Na początku października Helena zrealizowała swój projekt oszklenia werandy. Dwa węższe boki były oszklone "na stałe", od podłogi do sufitu. Trzeci, długi bok miał cztery szyby przesuwane. Montaż trwał aż 3 dni, bo wpierw trzeba było zamontować szyny, w których przesuwały się szyby. Przy montażu Helena doceniła projekt tej werandy, dzięki któremu nie było problemu z jej oszkleniem. Szyby były grube i od razu można było docenić korzyści z oszklenia tej werandy. Kilka dni przed przyjazdem montażystów Helena wraz z Mietkiem malowali balustradę werandy. Gdy montaż się skończył "ochrzcili" nowy wystrój jedząc na werandzie kolację. Wreszcie w trakcie posiłku nic nie fruwało nad talerzami. Dotychczas nawet wypicie kawy na tej werandzie było problemem, bo ciągle coś bzykało i latało.
Następnego dnia dwóch sąsiadów przyszło obejrzeć z bliska "to cudo" i jeden z nich wziął nawet namiary na firmę, która to wszystko instalowała.
W sobotę przed południem Mietek zniknął z domu zaraz po śniadaniu - zapytał się tylko Helenę, czy aby nie będzie jej do czegoś niezbędny, bo ma kilka spraw do załatwienia w Warszawie. I tak dokładnie to nie wie o której wróci. No i jeśli Helenie coś jest potrzebne "z miasta", to on przywiezie. Ale ona stwierdziła, że wszystko co niezbędne to jest w domu i na końcu zażartowała: przywieź tylko z tej Warszawy siebie, albo daj znać, jeśli utkniesz w ramionach jakiejś młódki.
Mietek się wyraźnie zapowietrzył, otworzył nawet usta by coś odpowiedzieć, ale jednak nic nie powiedział. Obrzucił tylko Helenę długim spojrzeniem, jakby chciał zapamiętać jej wygląd i wyszedł. W chwilę potem Helena "ruszyła do boju". Dziś były jej urodziny, więc postanowiła zrobić mały tort, taki by można go w dwie osoby zjeść na jedno posiedzenie. Pomysł na obiad zmienił się jej przez sąsiada, który właśnie wrócił ze skutecznego połowu ryb (których nigdy nie jadał) i przyniósł Helenie dorodnego szczupaka, za którego Helena odwdzięczyła się butelką wina, bo sąsiad nigdy nie chciał wziąć pieniędzy. Sąsiad, zdaniem Heleny, powinien był zostać zawodowym rybakiem - nigdy nie konsumował ryb, bo jak twierdził "ryba to nie mięso, mięso to wieprzek albo krówka". Żona sąsiada podejrzewała go, że to łowienie ryb, to było "takie zwykłe wyciekanie z domu, żeby nic w nim nie robić, a nocne połowy to zapewne miały coś wspólnego z jakąś amatorką nocnego życia".
Sąsiad wręczając Helenie rybę bezpardonowo zapytał - "a ten przystojniak u pani to kandydat na męża? Bo na moje oko to bardzo do siebie pasujecie, to porządny facet. Gdybym widział, że jest nie taki jak należy, zaraz bym pani powiedział, pani Heleno. Bo ja to jestem szczerym człowiekiem".
Helena czym prędzej przywołała na twarz minę nr 6 i powstrzymując się od śmiechu powiedziała - wiem panie Wacławie, to porządny facet, ale jeszcze nie wiem czy jest mną zainteresowany jako kandydatką na żonę. To bliski przyjaciel mój i był też przyjacielem mego, świętej pamięci, męża. Pan Wacław wyszczerzył się w uśmiechu i dodał - miło byłoby mieć takiego sąsiada tutaj. Oboje z żoną uważamy, że powinna pani wyjść za mąż po raz drugi. Życie jest za ciężkie by iść przez nie samemu. A "szczupcia" sama pani oprawi czy pomóc? Helena podziękowała za ewentualną pomoc, sama sobie poradzi, to tylko jedna sztuka a nie kilka. Na koniec usłyszała, że gdyby coś potrzebowała, to "do nas może pani zawsze przyjść po pomoc, żona i ja bardzo panią lubimy, pani męża też bardzo lubiliśmy".
Gdy wreszcie sąsiad znalazł się za furtką i pomaszerował dziarsko w stronę swojego domu Helena odetchnęła - nadmiar troski o jej osobę wykazywany co jakiś czas przez sąsiadów nieco ją przytłaczał.
Zdecydowanie wolała większą anonimowość życia w wielkim mieście.
W czasie robienia tortu zaczęła się zastanawiać nad tym, co jej powiedział sąsiad odnośnie osoby Mietka. Znali się z Mietkiem już przynajmniej dwadzieścia lat, ale nigdy nie zastanawiała się nad jego osobą jako kandydatem na swego męża. Poznała go, gdy on był w roli "niedoszłego męża" jej koleżanki z pracy. Był bardzo przystojnym chłopakiem i jeśli idzie o urodę to na głowę bił Wojtka, z którym Helena już wtedy była po ślubie. Też był inżynierem, miał niemal czarne włosy, takąż oprawę oczu i był czarującym facetem - zawsze wiedział co i jak powiedzieć kobiecie by ją oczarować. Wielbicielek miał multum, Helena zastanawiała się nawet nad tym, czy one mu się nie mylą. Wojtek i Mietek szybko się zaprzyjaźnili, chociaż w oczach Wojtka to Mietek był " babiarzem" i nie mógł zrozumieć czemu za Mietkiem snuje się tyle dziewczyn. Helena wytłumaczyła wtedy mężowi, że Mietek zawsze wie, co należy powiedzieć kobiecie by sprawić jej przyjemność. Poza tym bardziej go fascynuje uroda kobiet niż ich intelekt, co zapewne też ma znaczenie. Trochę zaskoczył wszystkich wyjazd Mietka do Kanady, ale on nie ukrywał, że po prostu chce zarobić pieniądze i na pewno nie osiedli się tam na stałe, no chyba, że tam znajdzie "kobietę swego życia". Jak się okazało to znalezienie kobiety swego życia skończyło się rozwodem. Teraz nie palił się do powrotu do Kanady.
Ukończywszy swe tortowe dzieło umieściła je w lodówce i wybrała się "do wsi", do właścicielki plantacji malin. Co prawda wolała leśne maliny, ale te z tej plantacji owocowały bardzo długo, aż do przymrozków. Stosunki z właścicielką plantacji miała Helena bardzo dobre, niemal serdeczne, odkąd zaprojektowała dla jej córki suknię ślubną i nie wzięła od niej ani złotówki za projekt, a na dodatek sprawiła, że pracownia, dla której projektowała suknie ( nie tylko ślubne) dała jej zniżkę. Właścicielka plantacji "napędziła" pracowni sporo klientek, a Helena miała zapewnione maliny w czasie całego sezonu ich owocowania. Oczywiście Helena zawsze za nie płaciła, ale dla "pani Helenki" cena była taka, jakby sama sobie je zrywała, choć zrywał je syn lub mąż właścicielki. Poza tym Helena dostała "namiary" gdzie znajdzie najlepsze ogórki do kwaszenia, kto ma bardzo dobre kartofelki i dobre kury na zdrowotny rosół. Wystarczyło, że trafiwszy pod wskazany adres powiedziała, kto jej podał ten adres i zawsze towar był świeży, prosto z grządki. Wprawdzie do wsi był "kawałek szosy" do pokonania, ale Helena postanowiła się przejść a nie jechać samochodem.
Wieś ciągnęła się wzdłuż szosy, zabudowania były po obu stronach tuż przy jezdni i przed niemal każdym domem stała ławka, na której zawsze ktoś wysiadywał pośladki, traktując widok z ławeczki jak czytanie kroniki towarzyskiej - jak mawiał Wojtek. Idąc teraz Helena się nieźle "napozdrawiała i naspowiadała" do kogo i po co idzie.
Plantatorka, pani Wandeczka, doskonale wiedziała już, że Helena gości u siebie przyjaciela, wiedziała, że weranda w jej domu została obudowana i pani Wandeczka wprosiła się do Heleny na obejrzenie tej obudowanej werandy, która zdaniem pani Wandeczki była jak z "amerykańskiego filmu" no a oszklona zapewne nie będzie już taka jak z tych starych, amerykańskich filmów.
Pani Wandeczka namówiła Helenę na dwie łubianki malin, do zrywania ich angażując swego syna, przypominając, by robił to delikatnie, bo maliny będą zamrożone, więc nie mogą być "wymęczone". I oczywiście syn został zaangażowany do zaniesienia ich do domu Heleny. W czasie gdy łubianki były napełniane malinami panie piły "kawę- plujkę" przygotowaną przez panią domu. Kawa była "po arabsku", jak mówiła pani Wandeczka, czyli zagotowana przez minutę i pełna przypraw, łącznie z kardamonem.
Pani Wandeczka pałała tak wielką chęcią obejrzenia oszklonej werandy ( a tak naprawdę to obejrzenia lokatora Heleny, którego pani Wandeczka nazywała "taki przystojny ten pani lokator, pani Helenko"), że Helena zaprosiła ją do siebie na następny dzień, na niedzielne popołudnie. Wypiją razem kawusię na tej oszklonej werandzie, no i oczywiście jeśli mąż pani Wandeczki będzie miał ochotę zobaczyć tę werandę, to niech go pani Wandeczka weźmie ze sobą.
Gdy łubianki zostały napełnione malinami a Helena wypiła kawę zagryzając ją kruchymi ciasteczkami roboty pani domu i uregulowała rachunek, syn pani Wandeczki dostał polecenie odniesienia malin do domu Heleny, żeby pani Helenka nie dźwigała łubianek. Gdy Helena tłumaczyła, że da radę sama zanieść te łubianki, pani Wandeczka powiedziała stanowczym tonem, że po prostu "nie wypada, żeby pani Helenka sama niosła te łubianki do domu".
Wracając wymieniała z obserwatorami szosy już tylko uśmiechy lub pozdrowienia z gatunku "szczęść Boże". W domu obdarowała młodzieńca książką o historii jednej z niemieckich łodzi podwodnych i kilkoma batonikami snickersów. Ucieszył się szczerze z jednego i drugiego prezentu. Niedługo miał rozpocząć studia na wyższej uczelni rolniczej w Warszawie i Helena szczerze pogratulowała, bo dobrze wiedziała, że na 1 miejsce na tej uczelni było naprawdę sporo kandydatów.
Obejrzał dokładnie tę oszkloną werandę, bystro zauważył, że dzięki oszkleniu będzie można nieco zaoszczędzić na ogrzewaniu, z zaciekawieniem obejrzał jeszcze inne książki, które ostatnio kupiła Helena i dwie z nich wypożyczył. Obiecał Helenie, że poszuka w jednej z nich jakie pnącza można by posadzić wewnątrz przy bocznych ścianach werandy, tych oszklonych na stałe. I jeśli Helena zaakceptuje jego pomysł, to on to zrealizuje. Helena zgodziła się, zaproponowała młodemu jeszcze kawę i lody, co zostało przyjęte z wielkim entuzjazmem. W czasie rozmowy dowiedziała się, że wybrał wydział "architektura krajobrazu" a w czasie studiów chciałby wziąć udział w programie Erasmus.
Gdy tak siedzieli przy kawie i rozmawiali wrócił do domu Mietek, a że siedzieli na werandzie, zorientował się, że Helena nie jest sama, więc to, co miał wziąć z samochodu do domu, zostawił chwilowo w samochodzie.
Pojawienie się Mietka w pewnym sensie "wymiotło" młodego z miłej pogawędki z Heleną, a ta przedstawiła młodego Mietkowi, mówiąc mu o tym, że to przyszły architekt krajobrazu i że wyraził chęć zagospodarowania dwóch ścian werandy pnączami, więc ona już nie będzie musiała zastanawiać się nad zasłonami na boczne ściany, żeby nie czuli się jak w akwarium.
Mietek czuł się w obowiązku pogratulowania młodemu tego, że się dostał na uczelnię, zapraszał, by jeszcze posiedział u nich, ale młody stwierdził, że już jednak pójdzie, bo musi jeszcze pomóc ojcu w ogrodzie. Mietek wyszedł z domu razem z nim, chwilę jeszcze rozmawiał z nim przy furtce, potem poszedł do samochodu.
Gdy wszedł do domu trzymał w ręce olbrzymi bukiet, autentycznie pąsowych róż, które wręczył Helenie.
Ojej, a skąd wiedziałeś, że dziś są moje urodziny?
Nie wiedziałem, te są z innej okazji, więc muszę pojechać po róże urodzinowe - roześmiał się Mietek i zawrócił w stronę drzwi, ale Helena zatrzymała go.
No coś ty, jest ich w tym bukiecie tyle, że może być jeden bukiet z dwóch okazji. I w ogóle - coś ty taki elegancki nagle- pojechałeś w dżinsach, a wracasz w nowym garniturze!Wyglądasz super!
c.d.n.
:)
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuń