Inga leżała na śniegu, nieco oszołomiona. Ale dałaś czadu - ze złością w głosie powiedział stojący nad nią chłopak. Zaczekaj, zdejmę swoje narty a potem odepnę twoje i pomogę ci wstać. Odpiął narty, spokojnie złożył je razem, spiął klamrami i odstawił pod drzewo.
Pochylił się nad Ingą i przyjrzał się jej uważnie - śledź mój palec- bo może walnęłaś przy okazji głową w drzewo, to wtedy lepiej będzie wezwać pogotowie. Ponieważ nic nie zakłócało Indze śledzenia palca Krystiana, ten uznał, że pewnie nic się złego nie stało - ot przewaliła się i wystraszyła. Zaczął odpinać jej narty i wtedy się nieco przestraszył, jedna noga była jakoś mocno wykręcona w kolanie. Delikatnie uwolnił ją z wiązania, podłożył dłoń pod kolano, drugą objął w stawie skokowym i ostrożnie starał się wyprostować. W pewnej chwili Inga krzyknęła z bólu. Rozpieprzyłaś sobie chyba coś w kolanie - skonstatował. Odpiął drugą nartę, staranie obie złożył i powiedział- podniosę cię a ty masz stanąć na lewej nodze, bo z nią nic się nie dzieje. Mówiłem ci, byś zjeżdżała bardziej w lewo, to ty nie, pojechałaś prosto i zawadziłaś o ten mały krzaczek. Gapa z ciebie, wiesz.
Wiem, wrzasnęła Inga, ja wcale nie chciałam tu między drzewami zjeżdżać, to ty mnie do tego zmusiłeś. Bałam się tego drzewa, że zawadzę o nie ramieniem. Mówiłam ci, że jestem drugi raz w życiu na nartach i że zejdę na piechotę, to na mnie nawrzeszczałeś.
Bo schodzeniem na piechotę nie nauczysz się nigdy zjeżdżać - Krystian był nieprzejednany. Wczoraj ci nieźle szło zjeżdżanie na Wierszykach, nawet się nie wywaliłaś, więc myślałem, że już pojęłaś w czym rzecz.
Ale tam nie było żadnych drzew i miałam przeciwstok. No pomóż mi wreszcie wstać! Krystian zablokował jej lewą nogę i za rękę pociągnął ją w górę. Dasz radę stanąć delikatnie na tej prawej nodze? Inga ostrożnie postawiła prawą nogę obok lewej, ale natychmiast krzyknęła i z oczu popłynęły łzy. Nie mogę, strasznie mnie boli.
No to klops - stwierdził Krystian- muszę zadzwonić do szpitala po karetkę. Usiądziesz na swoich nartach, żebyś tyłkiem nie siedziała na śniegu, moje ci podłożę pod prawą nogę. I zrobię ci dołek żebyś się w nim zablokowała lewą piętą. Tu zaraz są domy i jeden pensjonat, to postaram się od nich zatelefonować na pogotowie i tam muszę zaczekać na nich. I nie płacz, na pewno szybko przyjadą z tego szpitala na Kamieńcu.
Przecież nie płaczę. Najchętniej rąbnęłam bym sama siebie w głowę, że się ciebie czasem słucham, jakoś nie wychodzi mi to na dobre.
Dobra, pogadamy o tym w domu. Idę szukać telefonu. W 15 minut później Inga zobaczyła Krystiana z sankami, obok niego szedł jakiś chłopak. Podwieziemy cię na sankach do najbliższego pensjonatu, pogotowie będzie w ciągu pół godziny. Daj mi swój szalik, zabezpieczymy nim nogę, żeby z sanek nie zleciała. Narty poniesie nam ten kolega. Dobrze, że się wygrzmociłaś już na dole no bo nie wiem jakbyśmy cię z górki ściągali na tych sankach.
Do pensjonatu nie było daleko. Inga siedziała na sankach i nie chciała wejść do holu, bo każde poruszenie prawej nogi sprawiało jej ból. Po kwadransie czekania usłyszeli sygnał karetki. O, może to ta nasza- odezwał się Krystian. No a po co na sygnale mieliby jechać, przecież nie umieram jeszcze- zdziwiła się Inga . Bo tam jest jedno niebezpieczne skrzyżowanie i wszystkie karetki tu dają sygnał - wyjaśnił chłopak. Tu codziennie ktoś się łamie albo wpada na jezdni w poślizg i wali w drzewo lub latarnię. A i piesi miewają połamane nogi i ręce, bo przecież tu ciągle jest ślisko, zwłaszcza rano. Przed południem są połamańcy a wieczorem samochodziarze. Tu się nie soli ulic ani jezdni.
I rzeczywiście to była karetka wzywana do Ingi. Personel sprawnie umieścił Ingę w pozycji horyzontalnej, pozapinał pasami, nakrył kocem . Krystian zostawił ich narty w tym pensjonacie zapłaciwszy za przechowanie od razu za dwie doby i pojechał razem z Ingą.
Izba przyjęć była pełna ludzi. Macie farta, bo następni to już chyba będą stąd odsyłani do Nowego Targu, nawet nie będzie komu badać. Gipsiarnia pracuje pełną parą, mamy wspaniały przerób, kilka wieżowców można by z tego gipsu wybudować - powiedział jeden z ratowników. Niech pan zdejmie pani but, żeby było lepsze krążenie krwi w tej nodze i owinie stopę szalikiem. I strasznie blada jest, tam w lewym korytarzu jest automat z kawą, może jej dobrze zrobi. No to się trzymajcie, my jedziemy dalej.
Po trzech godzinach siedzenia na izbie przyjęć zainteresowano się Ingą. A co tu mamy? Nóżka złamana? Niech pani zdejmie te spodenki, trzeba nogę prześwietlić. Coś mi to wygląda na uraz więzadła krzyżowego, przedniego. Miejmy nadzieję, że tylko mocno naciągnięte lub tylko naderwane a nie całkiem zerwane. A jak pani to zrobiła? Zjeżdżałam z małej górki i wjechałam niechcący czubem narty w nieduży krzak i mi prawą nartę zatrzymał, a ja pojechałam ciut dalej w przód i upadłam.
Klasyka, moja pani, klasyka. A na długo państwo przyjechali? Pojutrze powinniśmy być w pociągu do Warszawy- skłamała Inga. Nie chciała za nic w świecie zostać tu w szpitalu. No to my tu nic nie będziemy robić - założymy tylko ortezę. Dostanie pani tabletki o działaniu przeciwbólowym i przeciwzapalnym i pojedzie pani do domeczku. W Warszawie na pewno mają mniej urazowców o tej porze roku niż my, więc się panią lepiej zaopiekują.
Chodzić pani będzie mogła, ale mało i tylko w ortezie. I proszę robić okłady z arniki, wysychające. I jak wszystko dobrze pójdzie to za pół roku albo trzy kwartały dojdzie pani do siebie. To zależy co teraz tam w środku się dzieje. Może trzeba będzie operować a może nie. Lepiej żeby nie, bo stawy nie lubią być otwierane. Proszę, tu jest recepta na leki, zaraz przyniosą ortezę i pani założę, nauczę panią jak to ma być prawidłowo założone i wyregulowane.
Gdy przyniesiono ortezę Inga popatrzyła na nią i powiedziała - a może mi pan powiedzieć jak ja mam na to założyć spodnie, przecież te gałki z dwóch stron mi nie wejdą pod spodnie a przecież muszę jeszcze mieć na sobie rajstopy pod spodem, mróz jest przecież.
Lekarz poczuł się nieco bezradny. Chwilę intensywnie myślał, w końcu powiedział - miejsce na oddziale jest dla mnie cenniejsze niż druga orteza, więc dostanie pani taką, żeby teraz mogła się pani ubrać. Zrobię też pani teraz zaraz zastrzyk znieczulający. A rano wykupi pani sobie tabletki. I na drogę założy pani tę prostszą, mniej skuteczną ortezę, ale proszę zminimalizować chodzenie . Tak najlepiej byłoby gdyby pani mogła wrócić do domu samochodem, wsiadanie do pociągu i wysiadanie, wszystkie schody po drodze - wszystko to może bardzo pogorszyć stan. No i musi pani chodzić z kulami na razie.
Złapał przechodzącą pielęgniarkę i poprosił- przynieś dla pani, kule z rehabilitacji. Wezmą sobie jutro następne z magazynu. Przećwiczył jeszcze z Ingą zakładanie i regulację tej lepszej ortezy, na tę gorszą Inga mogła swobodnie założyć rajstopy i spodnie. Gdy pielęgniarka przyniosła kule wyregulował ich wysokość i powiedział - no to teraz może pani jechać do domu.
Inga podziękowała, wyszła z gabinetu nie obciążając nogi i na korytarzu powiedziała do Krystiana- znajdź taksówkę. Nie dojdę stąd do domu. W poczekalni kłębił się tłum i gdy Inga wyszła z gabinetu kilka osób westchnęło z ulgą- nareszcie.
Bez trudu znalazła się taksówka i pojechali nią do swego miejsca zakwaterowania, na Bystre. Krystian natychmiast zatelefonował do swego brata, opowiedział mu o całej sprawie i zapytał, czy on mógłby przyjechać do Zakopanego swym samochodem i zabrać stąd Ingę, bo rzeczywiście podróż pociągiem chyba jednak przekracza jej możliwości.
Krystian podał ich adres , a brat obiecał, że przyjedzie następnego dnia przed południem i żeby byli już spakowani, bo on zaraz będzie wracał, tylko się kawy napije.
Rano Inga się dowiedziała, że Krystian zostanie do planowanego końca pobytu, nie ma zamiaru tracić pieniędzy z tego powodu, że Inga-gapa się rozwaliła. Jej bilet kolejowy zwróci do kasy, z całą pewnością kasa odda mu pieniądze, które on jej potem zwróci.
Inga z trudem powstrzymała się od skomentowania tego i pomyślała - kiepskiego faceta wybrałam jak widać. Wprawdzie reprezentacyjny, ale świnia, zero empatii. Tak na wszelki wypadek zapytała, czy on na pewno zostaję tu czy tylko żartuje. Ale on wcale nie żartował.
Myślałam, powiedziała Inga, że skoro jedziemy razem to i razem wracamy. No to źle myślałaś. Przynajmniej sobie pozjeżdżam spokojnie z Kasprowego. Jak widać nie masz talentu do nart. A czy ja mówiłam, że mam talent? Mówiłam ci, że nigdy nie jeździłam na nartach. Przecież na Wierszykach pierwszy raz byłam na nartach! To był jakiś cud, że się ani razu nie wywróciłam. Kiedyś jeździłam na łyżwach, ale tu nie ma dobrego lodowiska. Zresztą ostatni raz to chyba jeszcze w liceum, czyli dość dawno.
Następnego dnia rano, po spokojnie spędzonej nocy Indze wydawało się, że noga jest niemal w porządku, nie bolała jej gdy leżała lub siedziała, ale gdy tylko spróbowała lekko na niej stanąć odzywał się ostry, przeszywający ból kolana. Krystian wziął receptę, dopytał się z czego lekarz kazał robić jej okłady i powędrował do apteki. Wrócił z gotowym płynem do okładów, arniką w żelu i w kropelkach, które trzeba było wpierw rozcieńczyć w wodzie, tabletkami przeciwbólowymi. Inga chciała mu zwrócić pieniądze za te zakupy, ale stwierdził, że przecież odzyska je za bilet, który jeszcze dziś zwróci na dworcu. I zaraz wyszedł ponownie z domu, by odebrać ich narty a narty i buty Ingi zwrócić do wypożyczalni. Uwinął się z tym wszystkim w ciągu godziny. Około południa przyjechał jego brat, starsza wersja Krystiana- pomyślała Inga. Nieco wyższy, lepiej umięśniony, wyglądał na starszego niż był. Między nimi było tylko 7 lat różnicy ale tak "na oko" Inga dała mu 10 lat więcej. Witając się z Ingą powiedział- witaj dziewczyno mego brata- na co usłyszał od Ingi- to tytuł nieco na wyrost. Nie jesteśmy parą, nocowanie w jednym pokoju o niczym nie przesądza. Krystian uśmiechnął się krzywo a jego brat powiedział - przepraszam, nie pomyślałem, że teraz nie wszyscy tacy nowocześni. A "Inga" to skrót od Kingi? Nie, od Ingeborgi, mamie bardzo się to imię podobało.
To pozwolisz, że ja będę cię nazywał pełnym imieniem? Podoba mi się się, brzmi jakoś tak nieco tajemniczo a może romantycznie? Jak sobie życzysz, mama też zawsze mówi do mnie pełnym imieniem. To w szkole mi skrócono imię, bo wg nauczycieli było dziwaczne.
A według mnie jest bardzo ładne, a ja mam na imię Robert i nie lubię gdy ktoś tworzy z niego jakieś skróty w rodzaju "Bert" lub"Rob". Robert - powiedziała Inga- brzmi tak jakoś świeżo i dźwięcznie. I posłała mu jeden ze swoich wielce czarujących uśmiechów, ten z gatunku "lodołamaczy."
No to się zbierajmy, w Krakowie, przy wyjeździe zahaczymy o Orbis i napijemy się kawy i może nawet już coś zjemy.
Wpierw wynieśli jej plecak, potem dłuższą chwilę ich nie było, w końcu przyszli, Krystian pomógł jej założyć kurtkę i "buty na po nartach", w których Inga paradowała zamiast kozaków. Do pokonania było z 10 schodków, więc spletli ręce w tzw. "krzesełko" , kazali jej na nim usiąść, objąć obu za szyje i znieśli ją do samochodu. Potem w jednej strony samochodu na tylnym siedzeniu ukląkł Krystian, Inga asekurowana przez Roberta usiadła na siedzeniu, wtedy Krystian wciągnął ją głębiej, sam wycofując się z samochodu. Tylne siedzenie było wyraźnie przystosowane przez nich do tego, by mogła siedzieć z nogami wyprostowanymi, była poduszka i dwa koce.
ciąg dalszy nastąpi
I jak zwykle - czytamy, to poświęcamy 30 sekund na opatrzenie znaczkiem :( lub :)
:)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuń