poniedziałek, 6 grudnia 2021

Spóźnione uczucia - 4

Na początku października Helena  zrealizowała swój projekt oszklenia werandy. Dwa węższe boki były oszklone  "na stałe", od podłogi do sufitu. Trzeci, długi bok  miał cztery szyby przesuwane. Montaż trwał aż 3 dni, bo wpierw trzeba było zamontować szyny,  w których przesuwały się szyby. Przy montażu  Helena doceniła projekt tej werandy, dzięki któremu nie było problemu z jej oszkleniem. Szyby były grube i od razu można było docenić  korzyści z oszklenia tej werandy. Kilka dni przed przyjazdem montażystów Helena wraz z Mietkiem malowali balustradę werandy.  Gdy montaż się skończył "ochrzcili" nowy wystrój jedząc na werandzie  kolację. Wreszcie w trakcie posiłku nic nie  fruwało  nad talerzami. Dotychczas nawet  wypicie kawy na tej werandzie było problemem, bo ciągle coś bzykało i latało. 
Następnego dnia dwóch sąsiadów przyszło obejrzeć z  bliska "to cudo" i jeden z nich wziął nawet namiary na firmę, która to wszystko instalowała.
W sobotę przed południem Mietek zniknął z domu zaraz po śniadaniu - zapytał się tylko Helenę, czy aby nie będzie jej do czegoś niezbędny, bo ma kilka spraw do załatwienia w Warszawie. I tak dokładnie to nie wie o której wróci. No i jeśli Helenie coś jest potrzebne "z miasta", to on przywiezie. Ale ona stwierdziła, że  wszystko co niezbędne   to jest w domu i na końcu zażartowała:  przywieź tylko z tej Warszawy siebie, albo daj znać, jeśli utkniesz w ramionach  jakiejś młódki. 
Mietek się wyraźnie  zapowietrzył, otworzył nawet usta by coś odpowiedzieć, ale jednak nic nie  powiedział. Obrzucił tylko Helenę długim spojrzeniem, jakby chciał zapamiętać jej wygląd i wyszedł. W chwilę potem Helena "ruszyła do boju". Dziś były jej  urodziny, więc postanowiła  zrobić  mały tort, taki by można go w dwie osoby zjeść na  jedno posiedzenie. Pomysł na obiad zmienił się jej przez  sąsiada, który właśnie wrócił ze skutecznego połowu ryb (których nigdy nie jadał) i przyniósł Helenie dorodnego szczupaka,  za którego Helena odwdzięczyła się butelką wina, bo sąsiad nigdy nie chciał wziąć pieniędzy. Sąsiad, zdaniem Heleny, powinien był zostać  zawodowym rybakiem - nigdy nie konsumował  ryb, bo jak twierdził "ryba to nie mięso, mięso to  wieprzek albo krówka".  Żona sąsiada podejrzewała go, że to łowienie ryb, to było "takie zwykłe wyciekanie z domu, żeby nic w nim nie robić, a nocne połowy to zapewne  miały coś  wspólnego z jakąś amatorką nocnego życia". 
Sąsiad wręczając Helenie rybę bezpardonowo zapytał - "a ten przystojniak u pani to kandydat na męża? Bo na moje oko to bardzo do siebie pasujecie, to porządny facet. Gdybym widział, że jest nie taki jak należy, zaraz bym pani powiedział, pani Heleno. Bo ja to jestem szczerym człowiekiem". 
Helena czym prędzej przywołała na twarz minę  nr 6 i powstrzymując się od śmiechu powiedziała - wiem panie Wacławie, to porządny facet, ale jeszcze nie wiem czy jest mną zainteresowany  jako kandydatką na żonę.  To bliski przyjaciel mój i był też przyjacielem mego,  świętej pamięci, męża.  Pan Wacław wyszczerzył się w uśmiechu i dodał - miło byłoby mieć takiego sąsiada tutaj. Oboje z żoną uważamy, że powinna pani wyjść za mąż po raz drugi. Życie jest za ciężkie by iść przez nie samemu.  A "szczupcia" sama pani oprawi czy pomóc? Helena podziękowała za ewentualną pomoc, sama  sobie poradzi, to tylko jedna  sztuka a nie kilka. Na koniec usłyszała, że gdyby coś potrzebowała, to "do nas  może pani zawsze przyjść po pomoc, żona i ja bardzo panią lubimy, pani męża też bardzo lubiliśmy". 
Gdy wreszcie sąsiad znalazł się za furtką  i pomaszerował dziarsko w stronę swojego domu Helena odetchnęła - nadmiar troski o jej osobę wykazywany co jakiś  czas przez sąsiadów nieco ją przytłaczał.
Zdecydowanie wolała  większą  anonimowość życia w wielkim mieście. 
W czasie robienia  tortu zaczęła się  zastanawiać nad tym, co jej powiedział sąsiad odnośnie osoby Mietka. Znali się z Mietkiem  już przynajmniej dwadzieścia lat, ale nigdy nie  zastanawiała się nad jego osobą jako kandydatem na swego męża.  Poznała go, gdy on był w roli "niedoszłego męża" jej koleżanki z pracy. Był bardzo przystojnym chłopakiem i jeśli idzie o urodę  to na głowę bił Wojtka, z którym Helena już wtedy była po  ślubie.  Też był inżynierem, miał niemal czarne włosy, takąż oprawę oczu i był czarującym facetem -  zawsze wiedział co i jak powiedzieć kobiecie by ją oczarować. Wielbicielek miał multum, Helena zastanawiała się nawet nad tym, czy one mu się nie mylą. Wojtek i Mietek szybko się  zaprzyjaźnili, chociaż w oczach Wojtka to Mietek był " babiarzem" i nie mógł zrozumieć czemu za Mietkiem snuje się tyle dziewczyn.  Helena wytłumaczyła wtedy mężowi, że Mietek zawsze wie, co należy powiedzieć kobiecie by sprawić jej przyjemność. Poza tym bardziej go  fascynuje uroda  kobiet niż ich intelekt, co zapewne też ma znaczenie. Trochę zaskoczył wszystkich wyjazd Mietka do Kanady, ale on nie ukrywał, że po prostu chce  zarobić pieniądze i na pewno nie osiedli się tam na stałe, no chyba, że tam znajdzie "kobietę swego życia". Jak się okazało to znalezienie kobiety swego życia skończyło się rozwodem. Teraz nie palił się do powrotu do Kanady.
Ukończywszy swe tortowe dzieło umieściła je w lodówce i wybrała się "do wsi", do właścicielki plantacji  malin. Co prawda wolała leśne maliny, ale te z tej plantacji owocowały bardzo długo,  aż do przymrozków. Stosunki z właścicielką plantacji miała Helena bardzo  dobre,  niemal serdeczne, odkąd zaprojektowała dla jej córki suknię ślubną i nie wzięła od niej ani złotówki za projekt, a na dodatek sprawiła, że pracownia,  dla której projektowała suknie ( nie tylko ślubne) dała jej  zniżkę. Właścicielka plantacji "napędziła" pracowni sporo klientek, a Helena miała zapewnione maliny w czasie całego sezonu ich owocowania. Oczywiście Helena zawsze za nie płaciła, ale dla "pani Helenki" cena była taka, jakby sama sobie je zrywała, choć zrywał je syn lub mąż  właścicielki. Poza tym Helena dostała "namiary" gdzie znajdzie najlepsze ogórki do kwaszenia, kto ma bardzo  dobre kartofelki i dobre kury na zdrowotny rosół. Wystarczyło, że trafiwszy pod wskazany  adres powiedziała, kto jej podał ten adres i zawsze  towar był świeży, prosto z grządki. Wprawdzie do wsi był "kawałek szosy" do pokonania, ale Helena postanowiła się przejść a nie jechać samochodem. 
Wieś ciągnęła się wzdłuż szosy, zabudowania były po obu stronach tuż przy jezdni i przed niemal  każdym domem stała ławka, na której zawsze ktoś wysiadywał pośladki, traktując widok z ławeczki jak czytanie kroniki towarzyskiej - jak mawiał Wojtek. Idąc teraz Helena się nieźle "napozdrawiała i naspowiadała" do kogo i po co idzie. 
Plantatorka,  pani Wandeczka, doskonale wiedziała już, że Helena gości u siebie przyjaciela, wiedziała, że weranda w jej domu została obudowana i pani Wandeczka  wprosiła się do Heleny na obejrzenie tej obudowanej werandy, która zdaniem pani Wandeczki była jak z "amerykańskiego filmu" no a oszklona zapewne  nie będzie już  taka jak z tych starych, amerykańskich filmów.
Pani Wandeczka namówiła Helenę na dwie  łubianki malin, do zrywania ich angażując swego syna, przypominając, by robił to delikatnie, bo maliny  będą zamrożone, więc nie mogą być "wymęczone". I oczywiście syn został zaangażowany do  zaniesienia ich do domu Heleny. W czasie gdy łubianki były napełniane  malinami panie piły "kawę- plujkę" przygotowaną przez  panią domu. Kawa była "po arabsku", jak mówiła pani Wandeczka, czyli zagotowana przez minutę i pełna  przypraw, łącznie z kardamonem. 
Pani Wandeczka pałała tak wielką chęcią obejrzenia oszklonej werandy ( a tak naprawdę to obejrzenia lokatora  Heleny, którego pani Wandeczka nazywała  "taki przystojny ten pani lokator, pani Helenko"), że Helena  zaprosiła ją do siebie na następny dzień, na niedzielne popołudnie. Wypiją razem kawusię na tej oszklonej werandzie, no i oczywiście jeśli mąż pani Wandeczki będzie miał ochotę zobaczyć tę werandę, to niech go pani Wandeczka weźmie  ze sobą.
Gdy łubianki zostały napełnione malinami a Helena wypiła kawę zagryzając ją kruchymi ciasteczkami roboty  pani domu i uregulowała  rachunek, syn pani Wandeczki dostał polecenie odniesienia malin do domu  Heleny, żeby pani  Helenka nie dźwigała łubianek. Gdy Helena tłumaczyła, że da radę sama zanieść te łubianki, pani Wandeczka powiedziała stanowczym tonem, że po prostu "nie wypada, żeby pani Helenka sama niosła te łubianki do domu".
Wracając wymieniała z obserwatorami  szosy już tylko uśmiechy lub  pozdrowienia z gatunku "szczęść Boże". W domu obdarowała młodzieńca  książką o historii jednej z niemieckich łodzi podwodnych i kilkoma  batonikami snickersów. Ucieszył się  szczerze z jednego i drugiego prezentu. Niedługo miał rozpocząć studia na wyższej uczelni rolniczej w Warszawie i Helena szczerze pogratulowała, bo dobrze wiedziała, że na 1 miejsce na tej uczelni było naprawdę sporo kandydatów.
Obejrzał dokładnie tę oszkloną werandę, bystro zauważył, że dzięki oszkleniu będzie można nieco zaoszczędzić na ogrzewaniu,  z zaciekawieniem obejrzał jeszcze  inne książki, które ostatnio kupiła Helena i dwie z nich wypożyczył. Obiecał Helenie, że poszuka w jednej z nich jakie pnącza można by posadzić wewnątrz przy bocznych ścianach werandy, tych oszklonych na stałe. I jeśli Helena  zaakceptuje jego pomysł, to on to zrealizuje. Helena  zgodziła  się, zaproponowała młodemu jeszcze kawę i lody, co zostało przyjęte z wielkim entuzjazmem. W czasie rozmowy dowiedziała się, że wybrał wydział "architektura  krajobrazu" a w czasie studiów chciałby wziąć udział w programie Erasmus.
Gdy tak siedzieli przy kawie i rozmawiali wrócił do domu Mietek, a że siedzieli na werandzie,  zorientował się, że  Helena nie jest sama, więc to, co miał wziąć z samochodu do domu, zostawił  chwilowo w samochodzie.
Pojawienie się Mietka w pewnym sensie "wymiotło"  młodego z miłej pogawędki z Heleną, a ta przedstawiła młodego Mietkowi, mówiąc mu o tym, że to przyszły  architekt krajobrazu i że wyraził chęć zagospodarowania dwóch ścian werandy pnączami, więc ona już nie będzie  musiała zastanawiać się  nad zasłonami na boczne  ściany, żeby nie  czuli się jak w  akwarium.
Mietek czuł się w obowiązku pogratulowania młodemu tego, że się dostał na uczelnię, zapraszał, by jeszcze  posiedział u nich, ale młody stwierdził, że już jednak pójdzie, bo musi jeszcze pomóc ojcu w ogrodzie. Mietek wyszedł z domu razem z nim, chwilę jeszcze rozmawiał z nim przy furtce, potem poszedł do samochodu.
Gdy wszedł do domu trzymał w ręce olbrzymi bukiet, autentycznie pąsowych róż, które wręczył Helenie. 
Ojej, a skąd wiedziałeś, że dziś są moje urodziny?
Nie  wiedziałem, te są z innej okazji, więc muszę pojechać po  róże urodzinowe - roześmiał się Mietek i zawrócił w stronę drzwi, ale Helena zatrzymała go. 
No coś ty, jest ich w tym bukiecie tyle, że może być jeden bukiet z dwóch okazji. I w ogóle - coś ty taki elegancki nagle- pojechałeś w dżinsach, a wracasz w nowym garniturze!Wyglądasz super!

                                                           c.d.n.



3 komentarze: