W drodze do teściów Ali Wojtek usiłował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek jadł kartofle pieczone w ognisku i wyszło na to, że albo było to tak dawno, że już nie pamięta albo wcale. Twoja mama bardzo nie lubiła takich, prymitywnych jej zdaniem, rozrywek- powiedział ojciec- więc nigdy nie jeździliśmy w takie miejsca, w których można rozpalać ognisko i na dodatek piec kartofle. I nie przypominam sobie by kiedykolwiek siedziała na kocu lub na mchu czy piasku - zawsze musiała mieć co najmniej turystyczny stołeczek pod tyłkiem a najlepiej to leżak. No i nie jakiejś polanie w lesie z brzęczącymi komarami lub innymi latającymi stworami. Na łące w pobliżu kartofliska też ani razu nie była, bo jej zdaniem na łące to były osy i muchy. Twierdziła, że ma uczulenie na jad owadów i każde ukąszenie to dla niej jest zabójcze. Zawsze była tak obficie spryskana lub wysmarowana tym odstraszaczami, że w chyba w promieniu 100 m dookoła niej było żadnych bzykających stworów. No a poza tym jej zdaniem jedzenie pieczonych kartofli to dobre tylko dla prymitywów a nie dla ludzi kulturalnych. Więc w ramach tej kultury zawsze jadaliśmy w domu tylko kartofle gotowane ewentualnie frytki.
Tato - odkąd w domach nie ma kuchni z piecem w którym się palił "żywy ogień" to raczej nie ma szans na prawdziwe pieczone kartofle - przytomnie zauważyła Marta. Ja czasem piekę w piekarniku kartofle, ale one nie są takie jak te pieczone w ognisku. A poza tym mam wrażenie, że to też kwestia gatunku kartofli - są przecież różne ich odmiany - w dobrze zaopatrzonym sklepie są co najmniej dwa gatunki, które różnią się tzw. mączystością. Ale wraz z hasłem, że wszyscy ludzie są równi wprowadzono hasło, że wszystkie kartofle też są równe, tyle że nie prawami ale właściwościami, co wcale nie jest prawdą. Jeden z naszych kolegów z podstawówki, Maciek, poszedł do technikum gastronomicznego i gdy go kiedyś spotkałam to przegadaliśmy ze trzy godziny, bo mi opowiadał o tym czego się uczy i twierdził, że postara się po tym technikum pojechać do Paryża by tam zdobywać wiedzę w jednej ze znanych szkół gastronomicznych i potem założyć własną restaurację. I pewnie wyjechał, bo nigdy go już potem nie spotkałam, a mieszkał z pół kilometra stąd. Który Maciek?- zainteresował się Wojtek. "Gruby" Maciek - doprecyzowała Marta. Chociaż w czasach licealnych był nie tyle gruby co naprawdę duży - kawał chłopa był z niego. No popatrz - a w szkole to wszyscy nauczyciele uważali, że on to do trzech nie za bardzo umie policzyć- zdziwił się Wojtek. Zresztą z tego co zapamiętałem z podstawówki to w naszej szkole faworyzowano dziewczyny i bardzo nie lubiano chłopców. A dziewczyny też tak samo rozrabiały. No ale były sprytniejsze i nigdy nie dały się przyłapać na "nieodpowiednim zachowaniu" - podsumował wrażenia Wojtek. I na dodatek miały oczy w mokrym miejscu bo na każdą zwróconą przez nauczyciela uwagę zaraz dostawały spazmów. Ty też miałaś oczy w mokrym miejscu- przypomniał Marcie Wojtek.
Ty też płakałeś - wypomniała mu Marta- i to w ostatniej klasie. Naprawdę? Wojtek płakał? - zdziwił się ojciec. Tak - przyznał się Wojtek- płakałem z bezsilności, bo wcale nie chciałem jechać z wami do Austrii, nie chciałem się rozstawać z Martą, bo ja już wtedy ją kochałem. I dlatego zaraz po skończeniu liceum przyjechałem zdawać tu na Politechnikę. Zupełnie nie wiem czemu, ale rodzicom się wydaje, że miłość jest zarezerwowana tylko dla dorosłych. A ja wtedy powiedziałem o tym tacie Marty i mieliśmy wtedy ze sobą prawdziwie męską rozmowę, potraktował mnie jak dorosłego, a mógł przecież wyśmiać. I wtedy postanowiłem, że wrócę do Polski na studia, skończę je jak najszybciej i wtedy ożenię się z Martą.
A Twoja matka się zamartwiała, że w czasach licealnych nie miałeś żadnej dobrej koleżanki- obawiała się, że masz inną orientację seksualną. Wojtek tylko roześmiał się - ciekawy jestem jakby zareagowała gdybym rzeczywiście był gejem. Ona bardzo chciała by urodziła się dziewczynka a nie chłopak. I nie jeden raz mi o tym mówiła.
Po kwadransie pobytu u teściów Ali, Marta , Wojtek i jego ojciec czuli się tak, jakby teściów Ali znali "od zawsze", zwłaszcza, że trójka Michałowych dzieciaków zaraz zaczęła ich nazywać ciocią i wujkiem a gospodarze nie traktowali ich jak obcych gości ale jak rodzinę.Teść zaraz wraz z trójką dzieciaków oprowadził ich po swym "niewielkim królestwie" i bardzo pomagał mu w tym Mirek, który już całkiem nieźle mógł opowiedzieć jak funkcjonuje szklarnia, czym zadziwił Wojtkowego ojca. Pareczka zaraz uczepiła się cioci Marty - dziewczyneczka już opanowała wymowę litery "r", jej brat bliźniak jeszcze nie, ale zdaniem pediatry to było normalne i wszystko w porządku- dziewczynki z reguły rozwijają się nieco szybciej w tej dziedzinie. Jako typowa "kobieta" mała Irunia zaraz dostrzegła, że Marta ma ładny pierścionek, a Marta odnotowała w głowie, by na następne spotkanie z dziećmi przygotować dla małej jakąś dziecięcą biżuterię. Mały Mareczek chodził jak cień za starszym bratem a oni obaj nie odstępowali na krok dziadka.
Gdy Ala i Marta na chwilę zostały same Marta powiedziała - masz naprawdę fajnych teściów.Oni cię po prostu adoptowali i gołym okiem widać, że Michała również. I zobacz - mój teść i twój już się zakolegowali. Ja to się zawsze czuję u teściów jak księżniczka - i tak jest od pierwszej chwili, gdy tu pierwszy raz przyjechałam z ich synem - powiedziała Marta. Wiedzieli, że on ma świra na moim punkcie i że zawsze się ze mną dogaduje. Oni mnie chyba wtedy pokochali i tak im zostało, są dla mnie znacznie lepsi niż moi rodzice. I choć miałam duszę na ramieniu, nim wyszłam za Michała przywiozłam go do nich, bo uważałam, że skoro chcę Mirkowi zafundować ojca, to jego dziadkowie powinni go poznać nim za niego wyjdę. A oni to w pełni docenili. A gdy lepiej poznali Michała to też go pokochali. Gdy rodziłam pareczkę to był przy mnie Michał, a gdy już było po wszystkim to przyjechali teściowie z Mireczkiem. I wtedy teść powiedział, że teraz to wszyscy jesteśmy jedną rodziną . I że los tak widocznie chciał. I podobnie jak ty oni są zdania, żeby o tym, że pod względem genetycznym Michał nie jest jego ojcem, Mirek dowiedział się dopiero wtedy, gdy już będzie dorosłym człowiekiem. A o was to moi teściowie wiedzą od dawna, bo Michał opowiadał o Wojtku gdy jeszcze był jego promotorem. I "teście" bardzo chcieli was poznać, bo nie często Michał pochlebnie się wyraża o swoich magistrantach. Teść mówi, że ja to chyba przyciągam określony "gatunek" ludzi.
Na końcu ogrodu był, jak to nazwał teść Ali, grill wielozadaniowy. Można było piec na rusztach- były dwa, na różnych poziomach i można je było również zdjąć a wtedy można było piec coś w żarze , czyli tak jak się zwykle piecze kartofle. W pobliżu był schowek na grillowe akcesoria, maty do siedzenia na trawie oraz składane drewniane stołeczki, a całe miejsce można było w razie potrzeby "ogrodzić" składanym parawanem by je chronić przed wiatrem. Dzieci już dobrze wiedziały do którego miejsca wolno im podejść gdy działa grill - było ono oznaczone czerwonymi ceramicznymi płytkami. Ojej, jakie to super miejsce - zachwyciła się Marta. No to mam nadzieję, że będziecie tu wszyscy państwo naszymi częstymi gośćmi - ucieszył się pan domu. Latem to robimy tu zadaszenie żeby dzieci miały nieco cienia bo jabłonki nie dają dużo cienia, poza tym krążą przy nich osy i inne zapylacze więc lepiej by dzieciaki nie bawiły się pod takimi drzewami.
Ten dom i ogród są zapisane testamentem na Mirka- jako nasz biologiczny wnuczek należy do tzw. pierwszej grupy, a więc nie płaci podatku. Doradził nam tak dobry prawnik. A do czasu jego pełnoletności będzie tym zawiadywał Michał. Ale mam nadzieję, że jeszcze trochę pożyjemy, bo staramy się dbać o siebie. I każdy weekend jest dla nas świętem, bo wtedy zawsze mamy u siebie dzieciaki. Nie da się ukryć,że byłoby jeszcze milej gdyby tu były stale, ale jestem realistą i wiem jak wyglądają dojazdy i powroty do Warszawy, a poza tym tu tylko jest podstawówka a i to chyba nie najlepsza, bo wielu rodziców wozi dzieciaki do Warszawy. Rano korki w stronę Warszawy, po 17,00 korki na wyjeździe z Warszawy. No i dochodzą różni działkowicze i w weekendy też są w określonych godzinach korki. I, choć żal, to zastanawiamy się nad sprzedaniem domu i przeprowadzenie się do Warszawy. Za ten dom i ogród, to jak na dziś, mógłbym coś kupić blisko nich. W każdym razie w granicach Warszawy- może na Ursynowie. Muszę o tym pomyśleć. A może ktoś będzie chciał się zamienić. Najchętniej kupiłbym jakiś domek.
Wojtek uśmiechnął się - to chyba, że jakiś do remontu - wtedy jest szansa, że będzie miał dość dobrą lokalizację. Bo te wszystkie nowe są budowane szalenie daleko od centrum, poza tym całymi latami kuleje infrastruktura, bo bardzo długo nie ma na tych terenach niczego a poza tym to one są wielkości w sam raz dla dużego psa. A ceny takie, że człowiek szczypie się w policzek, by się upewnić, że to nie jest koszmarny sen a rzeczywistość. My też chcieliśmy kupić domek jednorodzinny , bo takie zbudowano na Ursynowie. Ceny powalające, domki małe. I w końcu mieszkamy na starym osiedlu WSM na Mokotowie i mamy cztery pokoje z kuchnią, wszystkie sklepy, lekarzy itp. Marta ma mieszkanie na Ursynowie i je wynajmuje, a ja swoje, które właśnie niedawno było do odbioru zamieniłem z przyjacielem na jego mieszkanie, które będzie za rok do odbioru na Ursynowie. I wiem, że teraz trzeba bardzo uważać nim się przystąpi do jakiejś spółdzielni, bo wielu deweloperów plajtuje i ludzie latami nie mogą odzyskać pieniędzy, bo pierwszeństwo w odzyskiwaniu pieniędzy mają firmy państwowe a nie osoby prywatne. A deweloperzy są z reguły zadłużeni w wielu państwowych firmach a ponadto mają niemiły zwyczaj kupowania materiałów przecenionych, nie pełnowartościowych. Podobno funkcjonuje takie powiedzenie, że jak się nie ma pieniędzy to najlepiej się zabrać za budowanie domów, a pieniędzy nie zabraknie.
Ooooo, dobrze, że mi pan o tym mówi, bo już się zacząłem rozglądać. To bardzo istotna dla mnie wiadomość. A jakieś uczciwe spółdzielnie to jeszcze istnieją na Ursynowie? Oczywiście - istnieją. Tyle tylko, że dość wolno budują ale jak się komuś nie pali ziemia pod stopami to warto zaczekać. Można też zainteresować się kto buduje "Miasteczko Wilanów". Tyle tylko, że na tym Miasteczku Wilanów to ja widziałem same dziwne mieszkania. Może po prostu miałem pecha. Poza tym jest kilka firm, które oferują do sprzedaży różne domy, najczęściej już starsze, ale jeśli nie ma pośpiechu to wtedy jest szansa by coś dość ciekawego znaleźć. Kolega przymierzał się do kupna domu w Aninie, ale on był razem z ogrodem, a jego ogród nie interesował. I ostatnio sporo się wybudowało nowych osiedli w Piasecznie. Ale w Piasecznie jakiś niemota zaprojektował kilka domków jednorodzinnych w dość niemiłym miejscu, do którego dochodzi obrzydliwa woń z oczyszczalni ścieków, która co prawda jest dość daleko a smród zapewne dochodzi co prawda nie codziennie, ale wtedy gdy wieje wiatr od strony oczyszczalni. I chyba warto popatrzeć co się dzieje w Konstancinie, bo tam jest sporo placów właściwie z ruinami. Tyle tylko, że tam to nawet ruiny są drogie,bo każda ruina stoi na bardzo dużym terenie. Na moje oko to tam są takie te place, że mogłyby stać swobodnie dwa domy jednorodzinne i każdy miałby i tak sporo koszenia trawy i strzyżenia ewentualnie żywopłotu. To jednak jest znacznie bliżej i droga dojazdowa jest mniej obciążona. Z tym, że nie mam pojęcia jak tam wygląda z zaopatrzeniem. Pewnie wszystko się wozi z Warszawy. A czasem są prawdziwe okazje na Starej Sadybie lub Wilanowie. Z tym, że i na Wilanowie i Sadybie to mogą być domy nie podłączone do sieci miejskiej, bo gdy była akcja ich podłączania nie wszyscy mieli na to pieniądze. A podłączali wtedy do elektrociepłowni i jeśli ktoś nie miał aktualnie pieniędzy mógł wziąć pożyczkę z banku- jedni brali, inni nie. Może nie mogli z jakichś względów dostać pożyczki. Jak się ma gdzie na razie mieszkać to można spokojnie się rozejrzeć. Jeśli idzie o Piaseczno, to niezłym rozwiązaniem jest "wdepnięcie" raz na jakiś czas do Auchan, bo tam często wiszą ogłoszenia o domach na sprzedaż. A z tyłu, za tym marketem to buduje się osiedle domów jednorodzinnych i często ktoś rezygnuje z jakichś względów i chce sprzedać na wpół wybudowany dom, bo zapewne się przeliczył i ma za mało pieniędzy. Nie byłem tam, wiem o tym osiedlu tylko dlatego, że jeden z moich klientów tam się budował i narzekał, że ma w domu jakiś słup ceglany i nie bardzo wiadomo po co. Ale nie zgłębiałem tematu, bo nie po to facet do mnie trafił. Ja myślę, że nieźle jest wpierw przejrzeć ogłoszenia w gazetach, pojechać w kilka miejsc by się zorientować w cenach itp. a potem nawiązać kontakt z którąś agencją nieruchomości i sprecyzować swoje wymagania, żeby szukali. A potem pójść oglądać razem z jakimś rzeczoznawcą.
Panie Wojtku - powiedział pan, że za rok będzie pan miał mieszkanie na Ursynowie. I co pan zamierza z nim zrobić? To może ja bym od pana kupił to mieszkanie albo je wynajmował? Bardzo małe to mieszkanie? Wojtek uśmiechnął się - zaraz panu pokażę jego plan - to są trzy pokoje z kuchnią, łazienka, WC i "karcer", który w nomenklaturze projektanta ma ksywkę "pokój dziecinny" a jest, przynajmniej na planie, rodzajem wnęki bez okna i drzwi. Nazwałem to pomieszczenie karcerem bo to raptem cztery metry kwadratowe powierzchni. No i jest to nie dom z fabryki domów a normalny, z cegły. I jest w bloku czteropiętrowym, II piętro bez windy. Uważam, że nazwanie takiego pomieszczenia pokojem jest zwykłym nadużyciem. W moim pojęciu pokój to pomieszczenie, które ma okno i drzwi, a tu brak tych elementów.
c.d.n.
Podobało się🙂
OdpowiedzUsuń