Marta, tak jak postanowiła zatelefonowała do Milosza, pytając go jak mu idzie w konstancińskim Centrum Kompleksowej Rehabilitacji i kiedy będzie już miał dyplom w kieszeni. Rozmawiali dość długo i w trakcie rozmowy Marta zaprosiła Milosza na sobotnią obiadokolację, jeżeli to nie sprawi mu żadnego kłopotu. Milosz był wyraźnie ucieszony tym zaproszeniem, bo jak powiedział to nie dzwonił i nie przychodził do nich bo........nie chciał im przeszkadzać, przecież w domu jest małe dziecko, a Marta łączy pracę i opiekę nad dzieckiem więc nie chciał po prostu przeszkadzać. A poza tym to w pewnym sensie ważą się aktualnie losy jego małżeństwa, bo dostał propozycję stałej pracy w Konstancinie i jest zdecydowany przeprowadzić się do Polski, zwłaszcza, że odkąd oba kraje są w UE to żaden problem. Nie wie tylko jak na to wszystko zareaguje Hanka, bo jak na razie to ciągle jest obrażona, że wyjechał by skończyć studia. Natomiast jego rodzice "pieją z zachwytu", ojciec zaraz mu podesłał na konto sporo gotówki i podobno jego rodzice są zdecydowani by go tu odwiedzić, bo gdyby rzeczywiście dostał tu stały etat to oni też by się do Polski przeprowadzili i może do spółki z Miloszem kupiliby jakiś domek , taki na dwie rodziny. No i Milosz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że mieszkaliby nie w samym Konstancinie ale blisko Konstancina. On na razie mieszka w wynajętym mieszkaniu w Konstancinie, ale już robił wstępne rozeznanie i oglądał domy w Klarysewie, skąd miałby do Konstancina przysłowiowy rzut beretem. Bo żadna granica nie dzieli tych miejscowości i są takie miejsca, o których jedni mówią, że to Konstancin, a inni, że Klarysew.
No to masz człowieku o czym myśleć - skonstatowała Marta. Już raczej niewiele muszę myśleć - ze smutkiem w głosie stwierdził Milosz- rodzice Hanki i ona też- od samego początku nie pochwalali tego, że zdecydowałem się na wyjazd do Polski. Kilka razy prosiłem Hankę by przyjechała do Polski, ale za każdym razem była odpowiedź odmowna, bo przecież jej tatuś ją potrzebuje w gabinecie i ona nie może go tak nagle zostawić samego. Przypomniałem jej, że kiedyś każdy dentysta obywał się bez "pomocy dentystycznej" a mimo tego funkcjonowali. A teraz napisałem jej, że tym razem idzie o moją karierę zawodową a nie jej ojca, bo tu już pracuję i jestem w pełni doceniany, zarabiam pieniądze a nie żyję z napiwków od kuracjuszy, no więc niech sobie wszystko sama spokojnie przemyśli. Bo w 90% na 100% nadal nie dostałby normalnego etatu w żadnym z sanatoriów i żyłby z napiwków od kuracjuszy. Zresztą głównie z tego powodu zająłem się turystyką - na zasadzie przyjemne z pożytecznym. A swój dom sprzedam, więc jeśli ona zdecyduje, że zostaje na Słowacji, to niech zabierze z niego wszystkie swoje rzeczy, ja przyjadę po swoje gdy sprzedam dom.
Ale, jest jeszcze jedna opcja, o czym jej nie napisałem, że zamieszka w nim daleka kuzynka mego ojca, ona będzie w nim mieszkać, zajmować się wynajmowaniem go w lecie i ewentualnie też w zimie. I wtedy Luna mieszkałaby z nią razem. Ja mam tu w lipcu dwa tygodnie urlopu i do tego czasu muszę wiedzieć "na czym siedzę". Złości mnie, że ona właściwie nie ma zupełnie własnego zdania w tej materii. Moi rodzice nie byli zachwyceni ani tym, że się ożeniłem z Hanką, ani tym, że przerwałem studia, ale stwierdzili, że to moje życie a nie ich i to ja będę zbierał konsekwencje swojego wyboru a nie oni. No i zbieram. Wygląda to wszystko tak, w moim odczuciu, jakby Hance było zupełnie obojętne czy będziemy razem czy nie, a kwestia mego życia zawodowego to jej zupełnie nie interesuje. I w tej sytuacji bardzo dobrze się złożyło, że dzieci nie mamy.
Staram się panować nad nerwami i rozmawiać z nią spokojnie, a tak naprawdę to bym już najchętniej wcale z nią więcej nie rozmawiał. A jej głupie pytania czy dużo tu ładnych dziewczyn wśród personelu to mnie przyprawiają o mdłości. Ostatnio jej powiedziałem, że niestety jej poziom intelektualny okrutnie się obniżył i wciąż gada same głupoty. Bo ja teraz to mam nie tylko pracę ale do tego muszę się jeszcze uczyć a jej głupie gadki to mi w tym nie pomagają.
Proponowałem, jak komu mądremu, żeby tu przyjechała, zobaczyłaby gdzie pracuję, ile tu ludzkiego nieszczęścia, jak bardzo niesprawni są pacjenci, to może by przestała podejrzewać mnie, że mam tu jakąś metresę. Jej się wydaje, że tu są ludzie na wczasach leczniczych tak jak w tych sanatoriach w okolicy Tatrzańskiej Łomnicy. Ona sobie ubzdurała, że ja tu jestem głównie dlatego, że mi się bardzo spodobała Ala- a wszystko przez to, że nieopatrznie powiedziałem, że ładna z niej kobieta, tylko szalenie skromna i niczym nie podkreśla swej urody. A gdy jej przypomniałem, że Ala ma troje dzieci i męża to stwierdziła, że to żadna przeszkoda. No normalnie coś się jej w głowie poprzestawiało. A na dodatek powiedziała, że jej matka nie odda mi Luny, bo te psy "szalenie" marnieją na nizinach- to po pierwsze, a po drugie, że jej matka "szalenie" się przywiązała do Luny i nie odda mi jej. Nie ciągnąłem tematu, bo to jak rozmowa ze ślepym o kolorach. Teraz tylko się cieszę, że wszystkie oficjalne dokumenty mam skopiowane i kopie są poświadczone przez prawnika. I kolejny plus - Hanka nie wie o tym, że istnieją ani gdzie one są. A na zakończenie rozmowy mi powiedziała, że na całe szczęście nie mamy dziecka, więc nie jest samotną matką z dzieckiem. Więc jej tylko powiedziałem, że faktycznie to się dobrze składa, bo z tej racji jest na świecie mniej o jedno dziecko, którego matka jest niespełna rozumu i się wyłączyłem. Gdybym miał nieco mniej lat, to pewnie bym do niej jeszcze potem zadzwonił, ale stwierdziłem, że to raczej wszystko nie ma sensu. Nie będę sobie przez taką idiotkę rujnował szansy na dyplom i dobrą pracę. Bo z tym dyplomem to i tu i tam będę miał dobrą pracę.
Nie brzmi to wszystko dobrze - stwierdziła Marta. I faktycznie to nawet dobrze, że nie macie dzieci, bo nawet najmniejszemu dziecku potrzebna jest stabilizacja i jednomyślność rodziców a nie sytuacja gdy każde ma zupełnie inne plany. A gdy byliśmy u was to miałam wrażenie, że się dobrze rozumiecie. Milosz roześmiał się - nawet nie masz bladego pojęcia jak świetną aktorką jest Hanka- ona się wręcz marnuje nie pracując w tym zawodzie. Jestem pewien, że swym koleżankom naopowiadała bzdur dlaczego wyjechałem. Na szczęście nikt nie zna mojego polskiego numeru komórki, więc nie mam kontaktu, nowego maila też nikt nie zna, ona też nie. Adresu domowego też nikt nie zna, bo mam skrytkę pocztową, a jej numer zna tylko Hanka, o ile nie zapodziała gdzieś kartki z tym numerem. Na szczęście ona nie lubi pisać. Jestem zmęczony tą dziwną, jak dla mnie, sytuacją i zastanawiam się gdzie ja miałem rozum gdy się w niej zakochałem - powiedział cichutko.
Marta roześmiała się - nikt nie wie co się dzieje z naszym rozumem gdy się zakochujemy -niektórzy są zdania, że wtedy nasz rozum śpi głębokim snem a potem gdy się budzi i przytomnieje wyrywa sobie włosy z głowy- oczywiście zakładając, że rozum takowe posiada. Po prostu każdy z nas zmienia się wraz z upływem czasu, zmieniają się też nasze upodobania i dotyczy to właściwie wszystkiego co nas otacza, z czym i z kim mamy kontakt. A obiekt, który kiedyś wybraliśmy też zmienia swe upodobania w miarę upływu czasu. Myślę, że jeżeli od samego początku znajomości wymienia się stale swe myśli z partnerem, wszystko się omawia i szczerze mówi się o tym co każde z nas myśli na dany temat to jest szansa na przetrwanie w danym związku wiele lat i nawet calutkie życie.
No to przyjdź Milosz do nas w sobotę, ale nie przynoś żadnych kwiatów, to będzie taka zwykła obiadokolacja, zupełnie bezokazyjna. Nawet nie wiem czy będzie ojciec, bo czasem w soboty on wraca później i jest już po kolacji. A poza tym to ojciec ostatnio śpi u nas w "kajutce", ale tak zwany gościnny pokój jest wolny i będziesz mógł u nas spać, jeśli się zagadamy. No i żebyś mógł wypić chociaż kieliszek wina przy kolacji. Ja wolę, że ojciec u nas jest teraz stale, bo widzę co się z nim dzieje i nie muszę go przepytywać jak się czuje. Bo on dopóki nie padnie to cały czas twierdzi, że czuje się świetnie. Niedługo będzie miał kolejne badania kontrolne w Instytucie Kardiologii.
To może ja przełożę sobie zajęcia na inną godzinę i pojadę z nim do Instytutu- zaproponował Milosz. Nie, nie, na 95% jest pewne, że pojedzie z nim Andrzej, bo przy okazji spotka się ze swym kumplem, a gdyby nie mógł to albo Wojtek pojedzie albo ja, bo ostatnio godziny pracy mam nieco ruchome i często bardziej mi pasuje pojechać do pracy dopiero około godziny13,00, a do Instytutu to się jedzie na 8,00 rano i najlepiej jest gdy jedzie z ojcem Andrzej, bo zawsze od kumpla więcej się dowie niż ja lub Wojtek. Bo wszak my nie jesteśmy lekarzami, a więc wiedzą nie dorastamy kardiologowi do pięt. Ostatnio taki jeden palant był zdumiony, że wiem skąd się bierze prawokomorowa niewydolność serca. Na szczęście ojciec Wojtka dość krótko palił a potem wiele lat mieszkał w "klimatycznym" miejscu i "dobrze się prowadził" i nadal o siebie dba.
A o której mam być w sobotę? - spytał Milosz. No gdy skończysz pracę to przyjedź. Jedyne co ci grozi to ewentualnie zabawianie Ewuni, ale ona nie ma jakichś nadzwyczajnych wymagań w tej materii - będzie pewnie wędrować po swoim kojcu i wyrzucać z kojca piłkę. A ty będziesz piłkę wrzucać do kojca. Kojec wędruje po mieszkaniu i chyba tylko w łazience jeszcze nie stał. Wojtek albo będzie albo nie- nie mam pojęcia - on czasem musi zastąpić Michała na wykładach. Nie jestem w stanie połapać się w ich "rozkładzie jazdy"- bo w soboty są wykłady dla tych zaocznych i czasem się zdarza, że Wojtek zastępuje Michała. Wiesz- przy trójce dzieci dzieją się różne cuda w domu. Gdy coś jest zaplanowane z góry to Ala i Michał mają do dyspozycji Ziuka i jego żonę, ale czasem coś wypada nagle i np. szef nagle sobie zamarzy wziąć gdzieś ze sobą Michała i ten zamiast wykładać to siedzi z szefem a wykład bierze wtedy na siebie Wojtek. No ale Wojtek już okrzepł jako wykładowca a poza tym świetnie opanował odczytywanie notatek Michała i już nie jest to dla niego sytuacja stresowa. Teraz to tam chyba wszyscy są zaćkani sprawdzaniem wyników egzaminów wstępnych. Zdaniem Wojtka, to zawsze jest na uczelni jakiś "syf z malarią i korniki". A specjalnością szefa są jakieś dwu lub trzydniowe wyjazdy i bardzo mu pasuje do wyjazdów Wojtek. Wiesz- Wojtek to wszystko dzielnie znosi bo przecież "tworzy" doktorat. A szef zawsze mu coś jeszcze dorzuci, bo zdaniem Wojtka to podczas jazdy szef ma jakieś złote myśli na temat tegoż doktoratu i dzieli się nimi z Wojtkiem. Zresztą to całkiem sympatyczny i kulturalny facet - poznałam jego i jego żonę. Ale o tym to ci opowiem gdy będziesz w sobotę.
Gdy Marta wróciła tego dnia z pracy opowiedziała Wojtkowi o kłopotach rodzinnych Milosza i o tym, że go zaprosiła na sobotnią obiadokolację. Dobrze zrobiłaś - pochwalił żonę Wojtek. Jestem w pewien sposób rozczarowany Hanką - wydawała mi się nieźle ogarnięta a tu takie kwiatki wychodzą. Powinna się cieszyć, bo już niedługo będzie żoną lekarza fizjoterapeuty. Ciekawe jak będzie w tym układzie z Luną - ja mam wrażenie, że ona sama wybierze sobie u kogo będzie mieszkać. Jeśli teraz jest głównie u rodziców Hanki to jest logiczne by u nich została. A wiesz - ja też słyszałem , że podhalany bardzo marnieją na nizinach i nie powinny zmieniać klimatu. Ale nie mam pojęcia czy tak jest naprawdę. Może to szło o to, że w miastach to mało jest domów z ogrodem i taki pies może bardzo źle znosić pobyt całodobowy w mieszkaniu. Poza tym to gdyby ją Milosz wziął do siebie to biedny pies siedziałby całymi dniami sam w ogrodzie, więc to też byłoby mało dla niego radosne. Bo jego przecież nie ma całymi dniami w domu bo ma oprócz pracy jeszcze jakieś zajęcia na uczelni. No a poza tym nie da się ukryć, że póki co to on tu nie ma wszak swojego domu z ogrodem i naprawdę nikt nie wie czy będzie miał. No popatrz - chcieliśmy dla Milosza dobrze, a de facto to ma chłopak problem teraz z tym psem. A poza tym powiedzmy sobie szczerze - matka Hanki na pewno dobrze się opiekuje Luną, ona ma przecież w ogrodzie Hanki rodziców drugą budę. Ciekawe czy rodzice Milosza naprawdę zjechaliby do Polski czy to taka "ściema", żeby Milosz nie przerwał studiów.
Marta wzruszyła ramionami - nie mam pojęcia, ale zapewniam cię, że nie będzie mi to spędzać snu z powiek. Co sobie jego rodzice wymyślą to będzie jego dotykało, nie nas. Na szczęście gdy on zacznie tu pracować i uda mu się jakoś osiąść w jednym domu z rodzicami, to pies raczej będzie miał całkiem fajnie. Milosz zapewne kwestię sprzedaży tego domu sceduje na rodziców, bo on nie da rady połączyć bezkolizyjnie sprzedaży tej chaty i jednocześnie pracy i studiów. Ale to niech sobie on omawia ze swoimi rodzicami. On po ostatnim egzaminie pewnie pojedzie na kilka dni na Słowację, ale jak narzekał to nie może mu to zająć więcej niż 3, 4 dni. Z opowieści Hanki to wiem, że rodzice Milosza to bardzo "obrotni" są, mają znajomych prawników, więc zapewne będą dobrze przygotowani do tego by "odzyskać syna i dom".
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz