Marta po rozmowie z Andrzejem powiedziała do męża - no nie wiem. Tak naprawdę jakoś nie mam ochoty by się gdziekolwiek stąd przeprowadzać i mieszkać razem z rodzicami w jednym budynku. Bo miłość do taty i mamy to jedna sprawa, ale jakoś wcale nie mam ochoty by być z nimi do końca życia pod jednym dachem. Jestem zadowolona, że mieszkają blisko, ale nie pragnę wcale byśmy mieszkali w jednym budynku. Poza tym jakoś nie marzę o tym by dbać o żywopłot, klatkę schodową i chodnik koło domu. Bo o ten kawałek chodnika przylegający do posesji musi dbać właściciel. Andrzeja jak na razie to nie obchodzi ani chodnik, ani żywopłot bo wszystko to należy do właściciela posesji, a jest nim jego ojciec. Andrzej jest tylko lokatorem, który potem będzie spadkobiercą, bo testament już jest spisany. Wszystkie sprawy dotyczące posesji "wiszą" na jego rodzicach. A co ty o tym myślisz? Mam podejrzenie, że Andrzej sobie z tego nie zdaje sprawy, bo on tam funkcjonuje nieco na zasadzie świętej krowy - dzieciaki też są bardziej na głowie jego rodziców niż na głowie jego i Maryli. No ale jego rodzice są szczęśliwi, że on wreszcie jest razem z nimi a Lena to tylko mglista przeszłość.
Wojtek uśmiechnął się - myślę, tak samo jak ty. A dodatkowo to myślę, że stąd masz świetny dojazd do pracy nie tylko samochodem ale i w razie czego też komunikacją miejską. I tu mamy do sklepu raptem 150 metrów i nic nas nie obchodzą schody i podwórko i chodnik. I tu mamy parking, a jeśli ten dom nie ma podwórka to ciekawe gdzie stałyby trzy samochody, bo tam wszędzie są wąziutkie uliczki i nie ma ani kawałka parkingu. Bo większość albo ma garaż albo parkuje na podwórku lub ogródku. Marta uśmiechnęła się - wiedziałam, że mogę w tej sprawie na ciebie liczyć. Ja zaraz opowiem tacie w skrócie o co w tym wszystkim biega i jak znam tatę i życie to zaraz usłyszę, że jestem mądrą dziewczynką.
Marta zaraz zatelefonowała do swego taty, w skrócie przedstawiła całą sytuację i oczywiście tak jak przewidywała usłyszała, że mądra z niej dziewczynka. Potem zatelefonowała do Andrzeja informując go, że jej rodzice nie są zainteresowani przeprowadzką w inne miejsce, bo przecież tu Patrycja ma swoją kwiaciarnię a do wieku emerytalnego jeszcze jej ładnych parą lat brakuje - tu to nawet na jednej nodze może doskakać w 10 minut z domu do swego miejsca pracy. I w związku z tym oni dziś nie przyjadą do nich na oglądanie owego domu - po prostu sprawa nieaktualna.
No szkoda - naprawdę szkoda- wyjęczał w słuchawkę Andrzej. Zupełnie zapomniałem o tym, że Pati jeszcze pracuje i że ma swoje miejsce pracy tuż koło domu. Zaraz powiem tacie, żeby nie zamawiał tego swojego znajomego rzeczoznawcy. I dam tej kobiecinie znać, żeby sama szukała chętnych na ten dom. I jestem wielce niepocieszony, że nie będziecie blisko nas mieszkać. No ale moglibyście do nas dziś wpaść na jakąś kawusię. Ja idę dziś na nockę.
No to się lepiej nieco prześpij przed dyżurem, bo może ci się trafić jakieś krojenie - doradziła Marta. Masz szczęście, że nie jesteś chirurgiem- ortopedą, bo słyszałam, że dziś jest masa połamanych rąk i nóg, bo po dwóch dniach odwilży chwycił jednak mróz. Mnie to zawsze dziwią takie wiadomości, bo przecież póki co to jest styczeń a nie lipiec, więc chyba dość łatwo przewidzieć, że może być ślisko i ludziska będą sobie łamać nogi i ręce. Jak tak bardzo za nami tęsknisz to możesz po drodze do szpitala wpaść do nas na kawę i wziąć sobie do szpitala migdały w czekoladzie.
Oooo, a gdzie je kupiłaś? - spytał. Migdały to kupiłam w L'Eclercu , obrałam ze skórki i zalałam je czekoladą - uzależniająca przekąska, jak dla mnie - wyjaśniła Marta. Dam ci przepis i mama lub Maryla je zrobią bez trudu. W waszym Carrefour też na pewno są migdały. To ja za chwilę do was wpadnę - stwierdził Andrzej - coś u mnie za wesoło i za głośno się dziś zrobiło, bo jakiś koleżka tu zawitał do Piotrka. Nooo, to wpadnij, u nas cisza i spokój, będziesz mógł Misię pomiziać - zapewniła go Marta.
Nim minęło pół godziny przyjechał Andrzej. Pierwsze co powiedział po wejściu, że niestety jest ślisko, ale właśnie minął pana dozorcę, który posypywał podwórko piaskiem, no ale na Sadybie jest znacznie gorzej niż tu, bo tam z natury rzeczy jest więcej wilgoci bo jeziorko i Wisła są tuż, tuż i nikt nie posypuje uliczek piaskiem - chodniki to są z grubsza "ogarnięte" bo każdy z właścicieli musi posypać chodnik koło swojej posesji i chyba ludziom brakuje wyobraźni lub piachu by sypnąć też na jezdnie.
No właśnie - to są te rozkosze posiadania własnego domu- każdy musi zadbać o chodnik przylegający do posesji i pół szerokości jezdni, jeśli ma vis a vie swej posesji drugi zamieszkany dom - stwierdziła beznamiętnym tonem Marta. A wy chyba mieliście tam jakiegoś wynajętego człowieka i co? - funkcjonuje czy nie? Andrzej skrzywił się - czasami, jeśli nie zapije za bardzo to funkcjonuje. Tata teraz co wieczór wychodzi bardzo późnym wieczorem i posypuje chodnik i pół jezdni. Jeśli nie popada w nocy to jest rano w porządku. Umówiliśmy się wszyscy na uliczce, że po prostu rano jeśli pijaczyna zaśpi to nie będziemy zgłaszać do administracji osiedla i ten kawałek do głównej ulicy każdy jakoś pokona- po prostu trzeba nieco wcześniej się rano wygrzebać i raczej nie ruszać z piskiem opon.
Nim Andrzej wybrał się do kliniki wrócił ojciec Wojtka - był nieco zdenerwowany, bo nieomal na jego oczach rozbił się samochód wpakowując się na tory tramwajowe. No nie wiem, jak on to zrobił, bo wcale nie jechał szybko - dziwił się ojciec. Ale wyobrażam sobie jacy będą szczęśliwi ci co aktualnie jechali w naszą stronę tramwajem, bo nim przyjedzie policja, nim wszystko "obadają" to minie sporo czasu. Nie zatrzymywałem się bo nic nie pomogę a na dodatek to nie lubię oglądać skutków wypadku.
No to będę wredny i powiem, że bardzo się cieszę, że nie robiłem specjalizacji w chirurgi na ortopedii i że nie pracuję w pogotowiu ratunkowym - oświadczył Andrzej. Aż tak żelaznych nerwów to ja nie mam- stwierdził Andrzej. Chociaż nie da się ukryć, że czasem bywam po otworzeniu pacjenta mocno i to bardzo mocno zaskoczony tym co widzę i- co zawsze mnie dziwi nie jest to pacjent z ostrego dyżuru, a taki wytypowany do skądinąd rutynowego zabiegu. Ty Martuniu też mnie nieco zaskoczyłaś - przed otwarciem cię byłem pewny, że twój wyrostek czeka na mnie grzecznie na swoim miejscu. No ale wiedziałeś gdzie mógł się schować i go znalazłeś i byłam tak miłą pacjentką, że nawet się nie rozlał - śmiała się Marta. Noooo, całe szczęście, bo wtedy zdarza się, że pacjent niestety może tego nie przeżyć. Ja nie za bardzo mogę pojąć dlaczego tak wielu pacjentów lekceważy ból.
Marta spojrzała na niego jak na głupiego i powiedziała - to proste- primo jeśli pacjentem jest facet to jak amen w pacierzu od dziecka mu wmawiano, że mężczyzna musi być twardy a nie wpadać w histerię z byle bólu, a secundo - spróbuj tak zwanie "z marszu" dostać się do jakiegoś lekarza albo udaj się na pogotowie ratunkowe, gdzie pierwszeństwo mają ci przywiezieni karetką, umierający z powodu niewydolności serca lub wykrwawiający się bo mają otwartą ranę. Pominę milczeniem fakt, że zdarza się na szpitalnych izbach przyjęć sytuacja typu "Jaś nie doczekał" i pacjent spokojnie po kilku godzinach czekania odchodzi w nicość. A poza tym wiedza medyczna, taka nawet dość podstawowa, jest w tym kraju rzadkością. Tak teoretycznie to każdy posiadający prawo jazdy powinien cośkolwiek kumać w tym temacie, ale nie przypominam sobie bym się czegokolwiek z okazji kursu nauczyła. Na przykład zmienianie koła to ogarnęłam tylko teoretycznie, podobnie jak udzielanie pierwszej pomocy. Raz to nawet jakiś dziesięciominutowy filmik nam pokazali na tę okoliczność. Cała moja "wiedza medyczna" pochodziła z zakupionych i przeczytanych książek. No ale nie każdy się wszak medycyną interesuje.
Andrzej wpatrywał się w Martę a potem powiedział do Wojtka - Marta to ma więcej jaj niż niejeden facet i natychmiast się zreflektował mówiąc -przepraszam, to nieco ordynarnie zabrzmiało, ale kocham to w niej. Jest czasami do bólu trzeźwa. Ojciec Wojtka zaczął się śmiać, a Marta powiedziała- odebrałam to jako komplement, mogę być babą z jajami. To lepsze niż słodka idiotka. A znam takich kilka.
Andrzej zerknął na zegarek i powiedział - będę się już gubił, zrobię dziś nieco wcześniej obchód. Marta wręczyła mu nieduże pudełko i powiedziała - masz tu "ciuciu od posiadaczki jaj"- przepis jak to zrobić jest wewnątrz przymocowany do wieczka pudełka. Jest to tak proste, że nawet chirurg by to zrobił.
Tego wieczoru Marta z Wojtkiem ustalili, że jednak zdecydują się na posiadanie dziecka. Następnego dnia Marta miała termin wizyty lekarskiej. Po wizycie Wojtek stwierdził, że "jej" lekarz to szalenie sympatyczny a jednocześnie rzeczowy facet. Późno wieczorem Wojtek zatelefonował do Andrzeja, który miał na szczęście całkiem spokojny dyżur - nie było bowiem ciężkich stanów pooperacyjnych, nie było też dyżuru oddziału chirurgicznego, więc sobie "bracia" długo i spokojnie rozmawiali. Nim skończyli rozmawiać Marta już spała.
W lipcu okazało się, że starania o posiadanie dziecka zostały uwieńczone sukcesem, a pierwsze USG wykazało, że jest jeden zarodek i że wynika z USG, że wszystko przebiega prawidłowo. Cała rodzina plus najbliżsi przyjaciele byli szalenie przejęci sprawą a Wojtek gdyby tylko mógł to by wciąż nosił Martę na rękach. Ojciec Wojtka nieomal nie wpuszczał Marty do kuchni i bardzo dokładnie wypytywał się na co Marta ma ochotę, a poza tym zapowiedział, że on osobiście zorganizuje wyprawkę niemowlęcą. Rodzice Marty oświadczyli, że oni zajmą się zorganizowaniem wyposażenia typu wózek, łóżeczko itp. Marta swojemu szefowi "puściła farbę" i powiedziała, że jest w ciąży. Szef był zdumiony, bo pamiętał, że gdy jego żona była w tym stanie to bez przerwy miała torsje i to niemal od pierwszego dnia ciąży i właściwie większość czasu była na zwolnieniu lekarskim. A że z natury był bardzo życzliwym człowiekiem ciągle dbał o to by Marta nie przebywała zbyt długo w miejscu gdzie były różne chemikalia, gdy tylko była lepsza pogoda starał się prowadzić dyskusje zawodowe z Martą spacerując z nią po przyzakładowym podwórku. W końcu koledzy z pracy domyślili się, że Marta jest w odmiennym stanie i mieli nową "rozrywkę" w postaci wróżenia jakiej płci będzie dziecko.
Ciążę Marty przeżywali też przyjaciele - Andrzej oddał Martę pod opiekę swego kolegi który był lekarzem położnikiem. Wszyscy szalenie byli zdumieni i zdegustowani faktem, że Marta wciąż sama prowadzi samochód, ale Marta tłumaczyła wszystkim, że: po pierwsze to się świetnie czuje, po drugie do i z pracy jeździ poza porą największego natężenia ruchu ulicznego no i nie jest to trasa bardzo popularna, poza tym jest to blisko. Ona wyjeżdża z domu tuż przed dziewiątą rano, z pracy wyjeżdża już po siedemnastej , a duży ruch na tej trasie jest pomiędzy 7,30 a 8,00 rano. Praktycznie w tej okolicy tylko ich firma pracuje od 9,00 do 17,00. Poza tym Marta nigdy nie jeździła i nadal nie jeździ "po wariacku".
Tata Marty zauważył, że Misia chyba wie, że w brzuchu Marty jest jakiś "lokator"- układała się na kolanach Marty zawsze tak, by jedno jej ucho przylegało dokładnie do brzucha Marty. A gdy Marta kładła się na kanapie Misia też zawsze kładła się tak, by jednym uszkiem "podsłuchiwać". Lekarz prowadzący ciążę Marty był bardzo zadowolony - Marta bardzo o siebie dbała, właściwie się odżywiała, nie przybrała zbyt dużo na wadze. Przy USG, w którym można było z dużym prawdopodobieństwem rozpoznać płeć dziecka, Marta, ku zdumieniu lekarza, pielęgniarki i własnego męża stwierdziła, że jeżeli z dzieckiem jest wszystko w porządku to ona nie chce zawczasu poznać jego płci- przecież to wszystko jedno jakiej płci będzie dziecko - ważne by było zdrowe i dobrze zniosło trudy porodu- przecież oboje będą je kochać niezależnie od tego jakiej będzie płci. A ubranka niemowlęce są kupione białe i bardzo jasno beżowe, bo jej się nie podobają ani różowe ani niebieskie, sygnalizujące płeć dziecka. A wózek jest w bardzo ciemnym zielonym kolorze, łóżeczko ma naturalny kolor drewna a pościel i kocyki są w jasnej delikatnej zieleni lub w jasnym beżu i bieli.
Marta kilka dni przed wyliczonym terminem rozwiązania wzięła zwolnienie lekarskie, że z natury była bardzo punktualna urodziła w dniu, który wyliczył lekarz. Jak sama stwierdziła nie była to rzecz lekka i przyjemna i po ośmiu godzinach dużego trudu na świat wychynęła, tak bardzo przez Wojtka pożądana, dziewczynka. Marta nie chciała by przy porodzie był Wojtek, ale zgodziła się na obecność.....Andrzeja. Wojtek w czasie porodu był "zakamuflowany" w pokoju lekarskim, a gdy Marta i dziecko zostały odwiezione do przydzielonego im pokoju to od tego momentu aż do opuszczenia szpitala był razem z nimi Wojtek. W domowe pielesze po swe "skarby" przyjechał ojciec Wojtka, a w domu czekali na nich rodzice Marty.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz