sobota, 6 marca 2021

Wszystko jest........10

 Dobrze, że rodzice Andrzeja przylatywali w niedzielę, więc Julita nie musiała się martwić z ich rozpoznaniem w tłumie pasażerów. Okazało się, że Andrzej jest niesamowicie podobny do swego ojca, choć jeszcze nie pobłyskiwał siwizną. Ponieważ samolot był nieco spóźniony Andrzej zmusił Julitę, by posiedziała w kawiarni i tam na ich poczekała. Miał rację, bo dwoje starszych ludzi z trzema walizami lecący aż z Nowej Zelandii zmobilizowało panów celników do działania. No ale niestety nie mieli nic do oclenia ani nie wwozili rzeczy zakazanych no i jeszcze zasilili strefę bezcłową kupując dwa różne koniaki. Mina celnika gdy oglądał ten wolnocłowy zakup była zgorszona - koniak zamiast wódki- istna głupota.

Gdy podchodzili do kawiarni Julita z daleka rozpoznała swego teścia i ruszyła im na spotkanie, a że Andrzej stwierdził -o, Julita tu leci- to Julita wpadła wprost w ręce teścia, który odstawił walizę. Wyściskana i wycałowana przez teścia  znalazła się w objęciach teściowej. Jeju - nie deprawujcie mi kobiety, bo się jej w głowie przewróci od tego przytulania, całowania i mówienia jaka jest  śliczna.

Teściowa w samochodzie  cały czas  głaskała Julitę po ręce i mówiła jak się ogromnie cieszy,że wreszcie Andrzej ma przy sobie właściwą kobietę. Pomiędzy zachwytami nad osobą Julity dopytywała się, czy nie będzie jednak lepiej gdy będą mieszkać w  hotelu, aż Julita powiedziała- jeżeli mamuś dojdziesz do wniosku, że wam w hotelu będzie wygodniej to wtedy jutro będziemy się rozglądać za  zmianą lokum. W grę wchodzi jeszcze dom moich rodziców nieomal pod Warszawą albo rzeczywiście hotel. Dziś już nic nie będziemy zmieniać, ale mam nadzieję, że będziecie jednak zadowoleni. Mari, przestań marudzić, podobno jesteś stęskniona za dziećmi, więc siedź cicho! - niemal warknął ojciec Andrzeja. 

Robiąc w domu "klar na  pokładzie" Julita powynosiła do służbówki wiele rzeczy z szafy sypialnianej, żeby tylko teściom było wygodnie. Co prawda Andrzej stwierdził, że przesadza, ale ona mu wytłumaczyła, że to jest najlepsza pod słońcem okazja by zrobić w domu remanent. Po wyjeździe teściów przejrzą razem różne rzeczy, miedzy innymi "1500" koszul i podkoszulek Andrzeja które przywędrowały razem z nim, a których wcale nie używa, bo niektóre były prezentami od  "byłych". Przejrzą co sobie  zostawi a resztę  spakują do PCK lub Monaru. I w ogóle muszą pomyśleć nad zrobieniem ze służbówki tzw. "garderoby".

Zaraz od wejścia teściowa wpadła w zachwyt - to było naprawdę bardzo ładne mieszkanie . Z małego przedpokoiku zaraz przy wejściu, gdzie była wnęka z wieszakami i miejscem na górze na kapelusze, a na dole na obuwie, w którym się przyszło, wchodziło się do właściwego przedpokoju łączącego pozostałe pomieszczenia. Stała tu komoda z  długim lustrem i ławeczką, która była schowkiem na buty. Z boku lustra wisiał worek z jednorazowymi kapciami dla gości.

Andrzej pokazał rodzicom, w którym pokoju będą spali a teściową zachwycił fakt, że byli tuż nad koronami drzew. Teraz co prawda  drzewa były nagie, ale nietrudno było sobie wyobrazić jak to może wyglądać latem. Potem z zainteresowaniem obejrzeli gabinet Andrzeja i living room, już z nowymi fotelami.  Teściowa się skarżyła na Andrzeja, że ilekroć prosiła go o jakieś wymiary Julity, to zawsze jego odpowiedzi były enigmatyczne z gatunku: właściwe, cudne, takie w sam raz, więc zupełnie nic nie mogła jej przywieźć z ciekawych ciuszków. Julita się śmiała- to takie męskie, każdemu facetowi własna żona  najbardziej się podoba goła i bosa a cudza mocno wydekoltowana. Ale gdy żona błyśnie  dekoltem to zaraz  go zazdrość łapie, bo się jeszcze innym spodoba. Córeńko, a  co mogę pomóc w kuchni.? Nie ma w czym pomagać, wszystko mam przygotowane. Proszę, idź  do Andrzeja, bo ja wiem, że bardzo za tobą tęsknił. Naprawdę? Naprawdę, wiem co mówię. A poza tym- dziękuję ci, mamuś, za niego. Wrócił mi chęć do życia. Ogromnie go kocham. A ja ci dziękuję, że go mimo wszystko chciałaś. Mamuś, my po prostu byliśmy sobie przeznaczeni. A jak gdzieś w gwiazdach jest zapisane, że mamy być razem to tak się staje. Czasem nie od razu, bo pewnie trzeba do tego dojrzeć emocjonalnie. 

Teściowa pożeglowała do living roomu, a Julita wyciągnęła ze służbówki najnowszy patent - stolik na kółkach, odkupiony przez Jacka w szpitalu. Stolik chyba się gdzieś źle prowadził, bo zgubił kółko, długo  stał bezczynnie aż wreszcie któraś z pań "kuchennych" go "zezłomowała" i Jacek odkupił go za grosze. Dał do naprawy a potem przywiózł do Andrzeja, bo  jak stwierdził latanie u niego do i z kuchni to niemal pół maratonu. Julita do istniejącego metalowego blatu dokręciła nowy, drewniany, na dole dodała jeszcze drugi  blat z  boczkami i stolik służył do wożenia talerzy,  półmisków oraz potraw z kuchni do salonu. 

Julita wyciągnęła  upieczonego indyka z piekarnika,szybko poporcjowala, ułożyła na półmisku, obok niego również upieczone kartofle. Do ozdobnego garnka wlała podgrzany barszcz czerwony, na dolnym blacie już miała przygotowane sztućce , talerze,  szklane kubki do barszczu, sól, pieprz,  miseczki z sałatką sosjerkę z sosem.

Gdy tylko otworzyła drzwi kuchni natychmiast pojawił się Andrzej i zabrał wózek do salonu. Stół, z uwagi na barszcz czerwony był dziś nakryty kolorowym obrusem, by nie  stresować gości, że kropla barszczu może spaść na obrus i go zniszczyć.

Teściowa z niejakim przerażeniem patrzyła na talerz Julity, na którym było tylko mięso i sałatka. Niewiele więcej było na talerzu ukochanego syna, ale był przynajmniej jeden pieczony kartofel. Nie wytrzymała i spytała- a czemu wy tak maleńko jecie? Bo my chcemy jak najdłużej wyglądać młodo i zgrabnie. Mamo, to jest naprawdę wystarczająca kalorycznie porcja dla dorosłego człowieka  dobiegającego czterdziestki. Mam za mało ruchu by jeść więcej. Do pracy i z pracy siedzę za kierownicą,  w pracy też nie ganiam po bieżni ale siedzę a badanie pacjentów też  nie jest pracą dla mięśni ale dla mózgu. Dobrze, że Julita nie chce sama wychodzić na spacery, więc  muszę ją wyprowadzać. Ja ją rozumiem, mnie też nie chciałoby się samemu łazić po ulicy. A tak to się staramy każdego wieczoru, jeśli tylko nie pada albo nie jest  wściekle zimno - spacerować.  Ona też siedzi większość czasu  w pracy za biurkiem. Ale spacery są jej niezbędne - spacery a nie bieganie. A jak z jej serduszkiem? Lepiej mamo, dużo lepiej. Nawet ta zastawka lepiej funkcjonuje. Jest pod bardzo dobrą opieką a poza tym nauczyła się już dbać o to, żeby mnie nie doprowadzać do rozpaczy i dba o siebie. Nie ma  chodzenia  w zimne pory z gołą głową  "bo przecież włosy mi klapną",  nie ma spacerów z gołą szyją, nie ma wybiegania z domu  do sklepiku bez kurtki lub z bosymi nogami. Co z tego, że do sklepiku jest od bramy ze 20 metrów, ale zimą lub późną jesienią jest to o te 20 metrów za dużo, plus  zimno na klatce schodowej. Ta zrujnowana zastawka  to nie  jest u niej wada wrodzona, to częste anginy, ropne migdały, zapalenia zatok. 

Synku, pisałeś mi, że chodziliście razem do podstawówki, a ja  Julity nie pamiętam. A pamiętasz jak kiedyś wróciłem ze szkoły z rozbitym piszczelem? I jak lekarz na dyżurze w szpitalu dziecięcym zachwycał się jak ładnie mam nogę opatrzoną? No pamiętam. A ten opatrunek to właśnie mi Julita zrobiła. Byliśmy wtedy parą. To z nią chodziłem wtedy do kina, z nią się uczyliśmy całować, to na spotkania  z nią wyciekałem wieczorami z domu. Potem jakimś cudem przez całe liceum spotykaliśmy się na wagarach, bez umawiania. A na zdjęciu maturalnym nie było mnie dlatego, bo na swoim balu maturalnym nie byłem, ona też nie była na swoim. W tym czasie mieliśmy swój prywatny bal maturalny w motelu pod  Warszawą.  

Mama słuchała tej opowieści w wielkim zdumieniu i cichutko spytała- a co było dalej. Ja zdałem na  medycynę, pojechałem na wakacje do Was, jej list do mnie nie dotarł. A ona robiła studium hotelarskie i wyjechała na praktykę do Włoch, bo kilka najlepszych osób od razu wysyłali. Uczyły się na miejscu języka i zawodu.  No i tam wyszła za Włocha.  Był tu niedawno, nawet sympatyczny, choć nie polecałbym go na męża. A ja się łajdaczyłem tutaj. Ona rozeszła się z Włochem, wróciła do Polski i załapała kolejne ropne zapalenie gardła. No i  trafiła do mnie, bo to był jej rejon. Gdy zobaczyłem w stosiku kart pacjentów jej imię i nazwisko to zdębiałem. Była ostatnią pacjentką tego dnia. A gdy ją osłuchiwałem i usłyszałem to  tak tragicznie pracujące serce myślałem, że umrę. I wiem , jestem mocno przekonany o tym, że jesteśmy sobie przeznaczeni. A że trafiliśmy znowu na siebie po niemiłych dla nas doświadczeniach to może było konieczne byśmy na siebie spojrzeli od nowa.

A tak przy okazji - podjęliśmy decyzję, że nie będziemy mieć dzieci. Nie wiadomo jak długo  będzie tak dobrze z jej serduszkiem jak teraz. Na razie bije  ładnie równo i niech nic  tego nie zaburza. Jest pod opieką przychodni kardiologicznej w Instytucie Kardiologii. A imiennie opiekuje się nią mój kolega ze studiów, też już z doktoratem.

W trakcie tych opowieści Andrzeja Julita przyniosła  własnej roboty sernik wiedeński- czyli same zdrowe składniki - jak go zareklamował Andrzej. Sernik był oblany gorzką czekoladą. Julitko, to strasznie pracochłonny wypiek, stwierdziła  mama. Julita uśmiechnęła się- najgorsze dla mnie jest wysmarowanie tortownicy masłem - nie lubię tego robić. A reszta to samograj, bo wszystko robię  mikserem. Chyba tylko raz w życiu ucierałam ser ręcznie, no a raczej dwa razy - pierwszy i ostatni.

A może chcecie wyjść na mały spacerek z nami? Ja wyjdę - zgłosił swą kandydaturę ojciec.  Tylko ubierzcie się ciepło, to jednak styczeń, a więc zima. A wzięliście jakieś ciepłe rzeczy? Ja powinnam  sobie kupić ciepłe botki, stwierdziła mama. No to chyba będzie lepiej jeśli zostaniecie dziś w domu, a  jutro rano zobaczymy co wam potrzebne i zawiozę was na zakupy. A my z Julitką wrócimy za pół godziny.

                                                                        c.d.n.


4 komentarze: