Po świętach ojciec Wojtka zajął się zmianą wystroju mieszkania, w którym przedtem mieszkała jego już nieżyjąca siostra i Wojtek gdy studiował. Obecne w nim meble tzw. "na wysoki połysk" zostały zastąpione jasnymi nowoczesnymi meblami , które miały dwie zalety - były w naturalnym kolorze sosnowego drewna, nie kosztowały majątku, były nie tylko nowe ale i łączyły w sobie dwie cechy - nowoczesność i funkcjonalność. Kuchnia też dostała nowy wystrój, współgrały w niej dwa kolory- matowa biel i dwa odcienie popielatego koloru- jasny i nieco ciemniejszy. Dotychczasowe meble zabrał jeden ze znajomych ojca, nie mogąc się nadziwić, dlaczego ktoś się pozbywa takich porządnych i ładnych mebli i na dodatek nie żąda za nie fortuny. A nowy wystrój mieszkania bardzo podobał się i Marcie i Wojtkowi. Całe to przemeblowanie i odświeżenie mieszkania zajęło raptem 8 dni. Co prawda ekipa pracowała tam od ósmej rano do wieczora i była cały czas dozorowana przez Wojtkowego ojca, który miał jeszcze zwolnienie lekarskie. Zgodnie z zaleceniem lekarskim ojciec tylko "dyrygował" i do niczego "nie przykładał ręki". Wojtek był zdumiony przemianą swego ojca ale bardzo mu się ta nowa wersja ojca podobała.
W pewnej chwili powiedział do Marty, że ma wrażenie jakby chirurg zoperował ojcu nie tylko stercz ale i przeprogramował jego mózg. Marta też stwierdziła, że jej teść nagle bardzo się zmienił, ale to raczej nie wynikało z interwencji chirurgicznej a nagłej zmiany sytuacji życiowej - po prostu twemu tacie otworzyły się oczy i przeżył szok gdy dowiedział się, że jego małżeństwo jest fikcją a kobieta, z którą spędził tyle lat nie kocha go, a na dodatek oszukuje - tłumaczyła Wojtkowi Marta. W odczuciu Marty to jej teść okazał się być człowiekiem o silnym charakterze i całe szczęście, że się nie załamał i oni oboje oraz rodzice Marty są dla niego w tej sytuacji wsparciem.
Ojciec wyjeżdżając do Austrii powiedział do Wojtka, że rozmawiał ze swoją "jeszcze żoną" i powiedział jej by poszukała dla siebie jakiegoś mieszkania, bo on sprzedaje dom i przeprowadzi się do mieszkania, które mu już wynajął jego znajomy. I dodał - moja "jeszcze żona" ma niezłe poczucie humoru - wpierw mi powiedziała bym się jeszcze zastanowił nad rozwodem, a potem że ona mnie kocha, ale nie podjąłem dalszej dyskusji, bo w moim odczuciu gdy się kogoś naprawdę kocha to się nie romansuje z innym. Gdy dojadę na miejsce to dam ci znać co u mnie. Miałem jednak super pomysł by zamiast mnie stawał w sądzie adwokat, ale oczywiście ona o tym nie wie. Poza tym chyba sobie załatwię pracę w naszej delegaturze i jeżeli mi się to uda to niedługo zjadę do Warszawy. I cieszę się ogromnie, że z tego co widzę to wy z Martusią nie macie w swym związku problemów. Uważam, że w pełni dogadujecie się z Martusią. Aż miło na was oboje patrzeć, bo widać, że się świetnie rozumiecie i kochacie.
Wojtek roześmiał się - od podstawówki trenujemy bycie razem i mówienie sobie wzajemnie o tym czego od siebie oczekujemy, co nam sprawia frajdę a co niekoniecznie nam odpowiada i to dotyczy praktycznie wszystkiego - tego co jemy, urządzenia mieszkania, całej sfery intymności, lektur, oglądanych filmów, wypoczynku i osób z którymi przebywamy razem lub z którymi się przyjaźnimy oboje lub indywidualnie.
I choć znam każdy skraweczek jej ciała ciągle mi jej mało i zawsze coś nowego mnie zachwyci. Andrzej twierdzi, że ma tak samo, chociaż przed ślubem znali się zaledwie rok, ale też jest wciąż zakochany w swej żonie i ciągle jeszcze coś nowego w niej odkrywa. Oczywiście był przy obu porodach i po raz pierwszy w życiu spanikował na widok krwi, gdy przy drugim porodzie nacinali Lenie krocze - bo drugi poród był trudniejszy niż pierwszy. A że odbierał jego kolega, to Andrzej sam ją zszywał i przed zszywaniem porządnie znieczulił bo robił artystyczny szew, taki jak przy operacjach plastycznych. Mnie założył znacznie więcej szwów niż normalnie bo miał przed oczami przerażoną twarz Marty gdy mnie przywiozła a jednocześnie był zachwycony, że tak przytomnie oceniła sytuację.
Tato, a ty byłeś przy mamie gdy mnie rodziła? A skądże!- zaczęła rodzić gdy była z wizytą u cioci Janki, ta wezwała karetkę, nie pozwolili ciotce by jechała z nimi, ciocia Janka w życiu nie prowadziła samochodu bo mąż jej nie dopuszczał do kierownicy, a te buce z pogotowia powiedzieli, że nie wiedzą do którego szpitala ją zawiozą bo wszędzie jest przepełnienie. Szukałem was po całej Warszawie i znalazłem w szpitalu w Milanówku. A i to tylko dlatego, że mój szef miał znajomego milicjanta i to on was wytropił swoimi kontaktami. Wiesz- wtedy to były nieco inne czasy - żadnych porodów z mężem, żadnych odwiedzin na porodówce. Dobrze, że się to wszystko jednak zmieniło, chociaż te wszystkie zmiany były dla wielu osób w Polsce bardzo bolesne i zupełnie nie mogli się niektórzy odnaleźć w nowej rzeczywistości. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nadal cała masa ludzi tęsknie spogląda w tył bo ich zdaniem "wtedy była równość" a "bogacze byli tępieni". Wielu ludziom marzy się powrót do sytuacji gdy było realizowane przysłowie "czy się stoi czy się leży dwa tysiące się należy". Wyjechałem stąd z wielką ulgą.
Wiesz, gdy wczoraj pan Andrzej mówił, że powinniśmy wszyscy razem mieszkać bliżej siebie, to pomyślałem, że gdybym dobrze sprzedał ten dom w Grazu to mógłbym zainwestować w jakiś duży dom w Warszawie. Wiem, że niektórzy zawiązują prywatne spółdzielnie budowlane i wtedy budują tak zwane wille wielorodzinne, czyli nieduże domy na 4 rodziny. Muszę się koniecznie szybko skontaktować z człowiekiem, który mi o tym mówił i zbadać tę sprawę. Wy, rodzice Marty, my i Andrzej z rodziną i już byłby komplet na taką willę czterorodzinną.
Wojtek zamyślił się i powiedział, że nie ma nawet bladego pojęcia jak finansowo stoi Andrzej, ale wie, że jest członkiem którejś ze spółdzielni mieszkaniowych na Ursynowie, ale nie ma pojęcia której, ale ma wrażenie, że Andrzej ma w związku z tym zablokowane pieniądze bo to będą mieszkania własnościowe, więc jest dużo większy wkład. A jeśli idzie o rodziców Marty i o nich, to oni są bardzo szczęśliwi mieszkając na tym starym WSM-owskim osiedlu, bo każde nowe osiedle jest coraz dalej od centrum i pierwsze lata mieszkania na takim osiedlu to wielka udręka. I przemilczał fakt, że Marta ma mieszkanie na Ursynowie i ktoś je od niej wynajmuje, przemilczał też fakt, że jego mieszkanie na Ursynowie lada moment będzie oddane do użytku.
Wieczorem gdy opowiadał o tej rozmowie Marcie powiedział, że nie umie powiedzieć dlaczego zataił te informacje przed swoim ojcem, to było jakieś bardzo podświadome działanie z jego strony. Może, gdy naprawdę jego rodzice się rozejdą wtedy uchyli rąbka tajemnicy. Dziś oni są skłóceni, ale jakby na to nie spojrzeć są małżeństwem z trzydziestoletnim stażem i być może dojdą do wniosku, że rozwód wcale ich nie urządza i pogodzą się. A poza tym jego matka wcale nie marzy o powrocie do Polski, więc jeśli by się pogodzili to nadal będą mieszkać w Austrii. Marta po chwili zastanowienia się powiedziała, że ani jej ojciec, ani Pati też nie pisnęli słowem na temat mieszkań Marty i Wojtka na Ursynowie.
Marta natomiast powiedziała teraz mężowi, że w październiku kończy się jej umowa z facetem, który wynajmuje jej mieszkanie na Ursynowie i że w związku z tym mogą rozpatrzeć czy zaproponować Andrzejowi jej ursynowskie mieszkanie na zasadzie zamiany jej już istniejącego mieszkania z jego jeszcze się budującym. Bo one są nawet dość blisko siebie i chyba nawet identyczne metrażowo. A to, że Wojtek nie jest zorientowany w sytuacji finansowej Andrzeja nie znaczy wcale, że jest ona zła. Bo jakby nie było Andrzej ma doktorat i pracuje już od dość dawna w bardzo dobrej klinice i na pewno zarabia więcej niż w państwowym szpitalu. A prywatnym zdaniem Marty to chirurdzy chyba powinni dostawać jakiś "dodatek stresowy" bo to szalenie wyczerpujący nerwowo zawód. Nie dość, że nauki od groma bo człowiek to cholernie skomplikowany twór to są ciężkie warunki pracy.
Jeden z ich kolegów z podstawówki ma ojca, który był a może i nadal jest neurochirurgiem i on zabronił synowi zdawania na medycynę bo to wielce wyniszczający zawód. Wiem o kim mówisz - powiedział Wojtek- mówisz o Kaziku B. Oni wyemigrowali i mieszkają w Luksemburgu. Ostatnia wiadomość o nim brzmiała, że studiuje architekturę- teraz pewnie już skończył, a jego ojczulek nadal jest czynnym neurochirurgiem. Bartosz mówił, że rodzice zafundowali Kaziowi siostrę, co go dziwnym trafem wcale nie uszczęśliwiło, bo jest od niego dużo młodsza. A co robi Bartek? - spytała Marta. Nie mam pojęcia- gdy z nim rozmawiałem to był na urlopie dziekańskim na "esgiepisie" a ja go spotkałem szalenie dawno w tramwaju gdy byłem chyba na trzecim roku. Narzekał, że się wszyscy rozjechali po świecie, ale więcej się nie spotkaliśmy. Zresztą to nic dziwnego, w szkole też raczej nie byliśmy w jednej sitwie.
Marta pokiwała tylko głową, chwilę milczała i potem powiedziała - wyczytałam w jakimś czasopiśmie, że my, jako naród zaczynamy być największą diasporą - jeszcze trochę a niemal w każdym kraju będzie można spotkać Polaka - autor artykułu usiłował rozwikłać dlaczego tak się dzieje skoro nikt nam ojczyzny nie okupuje. Sporo jest Polaków w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Belgii a najmniej w Rosji i Chinach. Oczywiście autor nie rozpatrywał tu wyjazdów turystycznych, tylko te związane z dość długotrwałym zamieszkaniem. Bo jeśli idzie o turystykę to chyba tylko na Biegunie Południowym nie bywamy i w bardzo "Czarnej Afryce", ale Egipt, Tunezję, Maroko, Algierię to odwiedzamy i to chętnie. Jedna dziewczyna z mojej grupy była zimą w Maroku i bardzo sobie ten pobyt chwaliła. Co prawda z tej okazji zawaliła sesję, ale nie wyglądała na zmartwioną tym faktem. Ona nawet miała ze sobą notatki, tylko jakoś zabrakło jej zapału by w nie chociaż zerknąć.
Kochanie moje, gdy skończysz te studia to na pewno gdzieś się wybierzemy. Może właśnie zimą do jakiegoś "ciepłego kraju". Ja będę miał 30 dni roboczych urlopu, dni ustawowo wolne od pracy nie są wliczane do urlopu. Fajnie mi się siedzi w jednej "kajucie" z Michałem - dopiero teraz widzę jaki to mądry i życzliwy człowiek. I baaardzo bystry i ogromnie taktowny. Moja wiedza przy jego wiedzy, nie tylko z naszej tematyki, to jak jedna pestka słonecznika przy ilości wyłuskanej z całej tarczy słonecznika, jak taka mała kropelka przy wodospadzie. Wpadniemy do nich gdy im się dzieciaki wychorują. Całe szczęście, że teraz nieomal przeciwko wszystkim dziecięcym chorobom są szczepienia i nawet jeśli dzieciaki coś załapią to przechodzą to lekko, bez powikłań. Tak brzmi teoria, ale jak mówi Michał teoria i praktyka nie są zgodnym stadłem i chodzą zupełnie różnymi drogami.
Starszy siedzi teraz w domu bo w jego przedszkolu rozpanoszyła się ospa wietrzna , więc przy pierwszym zgłoszonym przypadku zachorowania żona Michała zatrzymała starszego w domu i przez kilka dni zadręczała siebie i dzieci sprawdzaniem czy aby któreś nie ma podejrzanej wysypki. Śmiejemy się z Michałem, że można napisać humoreskę pod tytułem straszliwe skutki ospy wietrznej w przedszkolu, bo jak się śmiejemy przez to, że w przedszkolu starszego jest ta wietrzna ospa ja musiałem nagle zastąpić na wykładach Michała co mnie przyprawiło o straszliwy stres i podobno na wieść o tym nagłym zastępstwie zrobiłem się zielony na twarzy, ale Michał wygrzebał w domu swoje konspekty i dostarczył mi je dwie godziny przed wykładem i jakimś cudem dałem radę, bo na moje szczęście był to maszynopis a nie jego hieroglify. I jak mi powiedział- pewnie na pocieszenie- panowie studenci byli zadowoleni, bo im na dzień dobry powiedziałem, że po raz pierwszy prowadzę wykład i że jeżeli coś co powiem będzie dla kogoś mało jasne, to niech od razu mi to zgłoszą i postaram się to jaśniej z siebie wydalić. I teraz co i rusz Michał zostawia mnie na pastwę studentom, bo przyniósł do pracy wszystkie swoje konspekty, a ja je sobie przetłumaczyłem na swoją modłę. Michał to popiera, bo jest pewien, że ja to im tak wytłumaczę,że bez trudu pojmą o co biega, bo jakby nie było sam to całkiem niedawno pojąłem i pamiętam co mnie czasem sprawiało trudność.
Jest nieco zły, bo to przedszkole tanie nie jest a dzieciak siedzi w domu, bo tam kolejne zachorowania a teraz jeszcze doszła odra, przeciwko której dzieci były szczepione, ale to nie uchroni ich w 100% przed zachorowaniem. Teraz na tempo szukają jakiejś osoby by albo posiedziała z młodszymi w domu albo przewietrzała starszego na spacerze. No ale wtedy to będzie wywalał pieniądze i na przedszkole, do którego starszy nie chodzi i na kogoś do opieki. Do tego wszystkiego jego żona czuje się winna, że za niego wyszła mając na głowie dziecko i tonie we łzach.
Podpowiedziałem mu, żeby skrzyknął się z rodzicami dzieci, które profilaktycznie siedzą w domu by rodzice tych dzieci ponosili mniejsze opłaty, bo odpada opieka nad nie uczęszczającymi do przedszkola dziećmi i ich wyżywienie, więc powinni płacić tylko czynsz za lokal, by dzieci miały dokąd wrócić gdy się cała sytuacja unormuje. No i ma zamiar tak właśnie zrobić. Stwierdził, że jestem geniuszem, bo to logiczne rozwiązanie. Muszę zatelefonować do Andrzeja i opowiedzieć mu o tym, bo on nie może się doczekać chwili gdy jego chłopcy pójdą do przedszkola. Michał się śmieje, że dzięki infekcji w przedszkolu przestałem się bać godzin dydaktycznych i dobrze mi to idzie.
Mam nadzieję że mówi prawdę a nie podpuszcza mnie by mi poprawić morale.
c.d.n.
Podobało się 🙂
OdpowiedzUsuń