Jesteś pewna, że nie jesteś zaangażowana uczuciowo? - dopytywał się Tomek. No jestem, przecież wiesz bardzo dobrze, że zawsze sobie zdaję sprawę ze swych uczuć. Nie wstydzę się tego, że z tym facetem łączy mnie tylko seks - kiedyś wydawało mi się, że seks może być tylko z kimś kogo się kocha - wyrosłam jednak już z takiego myślenia. A może straciłam zdolność kochania? W każdym razie na pewno nie planuję swej przyszłości z tym facetem, nawet czasowo nie mam zamiaru z nim mieszkać a już na pewno nie zwiążę z nim swej przyszłości. A co cię napadło, że się tak bardzo dopytujesz? Tomek długą chwilę milczał - nic mnie nie napadło, ale od dwóch lat wiem, że cię kocham, że tak naprawdę to chcę być tylko z tobą.
A Kaźka - wiem, to zabrzmi koszmarnie, ale ja nawet nie jestem pewien czy wtedy z nią naprawdę spółkowałem - byłem na imprezie, na której schlałem się w trupa - gdy się ocknąłem leżałem w cudzym łóżku goły, a przy mnie goła Kaźka, obok łóżka napoczęte opakowanie prezerwatyw i dwie "zużyte" na podłodze koło łóżka. Przyjąłem wersję Kaźki, że miała ze mną stosunek. Byłem nieco przerażony, że tak naprawdę niczego nie pamiętam. Sam przed sobą nie potrafiłem przyznać się do tego, że urwał mi się film, bo mieszanina wódki, piwa i dwóch różnych gatunków wina zwaliła mnie kompletnie. Tak rzadko zawsze piłem, że po jednym kieliszku wina szumiało mi w głowie. I, co zabawne , to był jedyny mój kontakt seksualny z nią - zakładając, że rzeczywiście on był. Po ślubie też nie było konsumpcji - nie byłem do tego zdolny i w sensie psychicznym i fizycznym. Przez cały czas chodziłem na psychoterapię, ale widok Kaźki i dziecka obok mnie wywoływał automatycznie impotencję. Gdy dziecko tak często chorowało lekarz zarządził całą serię badań bo podejrzewał mukowiscydozę- ani ja, ani ona nie byliśmy genetycznymi nosicielami tej choroby- byliśmy pierwsi badani pod tym kątem. I nagle olśniło mnie, że coś tu wyraźnie jest nie tak . Wtedy zażądałem rozwodu i wniosłem sprawę o wykluczenie mojego ojcostwa na podstawie badań genetycznych. I bardzo, bardzo się postarałem by wyjechać na tę placówkę. Wyjechałbym nawet na pustynię, byle być daleko od tego wszystkiego. W międzyczasie wszystko się "naprostowało", wyjaśniło, że nie jestem wcale ojcem tego dziecka.
A na psychoterapii nauczyłem się analizowania własnych uczuć i zrozumiałem, że to co do ciebie czuję to nie ta szkolna jeszcze przyjaźń, ale po prostu miłość. Myślę, że byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli zacząć poznawać się od strony uczuć, a nie tylko darzyć się przyjaźnią.
Straszny dureń z ciebie Tomeczku - gdybyś mi powiedział wtedy całą prawdę nie byłoby tego twojego ślubu, twej impotencji, wizyt u psychoterapeuty. Miałbyś po prostu może mniej doświadczeń życiowych. Nie wiem czemu mi nie powiedziałeś o tym, skoro potrafiłeś mi mówić o wielu innych sprawach. Nie wykluczam, że możemy być razem, nadal uważam cię za najlepszego pod słońcem przyjaciela i nie skreślam jako faceta. Nie jestem pewna, czy umiałabym się zaprzyjaźnić z kimś, którego wygląd budziłby we mnie tyle samo uczuć co kołek w płocie. Ale wiesz - od teraz będzie nas obowiązywała całkowita szczerość - pomyśl znamy się furę lat, ale tak naprawdę nie znamy się od strony uczuć i trochę potrwa nim nadrobimy te zaległości.
Ty jeszcze rok albo trzy lata będziesz w Budapeszcie, ja tu, to jak się będziemy poznawać? Raz na dwa miesiące przez tydzień? Co prawda każdy z tych tygodni budapesztańskich był jak dotąd wspaniały, ale chyba była to jednak nieco zafałszowana rzeczywistość. Gdy coś się dzieje okazjonalnie to każda ze stron podświadomie mobilizuje się, stara się przedstawić partnerowi z jak najlepszej strony. Prowadzałeś mnie po najciekawszych miejscach Budapesztu, chodziliśmy do najlepszych restauracji, na tydzień w pewien określony sposób przemeblowywałeś swoje normalne budapesztańskie życie, przez tydzień chowałeś gdzieś swoje frustracje, a jestem pewna, że na pewno jakieś były. Tak naprawdę wcale nie wiemy, jacy jesteśmy na co dzień po ośmiu godzinach pracy gdy poganiają nas terminy, zmęczenie klei oczy a dominującym uczuciem jest zwykłe zniechęcenie.
Myślałem o tym wszystkim, bo chociaż może tego nie widać, to jednak myślę sporo o tej mniej romantycznej stronie życia - cicho powiedział Tomek. Pracuję nad przejściem do ministerstwa bo wtedy będę dość szybko z powrotem w Warszawie. Kombinowałem też jak cię ściągnąć do Budapesztu, ale tu jest tylko jedna możliwość - musielibyśmy się pobrać. Na razie udało mi się przekonać dyrekcję, byś mogła co dwa miesiące przyjeżdżać do Budapesztu, że to w gruncie rzeczy tańsze niż utrzymywanie na stałe jeszcze jednego pracownika na stałym etacie w placówce.Gdybyśmy byli małżeństwem moglibyśmy tam mieszkać jeszcze trzy lata, bo ten kontrakt jest na 5 lat. Ja to bym natychmiast wziął z tobą ślub, bo wiem co do ciebie czuję. Ale nie mam prawa narzucać ci swego postępowania. I nie mam bladego pojęcia jakby ci przypadł do gustu "etat żony" zamiast etatu branżystki. Jak widzisz sporo się tego wszystkiego nazbierało. Naczelny bez trudu rozszyfrował moje starania i nawet zgłosił chęć bycia świadkiem na naszym ślubie.
Jolinko, daj łapkę - gdy sobie uświadomiłem, że cię kocham kupiłem coś dla ciebie - chcę byś nosiła ten pierścionek niezależnie od tego czy będziemy razem czy też nie - mam nadzieję, że trafiłem z rozmiarem i mówiąc to wszystko wsunął na jej palec pierścionek z oczkiem kwadratowym, utworzonym z maleńkich szafirów. Pierścionek pasował idealnie a poza tym bardzo się Joli podobał - był taki inny, nietypowy, o czym zaraz powiedziała Tomkowi.
Tomku, a czy nie mógłbyś mnie przypadkiem pocałować? Ostatni raz mnie całowałeś gdy wracaliśmy z balu maturalnego. Ale to może być dość niebezpieczne w skutkach, pomyślałaś o tym? Pomyślałam i zaryzykuję, jestem paskudnie świadoma tego co robię. Co prawda piłam dziś koniak, ale to było 30 ml na 250 ml coca coli, no a potem zjadłam obiad, więc te 30 ml koniaku nie zaburzy działania tabletek. Zabójcze proporcje dla koniaku - utopiłaś go całkiem w coca coli!- śmiał się Tomek. To jakaś perwersja topienie naprawdę rasowego, dobrego koniaku w coca coli, którą świetnie czyści się armaturę lub zlew!
Faktycznie mieli wiele do nadrobienia. Każdy uśmiech, pocałunek, gest, każda pieszczota były nowością, odkryciem, czymś arcyważnym do zapamiętania. Przez ten weekend i potem 3 dni do wyjazdu Tomka uważnie się w siebie wpatrywali, wsłuchiwali, chłonęli siebie wzajemnie - byli niczym podróżnicy w świecie, który zobaczyli po raz pierwszy. Wszystko niemal budziło u obojga zachwyt często pomieszany z wielkim zdziwieniem i żalem, że wcześniej siebie wzajemnie nie odkryli. Cały ten czas mieszkali w mieszkaniu Joli, bo jak twierdziła wszystko tu było urządzone tak jak ona sobie wymyśliła, wszystko było "pod ręką". Tomek uparł się, by rano odwozić ją do pracy na ósmą, choć on swoje sprawy służbowe miał poumawiane na późniejsze godziny. Gdy usiłowała dociec co będzie robił pomiędzy ósmą rano a czasem, w którym jest umówiony na sprawy służbowe, Tomek się śmiał, że jako światowy facet spędzi czas dbając o swą urodę- wszak musi zadbać bardziej o włosy, o własne dłonie i o kondycję fizyczną. Na razie ustalili, że dwa tygodnie swojego urlopu (po prostu nie mógł wziąć więcej niż dwa tygodnie urlopu w jednym rzucie) Tomek spędzi w Warszawie. Niestety nie można było już zmienić ustalonego grafiku. W sierpniu wypadał urlop Joli, który zaplanowała połączyć z tygodniowym planowym swoim służbowym pobytem w Budapeszcie.
Oboje nie mogli się nadziwić, że ich pobyt pod jednym dachem nie niesie z sobą żadnych niemiłych zawirowań lub konfliktów. Ślub planowali tylko cywilny, na pierwszą sobotę grudnia. Od stycznia mieli już mieszkać razem w Budapeszcie. Budapeszteńskie mieszkanie Tomka było "tylko dwupokojowe", ale były to duże pokoje z całkiem sporą kuchnią i dużą łazienką i jak się śmiał Tomek jedynym małym pomieszczeniem był przedpokój, który nazywał śluzą, bo z trudem mieściło się w nim 5 osób. Dyrekcja centrali odetchnęła z ulgą, gdy Tomek powiedział, że z okazji zmiany stanu cywilnego zamiana mieszkania w Budapeszcie na większe nie jest mu do szczęścia potrzebna. Warszawskie mieszkanie Tomka stało puste, raz w tygodniu wpadało do niego któreś z rodziców by podlać hodowlę kaktusów i przewietrzyć je. W Budapeszcie Tomek z Jolą mieszkali razem trzy lata. W międzyczasie wreszcie zostało oddane do użytku osiedle, na którym Jola "dostała" swoje dwupokojowe mieszkanie. Bo co to za "dostanie", skoro musiała za nie przecież zapłacić.
Gdy po tym kontrakcie wrócili do Polski, Tomek podjął pracę w ministerstwie, a Jola powróciła do pracy w poprzednim miejscu. Dwa swoje warszawskie mieszkania zamienili na domek w szeregowcu na osiedlu, na którym znajdowało się spółdzielcze mieszkanie Joli. I był to bardzo dobry pomysł, bo osiedle było raptem sześć kilometrów w linii prostej od ścisłego centrum Warszawy, wszystkie media były jak na całym osiedlu, a ogródek koło domu był raczej symboliczny i nie wymagał dużego nakładu pracy. Jak się śmiał Tomek ogródek był jakby nieco większym balkonem. Bo co to za ogród o wymiarach pięć na sześć metrów? Ot, taki większy balkon ogrodzony z trzech stron żywopłotem - od strony ulicy dość wysokim, zimozielonym, od sąsiadów takim o metrowej wysokości. Osiedle było dobrze skomunikowane z centrum miasta i bardzo szybko przestało być osiedlem niemal peryferyjnym i dookoła wyrosło kilka nowych, dużych osiedli.
W kilka lat po ślubie Tomek dostał propozycję wyjazdu na placówkę w Moskwie i choć niewątpliwie była to pod względem finansowym bardzo interesująca propozycja - odmówił. Znał Moskwę dość dobrze i pod żadnym względem nie podobała mu się. Oczywiście nikt się nie zmartwił, że Tomek nie wyraził chęci objęcia tam stanowiska - chętnych było naprawdę sporo. Obojgu było naprawdę dobrze w Warszawie. Urlopy najczęściej spędzali w Austrii, u znajomych - latem nad jeziorem w ich letnim domu, zimą - w górach.
Podczas któregoś z pobytów służbowych w Londynie Tomek spotkał jednego z kolegów, który twierdził, że była żona Tomka mieszka pod Londynem, o ile uzna się, że 80 km to jest jeszcze "pod". Podobno wyszła za mąż za urodzonego już w WB Hindusa, a może Pakistańczyka, kolega Tomka nie był pewien skąd był ród owego męża Kazi. Jak było do przewidzenia, nie odnalazła nigdy ojca swego dziecka, a tak w ogóle to dziecko zmarło nim skończyło 2 lata, więc właściwie ojciec już nie był potrzebny. Z obecnym mężem już ma trójkę dzieci, sami chłopcy. Śmiała się, że gdy jeszcze dwóch urodzi, to będą mogli grać jako jedna drużyna w hokeja, bo odstępy pomiędzy dziećmi były roczne, a pomiędzy pierwszą dwójką zaledwie 11 miesięcy. Kazię wyraźnie to bawiło, ale kolega Tomka był raczej przerażony i zgorszony. Jola słysząc tę opowieść powiedziała - ciekawe czy jak się rozpędzą to uda im się spłodzenie drużyny piłkarskiej. Niezłe zdrowie ma Kazia i sporą odporność - mnie przerażała perspektywa nawet jednego porodu.
Jola i Tomek nie zdecydowali się na posiadanie dziecka. Wpierw nadrabiali czas stracony, gdy nie byli razem, a potem stwierdzili, że już są za starzy na posiadanie dziecka, bo są już czterdziestolatkami i nim ich dziecko stanie się samodzielne oni już będą wybierać się na emeryturę. Zresztą wiele ich znajomych par nie decydowało się na posiadanie potomstwa.
Na szczęście rodzice obojga zupełnie nie wtrącali się do ich życia- obie rodziny uważały, że kwestia posiadania lub nie posiadania dzieci jest tylko i wyłącznie sprawą danego małżeństwa. Mama Joli była zachwycona swym zięciem, bo okazał się prawdziwym wielbicielem jej przetworów - nie tylko je z pełnym zapałem konsumował- pomagał też w ich produkcji. Mama Tomka miała wreszcie "kumpelkę" do biegania po różnych wystawach plastycznych i muzeach. A tatusiowie obojga prowadzili ze sobą wielce poważne wielogodzinne debaty na tematy historyczne i polityczne.
KONIEC
:)
OdpowiedzUsuń;) Krystyna
OdpowiedzUsuńNo i pięknie się skończyło :)))!
OdpowiedzUsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńMelduję, że czytanie nadrobiłam i jestem na bieżąco.
Pozdrawiam serdecznie.
A ja powolutku nadrabiam, a ciekawość mnie wykończy! :)))))
OdpowiedzUsuń