niedziela, 12 stycznia 2025

Córeczka tatusia - 181

 Jak wiadomo, nawet  najlepszy  plan może nie  wypalić - rodzice Milosza planowali, że przyjadą  do Warszawy oboje, ale w końcu okazało  się,  że ojciec przyjedzie  sam, co Milosza wcale  nie zmartwiło.  No i dobrze - stwierdził Milosz - przecież tak  naprawdę to mama nie jest tu, w  Warszawie, do czegokolwiek  potrzebna.  

W końcu okazało  się, że  do Tatrzańskiej Łomnicy to pojedzie mama Milosza, jako lepiej zorientowana "w majątku"  syna i jak twierdził Milosz mama jest o  niebo lepsza od ojca we wszystkich negocjacjach .  Bo mama  potrafi zawsze  zachować  "zimną krew" a  ojciec to się  za bardzo zacietrzewia .  Zakup jakiegoś domu w  Polsce to też nie jest coś  pilnego, Miloszowi  naprawdę nieźle się  mieszka w Konstancińskim  bloku, zwłaszcza, że przejął mieszkanie po jednym  z lekarzy, który na  dniach przeprowadza  się  do Warszawy, więc Milosz będzie sam w 38- metrowym mieszkaniu i  będzie  miał więcej  czasu na ewentualne znalezienie domu. I dotychczasowy  lokator zostawia niemal wszystkie meble. Jak na  razie to Milosz nie tęskni za kolejnym związkiem, ma dostatecznie  wiele zajęć. I być może dogada   się z właścicielem mieszkania i odkupi te  dwa pokoje  z kuchnią, bo ma  stamtąd  bardzo blisko do pracy. 

A rodzice jeśli  chcą  to niech  sobie jakiś  dom kupią. Jak na  razie to Milosz ma związku zwanego małżeństwem po  dziurki w nosie, a  w domu to bywa głównie po to by się wykąpać i przespać. I to mieszkanie jest o tyle  lepsze od wolno  stojącego  domu, że jest podłączone do sieci ciepłowniczej, nie będzie  go tu interesować wywóz śmieci, odśnieżanie koło domu no i ma  blisko do pracy. I gdy nie pada  deszcz lub  śnieg to może  się  nawet przejść piechotą do pracy. Tak naprawdę to on  w domu głównie sypia. I ma tyle pracy, że nawet za górami  nie tęskni, a ta ilość zieleni dookoła dobrze na  niego wpływa. 

No i masz stamtąd całkiem niedaleko nad  Wisłę - stwierdziła  Marta. I podejrzewam, że nadal  tam dziko i żeby zejść nad  Wisłę  to trzeba samochodem pokonać wał przeciwpowodziowy. A przedtem przejechać  przez wieś, w której szosą kury spacerują, potem pokonać spory kawałek pola, potem ten  wał  i znajdziesz  się nad płyciutkim kawałkiem  Wisły, za którym jest wysepka mocno zarośnięta krzaczorami i drzewami, ale  dojście  do niej  przez  wodę nie jest bezpieczne, bo dno rzeki jest zdradliwe i można  wpaść w bardzo głęboką dziurę. Ponoć  zdarzały  się utonięcia, Wisła ma  ruchome piaski.  Byłaś  tam?- niezbyt mądrze  zapytał  się Milosz.  

Bywaliśmy tam ze trzy razy z  Wojtkiem  w ramach wagarów, no ale to było już bardzo dawno i być  może coś się tam zmieniło od tego czasu.  Ale  my to raczej nie sprawdzaliśmy ani dna  rzeki ani tego co jest na tej wyspie.  Raz chcieliśmy się rozsiąść pod takim fajnym  wielkim dębem, ale na  nim było gniazdo szerszeni, więc zwialiśmy spod  dębu i potem omijaliśmy dąb  z daleka. W ostatniej  klasie podstawówki to jakoś   bardzo mało bywaliśmy w  szkole pod koniec  roku. Nie  chcieliśmy jeździć na  wycieczki szkolne i gdy klasa jechała  na  wycieczkę my mieliśmy  zawsze własny pomysł na to jak spędzić czas. 

My oboje szalenie nudziliśmy się  w szkole, bo oboje bardzo dużo wiedzy wynieśliśmy z domu. Z moim tatą mogliśmy oboje porozmawiać  o wszystkim - nigdy nie usłyszałam czegoś  w rodzaju, że jestem jeszcze za młoda lub  za głupia  by coś zrozumieć. Mój tata traktował nas  poważnie. Bardzo dużo mu zawdzięczam. A Wojtka to mój tata też  traktował jak własne  dziecko. Nigdy nas za nic  nie  zrugał. Zresztą nasi ojcowie pracowali w jednej firmie i  się przyjaźnili. A przez  to,  że sytuacja wymusiła na tacie  decyzję o rozwodzie, kariera zawodowa taty mocno się przyhamowała, bo nie  chciał bym została  sama w Polsce w szkole z internatem. Bo naprawdę  w niewielu krajach  są szkoły z polskim językiem. Wojtek to strasznie  dostał w kość, bo  musiał nagle  nauczyć  się niemieckiego, bo go po podstawówce rodzice zabrali do Austrii. Oboje  byliśmy mocno nieszczęśliwi z tego powodu. 

Milosz - przemyśl jeszcze raz kwestię waszego rozwodu - może jednak szkoda byście  się rozwodzili -zaproponowała  Marta.  Milosz roześmiał się  cichutko a potem powiedział - zapewniam cię, że dobrze to wszystko przemyślałem i dzięki temu  dotarło do  mnie, że prawdziwej miłości i przyjaźni to nie  było w tym związku - jej najbardziej  odpowiadało to, że wyszła  za mąż nie  za "miejscowego" ale  za "miastowego."  Upolowała  faceta  z Brna i to było dla  niej ważne. A teraz to ona wystąpiła o rozwód - nie ja. I tak naprawdę to mało mnie obchodzi co ona  w tym pozwie wysmażyła na  mój temat.  I wcale mi nie jest z tego powodu  smutno. Bez  problemu dostanie ten rozwód. 

A najwięcej  mnie  śmieszy, że dzięki rozdzielności majątkowej, która  była pomysłem jej rodziców, moja chata nie jest  wspólnym  majątkiem.  Ona  nawet  jednego  dnia nie  była  w niej zameldowana u  mnie w tym  domu bo nie  chciało się jej iść do urzędu. Już omówiłem  z prawnikiem wszystkie posiadane przeze mnie  dokumenty i nie ma takiej opcji żeby dostała  cokolwiek z tej chałupy. 

Ciotka, która  będzie tam  mieszkać dostała wykaz prezentów, które kiedyś dostaliśmy od  rodziców Hanki i gdy mama będzie w Tatrzańskiej to wszystkie  te  rzeczy spakuje i zaniesie do jej rodziców i poprosi o pokwitowanie.  Jak będą chcieli to mogą nawet zabrać budę dla  Luny, bo ta jest nowa i część desek na budę  była od  nich, a tamta u rodziców Hanki to jakaś odnowiona  stara buda.  Żal mi psa, że nie będę jej miał, ale wiem, że teściowa na pewno dobrze  się nią opiekuje a to pies, który potrzebuje  dużo  naprawdę  czystego, świeżego powietrza, a tu to nawet w Konstancinie nie jest za czyste powietrze. Poza  tym tu siedziałaby psica od  rana do wieczora  sama - przecież mnie całymi dniami nie ma  w domu. Ona  by  tu po prostu zdziczała.  Ciotka  z kolei nie  za bardzo nadaje  się do hodowania takiego dużego, silnego psa. Poza tym ja  raczej sprzedam ten dom, chociaż go polubiłem. A za ten dom kupię sobie coś w Polsce. Myślałem nawet, że może bym kupił coś na przykład   na Bukowinie  albo udział w jakimś prywatnym domu wczasowym. Ale z drugiej  strony to wiem, że mi tu pracy nie  zabraknie, więc  chyba jednak będę się rozglądał  za czymś w okolicy Konstancina.  Ojej - muszę  być za  pół godziny na  dyżurze, więc  chyba muszę kończyć rozmowę. Jesteś naprawdę  wielce  wyrozumiałą osobą, że pozwoliłaś mi bym tak  długo z tobą rozmawiał. 

Gdy skończyli  rozmowę Marta stwierdziła, że chyba  zupełnie  nie  zna się na ludziach, bo gdy byli w Tatrzańskiej Łomnicy to odniosła  wrażenie, że Hanka i Milosz  są udanym związkiem. Zamyśliła  się bardzo, a potem powiedziała  sama do siebie - no cóż, przez  dwie  godziny to i lew może poudawać łagodnego kociaka - oczywiście   miała na  myśli Hankę.

W kilka  dni później Marta ekspediowała  na wakacje rodziców i Ewunię oraz  Misię. Gdy w sobotę przed południem  dojechali w trzy rodziny na  miejsce to Marta  aż  oczy przetarła  ze  zdumienia. Dom wyraźnie "rozrósł się" wzdłuż i wszerz. "Przybyła"  nieistniejąca dotąd oszklona weranda, która pełniła teraz  rolę dużej jadalni. Pod  nią na  zewnątrz  była długa ławka,  a ściana domu służyła  za oparcie. A ogólnie to przybyły też trzy dwuosobowe sypialnie z małymi łazienkami. "Tylna"  część domu tym  samym znalazła  się właściwie już w lesie.  Z nowości to  przybyła piaskownica, 2 huśtawki,  i długa   ławka pod  ścianą  domu oraz tkwiły w czterech miejscach złożone i ochronione  pokrowcami parasole przeciwsłoneczne, mała zjeżdżalnia.  Było też miejsce do grillowania w bezpiecznej odległości od domu.  Nim  Marcie ze  zdumienia  wróciła  mowa dojechali pozostali "wczasowicze". Nagle  zrobiło się tłoczno od samochodów. I wtedy z domu wyszedł.....Ziuk i  otworzył bramę  posesji mówiąc - podjedźcie na tył domu, tam jest coś niby parking. Gdy wszyscy wysiedli Ziuk powiedział - zapraszam wszystkich do naszego wspólnego domu letniego. Bo ten dom jest teraz naszą wspólną własnością.  No nie mogę - wykrztusiła  z siebie   Marta - co jest grane!? 

Noooo, grane jest  to, że odkupiliśmy ten dom i ten kawałek gruntu i jest teraz własnością trzech staruszków a właściwie czterech, bo ojciec  Wojtka  też ma swój udział. To taka nasza niespodzianka dla was.  Jak widzę udało się nam utrzymać wszystko w tajemnicy - sądząc po waszych wszystkich zdziwionych twarzach.  Remont i rozbudowę zrobiła ekipa "pana  majstra". I całość jest wspólną własnością. A była  właścicielka , która nadal  mieszka obok będzie  miała  cały rok "oko" nad tym domem i doszliśmy do  wniosku, że w czasie, gdy my  nie będziemy z niego korzystać będziemy pokoje wynajmować innym chętnym a ona  będzie tym wynajmem  zarządzać. I nadal będzie prowadzić kuchnię. Bo sporo osób od lat tu przyjeżdża jesienią.  A dom jest ogrzewany, więc w jesienne dni nie  będzie  się tu marznąć.

No ale dlaczego to wszystko zrobiłeś w takiej tajemnicy? - spytała  się Ala. No bo bardzo lubię robić niespodzianki tym których  kocham i tym, których ogromnie  lubię. I całość należy do rodziców Andrzeja, Marty i Wojtka  i do mnie. A ja jestem taki dziwak, który  lubi oglądać te  wasze  szeroko otwarte ze zdumienia oczy. Poza tym  to nie  była  znowu taka w  stu procentach tajemnica, bo przecież współwłaścicielami  są rodzice  Andrzeja, rodzice Marty i Wojtka oraz my. A  "pan majster" jest tak szczęśliwy  mieszkając w moim poprzednim  domu, że wziął za remont  i rozbudowę jakieś szalenie  małe pieniądze, bo jego zdaniem  sprzedałem hacjendę za "psie pieniądze" a do tego  z pełnym  wyposażeniem za które nie  wziąłem pieniędzy. Tłumaczyłem  mu, że musiałem wiele mebli zostawić, bo po prostu nie  nadawały  się do współczesnego  mieszkania w  bloku. A rozbiórka tamtej kuchni zniszczyłaby całkiem  tamte  meble no i wymiarowo też nie  pasowałyby do innego metrażu - tamte  były  robione na  wymiar tamtej kuchni. A tamte ogromne  fotele też nie  nadawały  się  do współczesnych  metraży.

Ewunia była cała  w skowronkach, bo wszyscy się nią  zachwycali, a  Piotruś zapewniał wszystkich, że gdy oboje dorosną to on się z Ewunią ożeni.  Wszystkich nieco skręcało ze śmiechu,  ale bardzo starali  się zachować powagę, żeby chłopca nie urazić. W dwie  godziny po przyjeździe wszyscy byli już rozlokowani, Ewa  spała  w pokoju przy otwartym oknie  zabezpieczonym  siatką przed nieproszonymi latającymi  gośćmi a reszta dzieciaków  wybrała  się z dziadkami do lasu.

W ogrodzie było też wyznaczone miejsce na  kojec dla Ewuni - kojec  miał być rozkładany na  specjalnym drewnianym podeście, a podest był z kolei na starannie ubitym piasku, "żeby  jakieś  robactwo nie wlazło do  kojca", jak  wytłumaczył  Ziuk Marcie. I nad kojcem był zrobiony dwustronnie spadzisty daszek, bo zdaniem pana majstra takie  maleństwo  nie  mogło wszak przebywać na słońcu, a parasol niewiele  chronił. 

Maryla z Andrzejem wrócili tego wieczoru do Warszawy, bowiem następnego dnia od rana pracowali. Marta z  Wojtkiem i  ich "komplet rodziców" pozostali na niedzielę, Ala z Michałem wrócili do   Warszawy. Gdy wszystkie  dzieciaki były  już  spolaryzowane dorośli objęli w posiadanie werandę.

                                                            c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz