Jeżeli ktoś twierdzi, że w jego miejscu pracy nikt nie romansuje, to dostanę ataku
śmiechu. Romansują niemal wszyscy - jedni bardzo dyskretnie, inni znacznie mniej.
I właściwie nie ma w tym nic dziwnego - odkąd kobiety wywalczyły dla siebie
"równouprawnienie" (czyli najczęściej harują na dwóch etatach - praca zawodowa
+ obowiązki domowe) wreszcie wydostały się z domu.
Pamiętam babcine opowieści, z których wynikało, że przed II wojną światową
pracowały zawodowo jedynie kobiety niezamężne - z chwilą zamążpójścia
przestawały pracować i w pełni chwały wracały w domowe pielesze by rodzić i
wychowywać dzieci oraz prowadzić dom. W związku z tym należało znalezć męża
o już ustabilizowanej sytuacji materialnej. W biurach pozostawały przysłowiowe
"stare panny" lub wdowy, które na dodatek musiały utrzymać siebie i dzieci.
Babcia poznała swego męża ( a mego dziadka) w swojej pierwszej i ostatniej pracy,
do której trafiła po ukończeniu Szkoły Handlowej.
Gdy słuchałam, jaką to odpowiedzialną pracę miała moja babcia, to aż mnie skręcało
ze śmiechu - babcia sprawdzała czy na każde przychodzące do firmy pismo udzielono
odpowiedzi. W związku z tym ciągle buszowała w dwóch dziennikach- poczty
przychodzącej i wychodzącej. Gdy już sprawdziła, że odpowiedzi udzielono- stawiała
w odpowiedniej rubryce poczty przychodzącej zielony znaczek i swój podpis. W razie
braku odpowiedzi miała obowiązek postawienia znaczka czerwonego. A potem, ktoś
inny sprawdzał, czemu odpowiedz nie została udzielona.
A wszystko to działo się w Galicji, zaraz po wybuchu I wojny światowej. Wojna szalała,
a dziadek ostro kombinował, jakby tu poderwać tę drobniutką chudzinę, która bardzo
mu się podobała. A mój dziadek w młodości był naprawdę przystojnym mężczyzną i
bardzo się babcinym koleżankom podobał - podobno wszystkie panny wodziły za nim
oczami i zachwycały się jaki to przystojny mężczyzna i jaki dobry kandydat na męża,
bo był, pomimo młodego jeszcze wieku, zastępcą dyrektora.
Wreszcie dziadek wpadł na pomysł by babcia przyszła do jego gabinetu z tymi swoimi
dziennikami korespondencji, bo on biedaczek nie pamięta, czy na jedno z pism została
udzielona odpowiedz. Babcia, która była perfekcjonistką w każdym calu, bez trudu
odnalazła pożądaną sprawę, podała nawet nr i datę pisma wysłanego jako odpowiedz,
a dziadek zaczął się zachwycać jej kompetencją, na koniec dopytując się czy mieszka
daleko od biura i czy nie miałaby nic przeciwko temu, by razem wybrali się do
cukierni. Chudzinka nic nie miała przeciw temu, a w 1916 roku została jego żoną.
W pewnym momencie swego życia wylądowałam w bardzo niewielkim biurze, które
niestety było poza Warszawą. Nie ukrywam, że pracę dostałam tam po znajomości - po
prostu znałam dyrektora owej placówki. Biuro stanowiło swego rodzaju enklawę.
Nie dość, że raptem pracowało tam ok.200 osób, to większość z nich mieszkała w trzech
budynkach - dwa z nich były w stolicy, jeden w niedalekiej odległości od biura.
Gdy tam trafiłam to byłam jeszcze bardzo młoda - przez długi czas byłam najmłodsza
w całym biurze. Wszyscy się tam znali jak łyse konie, bo nie tylko pracowali od lat
razem - większość z nich mieszkała w tych zakładowych budynkach.
W pierwszym roku pracy byłam bliska załamania nerwowego- dawano mi do zrozumienia,
że jestem OBCA. Po roku było już lepiej, z własną kierowniczką byłam na ty, nawet
dorobiłam się wielbiciela, dzięki któremu polubiłam żeglowanie. Z chwilą, gdy zauważono,
że B. wyraznie się do mnie zaleca (żonaty, dwoje dzieci) i nie zraża go fakt, że jestem
mężatką, społeczność enklawy uznała mnie "za swoją".
Z całą pewnością byli nieco rozczarowani, gdy dowiedzieli się, że żegluję nie tylko z B.
ale i również z własnym mężem i starszym synkiem B. I tak zaliczyli to do zjawiska, że
zawsze najciemniej jest pod latarnią i ja na pewno romansuję z B.
Gdy już zostałam uznana "za swoją", to dopiero otworzyły mi się oczy. To było wręcz
niesamowite zjawisko - chwilami robiło to na mnie wrażenie jakiejś hippisowkiej komuny.
Tam każdy o każdym niemal wszystko wiedział -nie dość, że mieszkali w tych zakładowych
budynkach i bez przerwy się odwiedzali i robili imprezy, to razem pracowali.
Gdy okazało się, że żona jednego z kolegów (ona tu nie pracowała) jest w ciąży zaraz pół
biura się zastanawiało, czyje to dziecko, bo z całą pewnością nie jej męża, bo on nie może
mieć dzieci. Ciekawe skąd o tym wiedzieli?
Kilku pracowników było jeszcze kawalerami , więc bardzo się wszyscy martwili czy i jakie
żony sobie wynajdą. Odnosiłam wręcz wrażenie, że oni nim się ożenią będą musieli
uzyskać akceptację biurowej społeczności.
Największą estymą cieszył się jeden z kierowników laboratoriów, człowiek żonaty, dzieciaty
i niezbyt młody, który od wielu lat "żył w rozkroku" - swój czas i obecność dzielił między
dwa domy - dom kochanki i dom małżeński. Tak prawdę mówiąc to aż się dziwiłam, bo on
był bardzo blisko wieku emerytalnego, ona była od niego z 15 lat młodsza i oboje tu pracowali.
Po czterech latach pracy w tym grajdole czułam, że już ani dnia dłużej nie wytrzymam.
Z ulgą rozstałam się z tym przedziwnym biurem.
Rzeczywiście bardzo ciekawe zjawisko społecznie :-)
OdpowiedzUsuńO takim biurze nie słyszałam.
Tak właściwi jak na wsi , gdzie wszyscy o wszystkich wiedzą.
A że romansują to na pewno, dobrze,że ja już nie pracuję w takich biurach ...
To było straszne miejsce, wierz mi.
UsuńMiłego, ;)
Rewelacyjny tekst. I jaki prawdziwy.
OdpowiedzUsuńZ wielkę przyjemności i usmiechem go przeczytałam.
Serdeczności.:-)
Wyobraz sobie co poczułam , gdy w wiele lat pózniej spotkałam na swoim osiedlu jedna z dawnych koleżanek - byłam przerażona. Ale okazała się naprawdę miłą osobą, mieszkamy przy sąsiednich ulicach. Ona już wtedy należała do innej spółdzielni i gdy już tylko mogła to się stamtąd wyprowadziła. Pracę też zmieniła.
UsuńMiłego, ;)
Tak bywalo, nawet zaklady pracy przydzielali dzialki, gdzie pracownicy nawet spedzli wspolnie okres urlopow. A zabawy w karnawale takze byly zakladowe. Dzialo sie , kazdy byl na owczesne czasy szczesliwy. Mozna pisac cala historie z perspektywy minionego czasu.Fajny tekst,
OdpowiedzUsuńMnie wtedy ktoś namówił, bym poszła tam do pracy, bo mogłam dostać od nich mieszkanie. Ale już po miesiącu wiedziałam,że nie złożę podania o mieszkanie, więc całą swą pensję wydawałam na wynajmowanie mieszkania.
UsuńMiłego, ;)
Znam tez przypadki,gdzie mąż prowadził dom, a żona zarabiała na utrzymanie rodziny:) Bywa różnie..jak w życiu.
OdpowiedzUsuń