Tytuł zapożyczony z pewnego amerykańskiego serialu.
A "lata cudowne", bo byliśmy młodzi, jeszcze bezdzietni, a więc i obowiązki
nie były zbyt dokuczliwe.
Były wczesne lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku. Dokuczał nam jedynie
brak własnego mieszkania. Oczywiście byliśmy członkami spółdzielni
mieszkaniowej i wciąż czekaliśmy na cud w postaci mieszkania.
Po kolejnym urlopie spędzonym nad zimnym i mokrym od deszczu Bałtykiem,
postanowiliśmy wybrać się nad jakiś cieplejszy akwen.
Mniej zorientowanych pragnę poinformować, że najbardziej dostępnym wtedy
ciepłym morzem było Morze Czarne - nikomu się nawet nie śniły wyjazdy do
Tajlandii, na Dominikanę czy też na Mauritius.
Przejrzeliśmy oferty jednego z Biur Podróży, a pewnie było ich wtedy z pięć
na krzyż i zdecydowaliśmy, że pojedziemy na zbiorową wycieczkę do
Bułgarii, miejscem pobytu miał być Bałczik.
Dostępny folder zachwalał Bałczik jako piękny kurort usytuowany na wysokim
nadmorskim brzegu, z zabytkowymi domami i piękną plażą.
Podróż miała być pociągiem "pospiesznym", w wagonach z kuszetkami. Czas
przejazdu - 26 godzin. Stwierdziliśmy, że da się jakoś przeżyć tę podróż,
zresztą cena tej wycieczki była dzięki tej podróży łatwiejsza do strawienia.
Zwierzyłam się koleżankom w pracy, że wybieram się do Bułgarii - życzliwe
dziewczyny, które już były w Bułgarii, zasypały mnie dobrymi radami.
Kazały mi zakupić kilka tubek tłustego paskudztwa o nazwie "Dermosan" by
się tym smarować, chroniąc skórę przed oparzeniem słonecznym. Ponadto
miałam zakupić z dziesięć sztuk szminek perłowych, dużo pudełeczek kremu
Nivea, ze 2 komplety pościeli, ze 2 kapy na łóżko i koniecznie jakieś dżinsy.
Miałam to wszystko zakupić po to, by to sprzedać na miejscu, albo jeszcze
lepiej w Rumunii, do której była przewidziana w programie jednodniowa
wycieczka autokarem.
Słuchałam tych rad z opadniętą szczęka i wytrzeszczonymi oczami. Przyrzekłam
dziewczynom,że z pewnością to wszystko zakupię, po czym zakupiłam
jedynie Dermosan i 3 sztuki szminki perłowej firmy Celia. Sama jej używałam
i miałam jak najlepsze o niej zdanie.
Nadszedł wreszcie dzień wyjazdu - zatelepaliśmy się na dworzec, spotkaliśmy
przydzielonego nam pilota ( na jego widok wszystkim paniom zmiękły nogi
w okolicy pachwin), pod jego przewodem zajęliśmy miejsca w zarezerwowanym
dla wycieczki wagonie i "ekspress" ruszył.
W przedziale miałam jedną równie młodą jak ja osobniczkę, która była świeżo
upieczoną mężatką w podróży poślubnej oraz ze 4 panie w wieku tak zwanym
trolejbusowym (w Warszawie trolejbusy miały numery od 50 do 100) .
Owe panie były członkiniami wycieczki zbiorowej z jakiejś spółdzielni rolniczej.
Panie się oczywiście ze sobą znały i były nie pierwszy raz na takim wyjezdzie.
Słuchałyśmy z Teresą (bo takie miała imię młoda mężatka) co też one wiozą na
handel - każda miała ze sobą co najmniej dwie wypchane walizy a w środku
multum wszelakiego dobra w postaci pościeli, żakardowych kap, pudełek kremu
Nivea, dżinsowych spodni i jakichś spódnic. Obydwie z Teresą wyglądałyśmy
przy nich jak niedowarzone sieroty, bo każda z nas miała po jednej walizce na
parę. I obie miałyśmy w sumie 10 szminek perłowych oraz 2 pudełeczka kremu.
Nasz wspaniały pociąg wlókł się niesamowicie, podejrzewam, że "ekspress"
to była jego ksywka, nadana przez kogoś złośliwego.
Pokonywanie kolejnych granic wprawiało "rolniczki" w wielki popłoch, nas
oczywiście nie. Śmiałyśmy się, że jedziemy jak na deportację, bo wagon był
zamknięty, nie można było z niego wydostać się ani na peron ani przejść do
innego wagonu. Rolę "wagonu restauracyjnego" pełnił jeden przedział, w którym
był konduktor -kierownik naszego wagonu, jego pomocnik oraz..... Lusia.
Lusia jechała na gapę i bez dokumentów podróży. Swą podróż opłacała w dość
osobliwy sposób - świadcząc obu kolejarzom wiadome usługi.
W pewnych godzinach przedział pełnił rolę bufetu, w pozostałych był zamknięty.
Zastanawiałyśmy się z Teresą, gdzie oni chowali Lusię na czas kontroli granicznej.
Teresa podejrzewała, że może wystawiali ją na dach.
Rumunię, przez którą nasz ekspress jechał z obłędną prędkością 5 km/godz
a do tego wciąż przystawał, pokonywaliśmy niemal cały dzień. Wzdłuż torów
stali rumuńscy żołnierze z bronią gotową do strzału. Konduktor kazał nam
pozamykać okna, "bo oni się na żartach nie znają".
Wszystkim pokończył się już prowiant zabrany z domu, w "bufecie" zostało tylko
ciepławe piwo i jakieś herbatniki, do tego w wagonie było gorąco i duszno.
Podobno ci rumuńscy żołnierze pilnowali robotników naprawiających tory
kolejowe. Wszyscy byliśmy zdziwieni i nieco zaniepokojeni, bo widzieliśmy
tylko tych żołnierzy- żadnych robotników w pobliżu nie było.
Wszystko ma swój koniec - nawet podróż "ekspressem" - po 42 godzinach
przyjechaliśmy do Warny. Stąd mieliśmy autokarem dojechać na miejsce.
Stoimy pod dworcem stoimy, czekamy i czekamy na autokar, wszyscy
umęczeni, głodni i zli.
Pilot wycieczki pognał do jakiejś informacji i zabronił się rozchodzić.
Po powrocie poinformował nas, że autokar już po nas jedzie, ale nie zawiezie
nas do Bałcziku a do Albeny.
Po prostu w Bałcziku zaczął się remont domów, w których mieliśmy być
rozlokowani, a w Albenie właśnie niedawno oddano do użytku nowiutki hotel.
Byliśmy wszyscy już zupełnie zrezygnowani i wściekle zmęczeni - byle
wreszcie napić się czegoś zimnego i coś zjeść. No i Albena była bliżej od Warny
niż Bałczik.
c.d.n.
Cudne!!!!! Napisz mi koniecznie który to był rok. Bo my też jechaliśmy do Bałcziku i mielismy różne przygody. Ale do Bałcziku jednak dojechaliśmy, więc nie mogłyśmy się poznać na tej wycieczce.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy i ten rok...
Pozdrówki!
To był 1971 rok, druga połowa września.
UsuńTo ja byłam równe 10 lat póżniej, też we wrześniu. :-)
UsuńTo już wtedy Bałczik zaczął być bardziej cywilizowanym miejscem, choć plaże to ma chyba nadal kiepską.
UsuńWrzesień to dobra pora na Bułgarię.
Też takim ekspresem jechalam na 3 tygodniowe wczasy do samej Warny w roku 1972, więc i ja bardzo niecierpliwie czekam na ciąg dalszy..Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńUleczko, wyprzedziłam Cię w tej podróży o rok.
UsuńMiłego, ;)
Róznica roku w tych czasach, to jak wiek, bo już "rynek" handlowy w pełni rozkwitu i oczekiwania miejscowych i ich stosunek do Polaków ustalony. Koszmar, chociaż miejsce nad Morzem Czarnym bajkowe z powodu słońca i ciepłej wody. Ależ jestem ciekawa co dalej!
OdpowiedzUsuńAlbena jako kurort powstała w 1968 roku. Ja byłam tam w 1971 oraz 1989 - bardzo się zmieniła i nie powiem, żeby na korzyść. Teraz jest nastawiona głównie na gości z Niemiec i Anglii, ceny najwyższe na całej Riwierze Bułgarskiej i podawane tylko w dolarach. Już w 1989 r ceny w kurortach były podawane w dolarach- czułam się jak w Pewexie.
UsuńMiłego,;)
Znam te podróż z autopsji . jeszcze był w cenie Biseptol tam stosowany jako antykoncepcja. Tylko ja miałam wczasy w Warnie -Gallata gdzie mieszkaliśmy.To był punkt wypadowy.Całe wybrzeże Morza Czarnego zaliczyłam , dzięki kiecce którą sprezentowałam właścicielce pensjonatu, gdyż pobyt został przedłużony o następne dwa tygodnie. Było uroczo.
OdpowiedzUsuńBiseptol był stosowany głównie w Rumunii, nie tylko jako środek antykoncepcyjny, jako wczesnoporonny także.Co zabawniejsze to był zażywany doraznie, w razie potrzeby. Mnie też nosiło po tym wybrzeżu, w sumie byłam 4 razy.
UsuńMiłego,;)
Przypomina mi sie moja podroz do Bulgarii na wczasy...nic przyjemnego ,niestety,ale same wczasy byly wspaniale
OdpowiedzUsuńUsciski Anabell