobrze reagującym na obce osoby - żadnego lęku, żadnego płaczu. Byli w Warszawie przez tydzień, mieszkali w mieszkaniu Ewy. Gdy się żegnali Wojtek stwierdził, że już nie ma ochoty na powrót do Warszawy. Ale zapraszali wszystkich do siebie- wystarczy gdy zatelefonują tydzień wcześniej. "Wojtki" wcale nie wynajmują swoich pokoi letnikom lub narciarzom, a gdy rodzice mają gości, wtedy mieszkają z "Wojtkami". Przecież bez trudu wszyscy zmieszczą się w domu teściów Wojtka, a teściowie będą na pewno bardzo ucieszeni gdy i babcia z dziadkiem przyjadą. I nawet was pomasuję i pomęczę - zapewniał Wojtek. Oczywiście dobrze by przyjechali przed sezonem, w takim terminie jak wtedy gdy jeszcze nie ma dzikich tłumów. Bo potem to jest "mało fajnie" bo wszędzie tłok.
Ewa stwierdziła, że przed sezonem to tylko oni i dziadkowie mogą przyjechać, bo Wela i Paweł są uzależnieni od przerw na swych uczelniach i nie mogą mieć urlopów w dowolnym czasie. Ale oczywiście pomyślą o tym.
W kilka dni później wybuchła mała scysja pomiędzy Pawłem i Welą. Wela stwierdziła, że bardzo się jej spodobała mała Martusia i że fajnie byłoby mieć dziecko. Paweł zerknął na nią i powiedział - jak skończysz studia to pomyślimy o tym. Przecież rozmawialiśmy o tym jeszcze przed ślubem. No ale gdyby się zdarzyło? Paweł spojrzał na nią groźnie- czy ty słyszysz siebie samą? W tej rodzinie nie może być więcej dzieci z przypadku, bo się "zdarzyły". I ty i ja jesteśmy takimi dziećmi i wystarczy. Ty byłaś latami oszukiwana, a ja miałem koszmarne dzieciństwo. Nasze dziecko ma być zaplanowane i oczekiwane. Przecież to uzgodniliśmy jeszcze przed ślubem. Jeśli chcesz mieć dziecko wcześniej to nie ze mną. I jeśli to co powiedziałaś przed minutą to miał być żart to masz wypaczone poczucie humoru. A ja naprawdę nie chcę dziecka dopóki nie skończysz studiów. Masz już niedużo, zdajesz egzaminy w terminach zerowych, chyba szkoda to wszystko zaprzepaścić. Wela, ja nie żartuję - jeśli chcesz dziecko wcześniej to rozejdźmy się, znajdź sobie innego męża. Przeboleję za jakiś czas stratę ciebie, choć będzie bardzo i długo bolało. I nie płacz, od dziś już niczego nie ugrasz swoimi łzami.
Tej nocy Paweł spał w ich dziennym pokoju. Wela przepłakała chyba pół nocy, rano wyglądała jak zdjęta z krzyża i nie pojechała na uczelnię rano, ale dopiero około godziny czternastej. Zastanawiała się, jaka będzie reakcja domowników, ale nikt nie zapytał się ani jej ani Pawła co się stało. Zupełnie jakby mieszkali w tym domu całkiem sami.
Robert i Ewa postanowili, że nie zapytają o nic ani Pawła ani Weli - to przecież dorośli ludzie. Ewa tylko poprosiła mamcię, żeby przypadkiem nie pytała się o nic Weli lub Pawła. Oni muszą sami sobie poradzić z czymś, co spowodowało łzy Weli. Wela wysłała tylko sms do Pawła, że wróci do domu późno, bo zapomniała, że ma dziś dyżur w laboratorium. W odpowiedzi dostała: "nie ma sprawy, dzięki za info". Żadnego buziaczka, żadnego tęsknię czy coś w tym rodzaju. Był wdzięczny rodzicom, że nie pytali się, czemu Wela była taka spłakana.
Tego popołudnia Robert miał swój dzień przyjęć w gabinecie, a Ewa postanowiła zrobić przegląd zawartości piwnicznej zamrażarki. Gdy urzędowała w piwnicy przysnuł się cichutko Paweł. Na wiszącej nad zamrażarką tekturowej kartce zapisał podany przez Ewę aktualny stan jej zawartości. Gdy mieli już wychodzić powiedział - mamuś, muszę z tobą porozmawiać, zostańmy tu jeszcze chwilę. Zaczynam się zastanawiać czy moje małżeństwo z Welą to był dobry pomysł. Ewa uśmiechnęła się - zapewniam cię, że nie ty jeden na tym świecie masz takie wątpliwości i to nie tylko kilka miesięcy po ślubie ale i nieraz w kilka lat później. A powiedziałeś jej o co masz do niej pretensję? Tak - nie wyrobiłem nerwowo, bo mi powiedziała, że "fajnie byłoby już mieć dziecko", więc jej przypomniałem, że tę kwestię omawialiśmy przed ślubem i uzgodniliśmy, że wpierw to ona skończy studia, bo przecież to był jej wybór by skończyć całość, a nie poprzestać na licencjacie. A ta kretynka mi mówi, że przecież mogłoby się zdarzyć przypadkiem! No i nie wyrobiłem , powiedziałem, że jeśli tak zmienia plany i chce dziecko teraz, to niech sobie szuka innego męża. No to się rozryczała, a ja spałem w drugim pokoju. Wypomniałem jej, że oboje jesteśmy dziećmi z przypadku i ona była całe swe życie oszukiwana a ja miałem koszmarne dzieciństwo. I że nasze dziecko nie może być przypadkiem a ma być zaplanowane i oczekiwane. Wracając dziś z pracy wpadłem do apteki i zakupiłem gumki. Bo zasiała we mnie podejrzenie, że "zapomni" wziąć tabletkę i będzie dziecko z przypadku. I jeszcze powiedziałem, że od teraz swym płaczem niczego nie ugra.
A dotychczas coś ugrywała? -zapytała Ewa. No nie, ale zawsze utulałem, zapewniałem o miłości a teraz miałem przemożną chęć ją zwyczajnie walnąć. No ale nie walnąłeś - mam nadzieję. No nie, ale byłem wściekły. Aż mnie to przeraziło. I dlatego ona jeszcze nie wróciła do domu? Nie, napisała, że zapomniała, że ma dziś dyżur w laboratorium. Nie skłamała, sprawdziłem, bo kiedyś wypisała te dyżury. Jestem zawiedziony, bo miałem nadzieję, że żyjąc w normalnej rodzinie zrozumie do końca, że tamto życie było w dużym stopniu czymś nienormalnym i nie akceptowalnym. Mówiła, że ma żal do nich, że ją oszukiwali, a teraz mi mówi, że dziecko może być z przypadku. Ma, idiotka, już tylko półtora roku do końca, magisterkę może już nawet teraz zacząć pisać a takie idiotyzmy wygaduje! Dlaczego ty i tata możecie się we wszystkim dogadać a ja z nią, jak się okazuje, nie?
Nie wiem Pawełku, może po prostu zbyt mało ze sobą rozmawiacie na różne "życiowe" tematy? Poza tym my oboje mamy za sobą nieudane małżeństwa i mamy więcej wiosenek na karku niż wy.
c.d.n.
:)
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuń