środa, 23 października 2024

Córeczka tatusia - 164

 Marta po rozmowie z Andrzejem powiedziała  do męża - no  nie wiem. Tak naprawdę jakoś nie  mam ochoty by  się gdziekolwiek stąd przeprowadzać i mieszkać  razem z  rodzicami w jednym budynku. Bo miłość do taty i mamy to jedna sprawa,  ale jakoś  wcale  nie mam ochoty  by  być z nimi do końca  życia pod jednym  dachem.   Jestem zadowolona, że mieszkają  blisko, ale  nie pragnę  wcale  byśmy  mieszkali w jednym budynku. Poza  tym jakoś  nie marzę o tym  by dbać o żywopłot, klatkę  schodową i chodnik koło domu. Bo o ten kawałek  chodnika przylegający do posesji musi dbać  właściciel. Andrzeja jak  na razie  to nie obchodzi ani chodnik, ani żywopłot bo wszystko to należy  do właściciela posesji, a jest  nim jego ojciec. Andrzej jest tylko lokatorem, który potem będzie  spadkobiercą, bo testament  już jest spisany. Wszystkie  sprawy dotyczące posesji "wiszą" na jego rodzicach. A co ty o tym  myślisz?  Mam podejrzenie, że  Andrzej sobie   z tego nie  zdaje  sprawy, bo on tam  funkcjonuje nieco na  zasadzie świętej krowy - dzieciaki też są bardziej  na głowie  jego rodziców  niż na głowie jego i Maryli. No ale jego rodzice są szczęśliwi, że on  wreszcie  jest razem z nimi a Lena to tylko mglista przeszłość.

Wojtek uśmiechnął się - myślę,  tak  samo jak  ty. A dodatkowo to  myślę, że  stąd  masz świetny  dojazd  do pracy  nie tylko samochodem  ale i w razie  czego też komunikacją miejską. I tu mamy do sklepu raptem 150 metrów i nic  nas  nie obchodzą schody i podwórko i chodnik. I tu mamy parking, a jeśli ten dom nie  ma podwórka to ciekawe  gdzie  stałyby trzy samochody, bo tam  wszędzie  są wąziutkie  uliczki i nie ma  ani kawałka  parkingu. Bo większość  albo ma garaż  albo parkuje  na podwórku lub  ogródku. Marta uśmiechnęła  się - wiedziałam, że mogę  w tej  sprawie na  ciebie liczyć. Ja  zaraz opowiem tacie  w skrócie o co w  tym  wszystkim biega i jak  znam  tatę i życie to zaraz  usłyszę, że jestem mądrą  dziewczynką. 

Marta zaraz  zatelefonowała do swego  taty, w skrócie  przedstawiła całą  sytuację i oczywiście tak jak przewidywała usłyszała, że mądra  z niej  dziewczynka. Potem zatelefonowała  do Andrzeja informując  go, że jej rodzice  nie  są  zainteresowani przeprowadzką w inne  miejsce, bo przecież  tu Patrycja ma swoją kwiaciarnię a do wieku emerytalnego jeszcze jej ładnych  parą lat brakuje - tu to nawet na jednej nodze  może  doskakać w 10 minut z domu  do swego  miejsca pracy.  I w  związku  z tym oni  dziś nie przyjadą do nich na oglądanie owego  domu - po prostu sprawa nieaktualna. 

No szkoda - naprawdę szkoda- wyjęczał w  słuchawkę Andrzej.  Zupełnie  zapomniałem o  tym, że  Pati jeszcze pracuje i że ma swoje  miejsce  pracy tuż koło  domu.  Zaraz powiem tacie, żeby nie  zamawiał tego swojego znajomego rzeczoznawcy. I dam tej kobiecinie  znać, żeby sama  szukała chętnych na ten  dom. I jestem wielce niepocieszony, że nie  będziecie blisko nas   mieszkać. No ale moglibyście do nas dziś wpaść na jakąś kawusię. Ja idę dziś na nockę. 

No to  się lepiej nieco prześpij przed  dyżurem, bo może  ci  się trafić jakieś krojenie - doradziła Marta. Masz szczęście, że nie jesteś chirurgiem- ortopedą, bo słyszałam, że dziś jest masa połamanych rąk i nóg, bo po dwóch  dniach odwilży chwycił jednak mróz. Mnie to zawsze  dziwią takie wiadomości, bo przecież póki co to jest  styczeń  a nie lipiec, więc chyba dość łatwo przewidzieć, że może być ślisko i ludziska  będą sobie łamać nogi i ręce. Jak tak bardzo za nami tęsknisz  to możesz po drodze do szpitala wpaść do nas na kawę i wziąć sobie  do szpitala  migdały w czekoladzie. 

Oooo, a gdzie je kupiłaś? - spytał.  Migdały to kupiłam w L'Eclercu , obrałam  ze skórki i  zalałam je czekoladą -  uzależniająca przekąska, jak dla mnie - wyjaśniła  Marta. Dam ci przepis i mama lub Maryla  je  zrobią bez trudu. W waszym Carrefour też na pewno  są migdały.  To ja za chwilę do was  wpadnę - stwierdził Andrzej - coś u  mnie  za wesoło i za głośno się dziś  zrobiło, bo jakiś koleżka  tu zawitał do Piotrka.  Nooo, to wpadnij, u nas  cisza i spokój, będziesz  mógł Misię pomiziać - zapewniła go Marta.

Nim minęło pół godziny przyjechał  Andrzej.  Pierwsze co powiedział po wejściu, że niestety jest ślisko, ale właśnie minął pana dozorcę, który  posypywał podwórko piaskiem, no ale na Sadybie  jest znacznie gorzej  niż tu, bo tam  z natury  rzeczy jest więcej wilgoci bo jeziorko i Wisła  są tuż, tuż i  nikt nie posypuje uliczek piaskiem - chodniki to są  z grubsza  "ogarnięte"  bo każdy z właścicieli  musi posypać  chodnik koło swojej posesji i chyba ludziom brakuje wyobraźni  lub  piachu by sypnąć  też na jezdnie.  

No właśnie - to są te  rozkosze posiadania własnego domu- każdy musi  zadbać o chodnik przylegający  do  posesji i pół szerokości jezdni, jeśli ma  vis a vie  swej posesji drugi zamieszkany dom - stwierdziła beznamiętnym tonem Marta.  A wy chyba mieliście tam jakiegoś  wynajętego człowieka  i  co? - funkcjonuje  czy  nie? Andrzej skrzywił się - czasami, jeśli nie  zapije  za bardzo to funkcjonuje. Tata teraz co wieczór wychodzi bardzo późnym wieczorem i posypuje chodnik i pół jezdni. Jeśli nie popada w nocy to jest rano w porządku. Umówiliśmy się wszyscy na uliczce,  że po prostu rano jeśli pijaczyna  zaśpi to nie  będziemy  zgłaszać do administracji osiedla i ten kawałek do głównej ulicy każdy jakoś pokona- po prostu trzeba  nieco wcześniej się rano wygrzebać i raczej  nie  ruszać z piskiem opon. 

Nim Andrzej wybrał  się do kliniki wrócił ojciec Wojtka - był nieco zdenerwowany, bo nieomal na jego  oczach  rozbił się samochód wpakowując  się na tory tramwajowe. No nie  wiem, jak on  to zrobił, bo wcale nie jechał szybko - dziwił się ojciec. Ale wyobrażam sobie jacy będą szczęśliwi ci co aktualnie jechali w naszą stronę tramwajem, bo nim przyjedzie policja, nim wszystko "obadają" to minie sporo czasu.  Nie zatrzymywałem się bo nic nie pomogę a na dodatek to nie lubię oglądać  skutków wypadku. 

No to będę wredny i powiem, że bardzo  się cieszę, że nie robiłem  specjalizacji w chirurgi na ortopedii i że nie pracuję w pogotowiu ratunkowym - oświadczył Andrzej. Aż  tak żelaznych  nerwów to ja nie mam- stwierdził Andrzej. Chociaż nie  da  się ukryć, że czasem bywam po otworzeniu pacjenta mocno i to bardzo mocno zaskoczony  tym co widzę i- co zawsze  mnie  dziwi nie jest to pacjent z ostrego dyżuru, a taki wytypowany  do skądinąd  rutynowego  zabiegu.  Ty Martuniu też mnie  nieco zaskoczyłaś - przed otwarciem  cię  byłem pewny, że twój wyrostek czeka na mnie  grzecznie na  swoim  miejscu.  No ale wiedziałeś gdzie  mógł  się  schować i go znalazłeś i byłam  tak miłą pacjentką, że nawet się nie rozlał - śmiała się Marta.  Noooo, całe  szczęście, bo wtedy zdarza  się, że pacjent niestety może tego nie przeżyć. Ja  nie  za bardzo  mogę pojąć dlaczego tak wielu pacjentów lekceważy ból. 

Marta  spojrzała na niego jak na  głupiego i powiedziała - to proste- primo jeśli pacjentem jest  facet to jak  amen w pacierzu od  dziecka mu wmawiano, że mężczyzna musi  być twardy a nie  wpadać  w histerię  z  byle bólu, a  secundo - spróbuj  tak  zwanie "z marszu" dostać  się do jakiegoś lekarza albo udaj się na pogotowie ratunkowe, gdzie pierwszeństwo mają ci przywiezieni karetką, umierający z powodu niewydolności serca lub wykrwawiający  się bo mają otwartą ranę. Pominę  milczeniem  fakt, że zdarza  się na szpitalnych izbach przyjęć sytuacja typu "Jaś nie  doczekał" i pacjent spokojnie po kilku godzinach  czekania odchodzi w nicość. A poza  tym wiedza  medyczna, taka nawet dość podstawowa, jest w tym kraju rzadkością. Tak teoretycznie to każdy posiadający prawo jazdy powinien cośkolwiek kumać  w tym temacie, ale nie przypominam  sobie  bym się czegokolwiek z  okazji kursu nauczyła. Na przykład zmienianie koła   to  ogarnęłam  tylko teoretycznie, podobnie jak udzielanie pierwszej pomocy.  Raz  to nawet jakiś dziesięciominutowy  filmik  nam pokazali na tę okoliczność.  Cała  moja "wiedza medyczna" pochodziła z zakupionych i przeczytanych książek. No ale nie każdy się  wszak medycyną interesuje.

Andrzej wpatrywał się w  Martę a potem powiedział do Wojtka - Marta to ma więcej jaj niż niejeden facet i natychmiast się zreflektował mówiąc -przepraszam, to nieco ordynarnie zabrzmiało, ale kocham to w  niej. Jest  czasami do bólu trzeźwa. Ojciec  Wojtka zaczął się śmiać, a  Marta powiedziała- odebrałam to jako komplement, mogę  być  babą  z jajami. To lepsze niż  słodka  idiotka. A znam takich kilka.

Andrzej zerknął na  zegarek i powiedział - będę się  już gubił, zrobię  dziś  nieco  wcześniej obchód. Marta wręczyła  mu nieduże pudełko i powiedziała - masz tu "ciuciu  od posiadaczki jaj"- przepis  jak to zrobić jest wewnątrz przymocowany do wieczka  pudełka. Jest to tak proste, że nawet chirurg by to zrobił.

Tego wieczoru Marta  z Wojtkiem ustalili, że  jednak zdecydują  się  na  posiadanie  dziecka. Następnego  dnia Marta miała termin wizyty lekarskiej.  Po wizycie Wojtek stwierdził, że "jej" lekarz to szalenie  sympatyczny a jednocześnie rzeczowy   facet. Późno wieczorem Wojtek zatelefonował do Andrzeja, który miał na  szczęście  całkiem spokojny dyżur - nie  było bowiem ciężkich stanów pooperacyjnych, nie  było też  dyżuru oddziału chirurgicznego, więc sobie "bracia" długo i  spokojnie rozmawiali. Nim skończyli rozmawiać Marta już spała. 

W lipcu okazało się, że starania o posiadanie dziecka  zostały uwieńczone sukcesem,  a pierwsze USG wykazało, że jest jeden zarodek i że wynika z USG, że wszystko przebiega prawidłowo. Cała  rodzina plus najbliżsi przyjaciele byli szalenie przejęci  sprawą a Wojtek gdyby tylko mógł to by wciąż  nosił Martę na  rękach.  Ojciec Wojtka nieomal nie  wpuszczał Marty do kuchni i  bardzo dokładnie  wypytywał się na co Marta ma ochotę, a poza  tym zapowiedział, że on osobiście zorganizuje wyprawkę niemowlęcą. Rodzice Marty oświadczyli, że oni zajmą  się zorganizowaniem wyposażenia typu wózek, łóżeczko itp. Marta swojemu szefowi "puściła farbę" i powiedziała, że jest w  ciąży. Szef był zdumiony, bo pamiętał, że gdy jego żona była  w  tym stanie to bez przerwy miała  torsje i to  niemal od pierwszego  dnia  ciąży i właściwie większość  czasu była na zwolnieniu lekarskim. A  że z natury był bardzo życzliwym  człowiekiem ciągle  dbał o to by Marta nie przebywała  zbyt długo w  miejscu gdzie były różne chemikalia, gdy  tylko była  lepsza pogoda  starał się prowadzić dyskusje zawodowe z Martą spacerując z  nią po przyzakładowym podwórku. W końcu koledzy z pracy domyślili  się,  że Marta jest w odmiennym stanie i mieli nową "rozrywkę" w postaci  wróżenia jakiej płci będzie dziecko.

Ciążę Marty przeżywali też przyjaciele - Andrzej oddał Martę pod opiekę swego kolegi który był lekarzem położnikiem. Wszyscy szalenie  byli zdumieni i  zdegustowani faktem, że Marta wciąż sama prowadzi samochód, ale Marta tłumaczyła  wszystkim, że: po pierwsze to  się świetnie  czuje, po drugie do i z  pracy jeździ poza porą  największego natężenia ruchu ulicznego no i nie jest to trasa bardzo popularna, poza tym jest  to blisko. Ona wyjeżdża z  domu tuż przed  dziewiątą rano, z pracy wyjeżdża już po siedemnastej , a duży ruch na tej  trasie jest pomiędzy 7,30 a 8,00 rano. Praktycznie w tej okolicy tylko ich  firma  pracuje od 9,00 do 17,00.  Poza tym Marta nigdy nie jeździła i nadal nie jeździ  "po wariacku". 

Tata Marty zauważył, że Misia chyba wie, że w brzuchu Marty jest jakiś "lokator"- układała  się na kolanach Marty zawsze tak, by jedno jej ucho przylegało dokładnie do brzucha  Marty. A gdy Marta kładła  się na kanapie Misia też  zawsze kładła  się tak, by jednym uszkiem "podsłuchiwać". Lekarz prowadzący ciążę Marty był bardzo zadowolony - Marta bardzo o  siebie  dbała, właściwie  się odżywiała, nie przybrała zbyt  dużo na  wadze.  Przy USG, w którym można było z  dużym prawdopodobieństwem rozpoznać  płeć  dziecka,  Marta, ku  zdumieniu lekarza, pielęgniarki i własnego męża  stwierdziła, że jeżeli z  dzieckiem jest wszystko w porządku to ona nie  chce zawczasu poznać  jego płci- przecież to wszystko jedno jakiej płci będzie  dziecko - ważne  by było zdrowe i dobrze  zniosło trudy porodu- przecież oboje będą je kochać  niezależnie od tego jakiej będzie płci. A  ubranka niemowlęce są kupione białe i bardzo jasno beżowe, bo jej się  nie podobają  ani  różowe ani niebieskie, sygnalizujące płeć  dziecka. A  wózek jest w bardzo ciemnym  zielonym kolorze, łóżeczko ma  naturalny kolor  drewna a pościel i kocyki są w jasnej delikatnej zieleni lub  w jasnym beżu i bieli.

Marta kilka dni przed wyliczonym terminem rozwiązania wzięła zwolnienie  lekarskie, że z natury była bardzo punktualna urodziła  w dniu, który wyliczył lekarz. Jak sama stwierdziła nie  była to rzecz lekka i przyjemna i po ośmiu godzinach dużego trudu  na świat wychynęła, tak bardzo przez  Wojtka pożądana,  dziewczynka. Marta nie  chciała by przy porodzie był Wojtek, ale zgodziła  się na obecność.....Andrzeja. Wojtek w czasie porodu był  "zakamuflowany" w pokoju lekarskim,  a gdy Marta i dziecko zostały odwiezione do  przydzielonego im  pokoju  to od tego momentu  aż  do opuszczenia szpitala był razem z nimi  Wojtek. W domowe pielesze po swe "skarby" przyjechał ojciec  Wojtka, a  w domu czekali na  nich rodzice Marty.

                                                                  c.d.n.

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz