Zaraz po weekendzie Leszek zatelefonował do Adeli, prosząc ją by mu podała godziny karmienia dziecka, bo pan pediatra nie chce przyjść tuż po karmieniu i że ta pierwsza wizyta będzie w sobotę. Oczywiście ja też będę. Miło będzie cię zobaczyć- zapewniła go Adela. Poproszę mamę by upiekła wiadome ciasteczka - wasze pokolenie to się chyba na nich wyhodowało. Mam nadzieję, że po badaniu pan doktor ulegnie moim wdziękom i wypije z nami kawę.
Adelko, to są ciastka chyba jeszcze z lat międzywojennych, moja babcia takie piekła, tyle tylko, że nazywała je ciasteczkami do herbatki. A kawę to z całą pewnością wypije, nie znam medyka, który nie piłby kawy.
A ja to znam nawet takiego medyka, który pił nie tylko kawę - powiedziała Adela. Pił herbatę ?- zdziwił się Leszek. Nie - pił procenty. Był z zawodu dentystą. Ilekroć musiał komuś usunąć ząb wypijał setkę dla kurażu, bo jak tłumaczył swej żonie, okropnie nie lubił "krwawych zajęć". Ale chyba miał specjalizację w chirurgii szczękowej. To był ojciec mojego kolegi z liceum. W końcu mama tego kolegi wzięła z facetem rozwód. Ale, jak twierdził kolega, to tatuś był "złotą rączką" w kwestii rwania zębów- przed rwaniem, gdy znieczulił pacjenta wlewał w siebie setkę, rwał, a gdy pacjent wychodził dentysta by prędzej dojść do równowagi- bo nie lubił wszak "krwawych zajęć" - znieczulał się wódecznością.
Dziecinko, niestety ów sposób odreagowywania stresu związanego z wykonywanym zawodem jest bardzo rozpowszechniony. I często najlepszym przyjacielem lekarza staje się alkohol. Nie każdy ma taką żonę jak Emil, której można wszystko powiedzieć i nie straci się twarzy. Ty pracowałaś z facetami, którzy wciąż byli zestresowani choć nie byli lekarzami, chirurgami i ich błąd raczej nikomu nie odebrał życia, poza tym był stosunkowo łatwy do usunięcia. I jesteś tak zwanie "otwarta", można ci się zwierzyć ze swych obaw, kłopotów i często nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie to ważne. Nie wydziwiasz, nie pleciesz głupstw i dobrze wiesz, że czasem lepiej jest tylko wysłuchać i nie komentować.
Oj Leszku, ja jakoś bardzo szybko wiem, z kim mi będzie się dobrze szło do Santiago di Compostela a z kim źle nawet na najbliższy przystanek autobusowy. Nie mam wielu przyjaciółek i przyjaciół - to zaledwie kilka osób, ale takich, o których wiem, że ja mogę na nich liczyć i że oni mogą liczyć na mnie. W moim mniemaniu przyjaźń zobowiązuje do takiej samej szczerości i wierności jak małżeństwo. Emil też tak uważa i dobrze wie, że pewne granice są dla mnie nieprzekraczalne.
Adelko, a skąd ci przyszła na myśl droga do Santiago di Compostela ? No bo tam idzie się na piechotkę, a to miejsce jest jednak bardzo daleko od Polski, więc trzeba sobie dobrze wybrać osobę, z którą się będzie tam dreptać. Idzie się w każdą pogodę, nocuje się w różnych miejscach. Ale wierz mi- nie mam najmniejszego zamiaru tam się wybrać i tak z ręką na sercu nie rozumiem tych, co idą na taką pielgrzymkę. Jeden z moich znajomych tam się wybrał- kawał chłopa i odporny, jego pielgrzymka była w pewnej intencji. Wiem tylko, że był rozczarowany i ten jego wysiłek na nic się nie przydał. No to mamy taki sam punkt widzenia pewnych spraw - stwierdził Leszek. To ja teraz podam L. te godziny i potem podam ci godzinę, o której będziemy. A sobotę wybrał dlatego, żeby był również w domu Emil. Bo po to natura dała dziecku dwie rączki by za jedną trzymała je mama, a za drugą tata- to jego sztandarowe powiedzenie.
Leszku, a już rozmawiałeś z tą babeczką ze spółdzielni? Tak, ale tylko telefonicznie, powiedziałem jej to co mi zaleciłaś i dziś dam te dane recepcjonistce. A do spółdzielni mam wpaść w czwartek około 14,00. Ciekawy jestem czy to coś da, czy tylko będę miał kolejną pacjentkę. Leszku, a jak ona ma na imię? Poczekaj, muszę zerknąć na zapiski, bo nie pamiętam - w słuchawce coś szeleściło, w końcu Leszek powiedział - Wanda jej dali na imię. Coraz rzadsze imię dzisiaj, nieomal jak Adela - zauważył. No to masz szansę, to jedna z bardziej sympatycznych babek w tej spółdzielni. Co prawda gdy się jej spytałam czy są budowane garaże podziemne to spojrzała się na mnie jak na wariatkę, ale mi grzecznie i spokojnie wyjaśniła czemu się nie buduje. No ale skąd mogłam wiedzieć, że cena jednego podziemnego miejsca na parkingu to koszt równy cenie mieszkania typu M3?
W sobotę o godzinie czternastej przyszedł Leszek razem z doktorem pediatrą. Po kilkuminutowej wymianie grzeczności Emil, na życzenie doktora L. zaprowadził go do łazienki wskazując świeżo zawieszony ręcznik. Adela co prawda pamiętała, że to był wysoki mężczyzna, no ale teraz , gdy po domu tuptała w ciepłych papuciach poczuła się jak krasnoludek. Nic dziwnego - doktor L. miał ponad 190 cm wzrostu i jego odzież na pewno nie była w rozmiarze "S" lub "M".
Pan doktor zażyczył sobie wpierw obejrzeć dziecinę i mieli mu przy tym towarzyszyć tylko rodzice. Podobało mu się łóżeczko małej, że takie prawidłowo funkcjonalne, drugą radość wyraził z faktu, że mógł małą obejrzeć w wygodnych dla siebie warunkach, czyli na "przewijaku", a nie na jakimś tapczanie, nad którym musiał się "składać" jak scyzoryk.Trzecią radość sprawił mu fakt, że Milenka nie darła się jak większość dzieci na widok osoby obcej i na dźwięk jego głosu . Adela szybko mu wyjaśniła, że mała wręcz bardzo lubi, gdy się coś do niej mówi i gdy ktoś "nowy" ją odwiedza, to ma zalecenie, by do niej mówił. Poza tym niemal zawsze w ciągu dnia zasypia przy cichej muzyce. I niekonieczne musi to być kołysanka. Oględziny wypadły bardzo dobrze - bardzo fajne dziecko - niewielka, ale taka widać uroda kobiet w tej rodzinie, ale zdrowe i silne z niej dziecko. Za miesiąc pewnie już sama usiądzie- świetnie się trzyma w pionie- zawyrokował pediatra. I ładna z niej dziewczynka. No właśnie - chyba już w ten weekend opuścimy nieco niżej jej materacyk - powiedział Emil. Może pan zrobić to już teraz o ile to nie jest jakaś dłuższa sprawa - doradził doktor. No nie da się ukryć, że bardzo ładna pacjentka mi się trafiła. I ma takie ładne imię - bardzo do niej pasuje. W tym sezonie to jakieś Sandry królują. Adela roześmiała się - w naszej rodzince same rzadkie imiona bo i moje imię i męża są dość rzadkie, przynajmniej w Warszawie. Doktor L. cały czas trzymając Milenkę na rękach mówił - no, Leszek nie pediatra, ale dobrze ocenił tę młodziutką damę. Emil zakończył "operację" obniżania łóżeczka i odebrał ją z rąk lekarza, mówiąc do małej - byłaś tak grzeczna, że w nagrodę posiedzisz troszkę w salonie z dorosłymi -mówiąc to odblokował kółka i wszyscy razem przeszli do salonu.
Tu Adela zapytała się, czy pan doktor napiłby się kawy czy może woli jakąś herbatę, ale stanęło na espresso dla panów i herbacie rooibos dla Adeli. Emil zajął się expresem i dostarczeniem na stół talerzyków i ciasteczek, łóżeczko małej zacumowało w pewnej odległości od stołu a dziecina zajęła się gryzieniem smoczka i wpatrywaniem się w Leszka, który stał nad nią i do niej zagadywał.
Leszku - a może ty się przekwalifikujesz na pediatrę? - zapytał się doktor L. Mała szansa - odpowiedział Leszek, ale ja ją tak kocham, jakby była moja. Bo gdy miałem własnego niemowlaka to robiłem akurat specjalizację i mnie głównie nie było przy dziecku.
Pani Adelo, mówił mi Leszek, że ma pani jakieś niejasności odnośnie karmienia, o co chodzi? Adela westchnęła- pewnie pomyśli pan o mnie, że jestem nieco niedorobiona umysłowo, ale mała wchodzi w wiek, gdy ma dostawać oprócz mojego mleka jakiś dodatkowy posiłek. To co czytam na ten temat to się nie trzyma kupy, bo w jednym miejscu majaczą o marchwiance w drugim o kaszy mannie podawanej łyżeczką a w trzecim o marchwiance ugotowanej na cielęcinie i przetartej przez sitko podanej albo łyżeczką albo o marchwiance ugotowanej na wodzie i podanej razem z połową żółtka - oczywiście wszystko przetarte przez sitko. A i jeszcze porada pod tytułem- "ściągnij sobie trochę mleka i zmieszaj je z przetartą marchewką". To jest jedna sprawa. A druga - trochę przyszłościowa- chcę zakończyć karmienie jej piersią gdy ukończy rok i przejść na karmienie którąś z mieszanek dla niemowląt. I oczywiście nie mam pojęcia która mieszanka jest dobra. Wprawdzie piszą, żeby przestawić dziecko na mleko krowie, pełnotłuste, butelkowane, ale ja nie mam do niego nawet za grosz zaufania. Bo nim to "mleko prosto od krowy" trafi do sklepu to mija lekko siedem dni. Poza tym w zlewni mleka nie ma selekcji - wszystko idzie do jednego kotła. Nawet dobre gospodynie na wsi są tym oburzone. Zresztą jeśli idzie o mleko to jedyne co piję to jest jogurt grecki - jako dziecko też nie piłam krowiego mleka słodkiego- co najwyżej zsiadłe. Mam złą tolerancję laktozy, sprawdzałam. Nie wykluczam, że jestem po prostu histeryczką nie dostosowaną do współczesności.
Zgłosiłam w pracy, że pójdę na trzyletni urlop wychowawczy i chcę w tym czasie zrobić aplikację adwokacką. Od razu wyjaśnię - jestem magistrem prawa i rzecznikiem patentowym. Ale mając aplikację adwokacką miałabym wolny zawód, co przy dziecku jest raczej dobre.
No cóż - po pierwsze cieszę się, że karmi pani sama. I bardzo, bardzo dobrze, że do roku tak będzie. Przestawianie dziecka na mieszanki zaczniemy gdzieś w kwietniu - ja też uważam, że lepiej by była na mieszance niż na tym butelkowym mleku. Jeśli pani ma złą tolerancję laktozy to i mała może mieć. Celiakli nie ma - posyłała pani próbkę jej moczu do badania- prawda? Tak, posyłałam, jakoś tak na samym początku, ale nic nie podesłali w związku z tym. To dobrze, bo to znaczy, że nie ma celiakli - wyjaśnił lekarz.
A marchewkę proszę ugotować na mięsie - najlepiej na cielęcinie- nie pchają w cielaki hormonów, bo one szybko idą na ubój, o ile nie są płci żeńskiej - jeden buchaj na wioskę lub dwie - wystarcza. Co do tych żółtek - podawanie ich jest ryzykowne, może uczulić. I może pani podać marchewkę w postaci zupki przez smoczek na nieco rozwodnionym bebiko 1, lub łyżeczką na pół gęsto z bebiko. Trzeba się wykazać przy tych pierwszych zupkach dużą odpornością- pewnie będzie pluła. Ile razy na dobę ona je? Nierównomiernie - przeważnie 7 razy na dobę, odpadło karmienie o 3 w nocy. Ale zauważyłam, że gdy ja jem więcej białka , to jej się wydłużają przerwy pomiędzy posiłkami i wtedy je 6 razy na dobę. Tak w ogóle to karmię ją "na wezwanie". To właściwie tylko takie mam kłopoty. No i straszna z niej przytulanka, do taty zwłaszcza. Mam wrażenie, że się dobrze rozwija. I jeszcze coś - kąpiemy ją raz na tydzień - pupę to ma wszak mytą przy każdej zmianie pampersa i buzię kilka razy dziennie przegotowaną wodą.
No wreszcie jakaś przytomna matka mi się trafia- bo czasem się zastanawiam czy te mamuśki potrafią czytać i pisać. Pani Adelko - wszystko z dzieckiem jest w jak największym porządku- tu są namiary na mnie. Jakby jeszcze coś panią "gryzło" - proszę telefonować -być może, że wystarczy porada telefoniczna, bo pani świetnie sobie radzi. Ona w przyszłym miesiącu kończy pół roku i może wtedy trochę wzbogacimy jej dietę. I proszę jeść więcej ryb i mięsa. A proszę mi powiedzieć - w której cukierni można kupić takie herbatniczki? Leszek zaczął się śmiać - w żadnej, to upiekła babcia twojej pacjentki. Adelka tymi herbatniczkami uwiodła swego męża. No ale on mnie poderwał na jabłka, których już teraz nigdzie nie można kupić - stwierdziła Adela. Widać z tego, że sporo jest prawdy w powiedzeniu przez żołądek do serca.
Panienka kończy pół roku 24 lutego i ja sobie wpisuję , że wtedy zrobimy wizytę kontrolną, ale w moim gabinecie - zważymy, zmierzymy, wpiszę jej dane w książeczkę zdrowia - będzie miała dwie- jedną w rejonie, drugą u mnie. I, jeśli będą państwo reflektowali, to będzie głównie u mnie zarejestrowana.
To byłoby bardzo, bardzo dobre, gdyby to nie było dla pana kłopotem - stwierdziła Adela a Emil przytaknął. No dla mnie to nie kłopot, tyle tylko, że to dla państwa kłopot, bo to na Ochocie. Żaden kłopot - stwierdził Emil- oboje prowadzimy a obok mieszkają rodzice i też są zmotoryzowani. A ja mogę w każdej chwili wyjść w razie potrzeby z pracy.
Proszę spojrzeć doktorze - ona stara się dosięgnąć rączką do zabawki - pierwszy raz to widzę u niej, bo po smoczek to wyciąga łapinkę a teraz ją zainteresowała zabawka - stwierdziła Adela.
No Leszku, masz u mnie dobrą kolację w Europejskim - dawno nie miałem tak dobrych klientów. Bo tak prawdę mówiąc już nowych pacjentów nie biorę, ale Leszek mi tyle o was opowiadał, że aż postanowiłem to sprawdzić. Obaj wychodzimy z założenia, że lepiej jest mieć mniej pacjentów i dobierać tylko tych na poziomie. Tych nie na poziomie to i tak musimy leczyć w przychodniach, więc tych prywatnych możemy sobie dobierać.
A ja pana, panie doktorze, raz już spotkałam- powiedziała Adela - był pan z wizytą u chorego dziecka mojego pracodawcy- on był wtedy w zagranicznej delegacji i ja byłam wtedy przy tej wizycie. To był dość młody niemowlak i jak pan go tak przewracał jedną ręką umierałam ze strachu, że coś się maluchowi stanie. To było dziecko pana Ryszarda S., byłam wtedy jego sekretarką. Jego matka była zielona i niezbyt przytomna ze strachu, bo jej mąż był dość daleko od Polski. I S. uprosił mnie bym była w trakcie wizyty i bym mu przekazała wszystkie zalecenia i oczywiście je spisałam.
Doktor L. wpadł w namysł , potem przyjrzał się Adeli- pamiętam tę sprawę, bo wydzwaniał do mnie co godzinę z tej delegacji, ale pani wtedy zupełnie inaczej wyglądała! Zgadza się, miałam inny kolor włosów. No i byłam nieco młodsza i w stroju wielce służbowym.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń