poniedziałek, 18 listopada 2024

Córeczka tatusia - 170

W "życiu  dorosłym" zdeterminowanym codzienną pracą  dni mijają   jakoś  szybko zlewając  się w swoistą  całość. Marta w pewnym momencie  stwierdziła, że dni  tygodnia mijają  jej jakoś dziwnie szybko  i niemal w każdy piątek  wieczorem dopadało  ją  zdziwienie, że to już weekend  przed  nią. Nie wiem  co jest - skarżyła  się tacie - gdyby  nie kalendarz  na  ścianie i to, że każdego wieczoru przekreślam kolorową kredką mijający  dzień to miałabym  wrażenie, że  czas  w jakimś  sensie stoi  w miejscu. Dziecko, trochę pracy, dziecko i już zaczyna  się kolejny  dzień.  

No ale przecież  wcale  nie musisz  pracować - przypomniał jej ojciec. Nie chciałaś  wziąć trzyletniego wychowawczego no to nie  wzięłaś - to był twój  wybór  córeczko. Ale jeśli chcesz to możesz w każdej chwili, nim Ewunia   ukończy trzy lata, wziąć jeszcze ten urlop. Wojtek też tak  uważa. Wiem, że ma dla  was zabezpieczenie finansowe, założył nawet oddzielne  konto, bo sądził, że jednak  weźmiesz ten trzyletni urlop wychowawczy.

No ale nie  chcę iść na ten  wychowawczy, bo wtedy zmarnuje mi  się to wszystko co już w tej branży osiągnęłam - stwierdziła  Marta. I jestem bardzo wdzięczna  Pati, że  zajmuje  się Ewą  gdy jestem w laboratorium. To chyba  jakiś  rodzaj  histerii u  mnie, że  czuję się  "rozdarta" - tak naprawdę to jestem sama  sobą jako matką nieco rozczarowana. Mój lekarz, gdy byłam ostatnio na kontroli powiedział  mi, że powinnam się teraz  zastanowić nad  drugim  dzieckiem, jeśli oczywiście planujemy  dwoje. Ale  chyba miałam wypisane na twarzy, że "jeszcze  długo  nie, a potem  wcale" bo bardzo płynnie zeszliśmy na inny temat, co do którego mieliśmy jednakowe  zdanie. Mam tylko wyrzuty  sumienia, że w pewnym  sensie podrzuciłam Ewę  Pati.

Nie podrzuciłaś, Pati wręcz kwitnie  od kiedy zajmuje  się Ewunią. Poza tym nie przesadzaj - Pati zajmuje się Ewą regularnie  raptem 4 godziny dziennie, raz na jakiś czas jest  to o godzinę dłużej, ale nie jest cały  czas sama z  Ewą, bo twój teść spędza przedpołudnia w  waszym mieszkaniu. A Ewunia uczy  się od  małego, że świat to nieco więcej niż cycuś mamy i spoglądająca  na  dziecko z nad jej ramienia facjata  taty. Fakt, że Ewa rozwija   się "książkowo"- elegancko  siedzi, czepia   się szczebelków  łóżeczka, jak ją  się trzyma pod paszkami to szuka  stópkami podłoża i koncertowo przekręca  się w pozycji leżącej wokół  własnej osi. A jej nóżęta są  w ciągłym  ruchu.  Teraz to nawet na  moment nie można jej zostawić samej na  waszym łóżku, bo ona   lada moment  zacznie pełzać. A ciekawi ją  wszystko. Ostatnio w trakcie zmiany pampersów spodobały  się  jej własne  stópki, więc złapała własną stópkę i usiłowała ją wsadzić sobie do buźki. Nasze oczy też  ją  interesują - Pati  się śmieje, że mała  sprawdza czy da  się oko  wyjąć nie używając  do tego  widelca.

Misia  już przestała  być  zazdrosna o Ewę i odkryła, że  świetnie da  się spać na  spacerze w koszyku pod wózkiem. Wiesz  córeńko - Pati jest szczęśliwa, że ma stały kontakt z Ewunią. Marzyła o własnym dziecku, no ale  jej mąż  się do tego nie nadawał a gdy wreszcie ułożyła  sobie życie ze mną to już było zbyt późno na  dziecko. I zawsze podkreśla, że ma córkę, świetnego  zięcia i  wnuczkę. To wszystko to jeszcze jeden dowód na to, że więzy krwi są tak naprawdę mało istotne. Zresztą masz na to dowody wśród waszych przyjaciół. Marylka  jest super  mamą dla chłopców Andrzeja, a  Ziukowie stali  się rodzicami dla Ali i Michała. Rozmawiałem z rodzicami Andrzeja, w tym  sezonie cały dom  będzie  dla nas. Ale gotować to będzie tak jak w ubiegłym roku właścicielka.

Kilka dni później, dość późnym wieczorem przyszedł tata Marty z dość zaskakującą wiadomością. Wpierw zapytał się Martę, czy ona pamięta  jak wyglądała jej matka. Moja matka? - nie pamiętam, bardzo starannie po ostatniej rozprawie skreśliłam ją w pamięci. Jedyne co pamiętam to jak była ubrana tego dnia  gdy  ja byłam przepytywana w sądzie. Była  w takiej ciemnozielonej  mechatej garsonce w jakiś wzór - chyba to były jasno rude liście i nie wyglądała   w tym fajnie, ale to było jeszcze  przed  ostatnią rozprawą. A potem , już w domu usunęłam z albumu wszystkie jej zdjęcia i je podarłam. A ty się na mnie za to nie gniewałeś. Nie pamiętam jej twarzy. Moja teściowa powiedziała mi kiedyś, że matka była bardzo ładna, tylko rozum nie szedł w parze  z jej urodą.  A dlaczego pytasz?

Tata Marty  ciężko westchnął - bo od dwóch dni podobno jest w Warszawie. Przyjechała z jakimś typem, którego obecność w naszym kraju nie jest pożądana. Mam nadzieję,  że nie  zechce się tu przywlec. Na  wszelki wypadek mamy ochronę. Ja też mam gościa,  a nawet  dwóch bo twój Wojtku ojciec będzie  u nas nocował, a  drugi  gość to ochroniarz.  Nie  wiemy czy znają adres  tamtego  mieszkania twego ojca  czy nie, ale będzie lepiej gdy nie  będzie tam  sam.  Podeślij dziś  córeczko do szefa  wiadomość, że jesteś chora i że  jutro ktoś podrzuci do firmy twoje zwolnienie lekarskie. A propos ochrony - udostępnijcie  mu ten malutki pokoik od strony ogródka. I oczywiście nie odbierajcie żadnych telefonów stacjonarnych. Ochrona ma klucz do waszego mieszkania. Ja zaraz podrzucę   jakieś  zaopatrzenie dla tego człowieka.  Ależ  nie trzeba - powiedział Wojtek - czego jak  czego, ale  jedzenia  to u nas  nie brak.  

Na sms-y od  nieznanych numerów nie  reagujcie.  Kontynuował tata Marty. O cholera - szepnął Wojtek. To może ja jutro zostanę w takim razie  w  domu. Mam tylko jeden wykład więc albo go poprowadzi Michał albo ja przy okazji to uzupełnię. 

No to ja  się w takim razie zaraz wyniosę gdy tylko dotrze tu człowiek z ochrony - oznajmił tata Marty. Mam nadzieję, że Pati nie  dostała ataku serca gdy się dowiedziała co się dzieje. W dziesięć minut później usłyszeli pukanie do drzwi -brzmiało tak, jakby ktoś delikatnie stukał jakimś patykiem w  drzwi. No fajnie, to on, mówiłem mu, że dziecko może już spać. Po chwili "zaszurał" klucz  w  zamku i wszedł zapowiedziany ochroniarz. Tata ucałował Martę, poklepał po ramieniu Wojtka, założył wiatrówkę i cicho wyszedł z mieszkania. Pan ochroniarz starannie zamknął za nim drzwi i powiedział - jestem Tadek. 

Pozwólcie mi przejść się po mieszkaniu - fajnie, że tu są wszędzie żaluzje i dodatkowo zasłony - stwierdził.  Te zasłony to mój pomysł - powiedziała  Marta - po prostu okno z  samymi żaluzjami wygląda szalenie smutno.  Wojtek oprowadził człowieka po mieszkaniu a Marta zapytała  się czy jest coś czego "Tadek" nie je lub  nie pije, ale gość oświadczył, że jada wszystko ale nie pije absolutnie  alkoholu. To fajnie, bo my też nie pijemy alkoholu- poinformowała go Marta.  Zaraz panu pościelę łóżko w  tym śmiesznie małym pokoju - powiedziała  Marta. Nie ma potrzeby - ja tu mam czuwać a nie  spać. Wyśpię się w  dzień. Bo dzienna ochrona będzie porządkowała podwórze.  

No to naszemu panu dozorcy chyba szczęka z dzioba wypadnie - zawyrokowała  Marta. Nie, nie wypadnie, już go o tym administracja na pewno powiadomiła - stwierdził pan Tadek. Ten winobluszcz nieco przy okazji przystrzygą. Podoba  mi  się to osiedle, w  sumie jest przytulne. Bo ja taki mało nowoczesny jestem - denerwują mnie wieżowce- zwierzył się Tadek. Śmieją się ze mnie, że najchętniej mieszkałbym w psiej  budzie lub w niedźwiedziej gawrze.  

Może po prostu ma pan nie  zdiagnozowany lęk wysokości - wiele osób na to cierpi i nie każdy o tym wie- diagnozowała  w ciemno  Marta. Nie, mnie  raczej przeraża ta ilość mieszkań, ilość osób w budynku - zupełnie jak mrowisko. No fakt - tu na naszej klatce są tylko cztery mieszkania, bo to koniec budynku i tak samo jest  z drugiej strony budynku, a te środkowe klatki mają nieco inny układ mieszkań i mniejsze  mieszkania. I tam  są po dwa mieszkania na jednym piętrze.Tu tylko ta  niewygoda, że to budynki czteropiętrowe i nie  mają windy, więc co jakiś czas ci bardziej leciwi z 3 i 4 pięter przeprowadzają  się do innych mieszkań. Tu większość mieszkań to już  mieszkania wykupione i są własnościowe. W każdym razie ja  wolę to mieszkanie choć to parter. Ten pokoik to wg projektanta to miała  być tzw. garderoba, żeby w innych pokojach nie  było szaf. Ale u nas często jest sypialnią  dla gości. 

Ale to ogrodzenie to powinni tu zmienić, bo tę siatkę bez trudu można przeciąć - ocenił Tadek. Ono powinno być ze  stalowych sztachet, skoro ma  być takie "przewiewne". Pewnie tak- zgodziła  się Marta- ale wszyscy się  w bloku znamy i gdy ktoś wyjeżdża na urlop to reszta czuwa. Sąsiadka nad  nami już pewnie głowi się kto do nas przyjechał. Gdy mój teść zaczął u nas często nocować  zaraz  się mnie przepytała co to za facet tu bywa. Najlepsze jest to, że z naszej klatki  schodowej to znam właśnie  tylko tę jedną sąsiadkę, a mieszkam tu "od  zawsze". To osiedle to było budowane dość szybko po zakończeniu wojny, jest naprawdę stare. No ale dzięki temu jest zagospodarowane i tak naprawdę  nie trzeba  nigdzie  daleko na  zakupy jeździć. I do lekarza blisko i nawet  sporo jest  tu zieleni. I do metra jest  niedaleko. Nie ma tu  czegoś takiego jak plac zabaw  dla dzieci i jeśli mam  być  szczera to bardzo mnie to cieszy. Mam koleżankę, która miała  właśnie niemal pod oknami plac  zabaw. Wrzask za oknem jak dzień  długi, no chyba  że deszcz lał, co jakiś czas płacz, bo na betonie stały drabinki dla dzieci, więc co jakiś czas któreś miało spotkanie  z betonem. Była też piaskownica - miejsce w którym okoliczne psy zostawiały po sobie  pamiątki, a okoliczni pijaczkowie traktowali piaskownicę  jako zlewnię moczu lub  miejsce zawodów który dalej posika. Po trzech latach wyprowadziła  się stamtąd.

A co pani powie sąsiadce gdy o  mnie  zapyta?- Tadek  był wyraźnie  rozbawiony. Że jest pan dalekim kuzynem Wojtka, który chce  się przeprowadzić do Warszawy, bo zmęczyły pana  dojazdy  do pracy. Teraz  takie  czasy, że codziennie  do Warszawy dojeżdża ponoć milion osób. Bo tu jest praca a w tych okolicznych  miejscowościach  nie ma. No to idę robić dla nas wszystkich kolację - zameldowała  Marta. Ale ja pani  nie pomogę , muszę tu siedzieć, bo przez  to ogrodzenie nie jest tu bezpiecznie.  Ależ mnie  nie trzeba  w czymkolwiek pomagać, zresztą jak coś  będzie trzeba pomóc to mi mąż pomoże, zawsze  mi pomaga. Poza tym możemy  zjeść w tym dużym pokoju od  strony "niebezpiecznej". Tu na trawniku jest coś, co nazywam  pułapką- jest dziura  w ziemi po drzewku, które  nie doceniło mojej troski i uschło. I ostatniej jesieni zostało z  ziemi wykopane a  dziura po nim jest przykryta siatką, a że nocą  jest w tym ogródku  ciemno to jeśli ktoś się będzie  zakradał to przynajmniej jedną  nogą  w dziurę wpadnie. Nawet w  dzień tę dziurę  ledwo widać  bo na  siatce są, w charakterze ozdoby, sztuczne kwiatki. Wciąż nam  brak czasu by pojechać do ogrodnika po jakiś krzew. A koty tu  nie łażą, zresztą kot nie  ma problemu z unikaniem pułapek. A  sąsiadka z  góry zachwycona, bo z lekka niedowidzi i nie zassała, że to sztuczne kwiatki.

                                                                 c.d.n.

wtorek, 12 listopada 2024

Córeczka tatusia - 169

Następnego  dnia, nim Marta  zdążyła wyjść do pracy " upolował" ją telefonicznie  szef  mówiąc, że jest aktualnie w klinice i nie  ma wolnych terminów do Andrzeja, a on tę noc  spędził na  tabletkach przeciwbólowych, a recepcjonistka  mu powiedziała, że musi  się  zgłosić do innego szpitala, takiego  w którym aktualnie jest  tzw. "ostry dyżur".  Marta w myśli posłała,  bez  adresu, wiązankę przekleństw, poprosiła  by  szef spokojnie poczekał w głównym  holu, ona  się  zorientuje  w  sytuacji i najdalej  za 20 minut do niego oddzwoni. Po rozłączeniu  się z szefem zatelefonowała  do Maryli, by  się  dowiedzieć gdzie  można teraz upolować Andrzeja bo jej  szef na  coś umiera  z bólu, chciał się dostać do chirurga ale u Andrzeja jest na  dziś komplet  pacjentów a facet siedzi  w holu kliniki. 

Aaaa, to  się dobrze  składa- stwierdziła  Maryla, bo Andrzej w tej  chwili jest i przyjmuje pooperacyjnych pacjentów. Powiedz mi tylko jak się ten  facet  nazywa i z grubsza jak  wygląda, to ja go zaraz każę odnaleźć, a ty  zaraz to niego zadzwoń i powiedz mu, żeby nadsłuchiwał, bo  będzie poszukiwany "głosowo"to znaczy recepcjonostka  wywoła jego  nazwisko. Marta zaraz zawiadomiła  szefa, co się będzie  za chwilę działo i niech  się nastawi na to, że może go nawet zatrzymają w  szpitalu.  Usłyszała od  szefa, że jest "wielka" co szalenie Martę rozbawiło i powiedziała, że pierwszy raz  słyszy, że  osoba, która nie ma  nawet 160 cm wzrostu  jest wielka i powiedziała, że za moment  już jedzie  do laboratorium no i żeby dał jej znać co stwierdzono.  Gdy już  dotarła  do laboratorium, została  tam powitana wiadomością, że  szef chory i żeby kwestię nowego opakowania odłożyć na  razie, a termin  spotkania ustali  się, gdy szef będzie  mniej więcej wiedział kiedy wróci do pracy. Marta udała  szalone   zdziwienie, wyraziła głośno  swe współczucie i  zabrała się do pracy. W dwie godziny później dostała sms od  szefa, że już jest na  oddziale i na  cito przechodzi różne badania i najprawdopodobniej  będzie operowany następnego dnia, bo chirurg uparł się, żeby powtórzyć USG, bo to badanie  to on miał robione  miesiąc  wcześniej a dziś to może już inaczej  wyglądać i że ten lekarz ucieszył się bardzo, że on jest na  czczo a poprzedniego  dnia niewiele  co zjadł bo miał mdłości. Ma też  zrobione EKG i krew pobrali.  I gdy  tylko będzie  wiedział co dalej to napisze do Marty. Marta  odetchnęła  z ulgą i dopiero teraz   zdała  sobie  sprawę, że  z tego wszystkiego to ona  nawet  nie wie co szefa boli, no ale jakby na  to nie  spojrzeć to nie ma to żadnego  znaczenia- grunt, że już  go oddała Andrzejowi  pod opiekę. Kolejny raz uświadomiła  sobie, że jako  rodzina  mają  szczęście, że mają takiego wspaniałego przyjaciela.  

Teraz Marta z kolei zawiadomiła własnego  męża, że  wróci do  domu zaraz po godzinie 14,00 bo szef właśnie jest w  szpitalu i będzie  zapewne  "pokrojony" i że udało  się jej wcisnąć go pod opiekę  Andrzeja.  Wiesz Kociu, ja i tak się urwę, bo już to zapowiedziałem, tyle  tylko, że  sobie  nieco w  domu dziś popiszę - jeśli ty nie masz  nic  przeciwko temu - poinformował ją  Wojtek. Oczywiście Marta  nie  miała "nic przeciwko temu". Wczesnym wieczorem zatelefonował do Marty Andrzej, mówiąc, że należą się jej  szefowi brawa za to, że się wybrał  tego dnia do lekarza, że po obejrzeniu USG zdecydowano by nie  czekać do następnego dnia i "człowiek już jest po operacji", że nie Andrzej go operował, ale był jako asysta, a teraz   "człowiek jest pod kroplówką" na  pooperacyjnej   i zapewne wkrótce  się wybudzi, bo jednak zabieg  był pod narkozą pomimo tego, że prowadzony był techniką laparoskopową. Po prostu  po obejrzeniu USG, którego wynik niewiele im rozjaśnił sytuację stwierdzili, że spróbują  usunąć  chory  narząd laparoskopem, ale że pacjent  nie młodzieniec, a USG dało dość mglisty obraz tego co się dzieje w środku i istniała możliwość, że trzeba  będzie jednak w trakcie zmienić nową  technikę  na tradycyjną i dodatkowo usypiać i znieczulać  pacjenta a on do młodych  nie należy, to od  razu dali pełną  narkozę. No  ale  żeby było śmieszniej, to jednak  udało  się wszystko usunąć  laparoskopem. I szybciej człowiek dojdzie do siebie po czterech malutkich cięciach wokół pępka niż po przecinaniu  warstwy skóry i  mięśni.

A ty wiesz jakie ładne dwie córki ma  twój szef? - spytał Andrzej. Nie  znam ich osobiście - stwierdziła Marta, ale  poznałam jego żonę, szalenie miła osoba i kiedyś musiała  być wielce urodziwa, więc  mają po kim być córki ładne. Zresztą mój  szef też kiedyś był na pewno przystojniachą i gdyby nie  miał teraz za  dużo "kochanego ciała" to też  by  był niezłym  ciachem. A poza tym to szalenie uczciwy i porządny gość. Wszyscy go bardzo lubimy. No i jest naprawdę dobrym szefem.  I to on  mi fajnego promotora naraił.

No to ja  ci jeszcze  coś powiem - zapowiedział  Andrzej- chwalicie się wzajemnie, bo on  mi powiedział, że ty jesteś  dla niego jak trzecia  córka.  I że bardzo się cieszy, że u niego pracujesz, chociaż dotychczas  miał dość niemiłe doświadczenia  z  zatrudnianiem  kobiet. A ciebie to wszyscy faceci w laboratorium lubią i szanują. I jeszcze  mi dziękował za to, że tak dobrze cię leczyłem gdy miałaś pociętą rękę - powiedział Andrzej. No i stwierdził, że teraz wykupi  sobie abonament  w  naszej Klinice i zdążył to zrobić nim  go zgarnęliśmy na operacyjną. A gdy będę wychodził z kliniki wieczorem to jeszcze  do niego zajrzę. 

A to ty dziś jakoś  dziwnie długo pracujesz - stwierdziła  Marta- chyba jesteś  dziś  w Klinice od  rana!  No bo wciąż mamy wakat po Heniu - tłumaczył Andrzej. Nie ma  nadmiaru dobrych  chirurgów a byle kogo nie przyjmiemy. Sama wiesz jak to jest - wszyscy kończą te  same  studia, więc teoretycznie wszyscy łyknęli taką samą porcję  wiedzy, ale potem nie każdy trafi na  dobry  zespół, co w moim rozumieniu znaczy, że na  taki, który chce  się dzielić swą  wiedzą i doświadczeniem z "młodziakami".  Z chirurgami jak z dentystami - jedni są super a inni przeciętni. Uzupełnienia  po jednych dentystach  trzymają się  do grobowej  deski a po  niektórych to uzupełnienia  mają chyba  jakieś odnóża i uciekają z zęba.  Mnie  kiedyś jakiś cudotwórca trzy razy plombował jeden  ząb,  w końcu poszedłem do innego i mam do dziś tę plombę.  Marylka też  dziś siedzi w klinice tak  samo długo jak ja, ale tak jesteśmy zaganiani, że nawet kawy  razem nie wypiliśmy. Jeszcze  trochę a dzieciaki zapomną jak  wyglądamy. Ciekawe jak to będzie w  sezonie urlopowym. Ojciec stwierdził, że i te wakacje najchętniej spędziliby w tym samym  miejscu co w ubiegłym roku. Krótka  podróż, blisko cywilizacji i dzieciakom też tam  się podobało. Ala i  Michał też optują za takimi wakacjami i może ty z Ewunią też byś pojechała? Tylko szybko o tym pomyśl - Maryla już  rozmawiała z właścicielką i tak na  wszelki wypadek powiedziała, że może  być  potrzebny jeszcze jeden  pokój  dla Was. No i wtedy to właściwie cały dom  będzie  dla nas.  

No ja  o swoim urlopie to muszę wpierw z szefem pogawędzić,  ale ja mam o tyle  dobrze, że mogę bez problemu  wyekspediować "Ewannę" na przykład z moimi rodzicami a my z Wojtkiem bywalibyśmy tylko w weekendy  i dziecko byłoby  miesiąc z nami i miesiąc  z nimi- stwierdziła Marta. To jak widzę-  Andrzej zawiesił na  moment głos - musimy zorganizować u nas jakieś spotkanie robocze w któryś weekend - może nawet w ten? Spotkalibyśmy się u nas - przejrzę  grafik Marylki i swój. Ostatnio mam taki luksus, że  to ona zajmuje  się naszymi grafikami. 

Nie  wiem czemu, ale przybywa nam pacjentów. Niestety   równolegle  z tym nie przybywa nam lekarzy ani miejsca dla pacjentów. Budynek nie jest z gumy. Ostatnio rozmawiałem  z kolegą, który mi powiedział, że w ich szpitalu na niemal wszystkich korytarzach stoją łóżka a  to wszak zerowy  komfort dla pacjentów. A on pracuje w  szpitalu chorób pulmonologicznych. A jakby na  to  nie spojrzeć to do  szpitala nie trafiają "ledwie   chorzy" ale stany  poważne, ci dla których pobyt w  szpitalu jest koniecznością. Gdy ostatnio rozmawialiśmy z szefem, o  tym że zaczyna być u nas krucho  z miejscami, to  stwierdził, że nasz budynek jest tak zaprojektowany, że nasze korytarze nie nadają  się na to, by leżeli na  nich pacjenci, bo te  korytarze są pozbawione okien. Poza tym przyjmujemy wielu pacjentów całkowicie odpłatnie bo póki  co to wiele jest osób które  chcą być leczone  w komfortowych  warunkach a nie w  wieloosobowych salach lub na korytarzu. Więc na pewno nikt nie wpadnie  na pomysł by do jednoosobowego pokoju wstawić drugie  łóżko lub  trzecie do  dwuosobowego.  Bo jeszcze  trochę to jakiś geniusz  wpadnie  na myśl, żeby zlikwidować łazienki przy pokojach i przerobić je na sale dla pacjentów. Na  szczęście budynek i jego wyposażenie nie jest własnością państwa lecz prywatną. Grunt należący do  szpitala  też nie jest własnością państwa. I państwo pobiera niezły haracz a pokrywa koszty tylko za takie zabiegi, które są urzędowo refundowane. Te  nierefundowane przez państwo pokrywa pacjent. Ty i Wojtek jako moja  rodzina to płaciliście niższą stawkę za pokoje, a wszystkie zabiegi szły z  waszego państwowego ubezpieczenia. Słyszałem że Instytut Kardiologii też ma kłopoty z miejscem dla pacjentów. Śmieliśmy  się, że oni to mogą stawiać latem łóżka poza  budynkiem na tych trawniczkach, które okalają budynek, bo tam większość sal pacjentów  jest na  poziomie  zerowym. Problem  byłby tylko z  tymi, którzy muszą  być wspomagani tlenem na okrągło. Śmiech  śmiechem  ale wesoło to  nie jest. A skoro jesteśmy  przy "sercowcach"- jak się sprawuje ojciec Wojtka?  Zerknij Marciu w wolniejszej  chwili   w kalendarz,  czy  nie trzeba  go aby na kontrolę wysłać. 

Marta roześmiała  się - ojciec Wojtka odkąd dowiedział się, że będzie  dziadkiem to zaczął bardzo o siebie  dbać i teraz pilnuje  diety i wizyt kontrolnych. A tak  na  moje oko to wszystko z nim w porządku. A w Ewunię to  wpatrzony  niczym w  święty obrazek. Wojtek się   śmiał, że jeszcze  trochę a  ojciec  zmusi  własny organizm do produkcji mleka. On teraz, jak  sam mówi, nadrabia  zaległości, bo gdy Wojtek był niemowlakiem to jego ojciec raczej dość rzadko bywał w  domu w ogóle się nie  zajmował dzieckiem, bo ciągle był w jakichś delegacjach zagranicznych. I twierdzi, że takie  "maleństwo" i udział w jego życiu , w jego rozwoju to dla  niego wielkie odkrycie. I ciągle jest  zdania, że Ewunia jest nadzwyczajna. Ojciec  to już jej opowiada przeróżne rzeczy, nawet o  swoich znajomych  z pracy, a raz  nawet jej śpiewał  jakąś kołysankę po niemiecku i podejrzewam, że ona zacznie  szalenie szybko mówić. On ma  więcej do niej  cierpliwości niż ja.  Ewanna ma ciągle koło  siebie "zgraję" ludzi i efekt  taki, że nie boi się nowych  twarzy.

Andrzej słuchał tych wszystkich  rewelacji cierpliwie ale  w pewnej  chwili spytał, dlaczego Marta mówi o Ewie "Ewanna". To proste - zapewniła  go Marta - ona ma dwa imiona- na pierwsze ma  Ewa a na drugie  Anna, więc wymyśliłam dla niej zbitkę obu  imion i mówię o  niej Ewanna. Ale gdy mówię do niej to   jakoś  tak  zawsze bez imienia, najczęściej to używam  zwrotu córeńka w przeróżnych przypadkach. Wojtek mówi do  niej Moje Słoneczko, dla Pati to ona  jest  "Ociupeństwem", dla mojego taty "Skarbem". Jedno dziecko w  domu a imion  tyle jakby był żłobek. 

Andrzej zaczął się  śmiać - a mój Piotrek z uporem  maniaka mówi, że  on gdy dorośnie to  się z Ewą ożeni. Muszę to kiedyś nagrać i zostawić na pamiątkę, bo ta pewność i stanowczość w jego  głosie jest powalająca. Najzabawniejsze jest  to, że on  nie wie, że ja nie  mam nic przeciw takiemu scenariuszowi - miałbym  bardzo fajną  synową! Ostatnio stwierdziliśmy  z  Marylą, że  wy, Michałowie i my tworzymy jakąś wielce  zgraną paczkę. Mój ojciec też tak uważa. Licz się moja  droga  z tym, że gdy do nas wreszcie przyjdziecie to nie będzie lekko, bo Jacek szalenie dużo rysuje, dziadek dał mu szkicownik, taki prawdziwy, kupiony  w  sklepie  z  zaopatrzeniem dla plastyków, do tego wielkie pudło kredek  i teraz  Jacek   ciągle coś rysuje a swe  dzieła  chowa do teczki z napisem "rysunki dla cioci Marty" - napis zrobił dziadek i Jacek  nie może  się doczekać kiedy  wreszcie do nas przyjdziecie, byś mogła  to zobaczyć. Powiedziałem, że na pewno przyjdziecie wtedy, gdy będzie na  tyle  ciepło, że Ewunia będzie  mogła być na  dworze w naszym ogródko-podwórku. 

                                                                        c.d.n.

sobota, 9 listopada 2024

Córeczka tatusia - 168

 W trzy  dni później, wieczorem, zatelefonowała  do domu Marty i Wojtka  jego matka.  Marta  akurat skończyła wieczorne   ablucje Ewuni i teraz  ją karmiła, więc telefon, ku wielkiemu  zdumieniu teściowej odebrała Pati, która zawsze "dyżurowała" u  Marty jeśli Wojtek musiał być wieczorem na  uczelni bo zastępował swego przyjaciela,  Michała.

Teściowa  Marty była najwyraźniej  w świecie mocno rozczarowana faktem, że synowa  nie może teraz -zaraz  z nią rozmawiać więc tylko powiedziała - nie  wiedziałam, że młodzi mają tak trudną  sytuację  finansową, że  mój  biedny  syn  musi pracować od świtu do nocy.  Pati słysząc to nieomal się nie ugryzła  w język by nie powiedzieć jej  czegoś niemiłego, ale  zamiast tego powiedziała- przekażę Martusi, że telefonowałaś i powiedz do której ona  może do ciebie jeszcze  dziś zadzwonić. Skończy  karmić Ewunię i utuli do  snu i wtedy  do ciebie  zatelefonuje. No dobrze - nie  chodzę  spać z kurami, do jedenastej może  do mnie zadzwonić na  komórkę - powiedziała nieco nadąsanym  tonem teściowa  Marty.

W kilka minut później do  domu dotarł Wojtek, z dwiema  siatami pełnymi przeróżnych wiktuałów, których spora  część była głównie dla Ewuni i Marty. Były tam domowe  soczki dla Ewuni oraz marchew i inne  warzywa hodowane bez  chemicznych oprysków, bowiem Ziuk stwierdził, że dzieci z jego  rodziny powinny jeść to co dla  nich najzdrowsze, a on Martę, Ewę i Wojtka uważa  za  swoją rodzinę, a nie  tylko za swych przyjaciół. 

Jak  było do przewidzenia, Wojtek gdy tylko został poinformowany, że telefonowała  jego matka i że ubolewała  nad faktem, że biedny synek pracuje od świtu do nocy bo zapewne  brak  mu pieniędzy, zaraz zatelefonował do swej matki. Chwilę rozmawiał stojąc na  środku kuchni, a potem poszedł w drugi koniec mieszkania, by się swobodnie wyciągnąć na łóżku w pokoju swego ojca. Był  zmęczony, bo cały  wykład stał, a jak  wiadomo to stanie męczy więcej  niż  chodzenie. W pół godziny później przyszedł do kuchni uśmiechnięty i powiedział do Pati- mam nadzieję, że szybko tu do nas  nie zatelefonuje  ani nie przyjedzie. 

Jest wściekła, bo mój ojciec zmienił sobie operatora i przy okazji numer, o  czym ona  nie jest poinformowana i nie  będzie, więc czuje  się wielce urażona. Poza tym w dalszym  ciągu  chce namówić Martę by firmowała jej SPA, więc  musiałem jej w dość niemiły  sposób wybić  to z głowy. Wiesz Pati - ona  chyba ma jakieś omamy - powiedziała, że złoży pozew o alimenty od ojca, więc musiałem jej przypomnieć z czyjej winy nastąpił rozwód. I kwestia  alimentów była  wtedy omawiana. I że w dniu rozwodu to krzywdy  nie  miała- wzięła  z domu to co chciała. I że wszystko zostało spisane i ona składała  na każdym dokumencie i  wykazie  swój podpis i że te  wszystkie  dokumenty  są u ojca, a ona  ma ich kopie. Dobrze, że  tylko telefonowała,  a nie  zjechała tutaj do nas.  Ojciec powinien wrócić lada  moment. Muszę mu powiedzieć, że ona jest w  Warszawie. Po niej można  się wszystkiego spodziewać. 

Powiedziała, że chciałaby zobaczyć "swoją wnuczkę", więc  jej przypomniałem, że  widziała ją w Konstancinie i wystarczy.  A jaka oburzona, że  Marta nie wzięła trzyletniego urlopu wychowawczego! Podłożyła  się  tym, bo jej przypomniałem, że ona nie pracowała zawodowo ale pomimo tego miała do dziecka nianię i na dodatek pomoc domową. Nie mówiłem jej że to ty się zajmujesz Ewunią gdy Marta idzie na te pół etatu do laboratorium, bo wtedy jak  amen w pacierzu przyszłaby  tutaj.

Gdy Ewunia już  słodko zasnęła do kuchni przyszła Marta a w pięć minut później, niemal jednocześnie obaj ojcowie dotarli do mieszkania. Dziadkowie po cichutku zajrzeli wpierw  do "słodyczki" i po chwili wrócili z sypialni uśmiechnięci i rozczuleni widokiem "śpiącej królewny". Po wspólnej kolacji i krótkim omówieniu "wydarzeń  dnia" rodzice Marty wzięli na  spacer Misię, mówiąc, że Misię to przyprowadzi do nich po porannym  spacerze Pati, gdy tak jak ostatnio przyjdzie do nich o 9,30 by zostać z dzieckiem. Marta jeździła do pracy na  godzinę 10,00, wychodziła z pracy o 14,00. Wracając z pracy robiła  zakupy dla  całej  rodziny. Było to bardzo  dobre  rozwiązanie, które  wszystkim  pasowało. W godzinach,  w których Marta rozpoczynała i kończyła pracę dojazd do i z pracy zajmował jej raptem 10 minut. A szef Marty twierdził, że jego zdaniem każdy pracujący koncepcyjnie nie jest w  stanie   być w 100% wydajnym przez 8 godzin pracy. A Marta czasem zostaje dłużej niż wymaga tego jej półetat - po prostu czasem jakiś świetny pomysł wpada  jej do głowy pod  koniec jej dnia pracy i wtedy  automatycznie  zostaje dłużej, więc  tylko wysyła do  domu wiadomość, że  wróci później.

Późnym  wieczorem Marta powiedziała do Wojtka, że jej to jest właściwie żal  jego matki, bo chyba  się jej jakoś nie najlepiej  w życiu układa.  No ale to nie nasza  wina, że jak mówisz, nie najlepiej  się jej w życiu układa - beznamiętnie  stwierdził Wojtek. Ja  rozumiem, że  może nie układało się  jej życie intymne z moim ojcem- stwierdził Wojtek- no ale  nie mogę  się oprzeć  wrażeniu, że powinna była o tym wpierw z nim rozmawiać a  nie  romansować z innym facetem. Jestem w  stanie  zrozumieć, że żar uczuć minął, nie każda  miłość trwa  wiecznie i z  wielu różnych przyczyn  może zamienić  się w obojętność, no ale jeżeli tak  się stanie to trzeba jednak o tym  z partnerem porozmawiać, bo jakby na  to nie spojrzeć  to uczucia nie  biorą  się z powietrza, nie  są roznoszone wiatrem jak nitki pajęczyn. 

Bo to tylko tak  się mówi, że kocha się kogoś za nic. Wcale tak nie jest - bo jeśli kogoś  kochamy to ta osoba posiada  cechy które nam  odpowiadają i są to cechy i fizyczne i psychiczne. I gdy z jakiegoś powodu człowiek traci te cechy, to  należy o tym porozmawiać, powiedzieć że nie jesteśmy w stanie  zaakceptować  takich  zmian. Mam ogromny  żal  do matki, że nie porozmawiała wpierw o  wszystkim z ojcem. Nie  wykluczam, że pomimo rozmów ten  związek by  nie przetrwał, no ale przynajmniej ojciec  nie  czułby się ośmieszony i oszukany, bo pewnie i tak nastąpiłby  rozwód.  I , żeby było śmieszniej, to dla  mnie bardziej matką jest Patrycja, osoba  zupełnie  nie  spokrewniona, a mimo tego tak bardzo serdeczna i dbająca o nas.  Popatrz - Ziukowie nie  są wcale naszą rodziną a traktują nas tak samo jak Alę i Michała. I choć jedyne co łączy Alę z nimi w sensie pokrewieństwa  to jest ich wnuk,  to oni są dla Ali,  Michała i ich  dzieci  oparciem, czują  się dziadkami  nie  tylko Mirka ale i "Pareczki".  To co mnie  zawsze złości u mojej matki to fakt, że zawsze jest  zainteresowana  tylko  tym byś  ty  zajęła  się prowadzeniem jej biznesu i nie trafia do niej, że ty  nie jesteś tym wcale  zainteresowana. Jakoś nie  mogę  sobie przypomnieć by choć raz zaczęła  rozmowę od pytania jak ty się czujesz, jak reszta  rodziny się  czuje - zawsze na pierwszym planie jest jej biznes. Nie mam nawet bladego pojęcia po co tym razem tu przyjechała. Patrzyłem w wykaz firm kosmetycznych, salonów itp. i pod  tym adresem pod którym była  jej firma jest jakiś spory warzywniak, ale nie  sądzę by był jej. W każdym  razie w  wykazie  firm to już jej nie ma. Kilka nazwisk z tego jej  biznesu to nawet  pamiętam, ale nie  widziałem ich wśród właścicieli salonów kosmetycznych. Widać  z tego, że żadna  z nich nie miała kwalifikacji ozdobionych  tytułem mgr.

No to pewnie  dlatego twoja  mama  tak tu namiętnie  przyjeżdża- stwierdziła  Marta. Wiesz- nie  da  się ukryć, że te  nowe przepisy sporo namieszały. Pamiętam, że przepisy jasno  regulowały jakie zabiegi mogą  być wykonywane po szkole kosmetyczek i gdyby panie kosmetyczki przestrzegały tych procedur to nie  byłoby takiej zmiany przepisów. A przepisy  były jasne i czytelne - nie  wolno przeprowadzać   zabiegów w czasie których jest przecinana skóra. A ja pamiętam,gdy jeszcze  byłam w liceum, że kosmetyczki nie  miały takich ograniczeń  (albo  miały ale ich  nie przestrzegały)  i kaleczyły  skórę gdy np. usuwały "tłuszczaka" - to taka podskórna grudka tłuszczu i nie  da  się jej usunąć  bez maleńkiego nacięcia skóry. No a  każde takie otwarcie  skóry, zwłaszcza na twarzy, może  zaowocować sepsą, bo nie oszukujmy  się - w gabinecie  kosmetycznym nie ma takiej sterylności jak na  sali operacyjnej. I na pewno  były przypadki  zakażeń, stąd ta zmiana przepisów. 

Ja nie jeden raz mówiłam twojej mamie  że jakoś mało mnie pasjonuje usuwanie zanieczyszczeń z twarzyczek i gdybym nie trafiła na to laboratorium to pewnie  bym  się raczej zaczepiła  w jakimś salonie odnowy biologicznej jako kosmetolog a nie jako kosmetyczka. Bo kosmetolog to właściwie  tylko rozpoznaje co się ze skórą  dzieje, daje  wytyczne  jak o nią  dbać, ewentualnie zleca kosmetyczce jakie  zabiegi powinna wykonać. I już pod koniec trzeciego roku słyszałam jak  moje koleżanki twierdziły, że nie  wyobrażają sobie  by mieć zakład kosmetyczny i utrzymywać takiego darmozjada jak kosmetolog co to nie  będzie  robił żadnych zabiegów  a będzie  się tylko w kółko wymądrzał i brał  forsę.  Większość panienek  była z takich miejscowości, że miałabym spore  trudności gdybym  chciała do nich trafić nawet gdybym  się posługiwała  atlasem  samochodowym i one zostały "trafione- zatopione" tymi nowymi przepisami, bo to były ostatnie dwa lata bezpłatnego studium na "magisterkę", więc jeśli  się któraś nie  załapała  to miała "przechlapane". 

A dziś mi szef powiedział, że za miesiąc rozpocznie się produkcja tego naszego opatentowanego dermokosmetyku. Na razie tylko ja  wiem o tym, reszta  się dowie  pod  koniec  miesiąca. A jutro będę brała udział w burzy mózgów  dotyczącej projektu opakowania. Boję  się  tylko, że nie  dam rady  wyjść o 14,00. I pewnie  będę jutro tkwić w stosach opakowań, bo wpadłam na pomysł, by nieco przerobić jedno z już wykorzystywanych opakowań. Bo może  być "stary kształt" , więc  będzie  można wykorzystać  stare  wykrojniki do kartonu tylko nowy  będzie nadruk i będę go omawiać  z p. plastykiem. Pytałam się  szefa czy ma jakieś priorytety w kwestii opakowań, ale on twierdzi że jemu to obojętne, ale lubi gdy opakowania  nie  mają  jakichś zagadek  w kwestii otwierania. I przez  to  powiedzenie ja mam zagadkę o co mu idzie?

Wojtek uśmiechnął się - jutro to jest środa, ja nie prowadzę wykładów, więc mogę  się urwać tak, żeby być  w domu nawet o 13,30, więc będę mógł zluzować Pati a ty nie  będziesz  się musiała spieszyć. Poza  tym, o ile  się nic  nie  zmieniło to ojciec będzie jechał do ośrodka dopiero na  godzinę 16,00, czyli będzie  w domu co najmniej  do 15,30.  A wiesz - to powiedzenie twego szefa też mnie   w tej chwili zastanowiło- wszak ze  względów oszczędnościowo- praktycznych te kartonikowe  opakowania nie  są skomplikowane, zresztą ich  zawartość nie jest na  wagę złota, więc nie trzeba nic kombinować. Może idzie mu o to, by nie były  bardzo małe  bo takie mało gabarytowe pudełeczka ciężko jest obsługiwać męskim dłoniom. Zobacz kochanie - ja  nie  mam dłoni koszykarza ale i tak jest znacznie większa od  twojej łapeńki.  Marta popatrzyła na jego dłoń i powiedziała - ty  masz bardzo ładne szczupłe  dłonie- masz  dłoń pianisty, bez  problemu łapiesz oktawę.  Wojtek wzruszył ramionami - nie  wiem, nigdy nie  grałem na pianinie, bo na szczęście  matka  nie  wpadła na  pomysł żebym się uczył gry na instrumencie  klawiszowym. A pamiętasz  jak nas  zmuszano w  szkole do gry na flecie?  

Marta skrzywiła  się - pamiętam i pamiętam, że nasz  "pan od  muzyki" zawsze  przychodził ze  skrzypcami i na  nich coś grał. I do  dziś nie pojęłam dlaczego grał nam na tych  skrzypcach  a nie na flecie, skoro nam kazał na  nim grać. I pamiętam jak tata załatwił mi od laryngologa zwolnienie z chóru. Wy to mieliście lepiej, bo mieliście mutację, a  wtedy chłopcy  nie śpiewają. A pamiętasz, że w równoległej klasie  był jego syn? - spytała. Miał taką idealnie okrągłą buzię i chodził równolegle do szkoły muzycznej. Liceum to robił w  szkole muzycznej, ale potem nigdy o nim nie  słyszałam. Ale  nie  wykluczam, że oni wyjechali gdzieś za granicę, bo wieść  gminna  niosła, że jego ojciec załapał się  do jakiejś orkiestry symfonicznej, chyba  w NRD i tam już zostali. Jak słyszałam  to dostanie  się  do dobrej orkiestry  symfonicznej wcale  nie  było prostą i oczywistą  sprawą, zwłaszcza, że to nie  była polska  orkiestra.  Popatrz - jakoś rozleciała  się po świecie nasza klasa.  W okresie liceum to spotkałam tylko bliźniaków i nadal nie  wiedziałam który jest który, bo nadal byli straszecznie  do siebie podobni. Ze  dwa razy spotkałam Lilkę bo mieszkała w internacie, bo jej ojciec dostał jakąś  "dziką" placówkę, zdaje   się że w Ghanie i nie  było tam polskiej  szkoły, więc ją tu upchnęli w internacie - wiesz, w tym w którym tata nie  chciał mnie  zostawić. Dość często się z nią spotykałam na początku liceum, a potem słyszałam, że jej tata załapał się do Libii, ale tam też nie  było dobrej szkoły więc ją umieścili  we Włoszech w  szkole z wykładowym angielskim no i  z internatem. Ale nie  wiem w jakim mieście. W Libii  to wylądował też  twój imiennik, ale jego wysłali do szkoły z internatem na  Malcie. No popatrz - roześmiał się Wojtek - to ja  jednak nie  miałem  najgorzej - mieszkałem razem ze starymi w domu i nie tułałem się po internatach, a mimo tego nie  czułem  się szczęśliwy. Dopiero gdy zdałem na  Politechnikę poczułem się o  niebo lepiej - mogli mi wtedy starzy naskakać - w najgorszym układzie  poszedłbym do pracy i na  studia wieczorowe. A i tak najważniejsze   z tego  wszystkiego to  było to, że w dalszym  ciągu  mogliśmy być  razem.

                                                                       c.d.n.


czwartek, 31 października 2024

Córeczka tatusia - 167

 Zgodnie   ze  swym planem Marta   szykowała  się do powrotu  do pracy. Ewunia, jak  się śmiała Ewa,  rosła  jak na drożdżach i to głównie  wszerz no i nie  było to złe  zdaniem pana doktora  pediatry, którego polecił Marcie i Wojtkowi lekarz położnik, który pomagał Ewuni w przyjściu na świat. W każdym razie  dziecina  nie wyglądała jak "nadmuchana", ale  rączki nie  były  już takie patykowate.  Jak  zauważył teść  Marty - najbardziej , najszybciej to rosły paznokcie dziecka.  Poza tym mała  była  najszczęśliwsza gdy któreś z opiekunów znajdowało się w  zasięgu jej wzroku, no a  szczytem  szczęście  było gdy ktoś do niej zagadywał.  Z jednakowym  entuzjazmem witała każdego członka  rodziny. Teść Marty ze 100 razy  dziennie powtarzał, że jego  zdaniem to Ewunia wszystko rozumie  co się do niej mówi. Był wyraźnie zakochany we  wnuczce i nawet maksymalnie ograniczył swą obecność na  swoim półetacie i przymierzał się do rezygnacji  z niego, bo tak naprawdę nie  musiał dorabiać  do emerytury, na którą niedawno przeszedł.

Mała  była  wielce  towarzyskim stworzonkiem i miała, jak dotąd,   tylko jeden feler - noce  przesypiała  idealnie tylko i wyłącznie w łóżku rodziców, leżąc pomiędzy  nimi, przytulona  raz do mamy a raz do taty. Wojtek się śmiał, że mała  dba by rodzice  nie  wyprodukowali "konkurencji". A tak ogólnie  była  bardzo pogodnym  dzieckiem. Marta wpatrując  się w nią usiłowała ustalić czy jest  bardziej podobna do niej  czy do Wojtka, ale  mała  była idealną "wypadkową" obojga. Wojtek z kolei twierdził, że to naprawdę obojętne do którego z  rodziców teraz  jest podobna, najważniejsze, że on jest pewien, że to jego twór. No   nie  wiem - mówił ze śmiechem  ojciec Wojtka - ty to byłeś straszliwy "rozdarciuch"- ciągle się darłeś.  Ale nie  wykluczam, że to dlatego, że matka marzyła o córeczce a  wyszedł chłopczyk no i dzieckiem zajmowała  się głównie niańka.  Tata Marty z kolei twierdził, że Ewunia jest nadzwyczaj grzecznym  dzieckiem i mądrutkim a Patrycja mówiąc o Ewuni używała  określenia  "nasze  cudne ociupeństwo".

Problem zagadywania do  dziecka był łatwy do rozwiązania - wszyscy członkowie rodziny  nagrali na taśmę wierszyki i jakieś opowiadania, Wojtek przymocował  do górnego  brzegu łóżeczka zabawnego puchatego misia i "miś opowiadał."   A  ojciec Wojtka  zamówił śpiewającą małpkę i  chociaż małpka nie śpiewała po polsku ale po niemiecku i  francusku to też się podobała, choć wcale  nie  była "urodna".  Marchewka i soczki owocowe były dostarczane przez Ziuka, który stwierdził, że dzieci to stanowczo zbyt szybko  rosną,  a on najbardziej lubi właśnie takie  maluszki. Był  zachwycony, że mała jest "taka oswojona" i dobrze  toleruje inne  niż domowników  twarze.  Szalenie  chwalił Martę, że wróciła na pół etat do pracy, bo jego zdaniem było to i dla  dziecka korzystne - mała   uczyła  się, że na  mamie i tacie  świat się nie kończy. 

Starszy synek Andrzeja odbył ze swym tatą poważną rozmowę, w czasie której Andrzej tłumaczył mu, że to oczywiście fajnie, że on bardzo lubi małą  Ewunię, ale niech jeszcze  nie  snuje żadnych planów  na przyszłość co do jej osoby, bo na razie to jeszcze  wiele lat upłynie nim oboje  będą dorosłymi. Bo przyjaźnie  z lat dziecinnych nie zawsze trwają do końca życia, a miłość to też często "zmienia adresata". Przy okazji rozmawiał z Piotrusiem o Lenie. Piotruś słuchał i po chwili powiedział - ja pamiętam tamtą mamę, ale ona wcale nas nie  kochała. Ona nas biła, a mama Marylka nas  kocha i nigdy na  nas nie krzyczy ani się nie  złości. I ciocia Marta też nas  kocha. Jacuś już nie pamięta tamtej mamy i ja  mu o niej  nie przypominam. A babcia powiedziała, że tamta mama już nigdy do nas nie  wróci bo już nie jest naszą mamą i twoją żoną a poza tym wyjechała do takiej krainy, z której nie  może tu przejechać. I nie  musimy  się obawiać, że któregoś dnia tu przyjedzie. 

Andrzej zastanawiał się, czy powiedzieć Piotrusiowi, że Lena była  chora i że nie żyje, ale postanowił poczekać jeszcze  jakiś czas -  rok lub  dwa. Bo na pewno w pewnej chwili któryś  z  chłopców wróci do tego tematu. Postanowił poszukać z pomocą Marty odpowiedniej lektury.

W laboratorium, w którym pracowała  Marta, na olbrzymim "biurkostole" (jak Marta nazywała ów mebel) obok kalendarza,  w którym były pozaznaczane przez  Martę różne ważne terminy,  stały  w ramce fotografie Ewuni i "zbiorówka" zdjęć tych osób, które Marta kochała, czyli Wojtka, rodziców, teścia i.....Andrzeja. I, żeby było jeszcze  dziwniej - zdjęcie suni Hanki i Milosza, czyli Luny. Ponad połowa pracowników laboratorium zachwycała się Luną, więc Marta podała  adres hodowli, ale nie numer telefonu. Wychodziła z  założenia, że jeżeli ktoś  naprawdę jest  zainteresowany posiadaniem psa to albo napisze do hodowczyni  albo tam podjedzie, jeśli będzie w pobliżu.  Szef był "napalony" na psa, ale gdy posłuchał, że jednak taki pies zmarnował  by  się w domu bez  dużego ogrodu i bez  długich spacerów ciężko westchnął i jęknął -wychodzi na  to, że będę skazany na jakiegoś  maltańczyka  lub nie  daj Bóg pekińczyka. Marta popatrzyła na  niego i powiedziała- nie chcę  cię martwić, ale  każdy psiak wymaga spacerów i wychodzenia kilka razy dziennie - ja  mam miniaturowego pieseczka a i tak na  co  dzień zajmują się nim moi rodzice, mój teść i my.  A psina jest naprawdę maleńka.

Szef któregoś dnia, zerkając na zdjęcie i  wskazując na Andrzeja zapytał kim dla niej jest Andrzej.  Szwagrem - odrzekła  Marta bez  zająknienia. A dlaczego pytasz o niego?  No bo mam wrażenie, że on jest lekarzem w jednej z prywatnych klinik - odpowiedział szef.  No jest - to on  mnie  ratował gdy sobie uszkodziłam rękę,  operował mego męża i mnie. On jest przyrodnim bratem mego męża. Szef przyglądał się długo a potem powiedział - ma  w tej klinice bardzo dobrą opinię i trudno się  do niego zapisać. No fakt- zawsze ma komplet pacjentów- potwierdziła  Marta. A ty chcesz  sobie  coś wyciąć?-  spytała. Szef uśmiechnął się - trudno to określić słowem "chcę"- po prostu muszę. No to dobrze trafiłeś, bo to dobra klinika- pocieszyła  go Marta.

Wojtek przeprowadził swoistą  rewolucję - fiacika  500 odziedziczyła Maryla, bo Patrycja nie  chciała  już mieć  własnego samochodu. Marta i Wojtek postanowili, że nie wezmą  za niego ani  grosza, ale po licznych debatach, "pląsach i dąsach" ze strony Andrzeja zgodzili  się, że w  zamian  za samochód dostaną od Andrzeja darmowy  montaż  fotelika w nowym samochodzie Marty, oczywiście też fiacie,  ale teraz to było UNO w  wersji produkowanej do Francji. Oczywiście był tak zwanie  z  drugiej ręki,  sprowadzony z Francji przez kolegę Wojtka, tego samego od którego kupili poprzedniego  fiacika.   Co prawda i Andrzej i Wojtek twierdzili, że sami mogą  zamontować mocowania do fotelika  dla  dziecka, ale Marta przekonała ich, że jeśli montaż zabezpieczeń przeprowadzi firma to da oczywiście na niego gwarancję.

W którąś sobotę, akurat gdy wybierali się  w  dwie rodziny na  spacer do Konstancina, bo tam ponoć lepsze powietrze  niż nad Mokotowem, zatelefonowała do Wojtka  jego.......matka. Bo właśnie przyjechała  do Warszawy i bardzo chciałaby  się z nimi zobaczyć. Wojtek, gdy usłyszał głos matki w telefonie zrobił taką minę, jakby mu ktoś wylał kubeł pomyj na  głowę i zakrywając mikrofon powiedział do Marty - to dzwoni moja matka. Wojtek poinformował  matkę, że właśnie  się wszyscy wybierają na spacer  poza  Warszawę i będą w  domu najprędzej po godzinie 15,00. Matka spytała  się czy jej były mąż  też jedzie  z nimi, na  co otrzymała twierdzącą odpowiedź oraz informację, że  rodzice Marty też jadą.  To może  w takim razie spotkalibyśmy się wszyscy w Konstancinie w  parku w okolicy tężni - zaproponowała. Zaraz  się  spytam - powiedział Wojtek, a chwilę później powiedział - no dobrze, możemy  się spotkać za pół godziny  w okolicy tężni. 

Ojciec  Wojtka  stwierdził, że to się fajnie  składa, bo  w  tym układzie  on z małą  pospaceruje a oni i rodzice  Marty się  spotkają z matką Wojtka  bo on  nie jest przekonany, czy widok jego byłej żony nie  zaszkodzi  aby Ewuni.  Marta  się roześmiała i stwierdziła, że  mogą nawet odstawić cyrk i "przypadkiem spotkać" ojca  z  dzieckiem,  twierdząc ,  że to dziecko ojca Wojtka. Po prostu zobaczymy  na miejscu jak to wyjdzie - roześmiał się tata Marty. Ale  pomysł masz córciu  niezły - śmiał się.

W drodze  do Konstancina  Wojtek się  zastanawiał czy matka   się zorientuje, że to jego dziecko a nie ojca, bo jak na  razie to Ewunia nie jest podobna  ani do mamy ani do taty. Marta  się  zawsze  śmiała, że gdyby rodziła na  wieloosobowej sali porodowej to podejrzewałaby, że mógł dziecko ktoś podmienić, bo na tych wieloosobowych  salach dzieci były  "obrabiane" w odrębnym  pomieszczeniu, więc  wszystko było w takich  warunkach  możliwe.  A Pati się przypomniała opowieść, że jakaś  jej kuzynka gdy już szła po porodzie i pobycie czterodniowym  do  domu, to jej przynieśli dziecko, które nie  tylko, że nie  było urodą podobne  do tego które  przez te kilka  dni dostawała  do karmienia ale było też innej płci. Opowieść ta wprawiła  wszystkich w dość frywolny nastrój. 

W Konstancinie podjechali w  dwa  samochody na parking restauracji. Gdy wysiedli ojciec  Wojtka zaraz ułożył w wózku Ewunię i powiedział, że pójdzie pierwszy z Ewą i  rodzicami Marty. Ewunia była bardzo zadowolona, bo dziecko  wielce lubiło spacerki, chociaż  jeszcze  niewiele świata z poza wózka mogła oglądać. Marta się zastanawiała  czy  aby nie  zarezerwować  stolika, ale tłumów tej  soboty nie było no a  poza tym i tak musieli  za półtorej  godziny być  w domu bo trzeba  będzie nakarmić  Ewę.  Już z  daleka Marta widziała, że komplet rodzicielski z Ewą w wózku spotkał się z matką  Wojtka.  Oboje z Wojtkiem  zwolnili i Marta pociągnęła Wojtka  na pobliską ławkę mówiąc, że jakoś nie ma ochoty na  spotkanie ze  swoją nie ulubioną teściową. Marta z daleka obserwowała jak przebiega  sytuacja i po chwili powiedziała do Wojtka - wstawaj idziemy szybko pod tamte  drzewa - chyba się udało, twoja  matka kończy spotkanie.

Nieco  się oddalili od  alejki i z  daleka obserwowali ukradkiem sytuację a w kilka minut później przemknęła alejką matka Wojtka i jak Wojtek zauważył chyba była maksymalnie wściekła. Odczekali chwilę i pomału poszli w  miejsce, gdzie stali rodzice i teść Marty z  wózkiem. Cała trójka  była w dobrym humorze, podobnie jak Ewunia. Gdy podeszli ojciec Wojtka wyciągnął rękę do Marty i powiedział- muszę  się przedstawić - dowiedziałem się, że jestem starym satyrem, a na pytanie  gdzie matka dziecka pokazałem na tężnię, mówiąc, że pochłania  jod, żeby nadwagę zrzucić.  Zupełnie  nie rozumiem dlaczego  się tak szybko moja  była  żona wyniosła.  Nawet  się nie  zapytała jakiej płci jest  dziecko. No i nie  wiem czego ode  mnie  chciała. Wojtek machnął ręką-  jak znam życie  to wieczorem zadzwoni gdy trochę przetrawi to co zobaczyła. Ciekawy jestem czy uwierzyła, że jesteś tato ojcem Ewuni.  Pospacerowali trochę z małą, a że zerwał się niemiły  wiatr wrócili do  samochodów i pojechali do  domu. 

Wieczorem  rzeczywiście  zatelefonowała matka Wojtka i  zapytała się co to  za cyrk był z  dzieckiem. Jaki cyrk- zdziwił się  Wojtek. To że ojciec  jedzie  z dzieckiem na  spacer to żaden cyrk, dziś to normalka- słodkim  głosem odpowiedział Wojtek. A czyje to dziecko? - zapytała ostrym tonem. No nasze, domowe, wykapany ojciec jak widziałaś.  To ojciec   się ożenił?- matka  dalej  prowadziła  śledztwo. O ile wiem, to się nie ożenił, jedno nieudane  małżeństwo mu wystarczyło - wyzłośliwił się Wojtek. Ale jak widziałaś  dba o dziecko. A czemu wy nie przyjechaliście? - padło kolejne  pytanie.  Przyjechaliśmy, ale  nie  zdążyliśmy do was  dojść tak szybko odeszłaś spod tężni. A dziecko ci  się podobało? bo tak  szybko odeszłaś, że nie zdążył cię ojciec poinformować, że to jego ukochana wnuczka a nie córka.  Matka rzuciła półgłosem niecenzuralne słowo na literę "k" i  zakończyła  rozmowę.

No i nie wiem co właściwie matka chciała ode mnie lub od nas- stwierdził Wojtek. No ale ma za to teraz o  czym rozmyślać. Mam podejrzenie, że na pewno idzie o to, że nie  może być właścicielką tego swojego kosmetycznego biznesu.  Pewnie tak - beznamiętnie  stwierdziła  Marta- przepisy nadal są takie  same i nie  ona jedna w tym kraju musiała z pozycji właściciela przejść na  pozycję udziałowca, czyli nie  może rządzić. To na pewno bolesne, ale to nie nasza  wina.

                                                                     c.d.n.


wtorek, 29 października 2024

Córeczka tatusia - 166

 Andrzej znów został  zaproszony do Kliniki w Londynie, ale tym razem  nie  chciał wyjechać, bo musiałby opuścić rodzinę na   pół  roku. W trakcie rozmowy z londyńską  kliniką powiedział, że on w  żadnym wypadku nie wyjedzie  na  pół  roku, ale byłoby dobrze, gdyby mógł im polecić swego kolegę po fachu- miał na  myśli Henia- w  związku  z czym byłoby  wskazane, by zaproszenie  nie  było imienne i podał kilka sformułowań określających cechy kandydata, które oczywiście  pasowałyby  "jak ulał" do Henia. Dobrze wiedział, że gdy to  zaproszenie nadejdzie do kliniki, to  szef  "wpadnie w stupor" i zaraz  pokaże je  Andrzejowi, dziwiąc  się, że nie jest imienne dla Andrzeja,  a  wtedy Andrzej wytłumaczy  szefowi, żeby koniecznie  wysłał Henia, bo klinice przyda  się przecież drugi lekarz po takim  półrocznym  stażu w Londynie.  

I wszystko było tak jak przewidział Andrzej - szef aż  się "zapowietrzył" ze  zdumienia, że  zaproszenie  nie jest imienne i zaraz wezwał do siebie  Andrzeja  dopytując   się, czym podpadł w Londynie, że tym razem zaproszenie  nie jest imienne. Andrzej spokojnie mu wytłumaczył, że niczym nie podpadł w Londynie, ale to świetnie, że zaproszenie  nie jest imienne, a tylko określające jakie  warunki ma  spełniać kandydat na półroczne  szkolenie, bo tym sposobem klinika  może mieć drugiego, dobrze  wyszkolonego chirurga i on, gdyby miał kogoś typować, to wytypowałby Henia, choć zdaje  sobie  sprawę  z tego, że tym sposobem  przez  pół roku będzie pozbawiony "zmiennika", ale ma  wrażenie, że uda  mu  się Henia kimś zastąpić, bo w  sumie to cały  zespół chirurgów należy do dobrych specjalistów. A " na dokładkę" to Henio zna perfect angielski z   zakresu medycyny, bo uczył się  angielskiego od  przedszkola i  sam z  własnej inicjatywy zakupił  sobie  kilka  mądrych książek z zakresu chirurgii miękkiej popełnionych  właśnie  w języku  angielskim. No a poza  tym fakt, że kolejny chirurg będzie  się szkolił w Londynie uprzytomni młodszym, że warto się przykładać  do pracy bo i oni z  czasem mogą  się załapać na  szkolenie w którejś z  zagranicznych klinik.  

Szef od  razu wezwał Henia, który przyszedł zmordowany po planowej operacji. Co Heniu kroiłeś, że jesteś tak padnięty?- spytał szef.  Wtórną przepuklinę - niemal warknął Henio. Gdybym mógł to bym zamknął wszystkie  siłownie lub zabronił podnoszenia w  nich ciężarów. Nie  wiem co ci ludzie   mają we łbach - facet niecały rok temu  miał operowaną przepuklinę, nie u nas i nawet nie  w  Warszawie i tamtejszy chirurg    mu powiedział, że po operacji  nadal  będzie mógł korzystać z ćwiczeń w  siłowni. No i oczywiście gdy wrócił na  siłownię  to nawet nie  miauknął  trenerowi, że miał niecały wcześniej  operowaną przepuklinę. Na  całe szczęście   gdy pociągnął sztangę to szybko pojął, że  wróciła  "stara kontuzja" i jeszcze tego samego dnia był u lekarza,  który go obmacał i dał mu  skierowanie do szpitala i poradził facetowi  by  się rozejrzał za "komercyjnym" szpitalem, a że facet  z  Mokotowa to trafił do nas. Poprzestawiałem  mu trochę  mięśnie, tak jak  robi to Andrzej i zapodałem, że musi sobie inną  rozrywkę znaleźć i pożegnać  się z  siłownią na  zawsze. A facet  mi na  to, że jeśli nie  będzie  chodził na  siłownię to znów będzie   miał nadwagę, bo będzie  miał za niskie  spalanie. Z pół godziny tłumaczyłem sierocie, że powinien  zainwestować w dobrego dietetyka, co mu finansowo wyjdzie na remis tak jakby łaził na  siłownię a będzie  się odpowiednio odżywiał i nie  będzie  tył. Mam nadzieję, że  zrozumiał, wszak nie  spał, bo nie  chciał spać podczas  zabiegu.

No i bardzo dobrze, Heniu,  powiedziałeś człowiekowi. A teraz posłuchaj - jest półroczny  staż w Londynie i tym razem padło na ciebie - w pełni zasłużyłeś na  takie  szkolenie i mam nadzieję, że sporo wiedzy z tej okazji  łykniesz. Mam nadzieję, że nie odmówisz i pojedziesz-  zapodał szef.  To ta  sama klinika, w której był Andrzej.  A od kiedy?-  spytał Henio. No chyba  nawet od  zaraz, sądząc z tego listu. Mamy tylko uprzedzić ich z 5 dni wcześniej kiedy możesz tam  dotrzeć. Bilety otwarte tam i  z powrotem są w biurze LOT-u, odbierając je zrobisz sobie od  razu rezerwację i podasz   ją mojej sekretarce.

Henio chrząknął lekko, zerknął na Andrzeja i zapytał - a ty też lecisz do Londynu?  Andrzej przecząco pokręcił głową  - tym razem ty lecisz na  całe pół roku. Szybko ci te pół roku minie, bo będziesz  tam nieźle  zaorany.  W porównaniu z nimi to my tu mamy pełen luz i mało pacjentów. Musisz   się zastanowić  czy chcesz   oddzielne mieszkanie  czy może  bardziej będzie  cię urządzać mieszkanie w  akademiku którejś tam uczelni medycznej, bo  bez  wątpienia jest  bliżej kliniki i nie  będziesz tracił wiele  czasu na  dojazdy. Cenne zwłaszcza gdy kończysz   dyżur  późnym  wieczorem, bo raptem to 15 minut spacerkiem od  kliniki. Ja, gdy byłem ostatnim  razem, to wziąłem mieszkanie w  mieście, bo wiedziałem, że najprawdopodobniej przylecą  do mnie  z kimś dzieciaki. A w  tym ich  akademiku  to są naprawdę całkiem  dobre  warunki, tylko panienek nie ma  jak przenocować, mogą  być  tylko do godziny 22,00.

Andrzej spojrzał na zegarek i powiedział - no to ja się gubię, bo za pół godziny przyjmuję w przychodni pacjentów, a muszę jeszcze coś  zjeść.  Jeśli coś  cię jeszcze będzie  Heniu dręczyć w  związku z tym wyjazdem to  "zakręć" do  mnie ale tak najlepiej  dopiero po ósmej wieczorem.  Wtedy już dzieciaki są w łóżkach. Andrzej wyszedł, a  szef  dalej omawiał sprawę tego wyjazdu z  Heniem.  Na  szczęście szef nie nadał tekstu, że jest  zdziwiony faktem, że  tym razem  zaproszenie  nie  było imienne.

Wieczorem Andrzej  bardzo  długo rozmawiał z Heniem, który usiłował dociec  komu zawdzięcza ten  wyjazd. Sobie -głupolu- tylko sobie zawdzięczasz ten  wyjazd- wyjaśnił mu Andrzej. Czytałeś to zaproszenie - po prostu spełniasz  warunki stawiane przez tamtejszą klinikę. W przeciwieństwie do naszych szanownych kolegów ty perfect masz opanowany zawodowy  angielski, a to bardzo ważne, bo będziesz  "łapał" wiedzę na okrągło, a oni tak jak i  my mówią  często skrótami i przy mniejszej znajomości języka człowiek  się   czuje jak na  tureckim kazaniu. Na pewno z początku będziesz  cierpiał z powodów kulinarnych i tak mniej więcej po dwóch  miesiącach na widok smażonej ryby i  frytek  będziesz  dostawał  wysypki,  ale dla mnie  był to jedyny w pełni akceptowalny posiłek. Podam  ci kilka nazwisk osób z którymi na pewno  się zaprzyjaźnisz bez trudu - to tacy co bywali również w  wielu europejskich  szpitalach - łatwo z nimi nawiązać kontakt, nie są hermetyczni.  

Z daleka  perspektywa  półrocznego pobytu poza  Polską, wśród zupełnie nieznanych osób trochę człowieka  dołuje,  ale oni stale  mają jakichś gości z zagranicy i naprawdę  są  dla  nich bardzo  wyrozumiali. Nie  wywracają  oczami gdy okaże  się, że nie  znasz za dobrze jakiejś techniki, bo zdają  sobie  sprawę skąd przyjechałeś i po co. Bo gdybyś   to znał i wiedział to nie przyjechałbyś  do nich - wszak nie byłoby takiej potrzeby. I wiesz - raczej nie umawiaj się z koleżankami z pracy. Zaraz  na  początku daj do zrozumienia, że masz  w Polsce  dziewczynę z którą chcesz być "na  zawsze". Tym  sposobem wzmocnisz bardzo własne konto bankowe bo nie będziesz  wydawać forsy na  dziewczyny. Bo kokosów to tam  nie będziesz  miał, ale na  drobne przyjemności tylko dla  siebie to ci wystarczy.  I uprzedzam - tam poczta  pantoflowa   bardzo sprawnie  działa, więc trzeba  się  zawsze  dobrze  zastanowić  nim  się  z  siebie  wydali jakiś tekst.  A jak tam na  miejscu będziesz  miał jakieś wątpliwości to po prostu "naklikasz"  do mnie  maila lub sms. Jeśli nie będę  akurat w tym czasie  kogoś zarzynał lub akurat badał w przychodni to ci zaraz odpowiem.  A mój rozkład  zajęć jest dość  stały, nie  sądzę  by coś   się w tej materii zmieniło. 

W trzy tygodnie później Henio wyposażony w plan Londynu, przewodnik po nim, a ponadto z notesem zapisanym  samymi   "dobrymi radami" oraz z dwiema  niedużymi walizkami odleciał do Londynu. Pod wieczór nadszedł do Andrzeja sms :  jesteś niesamowity, dziękuję za Henriego, który mnie odebrał z lotniska. Fajny ten akademik, lokum także. Gdy usłyszałem na lotnisku swoje nazwisko omal nie padłem z  wrażenia. W pierwszej  chwili pomyślałem, że  chcą mnie z powrotem zawrócić, no ale oprzytomniałem gdy dosłuchałem do końca, że mam  się zgłosić  do informacji. A Henry w drodze z lotniska opowiedział mi jak łaziliście nocą po Londynie. 

 Straszny  z niego plotkarz się  zrobił - odpisał Andrzej. Albo dobrze  wyczuł, że  się przyjaźnimy. Jeśli cię polubi, a podejrzewam, że tak, to on ma  szalenie  fajną młodszą od  siebie  siostrę - dziewczyna ma superanckie  poczucie  humoru, nienawidzi angielskiej  kuchni i świetnie dzięki temu gotuje. Henri też lubi "kuchenne przygody", więc  jeśli się szybko zaprzyjaźnicie to masz  szansę na  niezłą  wyżerkę.  Och, to świetna  wiadomość - ucieszył  się Henio - to się  dowiem gdzie tu można  zrobić  fajne  zakupy by trochę  zapełnić lodówkę. Nie jest co prawda  duża,  ale idealnie  pusta. Zupełnie jakby  stała  w sklepie  czekając aż ją ktoś  kupi.

O tych wrażeniach Henia z pierwszych dni pobytu Andrzej opowiedział w domu przy kolacji, opowiedział też jak to spacerował z Henrym nocą po Londynie, bo obaj byli głodni a nie  mieli ochoty by iść do restauracji i wydawać forsę na  drogą kolację. Mieli nadzieję, że trafią  na jakiś pseudo barek i załapią  się na  coś  ciepłego - niestety wszystko było zamknięte.  Późno wieczorem, gdy Andrzej i Maryla byli już  w  swojej sypialni Maryla powiedziała - przełożona jest zadziwiona, że nie ty pojechałeś  do Londynu a Henio i nawet  się mnie  zapytała  czy ja  wiem dlaczego.

Andrzej skrzywił  się i powiedział - ta twoja przełożona  to chyba  ciężko znosi menopauzę- może  się jej ta przypadłość  za  wcześnie  zaczęła. To, który lekarz jedzie na jakieś  szkolenie i dlaczego ten, a nie inny nie powinno jej obchodzić - to nie jej pion. Ma  dostatecznie dużo personelu pod  sobą i niech  się lepiej nimi zajmuje a nie lekarzami. Nie mówiłem  ci tego, ale oni wpierw  telefonowali do mnie, ale ja nie mam zamiaru wyjeżdżać na pół roku, choć zapewne  dla  mnie  byłoby to bardzo korzystne finansowo, bo szkolenie  jako takie  byłoby krótkie, przez  resztę czasu pracowałbym za "prawdziwe pieniądze", więc powiedziałem, żeby przysłali "otwarte  zaproszenie" i oni takie  właśnie przysłali a ja  zarekomendowałem szefowi Henia.  Ale o tym to wie szef i ja, a teraz i ty ale  zachowaj tę  wiadomość  dla  siebie. A  ja nie mam zamiaru dokądkolwiek  wyjeżdżać bez ciebie i dzieciaków. Owszem - mogę  wyjechać na  dzień lub  dwa, no  maksimum na trzy dni na jakąś konferencję naukową, ale  nie na dłużej. Przecież nie  zasnąłbym  gdybym  ci wpierw nie ogrzał twoich lodowatych stópek  pomiędzy  swoimi udami no i  nie  miałbym kogo przytulać myśląc o tym, że jednak jestem szczęściarzem  bo jesteś  ze mną i chłopcami.  

Fakt, że będzie  mi trochę brakowało Henia, bo to facet do którego mam stuprocentowe zaufanie i nie muszę mu  wszystkiego tłumaczyć jak krowie na  rowie, że nie żre się papierków od  cukierków bo to nie strawne. To naprawdę  mądry facet a ten  wyjazd  nauczy go doceniania  własnych  możliwości.   No i może innym da to trochę  do myślenia, że gdyby nieco bardziej  się  angażowali to też  by mogli lepiej lądować. Prawdę mówiąc  powinnaś się przebadać, bo te wiecznie lodowate stópki mogą wynikać ze  złego krążenia albo noszenia na okrągło samych pasków na  podeszwie jak rok długi. Wybierzemy  się w najbliższą  sobotę w city i  może kupimy jakieś inne  kapciuszki dla ciebie. A jak to nie pomoże to dopilnuję  byś porozmawiała o  tym z internistą.  

                                                                    c.d.n.




piątek, 25 października 2024

Córeczka tatusia - 165

 Jak powszechnie wiadomo, w  ciągu siedmiu dni należy nowego obywatela lub  obywatelkę  kraju  zarejestrować  w USC i zgłosić imię.  W efekcie burzy mózgów dziewczątko na pierwsze imię dostało Ewa a na drugie  Anna i Marta  się śmiała, że mają córeczkę o imieniu "Ewanna."  W sypialni Wojtek zrobił małe przemeblowanie i łóżeczko małej postawił po  swojej  stronie małżeńskiego łóżka, mówiąc, że dopóki Marta  nie odpocznie  po ciąży i porodzie to łóżeczko będzie  stało obok niego, a potem  " się  zobaczy". No ale  ty przecież   chodzisz  codziennie  do pracy,  nie  możesz  się nią  w nocy zajmować - protestowała  Marta. Przecież ja  ci ją tylko wyjmę z  łóżeczka i podam, a ty się będziesz nią  zajmowała- tłumaczył cierpliwie. Ostatnio mam wykłady o kulturalnej  godzinie,  nie o świcie, zdążę otrzeźwieć. Poza  tym  nie  rodziłem i  nie jestem  obolały.

W sypialni  zrobiło się nieco ciasno a ponieważ  Misia przyciągnęła pod łóżeczko nowej  lokatorki swą matę do leżakowania, Marta zarządziła by pod łóżeczkiem dziecka umieścić budę  Misi. Marta   się  śmiała, że mała ma  z całą pewnością  wmontowany w  swych wnętrznościach  zegarek a na  dodatek odziedziczyła po swojej  mamie  zamiłowanie  do punktualności, bowiem z niesamowitą  wprost punktualnością  co trzy godziny domagała  się  jedzenia. 

Pewnego dnia Wojtek sfotografował  "swoje trzy dziewczyny" czyli Martę, Ewunię i Misię gdy  wszystkie  trzy  były pogrążone  w głębokim śnie i  zdjęcie zrobiło furorę wśród  ich przyjaciół a jedna z odbitek zagościła na  wiele miesięcy na biurku Andrzeja w jego gabinecie. Kolejne odbitki powędrowały do rodziców  Marty i na ścianę "tajnej kawiarni" Wojtka i Michała w ich pokoju na  Politechnice. Poza tym Wojtek  wysłał  je  też  do Hanki i  Milosza oraz  do Ondreja. Przez  pierwsze trzy miesiące  Marta praktycznie  nigdy nie  była w  domu  sama  tylko z dzieckiem i  Misią - zawsze był któryś z  dziadków. Patrycja też bywała  bardzo często i przez  jakiś  czas swój udział w prowadzeniu kwiaciarni ograniczyła do jeżdżenia po towar. Marta czuła  się w pełni "zaopiekowana" i jak powiedziała Wojtkowi, to wcześniej wyobrażała  sobie, że będzie  znacznie  gorzej, że  się z niczym "nie  wyrobi" na  czas, ale dzięki stałej obecności któregoś z  dziadków wszystko funkcjonowało " jak w  zegarku".

Bardzo zabawna była wizyta Andrzeja, bo wraz z nim  przyjechała Maryla, chłopcy i rodzice Andrzeja. Obaj chłopcy teoretycznie wiedzieli, że niemowlaki nie  są  duże, ale po raz pierwszy widzieli niemowlę z tak bliskiej odległości i mające raptem niecałe trzy miesiące. Ewunia nie należała do dużych niemowląt i jak to określił pediatra " w mamę poszła" - nie  wyglądała jak  typowy "pączek w maśle", bo ani Marta   ani Wojtek nie należeli do osób z nadwagą spowodowaną otyłością ani też  absolutnie nie  sprawiali  wrażenia  atletów. Starszy z braci, Piotrek, oglądał z wielkim zainteresowaniem  rączki  Ewy, w końcu powiedział - "nie  miałem pojęcia, że takie  malutkie  dzieci mają  paznokcie!"  A ząbki też ma? -  zapytał. Powstrzymując   się od  śmiechu Andrzej poinformował go, że ząbków to jeszcze  nie ma, bo jak na razie to mała jeszcze  ssie mleko z piersi swojej mamy, więc  zęby są jej zupełnie  zbyteczne. A potem było pokazowe karmienie i obaj dopytywali się czy oni też byli karmieni piersią, zamartwiali  się, że to wszak może być bolesne  dla matki, potem Marta  tłumaczyła  czemu trzyma  małą po karmieniu pionowo i czeka  aż  się jej odbije i z  zachwytem oglądali  fakt, że Ewunia nie posiada "siusiaka" a jednak siusia i  potem z  wielką powagą kołysali ją delikatnie w hamaku zamontowanym w łóżeczku. Gdy już mała usnęła najedzona i przewinięta  Piotruś pocałował ją w  czubek główki i powiedział oglądając swoje i brata ręce - to niemożliwe, że ja i  Jacek też  mieliśmy takie malutkie rączki. Potem z pełną powagą poinformował  wszystkich, że on  jak dorośnie to się z Ewą ożeni. Marta  omal się  nie  zakrztusiła na  amen przełykanym właśnie  sokiem z czarnej porzeczki, a  Andrzej powiedział, że to bardzo dobry pomysł, ale jak na  razie to ani on  ani Ewa nie  nadają  się do małżeństwa i trudno przewidzieć  co będzie  za dwadzieścia  parę lat.  Potem  Andrzej obiecał chłopcom, że  w domu pokaże im ich zdjęcia gdy oni byli takimi maluszkami jak teraz Ewunia.

Tydzień później Ewunia  została zaprezentowana   "Michałom". Cała trójka  "młodych" stwierdziła, że Ewunia  jest śliczna a na dodatek wcale  się ich nie  boi tylko się im przypatruje, ale  nie płacze. Irenka przyniosła dla małej lalkę  z miękkiego tworzywa, którą kiedyś przysłał dla niej ojciec Michała, a którą Irenka właściwie  nigdy się nie bawiła, bo jej bracia nie chcieli się z nią bawić tą lalką. Z pełną powagą posadziła lalkę w łóżeczku małej i powiedziała  do Marty, że lalka jest nie  tylko umyta wodą i mydłem ale i odkażona  "dezynfektorem", żeby Ewunia na  coś nie  zachorowała, a jej ubranka wszystkie  zostały  wyprane przez   mamę.  Lalka była niewiele mniejsza  od przeciętnej wielkości noworodka i wyglądała nieco dziwnie, bo noworodki wszak nie  siedzą. W oddzielnym opakowaniu były jej ubranka i Irenka  zapewniła Martę, że zaraz ją ubierze, bo przecież Ewunia jeszcze tego nie potrafi, a lalka znacznie lepiej wygląda w ubranku niż  goła. 

A poza  lalką Ewunia dostała od Michała i Ali  fotelik samochodowy dla takich  maluszków  oraz  zapewnienie, że następne rozmiary fotelika też czekają na Ewunię. Kilka  dni później "wpadli" Ziukowie z zawekowanym dla małej sokiem wieloowocowym z plantacji na której rośliny nie są spryskiwane środkami ochrony  roślin ani nie są podlewane  sztucznymi nawozami. Powiedzieli też, że gdy mała  będzie  już spożywać przecier  z marchwi  to będą dostarczać marchewkę odpowiedniej  jakości. I zawsze, gdy Ewunia już będzie jadła  "wszystko" to będą i dla niej dostarczać pełnowartościowe produkty tak jak dla dzieci  Ali i Michała. Marta  aż  się nieco popłakała ze  wzruszenia a  Ziuk powiedział, że to przecież jest normalne, że dba  się o przyjaciół a ona i Wojtek już nie jeden  raz pokazali, że są prawdziwymi przyjaciółmi.

Marta, choć była na ustawowym urlopie, nadal interesowała  się tym co się dzieje w laboratorium i raz  na jakiś czas wpadała tam na krótko. Po pierwszej wizycie powiedziała  w domu, że szalenie   dziwni są jej koledzy, bo strasznie są ciekawi jak wygląda Ewa i jak się  rozwija i wciąż  się pytają kiedy Marta zaprezentuje swym kolegom  swoją latorośl  oraz  kiedy wróci do pracy. A szef, o czym  wszyscy  wiedzą,  jeszcze  nigdy dotąd  nie zatrudniał nikogo na połówce etatu, teraz stwierdził,  że jeśli idzie o Martę to uważa, że mogłaby pracować na połówce etatu. Tata Marty zaraz podchwycił temat i stwierdził, że to jest bardzo dobry pomysł, bo jego zdaniem Patrycja mogłaby  w  tym czasie zajmować  się  Ewą, którą  wyraźnie uwielbia. 

No ale przecież Pati "zbiera  lata" do emerytury - stwierdziła  Marta. No i dobrze- w tym układzie Pati zatrudni się u  was  jako opiekunka  do dziecka i będzie płacić składkę  emerytalną w tej  samej  wysokości  co teraz - wyjaśniał tata Marcie. A kwiaciarnię  się sprzeda  bez problemu.  To jest bardzo  dobry punkt, bo najbliższa  kwiaciarnia  jest kilka przystanków autobusowych stąd. Być  może, że odkupi  ją  wspólniczka Pati. Mnie to bardzo pasuje - stwierdził tata-  bo nie jestem zadowolony z tej pracy Pati w kwiaciarni a  zwłaszcza z tego wstawania nocą i jeżdżenia  po towar jak rok  długi. Wierz mi - stać mnie bez  problemu na płacenie tej składki zusowskiej. W ten sposób wreszcie uwolnię ją od tej spółki, w której ta jej wspólniczka niewiele robi a forsę łyka nie  wiadomo za co. A ty będziesz mogła pracować w laboratorium na pół etatu a Ewunia będzie miała dobrą opiekę. Bo Pati jest odpowiedzialną  osobą. Na połówce etatu na pewno nie  musisz tam być równo od dziewiątej rano - dogadasz się  ze swoim  szefem co do godzin  pracy. Omów to szybko z Wojtkiem. Przecież tak naprawdę to Pati mogłaby  wcale nie pracować, bo gdy przejdę na  emeryturę to też nam pieniędzy wystarczy.  Mieszkanie mamy wszak dobrze umeblowane i odnowione, nie wymaga  żadnych inwestycji.

No ale czy Pati  się zgodzi na taki układ? - zastanawiała  się na głos  Marta.  A poza tym to my też  możemy płacić w takim  układzie tę zusowską  składkę, żebyś  ty nie płacił - stwierdziła  Marta.  Przecież  wiem, że możecie,  ale nie  będziecie bo ja  chcę ją płacić, tyle tylko, że to ty będziesz  wypełniać  druki i dawać je  mnie, a ja będę przelewać  pieniądze i  nie puścisz pary z  buzi, że to ja  finansuję - rozumiesz? A Pati  zgodzi się, wiem, że na pewno  się  zgodzi  - tylko zacznij jej mówić, że  chciałabyś  wrócić na pół etatu do pracy, ale  boisz  się wynająć jakąś obcą osobę do opieki nad Ewunią. Jak znam życie  to Pati zaraz z tym "przyleci" do mnie a ja  już pokieruję jej  tokiem  myślenia tak, że wszystko  się ułoży po naszej  myśli. Możesz swego teścia wtajemniczyć w  rzecz  całą - on nie jest gadułą i na pewno uzna ten plan za bardzo dobry i się przed Pati nie  wygada.  On przecież mógłby już nie pracować, ale po prostu  chce - mam wrażenie, że mu brakuje Austrii i ten jego  kawalątek etatu daje  mu jakąś namiastkę kontaktu z Austrią.  A udział Pati w  waszym życiu nie odbierze  mu frajdy z gotowania wam obiadków.

Jeszcze  tego  samego  dnia  wieczorem Marta omówiła wszystko z Wojtkiem, który stwierdził, że jeśli Marta ma być wielce  nieszczęśliwa z powodu urlopu wychowawczego, to oczywiście mogą tak  zrobić, tym bardziej, że do chwili ukończenia przez małą trzech lat może  w każdej chwili wziąć urlop wychowawczy. 

Wojtek i obaj ojcowie zaczęli tłumaczyć Marcie, że z uwagi na dziecko należałoby zmienić fiacika, którym jeździ Marta,  na nieco większy samochód i w obu samochodach zamontować uchwyty do montażu fotelika  dla dziecka. Maleńka Ewunia, wokół której "świat  się kręcił"  okazała  się bardzo towarzyskim  dzieckiem i bardzo lubiła mieć kogoś  z rodziny w  zasięgu wzroku. 

Po naradach w  rodzinie i konsultacjach z pediatrą Marta zdecydowała, że gdy Ewunia skończy pół roku Marta wróci do laboratorium na pół etatu. Ale jeszcze  nim Marta podjęła owe pół etatu rodzice odsprzedali kwiaciarnię, a Marta  "zatrudniła" Pati w charakterze opiekunki do  dziecka.  Połówkę kwiaciarni należącą dotąd  do Pati odkupiła kuzynka  dotychczasowej wspólniczki Patrycji - Małgorzata, której udało się całkiem korzystnie  sprzedać "domek letniskowy nad  Narwią".  Jak powiedziała  Patrycji, to wystarczyło jej jedno postanie w korku, którego rozładowanie z powodu jakiegoś  wypadku trwało niemal  trzy  godziny, by definitywnie  zrezygnować z posiadania domku mad  Narwią. Bo utknęła  w takim  miejscu z którego absolutnie  nie  można było się wydostać na inną  drogę bo droga  była  zablokowana w obie  strony. Na pole też nie  można  było zjechać bo po obu stronach  szosy były rowy a do tego  wcale nie płytkie.

  Patrycja, od chwili  gdy  zgodziła  się  opiekować  Ewunią,  powiedziała Marcie, że teraz czuje się tak, jakby Marta nie  była "przyszywaną" córką, ale taką prawdziwą, rodzoną. Bo to dowód, że Marta  w pełni jej ufa.  W nowej sytuacji Pati  stwierdziła, że może spokojnie sprzedać swój  samochód. Oczywiście  zaraz  zaczęła się w rodzinie  burza  mózgów. Samochód Pati był typu combi i był przystosowany do przewozu "towaru", więc w pierwszej chwili Pati chciała  zaproponować swej byłej wspólniczce by go kupiła, ale teść Marty skrytykował ten pomysł mówiąc, że lepiej się odciąć w 100%  od  wspólniczki, bo jak  zna  życie,  to ilekroć coś  by  w  samochodzie "nie  zagrało" to zaraz była  wspólniczka zawracałaby jej  tym głowę. 

Na takie  dictum  zaraz Wojtek zatelefonował do swego kolegi,  tego za  pośrednictwem którego Marta kupiła swojego fiacika 500. Kolega przyjechał, obejrzał samochodzik Pati, zachwycił się przeróbkami i w  dwa  dni później samochód już  był sprzedany.  A Pati, w tak  zwanym międzyczasie,  miała nagły przebłysk "geniuszu" i  stwierdziła, że jej właściwie w nowej sytuacji wcale  a  wcale nie jest potrzebny samochód - w tygodniu na pewno nie będzie gdzieś jeździła z niemowlakiem samochodem, a w weekendy będzie jeździła  wszak ze  swoim  mężem jego samochodem  a fotelik samochodowy zamontuje   się  w   samochodzie Wojtka lub Marty. Wojtek z kolegą bardzo  długo o czymś dyskutowali spacerując po podwórku. Bardzo szczegółowo oglądali  samochody Wojtka i Marty.

                                                                       c.d.n.



środa, 23 października 2024

Córeczka tatusia - 164

 Marta po rozmowie z Andrzejem powiedziała  do męża - no  nie wiem. Tak naprawdę jakoś nie  mam ochoty by  się gdziekolwiek stąd przeprowadzać i mieszkać  razem z  rodzicami w jednym budynku. Bo miłość do taty i mamy to jedna sprawa,  ale jakoś  wcale  nie mam ochoty  by  być z nimi do końca  życia pod jednym  dachem.   Jestem zadowolona, że mieszkają  blisko, ale  nie pragnę  wcale  byśmy  mieszkali w jednym budynku. Poza  tym jakoś  nie marzę o tym  by dbać o żywopłot, klatkę  schodową i chodnik koło domu. Bo o ten kawałek  chodnika przylegający do posesji musi dbać  właściciel. Andrzeja jak  na razie  to nie obchodzi ani chodnik, ani żywopłot bo wszystko to należy  do właściciela posesji, a jest  nim jego ojciec. Andrzej jest tylko lokatorem, który potem będzie  spadkobiercą, bo testament  już jest spisany. Wszystkie  sprawy dotyczące posesji "wiszą" na jego rodzicach. A co ty o tym  myślisz?  Mam podejrzenie, że  Andrzej sobie   z tego nie  zdaje  sprawy, bo on tam  funkcjonuje nieco na  zasadzie świętej krowy - dzieciaki też są bardziej  na głowie  jego rodziców  niż na głowie jego i Maryli. No ale jego rodzice są szczęśliwi, że on  wreszcie  jest razem z nimi a Lena to tylko mglista przeszłość.

Wojtek uśmiechnął się - myślę,  tak  samo jak  ty. A dodatkowo to  myślę, że  stąd  masz świetny  dojazd  do pracy  nie tylko samochodem  ale i w razie  czego też komunikacją miejską. I tu mamy do sklepu raptem 150 metrów i nic  nas  nie obchodzą schody i podwórko i chodnik. I tu mamy parking, a jeśli ten dom nie  ma podwórka to ciekawe  gdzie  stałyby trzy samochody, bo tam  wszędzie  są wąziutkie  uliczki i nie ma  ani kawałka  parkingu. Bo większość  albo ma garaż  albo parkuje  na podwórku lub  ogródku. Marta uśmiechnęła  się - wiedziałam, że mogę  w tej  sprawie na  ciebie liczyć. Ja  zaraz opowiem tacie  w skrócie o co w  tym  wszystkim biega i jak  znam  tatę i życie to zaraz  usłyszę, że jestem mądrą  dziewczynką. 

Marta zaraz  zatelefonowała do swego  taty, w skrócie  przedstawiła całą  sytuację i oczywiście tak jak przewidywała usłyszała, że mądra  z niej  dziewczynka. Potem zatelefonowała  do Andrzeja informując  go, że jej rodzice  nie  są  zainteresowani przeprowadzką w inne  miejsce, bo przecież  tu Patrycja ma swoją kwiaciarnię a do wieku emerytalnego jeszcze jej ładnych  parą lat brakuje - tu to nawet na jednej nodze  może  doskakać w 10 minut z domu  do swego  miejsca pracy.  I w  związku  z tym oni  dziś nie przyjadą do nich na oglądanie owego  domu - po prostu sprawa nieaktualna. 

No szkoda - naprawdę szkoda- wyjęczał w  słuchawkę Andrzej.  Zupełnie  zapomniałem o  tym, że  Pati jeszcze pracuje i że ma swoje  miejsce  pracy tuż koło  domu.  Zaraz powiem tacie, żeby nie  zamawiał tego swojego znajomego rzeczoznawcy. I dam tej kobiecinie  znać, żeby sama  szukała chętnych na ten  dom. I jestem wielce niepocieszony, że nie  będziecie blisko nas   mieszkać. No ale moglibyście do nas dziś wpaść na jakąś kawusię. Ja idę dziś na nockę. 

No to  się lepiej nieco prześpij przed  dyżurem, bo może  ci  się trafić jakieś krojenie - doradziła Marta. Masz szczęście, że nie jesteś chirurgiem- ortopedą, bo słyszałam, że dziś jest masa połamanych rąk i nóg, bo po dwóch  dniach odwilży chwycił jednak mróz. Mnie to zawsze  dziwią takie wiadomości, bo przecież póki co to jest  styczeń  a nie lipiec, więc chyba dość łatwo przewidzieć, że może być ślisko i ludziska  będą sobie łamać nogi i ręce. Jak tak bardzo za nami tęsknisz  to możesz po drodze do szpitala wpaść do nas na kawę i wziąć sobie  do szpitala  migdały w czekoladzie. 

Oooo, a gdzie je kupiłaś? - spytał.  Migdały to kupiłam w L'Eclercu , obrałam  ze skórki i  zalałam je czekoladą -  uzależniająca przekąska, jak dla mnie - wyjaśniła  Marta. Dam ci przepis i mama lub Maryla  je  zrobią bez trudu. W waszym Carrefour też na pewno  są migdały.  To ja za chwilę do was  wpadnę - stwierdził Andrzej - coś u  mnie  za wesoło i za głośno się dziś  zrobiło, bo jakiś koleżka  tu zawitał do Piotrka.  Nooo, to wpadnij, u nas  cisza i spokój, będziesz  mógł Misię pomiziać - zapewniła go Marta.

Nim minęło pół godziny przyjechał  Andrzej.  Pierwsze co powiedział po wejściu, że niestety jest ślisko, ale właśnie minął pana dozorcę, który  posypywał podwórko piaskiem, no ale na Sadybie  jest znacznie gorzej  niż tu, bo tam  z natury  rzeczy jest więcej wilgoci bo jeziorko i Wisła  są tuż, tuż i  nikt nie posypuje uliczek piaskiem - chodniki to są  z grubsza  "ogarnięte"  bo każdy z właścicieli  musi posypać  chodnik koło swojej posesji i chyba ludziom brakuje wyobraźni  lub  piachu by sypnąć  też na jezdnie.  

No właśnie - to są te  rozkosze posiadania własnego domu- każdy musi  zadbać o chodnik przylegający  do  posesji i pół szerokości jezdni, jeśli ma  vis a vie  swej posesji drugi zamieszkany dom - stwierdziła beznamiętnym tonem Marta.  A wy chyba mieliście tam jakiegoś  wynajętego człowieka  i  co? - funkcjonuje  czy  nie? Andrzej skrzywił się - czasami, jeśli nie  zapije  za bardzo to funkcjonuje. Tata teraz co wieczór wychodzi bardzo późnym wieczorem i posypuje chodnik i pół jezdni. Jeśli nie popada w nocy to jest rano w porządku. Umówiliśmy się wszyscy na uliczce,  że po prostu rano jeśli pijaczyna  zaśpi to nie  będziemy  zgłaszać do administracji osiedla i ten kawałek do głównej ulicy każdy jakoś pokona- po prostu trzeba  nieco wcześniej się rano wygrzebać i raczej  nie  ruszać z piskiem opon. 

Nim Andrzej wybrał  się do kliniki wrócił ojciec Wojtka - był nieco zdenerwowany, bo nieomal na jego  oczach  rozbił się samochód wpakowując  się na tory tramwajowe. No nie  wiem, jak on  to zrobił, bo wcale nie jechał szybko - dziwił się ojciec. Ale wyobrażam sobie jacy będą szczęśliwi ci co aktualnie jechali w naszą stronę tramwajem, bo nim przyjedzie policja, nim wszystko "obadają" to minie sporo czasu.  Nie zatrzymywałem się bo nic nie pomogę a na dodatek to nie lubię oglądać  skutków wypadku. 

No to będę wredny i powiem, że bardzo  się cieszę, że nie robiłem  specjalizacji w chirurgi na ortopedii i że nie pracuję w pogotowiu ratunkowym - oświadczył Andrzej. Aż  tak żelaznych  nerwów to ja nie mam- stwierdził Andrzej. Chociaż nie  da  się ukryć, że czasem bywam po otworzeniu pacjenta mocno i to bardzo mocno zaskoczony  tym co widzę i- co zawsze  mnie  dziwi nie jest to pacjent z ostrego dyżuru, a taki wytypowany  do skądinąd  rutynowego  zabiegu.  Ty Martuniu też mnie  nieco zaskoczyłaś - przed otwarciem  cię  byłem pewny, że twój wyrostek czeka na mnie  grzecznie na  swoim  miejscu.  No ale wiedziałeś gdzie  mógł  się  schować i go znalazłeś i byłam  tak miłą pacjentką, że nawet się nie rozlał - śmiała się Marta.  Noooo, całe  szczęście, bo wtedy zdarza  się, że pacjent niestety może tego nie przeżyć. Ja  nie  za bardzo  mogę pojąć dlaczego tak wielu pacjentów lekceważy ból. 

Marta  spojrzała na niego jak na  głupiego i powiedziała - to proste- primo jeśli pacjentem jest  facet to jak  amen w pacierzu od  dziecka mu wmawiano, że mężczyzna musi  być twardy a nie  wpadać  w histerię  z  byle bólu, a  secundo - spróbuj  tak  zwanie "z marszu" dostać  się do jakiegoś lekarza albo udaj się na pogotowie ratunkowe, gdzie pierwszeństwo mają ci przywiezieni karetką, umierający z powodu niewydolności serca lub wykrwawiający  się bo mają otwartą ranę. Pominę  milczeniem  fakt, że zdarza  się na szpitalnych izbach przyjęć sytuacja typu "Jaś nie  doczekał" i pacjent spokojnie po kilku godzinach  czekania odchodzi w nicość. A poza  tym wiedza  medyczna, taka nawet dość podstawowa, jest w tym kraju rzadkością. Tak teoretycznie to każdy posiadający prawo jazdy powinien cośkolwiek kumać  w tym temacie, ale nie przypominam  sobie  bym się czegokolwiek z  okazji kursu nauczyła. Na przykład zmienianie koła   to  ogarnęłam  tylko teoretycznie, podobnie jak udzielanie pierwszej pomocy.  Raz  to nawet jakiś dziesięciominutowy  filmik  nam pokazali na tę okoliczność.  Cała  moja "wiedza medyczna" pochodziła z zakupionych i przeczytanych książek. No ale nie każdy się  wszak medycyną interesuje.

Andrzej wpatrywał się w  Martę a potem powiedział do Wojtka - Marta to ma więcej jaj niż niejeden facet i natychmiast się zreflektował mówiąc -przepraszam, to nieco ordynarnie zabrzmiało, ale kocham to w  niej. Jest  czasami do bólu trzeźwa. Ojciec  Wojtka zaczął się śmiać, a  Marta powiedziała- odebrałam to jako komplement, mogę  być  babą  z jajami. To lepsze niż  słodka  idiotka. A znam takich kilka.

Andrzej zerknął na  zegarek i powiedział - będę się  już gubił, zrobię  dziś  nieco  wcześniej obchód. Marta wręczyła  mu nieduże pudełko i powiedziała - masz tu "ciuciu  od posiadaczki jaj"- przepis  jak to zrobić jest wewnątrz przymocowany do wieczka  pudełka. Jest to tak proste, że nawet chirurg by to zrobił.

Tego wieczoru Marta  z Wojtkiem ustalili, że  jednak zdecydują  się  na  posiadanie  dziecka. Następnego  dnia Marta miała termin wizyty lekarskiej.  Po wizycie Wojtek stwierdził, że "jej" lekarz to szalenie  sympatyczny a jednocześnie rzeczowy   facet. Późno wieczorem Wojtek zatelefonował do Andrzeja, który miał na  szczęście  całkiem spokojny dyżur - nie  było bowiem ciężkich stanów pooperacyjnych, nie  było też  dyżuru oddziału chirurgicznego, więc sobie "bracia" długo i  spokojnie rozmawiali. Nim skończyli rozmawiać Marta już spała. 

W lipcu okazało się, że starania o posiadanie dziecka  zostały uwieńczone sukcesem,  a pierwsze USG wykazało, że jest jeden zarodek i że wynika z USG, że wszystko przebiega prawidłowo. Cała  rodzina plus najbliżsi przyjaciele byli szalenie przejęci  sprawą a Wojtek gdyby tylko mógł to by wciąż  nosił Martę na  rękach.  Ojciec Wojtka nieomal nie  wpuszczał Marty do kuchni i  bardzo dokładnie  wypytywał się na co Marta ma ochotę, a poza  tym zapowiedział, że on osobiście zorganizuje wyprawkę niemowlęcą. Rodzice Marty oświadczyli, że oni zajmą  się zorganizowaniem wyposażenia typu wózek, łóżeczko itp. Marta swojemu szefowi "puściła farbę" i powiedziała, że jest w  ciąży. Szef był zdumiony, bo pamiętał, że gdy jego żona była  w  tym stanie to bez przerwy miała  torsje i to  niemal od pierwszego  dnia  ciąży i właściwie większość  czasu była na zwolnieniu lekarskim. A  że z natury był bardzo życzliwym  człowiekiem ciągle  dbał o to by Marta nie przebywała  zbyt długo w  miejscu gdzie były różne chemikalia, gdy  tylko była  lepsza pogoda  starał się prowadzić dyskusje zawodowe z Martą spacerując z  nią po przyzakładowym podwórku. W końcu koledzy z pracy domyślili  się,  że Marta jest w odmiennym stanie i mieli nową "rozrywkę" w postaci  wróżenia jakiej płci będzie dziecko.

Ciążę Marty przeżywali też przyjaciele - Andrzej oddał Martę pod opiekę swego kolegi który był lekarzem położnikiem. Wszyscy szalenie  byli zdumieni i  zdegustowani faktem, że Marta wciąż sama prowadzi samochód, ale Marta tłumaczyła  wszystkim, że: po pierwsze to  się świetnie  czuje, po drugie do i z  pracy jeździ poza porą  największego natężenia ruchu ulicznego no i nie jest to trasa bardzo popularna, poza tym jest  to blisko. Ona wyjeżdża z  domu tuż przed  dziewiątą rano, z pracy wyjeżdża już po siedemnastej , a duży ruch na tej  trasie jest pomiędzy 7,30 a 8,00 rano. Praktycznie w tej okolicy tylko ich  firma  pracuje od 9,00 do 17,00.  Poza tym Marta nigdy nie jeździła i nadal nie jeździ  "po wariacku". 

Tata Marty zauważył, że Misia chyba wie, że w brzuchu Marty jest jakiś "lokator"- układała  się na kolanach Marty zawsze tak, by jedno jej ucho przylegało dokładnie do brzucha  Marty. A gdy Marta kładła  się na kanapie Misia też  zawsze kładła  się tak, by jednym uszkiem "podsłuchiwać". Lekarz prowadzący ciążę Marty był bardzo zadowolony - Marta bardzo o  siebie  dbała, właściwie  się odżywiała, nie przybrała zbyt  dużo na  wadze.  Przy USG, w którym można było z  dużym prawdopodobieństwem rozpoznać  płeć  dziecka,  Marta, ku  zdumieniu lekarza, pielęgniarki i własnego męża  stwierdziła, że jeżeli z  dzieckiem jest wszystko w porządku to ona nie  chce zawczasu poznać  jego płci- przecież to wszystko jedno jakiej płci będzie  dziecko - ważne  by było zdrowe i dobrze  zniosło trudy porodu- przecież oboje będą je kochać  niezależnie od tego jakiej będzie płci. A  ubranka niemowlęce są kupione białe i bardzo jasno beżowe, bo jej się  nie podobają  ani  różowe ani niebieskie, sygnalizujące płeć  dziecka. A  wózek jest w bardzo ciemnym  zielonym kolorze, łóżeczko ma  naturalny kolor  drewna a pościel i kocyki są w jasnej delikatnej zieleni lub  w jasnym beżu i bieli.

Marta kilka dni przed wyliczonym terminem rozwiązania wzięła zwolnienie  lekarskie, że z natury była bardzo punktualna urodziła  w dniu, który wyliczył lekarz. Jak sama stwierdziła nie  była to rzecz lekka i przyjemna i po ośmiu godzinach dużego trudu  na świat wychynęła, tak bardzo przez  Wojtka pożądana,  dziewczynka. Marta nie  chciała by przy porodzie był Wojtek, ale zgodziła  się na obecność.....Andrzeja. Wojtek w czasie porodu był  "zakamuflowany" w pokoju lekarskim,  a gdy Marta i dziecko zostały odwiezione do  przydzielonego im  pokoju  to od tego momentu  aż  do opuszczenia szpitala był razem z nimi  Wojtek. W domowe pielesze po swe "skarby" przyjechał ojciec  Wojtka, a  w domu czekali na  nich rodzice Marty.

                                                                  c.d.n.