To były dwa tygodnie ciągłego poznawania się i absolutnej szczerości z obu stron. Uczyli się siebie i były to najmilsze lekcje pod słońcem, jak nazywał je Robertino. Każde z nich wsłuchiwało się uważnie w to co drugie mówiło, wpatrywało uważnie w oczy partnera i śledziło pilnie wszystkie reakcje notując je w pamięci.
Robertino zaproponował Indze wyjazd do Demianowskiej Jaskini Lodowej, do Pobliskiego Starego Smokowca, oraz do Tatrzańskiej Łomnicy i oczywiście wjazd kolejką linową na sam szczyt Łomnicy o wysokości 2634 metry.
Gdy jechali do Starego Smokowca Inga zapytała Robertina, czy często bywa na Słowacji. Niestety nie, a bardzo mi się słowacka strona Tatr podoba. Ma świetną infrastrukturę turystyczną i nawet w najtańszej knajpce zawsze jest czysto, smacznie, dużo i nie ma aluminiowych sztućców. Odkryłem Słowację dzięki Robertowi, ale nie za bardzo mamy możliwości by tu wpadać razem. On ma jeszcze dodatkową pracę w Spółdzielni Lekarskiej, bo ma dziecko a żona wciąż wyciąga od niego pieniądze. Gorzej bo zorientowała się, że Robert nie potrafi synowi niczego odmówić i smarkul wciąż wyciąga od Roberta pieniądze. A Robert płaci naprawdę wysokie alimenty.
Cudna moja, jesteś pierwszą kobietą którą tu wziąłem. Czasem przyjeżdżałem tu sam, na weekendy. I jeśli ci się tu spodoba to będziemy tu przyjeżdżać i latem i zimą. Latem tu byłem jeszcze w czasach studenckich.
W Starym Smokowcu zachwyciły Ingę pensjonaty jak z czasów Franciszka Józefa, czystość, porządek i widoczna na każdym kroku dbałość o otoczenie. Aby udowodnić, że nawet w najmniejszym i najtańszym barze można zjeść smacznie weszli do małego "drewniaczka" na drzwiach którego był napis "V cenova skupina" i był to punkt gastronomiczny o najniższych cenach. Ponieważ było zimno Robertino zamówił po porcji "zbójnickich klusek". Były pyszne, świeżutkie, gorące, z drobniutko pokrojoną przyrumienioną cebulką, stół był nakryty czyściutkim obrusem, sztućce były "normalne" a nie rodem z warszawskiego mlecznego baru i Inga jakimś cudem pochłonęła całą porcję, co ją bardzo zdziwiło, bo porcja była całkiem solidna. Podane do niej kiszone ogórki też były bardzo smaczne.
Podjechali jeszcze do Tatrzańskiej Łomnicy. Na szczęście nie było wielu turystów chętnych do wjazdu na szczyt. Wjazd na szczyt Łomnicy robił wrażenie - odległości pomiędzy podporami były naprawdę duże i wisząc w tym wagoniku odczuwało się całą potęgę gór tuż za ścianą wagonika. W pewnej chwili Inga powiedziała cicho - Robertino, trochę się boję, jesteśmy całkiem zależni od tej liny. Przygarnął ją do siebie bardzo zdecydowanym ruchem i mocno przytulił. A na Kasprowy Wierch kiedyś wjeżdżałaś? Tak ze trzy razy. No i co? nie bałaś się? Bałam, ale ciebie tam nie było, nie miał mnie kto przytulić.
Łomnicki szczyt jest ostry, mało na nim miejsca i platformy widokowe są wykonane z metalowych gęstych kratownic, wiszą w powietrzu wsparte na wspornikach mocowanych w skale. Idziesz chodniczkiem i widzisz przez otwory w nim przepaść. Ale widoki były wspaniałe i przytulona mocno do Robertina chłonęła panoramę. Przed zjazdem w dół napili się jeszcze kawy. Zimowy wjazd na Łomnicki Szczyt dostarcza więcej wrażeń niż letni, bo jest większa przezroczystość powietrza więc i widoki są lepsze wyjaśniał jej Robertino. Przyjedziemy tu jeszcze latem, dobrze? No pewnie, jeśli mnie ze sobą weźmiesz. Jasne, że cię wezmę, nie mam zamiaru jeździć gdziekolwiek bez żony, więc gdy za mnie wyjdziesz to na pewno przyjedziemy tu razem.
Kruszynko moja, chcesz byśmy wrócili na obiad do ośrodka czy chcesz byśmy zjedli go tu w restauracji, która wygląda jak olbrzymia weranda? Ingeborga nagle zaczęła się rozglądać po płytach parkingu. Zgubiłaś coś, co ci upadło?- dopytywał się Robertino. Och, drobiazg, szukam tylko tej " twojej kruszynki", ale jej nie widzę. I oboje wybuchnęli śmiechem. Bo ty kochanie jesteś w porównaniu ze mną kruszynką, kochaną, cenną, jedyną.
No to jak, posiedzimy jeszcze w Tatrzańskiej Łomnicy? Byliśmy w " V cenowej skupinie" to teraz pójdziemy do "I." Z tego co pamiętam to tam serwowali super pstrągi i mieli dobre zupy. A tu jak coś jest dobre to nikt tego nie zmienia, to i pewnie nadal tak jest.
Budynek rzeczywiście sprawiał wrażenie nie tyle wielkiej oszklonej werandy co niedużej oranżerii. Do wejścia było kilkanaście schodków i uprzedzając reakcję Robertina Ingeborga powiedziała- nauczono mnie jak sobie radzić ze schodami, tylko to trochę dłużej trwa, ale za to z pełną ochroną tego kolana. W końcu miałam wszak rehabilitację - popatrz. Ważne bym stojąc na prawej nodze miała porządnie zablokowane kolano, czyli napięty mięsień czworogłowy. Wchodzi lewa noga, prawą tylko dostawiam. Robertino był zachwycony, na ostatnim schodku ją wycałował.
Gdy już siedzieli przy stole, do którego podprowadził ich zapewne kierownik sali powiedział- to zaczynam wierzyć Robertowi, że za rok gdy tu przyjedziemy będziemy mogli zamieszkać na Chopoku i razem będziemy jeździć na nartach - śladowych. Albo, jeszcze lepiej w Szczyrbskim Plesie, nad jeziorem. Tam są świetne trasy biegowe i będziemy mogli jeździć we dwoje na biegówkach lub śladówkach. Tam też jest pięknie, piękna panorama Tatr.
Do pstrągów zamówili po małym kieliszku białego wina. A na deser po kawałku naprawdę pysznego czekoladowego tortu z wiśniami. Bardzo miło im tam było, przy dużych oknach stały różne gatunki palm i donice z jakimiś dużymi sukulentami oraz z zupełnie nie znanymi im roślinami posiadającymi bardzo duże, ciemnozielone liście. Pianista grał różne popularne utwory a pomimo wielkich szklanych ścian było tu bardzo przytulnie.
Do Nowej Lesnej wrócili dopiero na kolację. Po kolacji Ingeborga miała jeszcze fizykoterapię, a Robertino w tym czasie porozmawiał chwilę przez telefon z Robertem, który był skłonny przyjechać na weekend razem ze swoją przyjaciółką, o ile w ostatniej chwili nie wpadnie jakiś niespodziewany dyżur. Ostatnio "źle się działo w państwie duńskim" jak mawiali miedzy sobą starzy pracownicy i działy się różne dziwne historie. Trwała walka "na górze" o władzę, wpływy, stanowiska. I Robert i Robertino byli tym wszystkim zmęczeni. Oni nie po to skończyli medycynę by walczyć o stołki, ale po to by leczyć ludzi.
Następnego dnia pojechali do Szczyrbskiego Jeziora. Na szczęście ścieżka od parkingu do schroniska przy jeziorze była dobrze ubita, więc Inga mogła nią iść. Część drogi wiodła lasem, szli pomału, cały czas rozmawiając. Z radością Inga zauważyła, że nigdy im nie brakuje tematów do rozmowy.
Pogoda była piękna, słońce wręcz prażyło, było niemal kolorowo, odległa ściana lasu wydawała się być pomalowana na fioletowo, cienie rzucane na śnieg były niebieskie a zamarznięta jeszcze i pokryta grubą warstwą śniegu tafla jeziora mieniła się diamentowymi błyskami. Inga stała oniemiała i szeptała - jak cudnie, można by to namalować. Chodź kochanie, weźmiemy leżaki i koce ze schroniska i posiedzimy trochę na marcowym słońcu. Ja wezmę leżaki, ty koce. Leżeli w ciszy i nie mieli pojęcia, że za 20 lat wyrośnie w tym miejscu luksusowy hotel.
Do Demianowskiej Jaskini Lodowej jednak nie pojechali - było tam zbyt wiele schodów do pokonania a poza tym zwiedzanie było grupowe, z przewodnikiem. Ten dzień przesiedzieli na balkonie i był to w pewnym sensie dzień przełomowy w ich znajomości.
Gdy Ingeborga wróciła z porannej rehabilitacji i pławienia się w basenie solankowo-siarkowym Robertino objął ją i podprowadził do dość dużego lustra mówiąc - spójrz i powiedz - podoba ci się ta para? Podoba, ale bardziej mi się podoba ten facet niż ta babka. No popatrz - to strasznie dziwne, bo mnie się właśnie ona bardziej podoba od tego faceta. Pewnie oboje zakompleksieni nieco. Robertino, do czego zmierzasz?
Ach do niczego wielkiego, tylko do tego, że cię kocham i bardzo, bardzo chcę zostać twoim mężem. Więc proszę cię, odpowiedz mi jasno i prosto - pobierzemy się? Wiem, że jesteś bardzo samodzielną istotą, ale może jednak to ramię męskie będzie cię mogło w jakiś sposób chronić i pomóc w codziennym życiu. Obiektywnie rzecz ujmując znamy się dość krótko, ale mnie życie nauczyło, że i długa znajomość przed ślubem nie gwarantuje w żadnym stopniu ani szczęścia ani trwałości związku. I co z tego, że znałem moją byłą żonę 3 lata nim się pobraliśmy? A już w rok po ślubie zastanawiałem się gdzie ja miałem oczy i rozum? Potem, tak jak ci mówiłem były czasem tylko przelotne znajomości a teraz wiem, że kocham ciebie, że chcę być z tobą stale, niezależnie od tego gdzie. Więc proszę cię pobierzmy się. Wiem - można żyć razem i bez ślubu, ale to bardzo niepraktyczne w świetle przepisów, nikt nam nie wynajmie pokoju, bo nie mamy ślubu, żaden hotel w Polsce nas nie zamelduje w jednym pokoju. Może kiedyś to zmienią, ale na razie jest jak jest.
Mogę usiąść- zapytała Ingeborga - bo stanie to mi nie służy, zresztą nigdy mi nie służyło. Kocham cię, wyjdę za ciebie, choć obawiam się, że nie jestem dla ciebie dostatecznie dobrą partnerką. Ale zależy mi na tobie. Zobacz- nawet na tych cholernych nartach z tobą nie pojeżdżę. Ależ pojeździmy razem, tylko nie na zjazdowych.Ważny jest sam ruch na powietrzu a nie typ nart -zaczął jej tłumaczyć Robertino. Wiem- ciągnęła dalej Inga- że tak naprawdę nikt nie jest w stanie przewidzieć czy jakiś związek będzie udany czy też nie, ale naprawdę będę się starać byś był ze mną szczęśliwy. I przyszło mi w tej chwili do głowy, że może powinnam podziękować twojemu bratu za to, że mnie wysłał do Warszawy z tobą. Kochanie moje, to podziękujemy mu razem, po ślubie. I daj łapkę -jeśli będzie za mały lub za duży to go dopasujemy po powrocie - gwizdnąłem ci jedną rękawiczkę i kupiłem chyba bardziej na oko niż na palec- i wyciągnął z kieszeni maleńkie pudełeczko. W środku był złoty pierścionek z owalnym akwamarynem. Kupiłem go w DESIE, podobno bardzo stary i niemodny teraz, więc pasuje do ciebie, bo ty gwiżdżesz na modę. Ależ on jest śliczny! No to go teraz sam mi załóż. Na który palec i na którą rękę, podpowiedz, bo nie wiem - poprosił Robertino. Inga podała mu swą lewą rękę i powiedziała - na ten obok małego albo następny. Ale muszę ci coś powiedzieć - bez pierścionka i tak bym wyszła za ciebie. Za wiele rzeczy mi się w tobie podoba i wiesz co, wywieś na drzwiach plakietkę żeby nie przeszkadzali sprzątaniem.
W dwa miesiące potem wzięli ślub - tylko w obecności swoich świadków. Świadkiem Robertina był Robert, świadkiem Ingeborgi jej przyjaciółka. Rodziny obojga zostały zawiadomione w miesiąc później. Matka Ingeborgi niemal spazmów dostała, rodzice Robertina, zapewne z uwagi na swój wiek przyjęli wiadomość znacznie spokojniej. Brat Robertina, Krystian wzruszył tylko ramionami i stwierdził - dobrała się para wariatów.
Ingeborga zmieniła pracę i przeszła do prywatnego biura projektowego. Robertino przeniósł się do mniejszego szpitala, w którym siłą rzeczy było mniej pacjentów. Swoje dwa mieszkania dość korzystnie sprzedali i kupili ładne, duże mieszkanie na jednym z nowych osiedli.
Jednakże lata pracy w ciągłym stresie (chirurdzy tak mają) nadszarpnęły zdrowie Robertina. Po dość rozległym zawale serca już nie stanął przy stole operacyjnym. Przestał pracować w szpitalu, pracował za to w znanej prywatnej przychodni lekarzy-specjalistów. Rok w rok wracali na Słowację- zimą by razem pojeździć statecznie na nartach śladowych, latem by pojeździć po Słowacji i ją zwiedzać.
koniec
:-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń