Gdy jechali do domu mały wciąż jeszcze przeżywał wizytę na lotnisku. Fascynował go fakt, że drzwi same się otwierały i zamykały. A zauważyłeś synku, że tylko wtedy się otwierały gdy ktoś stanął bardzo blisko tych drzwi? - spytał Kazik. Alek wyraźnie zastanawiał się chwilę i powiedział - ja dotykałem te drzwi. No ale żeby ich dotknąć to musiałeś stanąć bliziutko, prawda? Tak- zgodził się malec. Te drzwi synku są sterowane automatami z czujnikami ruchu. Całej tej maszynerii nie widać, ona jest ukryta pod obudową drzwi. A kupimy takie drzwi do domu? Nie synku, nie montuje się takich drzwi w mieszkaniach. Bo nie ma takiej potrzeby. Montuje się je tam, gdzie jest duży ruch. One działają na tej samej zasadzie jak te krany w łazience. Też mają takie sztuczne oko co widzi? No właśnie. To sztuczne oko to jest czujnik ruchu. Ale go nie widać - stwierdził Alek i rozłożył rączki w geście bezradności. No właśnie- nie widać takiego czujnika, ale on działa. W samochodzie zapadła cisza, ale mały miał wielce skupioną minę i po chwili powiedział- takie drzwi z oczami są w tym dużym sklepie, jak się chce wejść do telewizorów. Tak kochanie, masz rację, w galerii handlowej też są takie drzwi. A kiedy tam pojedziemy? bo tam jest taki wielki telewizor i można wszystko oglądać z daleka. Nie wiem, odpowiedział Kazik - nasz telewizor jest dostatecznie duży i większy wcale nie jest potrzebny.
Tata, a kiedy my polecimy samolotem? A dokąd mielibyśmy lecieć samolotem?- spytała Teresa. Do wujka Kurta. No ale jeżeli polecimy samolotem to nie będziemy mieli za sobą samochodu, a Berlin jest dużo większy niż Warszawa i będzie nam brakowało samochodu. Ale tam można jeździć takim żółtym pociągiem, ale nie wiem jakim numerem. A skąd o tym wiesz? - spytała go Teresa. Hans mówił. I ty to pamiętasz? -zdziwiła się Teresa. A ten żółty pociąg, synku, to metro i jeździ pod ziemią - wyjaśnił Kazik. W Warszawie też niedługo będzie taka komunikacja, właściwie już dawno powinna być. A pojedziemy takim pociągiem jak już będzie?- dopytywał się Alek. Pewnie pojedziemy, ale to metro nie będzie jeździło blisko naszego osiedla i dla nas komunikacyjnie nic się nie zmieni. Ja nadal do pracy będę jeździł samochodem.
Jestem głodny - oświadczył Alek. To świetnie, zaraz będziemy w domu i będziemy jeść lunch. Zaraz zadzwonię do dziadków, żeby razem z nami zjedli lunch i niech wezmą po drodze Pawła, jeśli on nie ma innych planów. A co mamy dziś na lunch? -zainteresował się Kazik. Paellę z zielonymi różyczkami i selerem naciowym. Na deser precelki z makiem i kawa. A ja też dostanę kawę?- zapytał Alek. Tak- też dostaniesz, taką dla dzieci. I posłodzę ci ją miodem, tak jak dla siebie.
Nie da się ukryć, że wycieczka na lotnisko zrobiła na dziecku spore wrażenie. W czasie niedługiego oczekiwania na lunch Alek wciąż wracał opowieściami do atrakcji zwanej lotnisko. Tata, a jak ty się nauczysz latać to kupimy samolot? Jacek się roześmiał i powiedział - twój tata nie musi się uczyć latać, tata umie pilotować samolot, ale nie lata, bo to nie jego zawód. Twój tata jest konstruktorem i gdy już będziesz chodzić do szkoły to wtedy ci dokładnie wyjaśni na jakiej zasadzie latają samoloty.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Jacek już leżałby martwy ewentualnie w końcowym stadium agonii. Alek spojrzał się na ojca z wielkim zdumieniem, a Kazik powiedział - tak synku, umiem pilotować samolot, ale nie jestem zawodowym pilotem. Dziadek Jacek też potrafił pilotować samolot, ale nie był zawodowym pilotem. Mama, dziadek Tadek, ja,- wszyscy potrafimy kierować samochodem, ale żadne z nas nie jest zawodowym kierowcą i nie kieruje autobusem. Umiejętność latania przydała mi się w pracy przy projektowaniu niektórych części samolotu. Po lunchu pokażę ci jak wygląda wewnątrz kabina w której siedzi pilot i zdjęcia co widać z samolotu w dzień i w nocy. A dziadek Jacek , gdy już będzie ciepło, zorganizuje nam wycieczkę na lotnisko wojskowe i pozwoli zajrzeć do symulatora lotów, byś zobaczył na ile wskaźników musi patrzeć pilot w czasie lotu.
Paella tym razem była nieco nietypowa, bo była wzmocniona schabem wędzonym pokrojonym w małe kosteczki i wszyscy orzekli, że jest bardzo, ale to bardzo smaczna i wielki półmisek paelli bardzo szybko zniknął. Była tak smaczna, że Alek ją pochłonął bez dociekania co to za zielone różyczki w niej się znajdują i nawet nie zauważył, że jest w niej zielony groszek. Panowie stwierdzili, że należy ten przepis opatentować. Deser też wzbudził entuzjazm, chociaż, jak stwierdziła Teresa był to "samograj". Po prostu kupne ciasto francuskie pokroiła w szerokie paski, które zwinęła w ażurowe patyczki, posmarowała je żółtkiem i "wytarzała" w maku, a następnie upiekła.
Ty Kaziku to masz niesamowite szczęście, że trafiłeś na Tesię - ładna, zgrabna, mądra, urodziła syna, super gotuje a na dodatek cię kocha - stwierdził Jacek. Widocznie zasłużyłem na to- skwitował tę Jacka przemowę Kazik. A kiedy bronisz?- znasz już termin? Jak na razie to w piątek, mam nadzieję, że nic się w tej materii nie zmieni. Chciałbym już mieć to za sobą, wyrosłem z okresu sesji, egzaminów i ocen i chyba dlatego to mnie stresuje. Jak się studiuje to człowiek się przyzwyczaja, że traktują go jak lekko niedorobiony umysłowo obiekt i wystawiają mu cenzurki. I wcale mi się nie podoba, że to będzie na terenie gdzie pracuję. Naczelny "drobionego" tańczy z radochy, aż się lękam jak to będzie wyglądało. Wiesz - aż czterech profesorów będzie , w tym mój promotor, ta trójka którą dobrał to jego kumple zapewne. Jeszcze tylko brakuje by schody od samego wejścia do budynku aż do sali konferencyjnej wyłożył czerwonym dywanem. I dziecka, które by szło przed nimi i rzucało im kwiaty pod nogi.
A potem będziesz wnioskował, żeby cię w poczet profesorów uznali?- zgłębiał temat Jacek. Ani mi się śni - nie mam zamiaru pisać pracy habilitacyjnej, doktorat mi całkowicie wystarcza. A z tym doktoratem mam pewne zatrudnienie w kilku miejscach w Europie i o to mi właśnie idzie. I wyjedziesz stąd? Być może - ale nie wyjadę sam, wyjadę wtedy z rodziną, żoną, dzieckiem i ojcem. Gdybym nie był po uszy zakochany w Tesi, lub gdyby mnie odrzuciła to bym nie wrócił do Polski. Lubię Berlin, to dobre miasto, bardzo kosmopolityczne. Zobaczymy jak tu się wyklaruje sytuacja. A co z twoim bratem?- spytał Jacek. O ile dobrze wiem, nie jesteśmy zrośnięci. Odległość Warszawa - Berlin to zaledwie 575 kilometrów, pięć godzin jazdy bez postojów - przećwiczyłem to. Tesia ma z rodziny tylko tatę, ale tata będzie z nami. Ja mam tylko Krisa. Ale nie powiem, że jesteśmy ze sobą zżyci. Oczywiście w razie "draki" to mu pomogę, ale nie przypominam sobie bym za nim tęsknił mieszkając w Berlinie. Mówiłem mu, że może być tak, że zdecydujemy się na zamieszkanie w Berlinie, ale to go nie zmartwiło. Pięć lat różnicy między nami przez wiele lat było ogromną przepaścią. On mi zawsze wszystkiego zazdrościł, tego że robiłem doktorat też mi zazdrościł. Gdyby mu się urodziła dziewczynka a nie chłopak to też miałby powód do zazdrości. To taki typ po prostu. Ożenił się z Aliną szalenie szybko i to też głównie dlatego, że ja już zaliczałem drugie małżeństwo, a on jeszcze był kawalerem. Wiesz- zawodowo to on jest w porządku, ma głowę na karku, już sobie wyrobił opinię, ma klientów. Ale on był ukochanym synusiem tatusia bo poszedł na prawo i tatuś marzył,żeby synuś miał własną kancelarię prawniczą. Już trzeci rok "wozi się" z projektem kancelarii i nic z tego nie wychodzi. Ma kilku kolegów, którzy ponoć też chcą powstania takiej spółki, ale nic z tego nie wychodzi, bo nie ma nikogo, kto by to zorganizował od początku do końca. Żaden z nich nie przeprowadził rozeznania odnośnie cen lokali w Warszawie w tak zwanym śródmieściu, on sam nie ma wizji jakich prawników chciałby widzieć w tej kancelarii, a wiadomo, że jednym lepiej idą sprawy rozwodowe innym z kolei majątkowe, dobrze jest też mieć kogoś nieźle zorientowanego w prawie państw UE i kogoś dobrze obrytego z prawem pracy i polskim i europejskim. A lokale użytkowe w naszej stolicy okrutnie podrożały. On nawet nie zassał sprawy, że taka kancelaria to musi działać najlepiej 12 godzin na dobę, że musi być ktoś w rodzaju sekretarki, która musi być również swego rodzaju łącznikiem pomiędzy klientami a prawnikami w tej kancelarii, że musi tam ktoś codziennie sprzątać, że muszą być zapewnione dla panów prawników materiały biurowe, że będzie potrzebne ksero i na pewno z jeden komputer i meble, bo właśnie po to się robi kancelarię, żeby panowie prawnicy nie siadywali z klientami na sądowych korytarzach i pisali na kolanie. I nie może to być jeden pokój tylko kilka, bo tylko wtedy ma sens taka kancelaria gdy w jednym czasie może tam pracować kilku prawników. Rozmawiałem z jednym z jego kolegów, spotkałem go gdy tylko zjechałem z Berlina - już wtedy Kris chciał by się "skrzyknąć" i stworzyć kancelarię, ale facet mi powiedział, że nie wyobraża sobie jakiejś spółki "pod wodzą" Krisa, bo on ma zbyt rozbuchane ego. Tesia też uważa, że on ma przerośnięte ego i niewiele widzi poza własnym "ja". Tata mu też tłumaczył, że może nie byłoby źle gdyby się zatrudnił w takiej już działającej kancelarii i zobaczył od środka jak to wygląda i funkcjonuje. Ale po nim to spłynęło jak woda po gęsi. Ostatnio Alina mu też wygarnęła co myśli o tym i chyba go to zabolało, bo jego zdaniem Alina i Tesia nie mają o niczym pojęcia bo nie ukończyły studiów tylko są po pomaturalnym studium ekonomicznym. A że więcej wiedzą o biznesie niż on to już inna sprawa. Znów miał taki "atak przyjemniactwa" jak w Bieszczadach, ale na Alinie nie zrobiło to żadnego wrażenia i kazała mu się zastanowić czy on jeszcze kocha ją i dziecko, bo jak nie to nie ma problemu - oboje znikną z jego życia. Najbardziej go zabolało, że mu powiedziała, że nie jest jedynym prawnikiem w tym mieście i że z pomocą innego zmieniła umowę z ludźmi, którym wynajmuje to swoje mieszkanie na Żoliborzu. Ale nie musiała go o tym informować, bo mają rozdzielność majątkową, którą to on zaproponował.
No popatrz, a w Bieszczadach wyglądała na taką trusię- "tak kochanie, nie kochanie, masz rację kochanie" zdziwił się Jacek. Wiesz stary, to tak jest z pozorami. A potem nagle się okazuje, że złazisz ze szczotki ryżowej a nie z pani jeżowej bo pozory mylą - zaśmiał się Kazik.
Do gabinetu przydreptał Alek. Tata, koza jest chora, spadła i sobie nogę złamała, trzeba ją zawieźć do doktora. Och biedna koza, przynieś ją tutaj, zobaczymy co się da zrobić. Mały potuptał z powrotem i za chwilę wrócił z figurką kozy w jednej rączce i ułamaną nóżką w drugiej. Kazik uważnie obejrzał kozę i powiedział- ona jest bardzo chora - będzie musiała kilka dni grzecznie poleżeć i nie wstawać. Poproś dziadka Tadka, żebyś ją mógł zostawić u dziadka w pokoju na nocnym stoliku. Masz tu dla niej miękkie posłanko i na nim połóż kozę i obok niej tę nóżkę - to mówiąc wręczył dziecku gąbkową podkładkę z jakiegoś pudełka.
Gdy mały wyszedł powiedział - nie wiem czym to skleić -może tata będzie wiedział. Gdyby to nie była taka cienizna zalałbym żywicą epoksydową. Powinni byli chyba robić te nóżki na metalowym szkielecie. Mam nadzieję, że będzie jeszcze jakaś koza w sklepie. I to na tyle podobna, że nie usłyszę, że "tamta była inna". Z jednej strony to fajnie, że dzieciak bystry, a z drugiej to trzeba cały czas uważać żeby nie palnąć przy nim jakiejś głupoty.
A ja patrzę się na Alka i ciągle mam żal do siebie, że przez kilka moich wypowiedzianych bezmyślnie słów nie widziałem Pawła gdy był w tym wieku co jest teraz Alek. I zastanawiam się, czy Paweł też był taki rozgarnięty- snuł rozważania Jacek.
Pewnie tak, skoro skończył informatykę - z małych głupoli zawsze wyrastają duże głupole a ty masz mądrego syna. Zobacz - był rozczarowany tym, że w Akademii nie robił nic ciekawego i teraz ma samodzielną pracę i mówił mi Franek, że wszyscy są zachwyceni bo nie dość, że sympatyczny, kulturalny to na dodatek wszystko potrafi "zwykłym informatycznym głąbom" wytłumaczyć. To się liczy.
:-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń