W porze kolacyjnej Jadwiga zapytała się czy mają może jakieś obostrzenia dietetyczne, bo niemal wszyscy ich znajomi mają jakieś problemy i są na różnych dietach, więc woli wiedzieć z góry, żeby na stół nie wjechało coś, czego biedni goście nie jadają - po co ma im być przykro, że na stole jest coś, czego nie mogą jeść.
Gdy w krótkim czasie duży, okrągły sześcioosobowy stół zapełnił się półmiskami, miseczkami, dzbanuszkami i dwoma dzbankami, Emil zapytał - a kto jeszcze będzie razem z nami zasiadał do stołu, czekamy jeszcze na kogoś?
A skądże- odpowiedział Jacek -tylko my będziemy, skąd ci wpadło do głowy, że jeszcze ktoś będzie? Jakby nas było więcej to byśmy jedli w jadalni, tam jest większy stół i kredens. Emil pokręcił głową- ale tu jest jedzenia na co najmniej 8 osób a nie na cztery!
A zauważyłeś, że tu jest wieś a nie miasto?- spytał Jacek - tu się bracie , nikt nie odchudza a gości się podejmuje czym chata bogata. Tu jest wszystko miejscowe a nie ze super marketów. Jak się nie zje dziś to powędruje do lodówki i albo się zje następnego dnia, albo powędruje do innych. Mamy tu taki punkt "dzielimy się" i tam trafia to, czego się ma za dużo z żywności. Bo jednak sporo jest wciąż biedy poza dużymi miastami. A już wypróbowaliśmy, że gdy się tam dostarczy już coś gotowego, to zawsze niemal na miejscu jest zjedzone.
Ojej- zachwyciła się Adela- to naprawdę godna naśladowania inicjatywa. Ja już dawno zauważyłam, że w Warszawie marnuje się bardzo dużo żywności, zwłaszcza w okresie świątecznym. Przed świętami ludzie kupują jak nakręceni a potem nadmiary lądują w śmietnikach. No i szczury mają full wypas. Ja to jeżeli czegoś nagotuję za dużo to po prostu zamrażam a na opakowaniu jest kartka co to jest. I za kilka dni to zjadamy. Och, - szalenie dawno nie jadłam jajek faszerowanych, ale zupełnie nie miałam głowy do pichcenia.
A co cię tak odciągało od kuchni?- zapytał Jacek. Praca zawodowa- powiedziała Adela z westchnieniem- bo właśnie stosunkowo niedawno zmieniłam miejsce swego zatrudnienia i musiałam opanować kilka zupełnie dla mnie nowych rzeczy, pisałam pracę magisterską, potem była obrona magisterki, kurs na rzecznika patentowego no a teraz na początku kwietnia będę miała egzamin kwalifikacyjny na rzecznika patentowego. Maleństwo- zapomniałaś dodać że do tego jeszcze spadło ci na głowę małżeństwo i sprawy zamiany mieszkań- przypomniał jej Emil. No tak, zgodziła się Adela, ale ty przy tych dwóch ostatnich sprawach miałeś niebagatelny udział i ciocia Helena pomagała i twój tata.
Jacek aż przestał przeżuwać i omal się nie zadławił pospiesznie połykając i mówiąc - to ty jesteś nie Maleństwo a "Dużeństwo"! A wyglądasz na rozpieszczoną panienkę z dobrego domu, co dba tylko o paznokietki i ładne ciuszki. Przepraszam, nie doceniłem ciebie. No to nic dziwnego, że Emil taki wciąż wpatrzony w ciebie - zawsze cenił naprawdę mądre dziewczyny, tylko że na naszym wydziale były cztery dziewczyny na krzyż a do tego brzydkie i niezbyt mądre. A w ogóle on za dziewczynami nie ganiał, raczej za nim ganiały a on się opędzał.
Adela uśmiechnęła się - Emil też zakwalifikował mnie jako panienkę z dobrego domu. A ja zaraz po liceum poszłam do pracy i jakimś cudem załapałam się jako sekretarka, a potem jako asystent dyrektora w jednym z ministerstw. A to taka dziwna praca - z jednej strony trzeba być samodzielnym i bardzo uporządkowanym, trzeba wiedzieć o bardzo wielu sprawach a jednocześnie robić wrażenie z gatunku " nie wiem o niczym, ja tu tylko sprzątam". A czasem trzeba o tego faceta dbać jak niańka, pilnować by brał swe leki, by jadł i jeszcze wysłuchać poleceń żony czego to dyrektorowi nie wolno bo mu szkodzi. Dopóki byłam tylko sekretarką to jakoś dawałam radę łączyć pracę i studia. Ale praca asystenta dyrektora wymagała ode mnie wyjazdów z dyrektorem na wszystkie delegacje a ja nie mogłam opuszczać aż tylu wykładów. Więc odeszłam , a kolega załatwił mi pracę tu, gdzie pracował Emil i ją przyjęłam, zwłaszcza, że przyjęli mnie z niewykorzystanym urlopem. A że Emil stwierdził, że nadaję mu się jako personel no to pracowaliśmy i nadal pracujemy razem. Jak widzisz Jacku - pozory mylą. A czy jestem z dobrego domu - zależy co uważamy za dobry dom. Dobry dom to taki, w którym się dziecko dobrze czuje i wspomina go z sentymentem - a ja odeszłam z domu i zamieszkałam z siostrą mojej matki, która mnie naprawdę kocha niczym własne dziecko. I mam szczęście bo ojciec Emila nazywa mnie córeczką i zawsze mogę liczyć na jego pomoc.
A dyrektorzy cię nie podrywali ?- spytała Jadwiga. Adela spojrzała na nią uważnie i powiedziała- więcej w tych opowieściach o podrywaniu sekretarek jest bajek niż prawdy. Dobra sekretarka i dyrektor tworzą swoisty tandem. Bardzo często dyrektorzy zwracają się do swoich sekretarek, z którymi już długo pracują, po imieniu, pomijając słowo "pani". Ale to naprawdę nie znaczy, że one są ich kochankami. Poza tym jest takie dobre powiedzenie - jak suka nie chce to pies jej nie ruszy. Ostatni z dyrektorów z którym pracowałam miał córkę w moim wieku, a był tak zapracowanym człowiekiem, że ostatnie co mu było potrzebne to jakaś panienka do skoku w bok. Facet bardzo poważnie traktował swe obowiązki. Owszem, znam jedną sekretarkę która dała się "poderwać", a tak naprawdę to ona jego poderwała gdy miał gość jakiś kryzys małżeński, bo go częściej nie było w domu niż był i pani małżonka się zbiesiła. I teraz pan dyrektor jest żonaty i dzieciaty ze swą byłą sekretarką. I są bardzo dobrym małżeństwem.
A jak się pracuje w biurze z własnym mężem? Bo ja bym chyba nie wytrzymała być z moim chłopem razem na okrągło - stwierdziła Jadwiga. Adela uśmiechnęła się - dla mnie nie ma znaczenia w pracy fakt, że facet przy biurku stojącym na przeciwko jest moim mężem - po prostu mamy razem wykonać jakąś określoną pracę - czyli jest cel nadrzędny, który musi być wykonany, a to czy wykonuję jakąś pracę z mężem, kumplem czy z kimś z rodziny nie ma dla mnie znaczenia. A jak to odbiera Emil? nie wiem, niech ci on powie.
Jadwiga zwróciła się do Emila- no powiedz, jak to jest pracować biurko w biurko z własną żoną? Emil wzruszył ramionami - normalnie, ona to dobrze ujęła - nie siedzimy tam w celach towarzyskich, jest praca, którą trzeba wykonać. Po prostu nie można mylić siedzenia przy biurku z siedzeniem przy kawiarnianym stoliku. I łatwiej jest wtedy gdy to jest żona, bo wiesz, że zaraz po pracy możesz się przytulić, objąć , pomiziać, mieć ją w zasięgu ręki. Będziemy się starali zawsze pracować razem. To wymaga pewnego zdyscyplinowania od obojga, ale my to już opanowaliśmy. Niewątpliwie było nam łatwiej, bo jeszcze przed ślubem zamieszkaliśmy razem.
No, to mieliście fart, że mieliście mieszkanie - stwierdził Jacek. Emil uśmiechnął się - mieszkaliśmy w mieszkaniu Adeli i jej cioci, razem z nią. Ale mieszkanie było duże, nieco ponad 100 metrów. A w tym czasie stało puste moje mieszkanie, o połowę mniejsze, które było w bloku, w którym mieli wykupione mieszkania pracownicy instytucji, w której pracujemy. Nie chcieliśmy nikogo gorszyć. A teraz je wynajmujemy i pewnie sprzedamy za jakiś czas.
No to sprzedajcie i kupcie tu sobie kawałek ziemi jako lokatę - zaproponował Jacek. Emil skrzywił się- nie jestem wielbicielem działek. Jeśli to będzie działka budowlana to każą nam coś na niej wybudować w dwa lata od chwili kupna. A z działką leśną to wpadną na genialny pomysł by akurat tu zrobić jakiś rezerwat mchu i paproci i albo zwyczajnie ją zabiorą albo odkupią za grosze. To nie jest wciąż kraj przyjazny prywatnym inwestycjom. Prędzej kupiłbym coś nad ciepłym morzem. Może coś do remontu. Najlepiej w miejscu, gdzie niemal cały rok jest sezon, np. w Hiszpanii blisko granicy z Francją. Ciągnie mnie do Hiszpanii. Ciężko coś planować, ale może wyskoczymy sami lub z ojcem i Heleną w najbliższe wakacje właśnie w tamte rejony.
A mnie to się marzy Korsyka -stwierdziła Jadwiga. Oglądałam któregoś dnia film o Korsyce - piękna wyspa! Ale na marzeniach się skończy- nas jest piątka, a Korsyka droga. Mam wrażenie, że każda wyspa jest droga - zauważyła Adela. Poza tym to już spore te wasze dzieci i chyba już wypadły z różnych zniżek. Wiesz, wszystkie wyspy i góry są zawsze drogie- jest pretekst do windowania cen, bo trudno tam dotrzeć. To tak jak z jedzeniem w schronisku na Kasprowym - nawet zwykła herbata jest droga i zastanawiasz się dlaczego kosztuje tyle co lampka koniaku na nizinie. A poza tym jeśli coś jest czynne tylko sezonowo to się winduje ceny żeby zarobić na okres po sezonie. Na przykład we Włoszech w nadmorskich kurortach ceny skaczą pod niebiosa zaraz po 30 czerwca - dosłownie z dnia na dzień wszystko w knajpkach drożeje. Byłam wręcz zszokowana. Dobrze, że pobyt mi się kończył 2 lub 3 lipca. Ci co nie mieli wykupionych zawczasu obiadów bardzo tego żałowali. Co prawda te obiady były paskudne, albo ja zbyt rozkapryszona. Poza tym nie lubię owoców morza, normalnie mdli mnie na ich widok i nie jadam tego. Przyswajam tylko małże wędzone i zapuszkowane w oleju, ale tam takich nie dawali.
Jacek i Jadwiga nie mogli się nadziwić, jak straszliwie mało jedzą ich goście. Czy wy się odchudzacie?- spytała wprost Jadwiga.
Ja już się odchudziłem, zrzuciłem w sumie 8 kilogramów i od razu mi się lepiej zrobiło - stwierdził Emil. Mógłbym jeszcze trochę schudnąć, ale Adelka nie pozwoliła. Podobno teraz ważę tyle co powinienem. A ona to zawsze je mini ilości --wędliny same, bez pieczywa, mięso tylko z warzywami, bez kartofli i klusek i ja też często tak jem. A makaron to Adela robi z cukinii i ładny i smaczny. No i staramy się nie jeść ciast. Adelka ze słodyczy to jada tylko gorzką czekoladę albo owoce suszone lub jakieś orzechy oblane gorzką czekoladą. I lody jadam - dodała Adela. Ale nie za często. Poza tym mam tylko jednego wytwórcę którego lody kupuję- jem tylko lody Grycana, bo są robione według tradycyjnej receptury.
A Emil to się roztył w Meksyku- fasola w różnej postaci i naleśniki raczej nie sprzyjają szczupłej sylwetce. Oni tam pastę z fasoli walą do każdego naleśnika- co z tego, że on jest z warzywami, skoro ma na sobie warstwę pasty z fasoli- tłumaczyła Adela. Odchudzał się by zmieścić się w garnitur, który sobie sprawił w Meksyku a teraz był nieco za ciasny. A musiał iść w nim do ślubu, bo mi pasował kolorem do mojego kostiumu. Emil wyciągnął portfel i pokazał im zdjęcie, to które wisiało na tablicy ogłoszeń w ich biurze.
O rany, ale fajnie wyglądaliście oboje!- zachwyciła się Jadwiga. Kościelny też w tym brałaś? Nie, my nie braliśmy kościelnego ślubu. I gdyby nie idiotyczne przepisy to byśmy mogli wcale nie brać ślubu. Trwałość związku nie zależy od tego czy sobie coś obiecamy tylko we dwoje bez świadków czy też przed jakimś urzędnikiem lub księdzem - powiedział Emil. Gdyby miało to jakieś znaczenie nie byłoby tylu rozwodów. Są kraje , w których konkubinat jest objęty prawem. A tu niestety nie. Ale zrobiliśmy ludziom frajdę i wzięliśmy ślub. Jadwiga przyjrzała się uważnie zdjęciu - miałaś coś bardzo ładnego na szyi, to złoto? Tak, złoto, 24-karatowe, naszyjnik należał do mojej mamy i zawsze był przeznaczony dla dziewczyny którą poślubię - wyjaśnił Emil.
Ojciec ogromnie się cieszył, że Adela go założyła do ślubu. On bardzo się do Adeli przywiązał, jest jego oczkiem w głowie, nazywa ją Dziecinką, tak jak kiedyś mówił do mamy. A teraz ojciec ma dwie "Dziecinki" - Adelkę i jej ciocię, z którą się ożenił. I odkąd się ożenił to wyraźnie odmłodniał, tak lekko ze dwadzieścia lat. Miło na nich patrzeć - para wdowców odżyła za sprawą miłości. A najważniejsze dla nas, że oboje w zupełności nadążają za zmianami, które niesie ze sobą teraźniejszość. Nigdy od mego ojca nie usłyszysz gadki zaczynającej się od słów "w moich czasach". Od samego początku Adela bardzo mu się spodobała i to tak, że zaprosił ją by do nas zjeżdżała do Milanówka na weekendy. I zaraz na początku mi powiedział bym się zastanowił, przeanalizował swój stosunek do niej, bo jeśli nie myślę o niej poważnie to powinienem wziąć sobie "zawodową dziewczynkę" a nie zawracać głowę uczciwej panience. W pewnym sensie to Adela przywróciła mi ojca, to ona zauważyła, że samotność mu bardzo nie służy.
Śmiejemy się często, że mamy dość osobliwe układy rodzinne, jak choćby to, że jej ciocia jest jednocześnie jej teściową, a dla mnie jest macochą, do której per "mamo" zwracałem się jeszcze nim wzięliśmy z Adelą ślub - bo zawsze była dla mnie niesamowicie dobra i kochana. A na Sylwestra wzięliśmy Adelki rodzonych rodziców i moich do Nałęczowa na kilka dni w jednym z tamtejszych SPA. Hotel super, z basenem, ze super odnową biologiczną, extra jedzeniem, bo śniadania to było istne marzenie a w restauracji to oczy wychodziły na wierzch jak wszystko było podane i smaczne i jest to miejsce tylko dla dorosłych - zero dzieci, zero domowych zwierzaków. Basen by cię Jacku zadowolił, bo był z przeciwprądem. I nieźle trzeba było się "namachać" by pod ten przeciwprąd przepłynąć. Czyściuteńko, zabiegi też na światowym poziomie. Cztery godziny dziennie bywaliśmy na zabiegach, a potem odpoczynek w swoim pokoju- materace w łóżkach extra. No i wszystkie zabiegi razem, w jednym gabinecie- nikt mi żony nie macał w osobnym pokoju. Ręczniki w łazience zmieniane codziennie. Nie było to tanio, ale już po pierwszym dniu wiadomo było, że warto było wydać na to pieniądze. Kilka dni, ale człowiek wypoczął jakby był miesiąc na urlopie. Sam Nałęczów to nieco nudne uzdrowisko, ale ten ośrodek, który nawet już w nazwie ma informację, że jest dla dorosłych- jest super! I będziemy tam na pewno jeszcze nie jeden raz przyjeżdżać.
Ale chciałbym też pokazać Adeli kawałek Meksyku albo Kostaryki. Ale najpierw to musi zdać ten ostatni egzamin. I może zmienimy miejsce pracy. Na razie to wszystko palcem na wodzie pisane. A w ogóle chciałbym by pojechali też z nami rodzice, czyli ojciec z Heleną ale dla nich tamtejszy klimat może być zbyt uciążliwy, wycieczki też, bo nawet ja dostałem w kość. Pewnie wypadniemy gdzieś nad Morze Śródziemne i to nie w typowo urlopowym sezonie - mniej ludzi i taniej. I może samochodem, w końcu mamy w sumie 4 kierowców i możemy jechać niekoniecznie autostradami, żeby coś zobaczyć po drodze. Nocować możemy w motelach wcześniej rezerwując miejsca.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń