Listopad kilka razy przypomniał ludziom, że "idzie zima". Było szaro, ponuro, mokro i zimno. Bardzo często spacery ograniczały się do wyjścia na loggię - po prostu spacer z małym mijał się z celem, bo dziecko zupełnie nie miało co robić na dworze. Często w taki dzień do Teresy wpadała Alina z synkiem i obaj bawili się na loggii. Kazik postanowił zabudować loggię przesuwanymi oknami. Wpierw długo konferował z działem technicznym spółdzielni, zaglądał w dokumentację techniczną budynku, potem były długie debaty z wykonawcą i w końcu płyty osłaniające metalową balustradę były wykonane z plexi, a okna oczywiście ze szkła. Koszt wykonania wg projektu Kazika był wyższy niż ten, który proponowała firma, ale miał tę zaletę, że można było bez trudu umyć wszystkie szyby bez wzywania do tego celu firmy zajmującej się myciem okien w wieżowcach. Na podłodze loggii leżała teraz gruba mata i na jej części ciepły koc i loggia stała się doskonałym miejscem zabaw.
Pod koniec listopada Kazik znów miał wyjazd służbowy, ale tym razem nie tylko do Berlina ale i do Bremen. Nalegał by pojechała z nim Teresa, bo Bremen jest bardzo ładnym miastem, a on będzie wpierw w Berlinie, potem polecą do Bremen i stamtąd wrócą do Warszawy. Teresa z kolei tłumaczyła mu, że tydzień poza domem to nieco za długo z uwagi na Alka, poza tym co ona będzie tam robiła wtedy, gdy Kazik będzie zajęty swoimi sprawami. Poza tym nie jedzie tam sam ale jadą jeszcze inne osoby, więc będzie to nieco dziwna sytuacja, że on leci z żoną. Gdy była z nim w Berlinie to leciał sam. Uschnę tam sam z tęsknoty za tobą - narzekał Kazik. Nie uschniesz- przekonywała go Teresa - wyjedziesz we wtorek rano, wrócisz w piątek pewnie wieczorem albo w popołudniowych godzinach. Będziesz ze mną co wieczór rozmawiał. Mogę cię odwieźć na lotnisko i przyjechać po ciebie - mam w tym wielką wprawę. Nie przyda się ta twoja wprawa, nie będziemy lecieć rejsowym samolotem, polecimy z wojskowego lotniska ale nie wiem czy na nie wrócimy, więc pojadę taksówką. A to tak można? - zdziwiła się Teresa. Czasami można, zależy kto leci. Czy to znaczy, że leci jakiś ważny oficjel? Ważny to może nie, ale dobrze ustawiony i mam nadzieję, że wrócimy rejsową Lufthansą. A stąd wylatujemy bladym świtem, żeby tam być raniutko. No widzisz - tym bardziej będzie lepiej, że nie polecę tam tym razem z tobą.
Wiesz- mam wciąż mieszane uczucia , bo z jednej strony nawet mi się nieźle pisze ten doktorat, poza tym wiem, że mi się ten tytuł przyda a z drugiej strony to jeśli tu będzie nadal tak jak jest, to zapewne jednak wyjedziemy i dobrze, że mamy to drugie mieszkanie w Berlinie. No i wtedy ten tytuł będzie naprawdę przydatny. Tyle tylko, że nie mam pojęcia co będzie z Krisem - rodzina nam się trochę rozleci. On wciąż ma w głowie to nierealne marzenie o własnej kancelarii działającej na jego warunkach, tylko że on nie ma pojęcia o pracy w zespole ani tak naprawdę o prowadzeniu firmy, no a kancelaria prawnicza to też firma. Tata z nim o tym rozmawiał, ale nie wiem ile do niego dotarło. Tata twierdzi, że prosił go, żeby i ze mną porozmawiał na ten temat, ale pan adwokat jak na razie nic do mnie nawet słowa nie pisnął na ten temat. Tata mu radził, żeby może na początek zaczął od czegoś małego, jakiś tandem z kolegą, którego dobrze zna. Poza tym on nie zna niemieckiego, uczył się francuskiego. Angielski to tyle co ze szkoły.
Dobrze, że Jacek ma obok siebie Pawła, bo jak mu zabierzemy tatę to mu będzie chyba bardzo smutno. Tak naprawdę to zupełnie nie cieszy mnie perspektywa wyjazdu stąd, choć naprawdę bardzo dobrze mi się mieszkało w Berlinie, no tylko ostatnie pięć lat pobytu tam było dla mnie męczące, ale to już na szczęście nieaktualne, bo wreszcie jestem z tobą.
Teresa przytuliła się do niego - na razie piszesz doktorat. Skończysz, obronisz i wtedy dopiero będziemy podejmować jakieś decyzje. Nie zamartwiaj się na zapas, bo to nic ci nie da. Mówiłeś, że przeniesiesz się na politechnikę, chyba nic nie stoi na przeszkodzie żebyś tam pracował. Przecież tam pracują nie sami wykładowcy. Wiesz- dla mnie najważniejsze byś ty był usatysfakcjonowany tym co robisz.
Co do Krisa - dotrze do niego wkrótce, że życie nie jest pięknym romansem i nie jednej osobie na tym świecie nie wszystko wypala. Jemu może być dość trudno pracować w jakimś zespole, bo ma to szczęście, że od początku pracuje samodzielnie a klienci dopasowują się do niego. I gdyby się "skrzyknął" zespół samych takich "samosiów" to pewnie szybko by się taka spółka rozleciała. Bo teraz to on pracuje tylko na siebie, bierze takie sprawy, które mu pasują, ale mam wrażenie, że on nie zdaje sobie sprawy z tego że w spółce każdy pracuje nie tylko na siebie ale na wszystkich. I że wtedy sporo pieniędzy na pewno idzie na lokal w którym pracują, na jego wyposażenie, na jakiś personel pomocniczy i również nie jestem pewna czy będzie wtedy zarabiał tak jak teraz. Poza tym taka spółka wieloosobowa to nie może być jeden mały pokoik, bo po to się wynajmuje lokal by prawnicy mieli miejsce do rozmów z klientem i by mieli miejsce do pracy. A z tego co wiem to czynsz za lokale użytkowe mały nie jest. Poza tym jeśli taka spółka chce mieć sporo klientów to musi mieć lokal w centrum miasta a nie gdzieś na jego obrzeżach. A lokale im bliżej centrum tym droższe. No i jeszcze jedno - musi być jedna osoba w takiej spółce, która ma pojęcie o prowadzeniu firmy i będzie pilnowała wszystkiego od strony finansowej. I nie wiem czy Kris jest dobry w te klocki. Nie interesowałam się nigdy jak działa taka spółka, chociaż księgowość jako taka nie jest mi obca, bo się jej uczyłam. I od razu mówię - ja na pewno bym się nie podjęła pracy w firmie prywatnej, bo jak na mój gust to przepisy finansowe dotyczące firm prywatnych są diabelnie zmienne i trzeba mieć cały czas oczy dookoła głowy by czegoś nie przegapić. Poza tym najczęściej się zastanawiasz godzinami co autor przepisu miał na myśli formułując dany przepis, wydzwaniasz do swych znajomych po fachu, bo może oni już to rozgryźli. Ale nic Krisowi na ten temat nie mówiłam, a jeśli kiedyś się mnie o coś zapyta to go odeślę do Aliny, bo kończyła to samo studium co ja i przez jakiś czas to chyba nawet pracowała w księgowości. A potem niechcący zrobiła kurs kreślarski i zmieniła zawód.
Wyjazd Kazika do Niemiec nie doszedł do skutku, co go wcale a wcale nie zmartwiło. A Teresa powiedziała : widzisz, nie warto się zbytnio martwić na zapas i zapewne się tak intensywnie martwiłeś, że aż wyjazd nie wypalił. Przyszło mi na myśl, żeby nieco przemeblować mój "buduar" - trzeba bowiem wygospodarować pokój dla Alka. Myślę żeby część szaf przenieść do naszej sypialni, one są płaskie i raczej się w niej bez problemu zadomowią. W "buduarze" zostanie jedna szafa na jego wszystkie ciuszki, do twego gabinetu też wstawimy jedną szafę. Toaletka z buduaru? - mam do niej sentyment, bo ty ją dla mnie kupiłeś, ale szalenie rzadko z niej korzystam. Zobaczymy - bo może wejdzie do sypialni.
A ja myślę, że dla Alka będzie mój gabinet a w buduarze zrobimy gabinet - buduar jest za mały na pokój dla niego. A do gabinetu kupimy wersalkę ale nie taką dużą jak ta sofa - takie rezerwowe spanie nie jest nam potrzebne, jest przecież twoje poprzednie mieszkanie. Nie wiem tylko jak z jego mebelkiem do spania - żeby nie zleciał w nocy. Myślę, że może obniżymy materac i szczebelki, bo wtedy szczebelki wystają ze 30 cm nad materac, więc nie wyląduje na podłodze. A w takim razie może nie byłoby źle zajrzeć do jakiegoś sklepu meblowego i zobaczyć jakie mają meble dla dzieci - zaproponował Kazik. Ale na razie nic mu nie mówmy, bo jeśli cokolwiek powiemy to zaraz będzie się sto razy dziennie pytał kiedy on będzie miał swój pokój.
Wyprawa do sklepu meblowego bardzo się Alkowi podobała. Teresa robiła zdjęcia tego co im się spodobało i spisywała wszelakie wymiary. Spodobało im się łóżko, a właściwie dwa w jednym- były to dwa łóżka zrobione piętrowo, dolne wysuwane spod górnego i Teresa stwierdziła, że to dolne łóżko chroniłoby dziecko przed twardym kontaktem z podłogą gdyby się Alek w nocy stoczył z łóżka. Łóżko było pełnowymiarowe na długość, więc zapewne starczyłoby na długo, a nowy materac zawsze można by było dokupić, gdyby jeden z nich stracił nieco swych walorów. Zupełnie nie przypadły im do gustu łóżka dla dzieci proponowane przez różnych wytwórców- np. łóżko imitujące samochód lub statek. Te meble zajmowały strasznie dużo miejsca i zupełnie nie przystawały do realiów obecnych metraży mieszkań. Teresa śmiała się, że najwidoczniej w świecie brak im obojgu poczucia humoru i dlatego te łóżka im się nie podobają. Tata od razu zaproponował, żeby pokój Alka zrobić z jego sypialni, ale dowiedział się, że nie ma mowy - ten numer nie przejdzie.
W domu Teresa pomierzyła dokładnie wszystkie meble z buduaru, sypialni i gabinetu. Potem narysowała plan tych pomieszczeń, a na koniec zrobiła odpowiednią ilość kartonowych prostokątów i kwadratów w tej samej skali co pomieszczenia, na każdym pisząc co przedstawia. Szalenie się "ta zabawa" podobała dziecku. Kazik się śmiał, że skoro mu się tak ta zabawa podoba, to pewnie gdy dorośnie pójdzie na architekturę. A tata powiedział, że zna kilka osób, które właśnie dzięki takim niby zabawom zainteresowały się konkretnym zawodem. Przemeblowywanie postanowiono zrobić dopiero po nowym roku.
Jacek z Pawłem stwierdzili, że w tym roku wigilia i obiad świąteczny będą u nich i że zapraszają obu braci z rodzinami. Kilka dni później telefonował Franek i też chciał zrobić taką super rodzinną i przyjacielską wigilię , no ale skoro Jacek go ubiegł, to on zaprasza na obiad w drugi dzień świąt- obu braci oraz Jacka i Pawła. Franiu - krzeseł ci nie starczy - to bardzo miłe z twojej strony, ale macie maleńkie dziecko, jest zima, przeróżne -wybacz określenie- syfy się błąkają i takie zgromadzenie tylu osób nie powinno mieć miejsca. Przełóżmy taki spęd na święta wielkanocne, gdy Anetka będzie już trochę starsza a Joasia mniej nią umęczona - przecież ona jest matką karmiącą - tłumaczyła Frankowi Teresa. Zima nie jest najlepszą porą na takie wizyty gdy dzieci są jeszcze maleńkie, a Anetka to jeszcze wciąż maleństwo. Ojciec będzie bardzo zawiedziony - stwierdził Franek. Ojca możesz przywieźć do nas w styczniu na kilka dni - pomieszkają sobie nasi ojcowie w zapasowym mieszkaniu, pogadają, bo będą mieli wieczory dla siebie, nikt im nie będzie przeszkadzał. Śniadania i kolacje będą jedli w drugim mieszkaniu, obiady u nas. Wystarczy jak dasz znać ze dwa dni wcześniej, że tatę przywozisz. A jeśli chcesz się nieco wygadać to możesz wpaść do mnie na czekoladę w ciągu dnia pracy, tylko uprzedź mnie dzień wcześniej - wtedy tata z Jackiem zajmą się Alkiem, Kazik będzie sobie pisał w gabinecie a my sobie przy czekoladzie pogadamy, będzie prawie jak u Wedla. Wyczułaś sprawę - odpowiedział Franek. Och, po prostu cię znam furę lat. Zadzwoń dzień wcześniej.
Teresa odłożyła telefon i poszła do Kazika z kawą i ciastkami. Wiesz, chyba coś się sypie w państwie duńskim, Franek przyjedzie któregoś dnia wypłakać się u mnie przy gorącej czekoladzie. Chciał nas zaprosić na drugi dzień świąt, nas wszystkich w komplecie. Gdy powiedziałam by sobie to wybił z głowy, bo ma malutkie jeszcze dziecko a jest zima i możemy jakąś infekcję przytaszczyć to nadał tekst, że jego tata będzie zawiedziony, więc powiedziałam, że przecież może swego ojca przywieźć np. na któryś weekend po nowym roku a jeśli chce się po prostu do mnie wygadać, to niech wpadnie do mnie i dostanie gorącej czekolady i będzie się mógł wygadać, bo ty pracujesz głównie w domu, ale to ci nie będzie przeszkadzało.
Kazik uśmiechnął się - tak to jest, gdy walory fizyczne górują nad intelektem. Ona może nawet nie jest głupia, ale zdecydowanie ma braki. I chyba brak jej polotu. A kiedy Franuś przybieży? Zatelefonuje dzień wcześniej, tak mu przykazałam. A nasi jeszcze na spacerze? Tak, dwóch starych muszkieterów i jeden młody. To przytul się do mnie troszkę, muszę nieco odpocząć, zmęczyłem się tym myśleniem.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń