Plan Izy zyskał bardziej niż pełną aprobatę Jacka. Samochód rodziców Jacka był nowszy,
zaledwie roczny, więc Jacek przekonywał Izę, że lepiej będzie wziąć ten.
Iza spędziła dwa dni "wisząc na telefonie" i szukając domku nad Zalewem. W końcu
"upolowała" domek w jednym z ośrodków, ale ze słabym dostępem do Zalewu, więc
zapewne tylko dlatego jeszcze były w tym ośrodku dostępne domki. Jak zapewniała
kierowniczka tego ośrodka to miała być w tym roku już zrobiona plaża, ale wypadła
z planu i jej nie ma. Ale dzięki temu w ośrodku nie ma rodzin z małolatami, jest cisza
i spokój i jest już czynna stołówka. Nazwisko Izy wydało się kierowniczce tego ośrodka
na tyle znajome, że aż zapytała się czy Iza może jest rodziną i tu wymieniła imię jej
ciotki. Iza przyznała się, że owszem, jest rodziną, więc zaraz dowiedziała się, że radość
pani kierowniczki z tegoż faktu jest niewymowna. A Iza pomyślała, że świat jest mały,
a ten mały kawałeczek świata położony nad Wisłą funkcjonuje głównie na układach
rodzinno-towarzyskich.
Każde z nich, nie będąc wcale pewne jak się ten pobyt potoczy zajęło się problemem
(tak na wszelki wypadek) antykoncepcji. Iza skontaktowała się w swoim miejscu pracy
z ginekologiem, wysłuchała wszystkiego co miał w tej materii do powiedzenia i do
doradzenia, została nazwana pieszczotliwie "córeczką" (fakt, że lekarz był chyba nawet
starszy od jej ojca), obdarowana francuskimi tabletkami antykoncepcyjnymi, pouczona
co może pójść nie tak i poproszona by tabletki już zaczęła łykać za 3 dni bo to będzie na
ich użycie właściwy dzień cyklu. Gdyby się po nich źle czuła, to ma je zużyć do końca,
ale koniecznie przyjść po inne , bo nie każdej kobiecie one służą. Nasłuchała się przy
okazji jaka to mądra z niej młoda kobieta.
Rodzice obojga na wieść, że oboje wybierają się gdzieś w siną dal, zastanawiali się po
cichu czy aby nie zostaną nagle dziadkami, ale ojciec Jacka stwierdził, że sporo wysiłku
jednak włożył w przygotowanie syna do życia,więc nie ma obawy- Jacek nie jest idiotą.
To samo twierdziła mama Izy w stosunku do swojej córki .
Tydzień później, z bagażnikiem załadowanym jak na wyprawę w dzikie ostępy Azji,
Jacek z Izą wyjechali. Do ośrodka mieli mniej niż 40 kilometrów - istny rzut beretem.
Wieczorem tego dnia rodzice obojga zjedli razem kolację, pomarzyli o tym, że może
jednak będą mieli z czasem wspólne wnuczęta, spełnili kilka toastów i zgodnie doszli
do wniosku że mają naprawdę fajne dzieci. Nigdy nie było z nimi kłopotów w szkole,
nie kłamali, nie palili, nie ćpali. Obie panie zgodnie stwierdziły, że właściwie to każda
z nich tak się czuje jakby miała dwoje dzieci a nie jedno.
A obgadywane dzieci już od kilku godzin urządzały się w domku nad zalewem.
Domek miał miniaturową łazienkę, dwa pojedyncze tapczaniki stojące pod dwiema
przeciwległymi ścianami, niewielki stolik, dwa krzesła , szafę w ścianie, w malutkim
przedpokoiku stały złożone dwa drewniane leżaki. Ich widok wzbudził w obojgu
wybuch śmiechu - kiedyś Jacek z impetem usiadł na leżaku, który był niezbyt dobrze
rozstawiony i znalazł się zupełnie niespodziewanie na podłożu. Iza nienawidziła tych
leżaków, bo kiedyś składając leżak wyposażony dodatkowo w podłokietniki omal
nie złamała sobie palca.
Ale tu nie groziło im używanie tych dziwnych mebli- mieli w bagażniku dwa turystyczne
fotele i stoliki, dwa turystyczne łóżka i...10m kabla, by można koło domku korzystać
z magnetofonu. Z pojemnego bagażnika Jacek wydostał jeszcze parasolki mocowane do
oparć fotelików lub ram łóżek, ekspres do kawy oraz turystyczną lodówkę, różne łakocie
i owoce a na końcu tzw. koc piknikowy,czyli koc ze spodnią stroną nieprzemakalną.
Dobrze, że mieli niedaleko do parkingu, więc wypatroszenie bagażnika przebiegło im
stosunkowo szybko.
Pobyt rozpoczęli od zrobienia sobie kawy, która w towarzystwie ciasta czekoladowego
upieczonego przez mamę Jacka smakowała wybornie.
Po tak miłym prologu poszli zwiedzać ośrodek- stołówka była w rozległym pawilonie,
którego oszklona ściana wychodziła na zalew. Z drugiej strony pawilonu były łazienki i
nieczynny kryty basen. Miał bardzo ładne kafelki, ale był nieczynny.Z bliżej nie znanego
powodu jego duże okna nie wychodziły za zalew, ale na ośrodek, co oboje uznali za
totalny nonsens.
Brzeg zalewu był obłożony wielkimi betonowymi płytami. Nie tylko nie było tu dostępu
do wody ale i nie dawało się w tym miejscu wylądować jakimś sprzętem pływającym.
Poza tym wszędzie przy brzegu było głęboko więc oboje bardzo się zastanawiali jakim
cudem mogła by tu być plaża. Nawiezienie wielu ton piachu nie było czymś niemożliwym,
nie mniej bardzo drogim, więc nic dziwnego, że plaża nie powstała.
Oboje dobrze znali ten akwen, przyjeżdżali tu do znajomych żeglarzy by dopingować
ich podczas zawodów i kilka razy po nim pływali. Utworzone w 1963r jezioro było głównie
zbiornikiem retencyjnym na Narwi, miało 41 km długości i 3,5 km szerokości.
Powstawało tu coraz więcej ośrodków wypoczynkowych i sportów wodnych. a plaża w Zegrzu przyciągała mieszkańców Warszawy w każdą letnią słoneczną niedzielę.
Podmiejski pociąg co godzinę wypluwał ze swego wnętrza tłum spragnionych wody, piachu
i słońca mieszkańców miasta.
Rodzice Jacka rozglądali się kiedyś za jakąś działką w tych okolicach, ale dwie wyprawy
w czasie których jechało się większość drogi w gigantycznym korku zraziły ich do tego
miejsca skutecznie.
Jacek stwierdził, że chyba przemeblują domek bo tapczaniki stoją stanowczo zbyt daleko
od siebie, więc najlepiej będzie je ustawić jeden obok drugiego.Co prawda wtedy będzie
się wchodziło wprost na nie, ale przecież nie będą tu nikogo gościć.
Na obiedzie do ich stolika dosiadła się kierowniczka ośrodka by wypytać Izę o jej ciotkę.
"Bo pani Melania tak lubiła tu przyjeżdżać, ale ona zawsze tu bywa w sierpniu i widziałam
w zarządzie, że teraz też na sierpień zarezerwowała domek. To pewnie ona państwa
namówiła na nasz ośrodek?"
Iza spokojnie wytłumaczyła, że gdy miała z 10 lat to była z wizytą u cioci spędzającej
tu urlop i stąd pamięta ten ośrodek. Pani kierowniczka porozpływała się jeszcze nad
zaletami pani Melanii, a potem poinformowała kelnerkę, że to rodzina kochanej p.Melanii.
Iza już od chwili odczuwała dziwną chęć schowania się pod stół lub założenia czapki
niewidki. Nie miała bladego pojęcia czym się jej ciotka zasłużyła w tym ośrodku. Jacek
w ramach ratowania Izy zaczął wychwalać konsumowany obiad, więc dostał podwójną ilość
owoców w kompocie. A tak naprawdę jedzenie było bardzo smaczne i nawet wielce
grymaśna Iza musiała to przyznać. Pani kierowniczka porozpływała się chwilę nad panią
Melanią i, ku zadowoleniu Izy, pozbawiła ich swego towarzystwa.
Słońce grzało, latające insekty bzyczały usypiająco, ośrodek wyglądał jak wymarły.
Zapewne goście, których widzieli w czasie obiadu (średnia wieku oscylowała pomiędzy
60 a 100 lat) wypoczywali po trudach konsumpcji. Jacek wyniósł z domku turystyczne
łóżka, każde nakrył flanelowym kocykiem, dodał małe jasieczki, przymocował do ram
parasolki. Iza w bardzo oszczędnym pod względem zużycia materiału kostiumie bikini
z radością wyciągnęła się na łóżku, skrywszy głowę w cieniu. Jacek chwilę postał nad
nią dopytując się czy aby nie trzeba jej czegoś przynieść, potem powiedział, że bardzo
lubi gdy widzi ją ubraną tak jakby wcale nie była ubrana, na co usłyszał ulubione ich
powiedzenie -"kocham pana, panie Sułku".
Jacek pomny celu głównego swego pobytu przyniósł z domku jakiś tekst francuski
z zakresu swych studiów oraz słownik i też wyciągnął się na łóżku. Nie minęło nawet
pół godziny gdy oboje spokojnie spali.
Chyba go nawet przez sen gryzło sumienie, że leniuchuje, bo obudził się pierwszy.
Z rozczuleniem przyglądał się śpiącej dziewczynie. Nie pierwszy raz widział ją
w czasie snu, ale pierwszy raz uświadomił sobie że darzy ją jednak wcale nie takim
bezpłciowym braterskim uczuciem. Pomyślał, że jego wyjazd na to stypendium to
zupełny idiotyzm, a taka rozłąka wcale mu nie rozjaśni w głowie. Patrzył na Izę tak,
jakby zobaczył ją po raz pierwszy. To nie była ta ulubiona "kumpelka" z którą się
nie jeden raz posprzeczał, która dokuczała mu, że nie ma żadnej dziewczyny, która
niespodziewanie zaprezentowała mu się w stroju topless i która zawsze mówiła mu
"kocham pana, panie Sułku" w chwilach gdy razem przeżywali jakieś pozytywne
emocje, albo gdy on zrobił coś tylko dla niej lub przez wzgląd na nią.
Jestem debilem, kompletnym debilem, tyle razy mówiła mi jak dziewczyny widzą świat,
a ja, kretyn, niczego nie zrozumiałem.
Siedział tuż obok niej lustrując centymetr po centymetrze jej ciało, powstrzymując się
od głaskania, które mogłoby ją obudzić. Wiedział, że ostatnie dwa dni miała ciężkie -
praca z dziećmi nie była lekka. Dzieci nie rozumiały dlaczego "ta ciocia" sprawia im
ból prostując lub zginając bolącą nóżkę lub rączkę.
Iza pomału otworzyła oczy, uśmiechnęła się i spytała- a co ty tak tu siedzisz zamiast
się uczyć?
Bo odganiam muchy i zastanawiam się czy pani Eliza naprawdę mnie kocha- odparł.
Załóż jakiś kawałek materiału na siebie i pojedziemy do "Budowlańców" na lody.
Pochowali wszystko do domku i pojechali w inne miejsce, do innego ośrodka,
dużego, z porządną kawiarnią, w którym wieczorami przygrywano do kotleta.
c.d.n.
:)
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuńKocham Panią Pani Sułkowa, i niech Pani pisze dalej :)!
OdpowiedzUsuńCiiiicho!
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuń