Mając na uwadze sobotnią wizytę w domu Leny i Andrzeja Marta kupiła dla chłopców dwa rodzaje klocków - dla starszego duży zestaw plastikowych klocków- liter, litery były w różnych kolorach by przypadkiem jakiś mały "cwaniak" nie kojarzył danej litery tylko z jednym kolorem, a dla młodszego drewniane klocki, z których można było ułożyć sześć różnych obrazków.W zestawie były oczywiście obrazki, które można było ułożyć. Wojtek stwierdził, że to "za mądre" dla obu zabawki, ale Marta mu udowodniła, że wcale tak nie jest - obaj z pewnością będą mieli dobrą zabawę. Bo starszy jest w wieku, w którym już może się uczyć czytać wyrazy o nieskomplikowanej pisowni, a młodszy to bardzo bystre dziecko i dobry obserwator i na pewno bez trudu ułoży klocki według obrazków.
A jak widać obaj chłopcy zdolni "po tatusiu" który ma świetną opinię nie tylko w swej klinice a o Lenie też nie da się powiedzieć, że to "słodka idiotka". Ona jest tylko "zarobiona" tą opieką nad dziećmi, bo siłą rzeczy Andrzej mało jej w domu pomaga. Niestety ma chłopak ciągle dyżury a poza tym, jak on sam to określa, w domu jest często na zasadzie "obecny-nieprzytomny" bo albo tkwi w obcej literaturze fachowej albo musi przemyśleć sobie kolejną operację.
To szalenie ciężki zawód - kiedyś czytałam, że bardzo wiele małżeństw w których nawet tylko jedno jest lekarzem rozpada się. W liceum miałam dwie koleżanki z małżeństw "lekarskich" - powiedziała Marta- jedna miała mamę dentystkę, druga tatę lekarza, który był chirurgiem . Obydwa małżeństwa nie wyrobiły - jedni się rozeszli gdy dziecko było jeszcze w pieluchach, drugie gdy było w szkole podstawowej. I w końcu obie dziewczyny miały z ojcami minimalny kontakt - tę od dentystki to hodowała babcia, tę drugą tylko matka, żłobek i przedszkole.
Poza tym Marta postanowiła, że tym razem to ona coś upiecze , bo ma świetny przepis i oczywiście od razu skonsultowała z Leną czy jej domownicy lubią ciasto orzechowo-czekoladowe. Bo to jest takie ciasto, które można upiec również w postaci małych ciasteczek, więc ona chętnie zrobiłaby dwie wersje. Jedna dla dorosłych i druga dla dzieci. Lena była ucieszona, że się wkrótce zobaczą, bo zauważyła, że odkąd na świat przyszło drugie dziecko to drastycznie zmniejszyła się ilość osób ich odwiedzających. A z kolei oni sami bez dzieci nie często "idą w gości" bo zdają sobie sprawę z faktu, że dla babci opieka nad dwójką przez kilka godzin to już nieco za wiele wrażeń. To może wy do nas przyjedziecie z dziećmi - zaproponowała Marta. Nie, bo jak na razie mamy zamontowany tylko jeden fotelik dla dziecka. Poza tym to wtedy jest cała wyprawa bo obaj już nie są "pieluchowi", więc trzeba brać odrębne "akcesoria". Jest znacznie prościej gdy do nas przyjeżdżają goście, mama wtedy się nimi trochę zajmuje a i dzieciaki są grzeczniejsze gdy wiedzą, że my jesteśmy za ścianą.
Wojtek, który słuchał całej rozmowy, po jej zakończeniu powiedział - cały czas podejrzewam, że jedno dziecko nam do szczęścia wystarczy w zupełności. Nie mówiłem ci jeszcze, ale możesz spokojnie studiować, bo nikt nie udowodnił, że najlepiej jest gdy kobieta urodzi dziecko przed trzydziestym rokiem życia- wystarczy byś urodziła przed ukończeniem trzydziestego piątego roku życia. Rozmawiałem o tym z Andrzejem. Więc możesz spokojnie studiować "jednym ciurkiem." No chyba, że czujesz przemożny pociąg do tego by już być matką.
Aaaa, to macie z Andrzejem ciekawe tematy- zaśmiała się Marta. Ja to się tylko zastanawiam nad tym kiedy najpóźniej mogę zajść w ciążę- jakoś wcale mi się nie spieszy do tego totalnego uwiązania - tego karmienia na początku co trzy godziny i trzymania odpowiedniej diety żeby mój pokarm nie szkodził dziecku. I najbardziej pod słońcem przeraża mnie to, że mogą się trafić bliźniaki. To że dwa pokolenia wstecz ich nie było nie jest dowodem na to, że się nam nie przytrafią. W rodzinie taty to jeszcze można by poszperać, ale w rodzinie mojej matki to mało realne. Nie przypominam sobie bym znała kogokolwiek z jej rodziny - może tata kogoś z tamtej rodziny znał. Ale myślę, że gdyby znał to by mi o tym powiedział i może by wiedział gdzie jest moja matka. A co do studiów- temat który mi podsunął szef działu może z powodzeniem być rozszerzony i być tematem magisterki. Mam czas do końca maja by dać odpowiedź czy kończę studia na I stopniu czy idę dalej. Na uczelni wszyscy mi kładą do głowy, że powinnam koniecznie iść dalej i sobie głowy nie zawracać licencjatem.
Kochanie moje - ja też tak uważam, ale ta decyzja należy tylko i wyłącznie do ciebie. Nie musisz wcale studiów przerywać, ja już pracuję, ostatnio odkryłem, że naprawdę nie wydajemy na życie dużo pieniędzy, drugi samochód mało kosztuje, bo nie jeździsz na króciutkie trasy a droga na twoją uczelnię nie jest utkana światłami, nie włóczymy się po knajpach, nie balujemy. Mój tata świetnie się sprawdza jako kucharz a do tego jest szczęśliwy bo on zawsze lubił pichcić tylko matka go nie dopuszczała do garów. Ostatnio stwierdził, że wreszcie przebolał fakt, że go matka zdradzała. Nie wiem czy zauważyłaś, ale on jakoś jakby "wyładniał" - już nie wygląda jakby go bolały wszystkie zęby, wyraźnie poprawiła mu się sylwetka, nie tyle schudł, ale jakby się wyprostował i nawet jeśli nie ma uśmiechu na ustach, to ten uśmiech jest w jego oczach, w spojrzeniu. Oni bardzo rzadko się przy mnie kłócili, ale mam wrażenie, że za moimi plecami to często. Bardzo mi się ten mój odmieniony ojciec podoba. Zadowolony jest z tej połówki etatu, ma w dalszym ciągu kontakt z językiem, ale jak mówi- nie cierpi na tęsknotę za Austrią. I mam wrażenie, że pozrywał kontakty z dotychczasowymi wspólnymi znajomymi matki i swoimi. Największym jego problemem jest co ty lubisz jeść, czytać oglądać itp. Stałym pytaniem jest czy ty zaakceptujesz to co on zaserwuje. Misię rozpieścił straszliwie a ona uwielbia siedzieć w jego kieszeni bluzy. Psinie to się już chyba zupełnie pomajtoliło w łebku i uważa się za królewnę.
No fakt - Misia owinęła sobie twego tatę wokół swoich łapek. Śmiać mi się chce, bo ona się wręcz nie może doczekać tej chwili gdy ojciec po przyjściu do nas założy wreszcie bluzę dresową i weźmie ją na ręce. Ona niemal przestępuje nerwowo z łapki na łapkę i wpatruje się w niego kiedy wreszcie ojciec zdejmie pulower i sięgnie po bluzę. Ale i tak już jest postęp, bo ojciec już wstaje mając ją w kieszeni - po prostu podtrzymuje ją ręką od spodu. Przedtem siedział jak przyklejony do fotela.
Nie mogę tylko pojąć dlaczego twoja mama nie dzwoni do ciebie i nie odbiera telefonów od ciebie. To co zaszło pomiędzy nimi to przecież nie twoja wina- o ile się orientuję to nie ty jej naraiłeś tego faceta. No pewnie, że nie ja, ja nawet nie rozpoznałbym go na ulicy gdybym go zobaczył. Nazwisko jego nie jeden raz obiło mi się o uszy, Graz to małe miasto, ale nie jestem w stanie skojarzyć nazwiska z wyglądem tego faceta. Poza tym to dość popularne nazwisko jak Nowak lub Kowalski w Polsce. Wiem, że jeden z bardzo popularnych wyciągów narciarskich zaraz za granicą, a może nawet w granicy miasta jest jego własnością, ale wiem to dopiero po tej aferze. Nie jeździłem tam na nartach , trochę się ścigałem na łyżwach, ale generalnie to nie lubię się pocić zimą.
A sobotnia wizyta u Leny i Andrzeja bardzo się podobała wszystkim, zwłaszcza, że Andrzej jeszcze w czwartek zatelefonował do Wojtka, żeby wzięli ze sobą ojca Wojtka i jeśli można to razem z Misią. Bo Andrzej "wygadał się", że ciocia i wujek mają malutkiego pieska, który najbardziej to lubi siedzieć w kieszeni bluzy dresowej ojca Wojtka. Wojtek się uśmiał, powiedział, że nie może tego obiecać na 100%, bo nie wie jakie plany na sobotę ma jego ojciec. No ale na szczęście dla synków Andrzeja ojciec nie miał oporów by do nich pojechać z Misią "za pazuchą".
W tym układzie dzieciaki Andrzeja miały moc wrażeń. Gdy do mieszkania weszli "goście" chłopcy stali nieomal na baczność i pilnie wypatrywali pieska. Ojciec Wojtka tuż przed wejściem do budynku namówił Misię by odwiedziła pobliski trawnik, po czym starannie wytarł psinie łapki i wziął ją na ręce. Gdy weszli, starszy wypatrując psa na smyczy wyszeptał - "nie ma psa" i dopiero Marta powiedziała- jest, ale na rękach dziadka. Obaj chłopcy wydali jednocześnie westchnienie ulgi, Misia na moment została wzięta na ręce przez Wojtka, a chłopcy wpatrywali się w psinę tak, jakby za moment miała odfrunąć lub zamienić się w "nie wiadomo co".
Misia była w gruncie rzeczy przyzwyczajona do kontaktów z nieznanymi jej osobami, bo często "pracowała" razem z Pati i była przyzwyczajona, że do niej zagadywano i się nią zachwycano. Bo tylko na początku swej "kariery w kwiaciarni" siedziała na zapleczu a potem miała swe miejsce na stoliku poza ladą, więc była przyzwyczajona do "obcych". Bez problemu dała się wziąć na ręce Andrzejowi, dała się też pogłaskać dzieciom siedząc na jego kolanach i w końcu wylądowała w swojej "dziupli", czyli w kieszeni bluzy Wojtkowego taty. Dopiero wtedy dzieci nieco oprzytomniały i starszy zauważył, że to " naprawdę mały piesek".
A potem to były "ochy i achy", bo Marta rozdała chłopcom prezenty i w bardzo krótkim czasie obaj byli szalenie zajęci swoimi klockami.
I ku zdziwieniu Wojtka dwulatek Jacuś nie miał problemu z ułożeniem klocków zgodnie z obrazkiem, a Piotruś też szybciutko przyswoił sobie nazwy liter swego imienia. Misia szybko doszła do wniosku, że wcale nie jest ważne gdzie się znajduje, skoro jest jej "sługa uniżony" ze swoją kieszenią. Pod koniec wizyty Piotruś umiał już bez problemu ułożyć imiona swoje , braciszka oraz swoich rodziców oraz Misi oraz ułożyć wyraz pies. A Andrzej stwierdził, że Marta się marnuje, bo byłaby super nauczycielką najmłodszych dzieci.
Pod koniec wizyty Wojtek powiedział Andrzejowi, że najdalej za dwa miesiące dostanie klucze do swego mieszkania, które będzie na Ursynowie i ma w związku z tym propozycję, by Andrzej pojechał razem z nim na Ursynów obejrzeć to mieszkanie, bo Marta wymyśliła, że jeżeli ono będzie Andrzejowi odpowiadało, to mogli by się zamienić mieszkaniami - Wojtek by wziął to, które ciągle jeszcze jest w budowie a Andrzej wziąłby to, które już jest do odbioru. Różnica w metrażu to raptem 4 metry, czyli ten czwarty pokój. Oczywiście Wojtek ma plan tego mieszkania więc zrobi z niego odbitki, żeby sobie Lena i Andrzej mogli obejrzeć i się zastanowić. Bo Wojtek i Marta nie chcą się wyprowadzić z tego starego osiedla bo mają tam blisko rodziców Marty i ojca Wojtka i raczej będą mieszkanie, które otrzyma Wojtek, wynajmować albo je sprzedadzą. A z miejsca, w którym stoi ten blok jest o niebo bliżej do kliniki w której Andrzej pracuje niż z tego domu, w którym tu mieszkają. A poza tym Ursynów już jest świetnie zagospodarowany, jest dobrze skomunikowany z resztą miasta i właściwie jest miastem w mieście. Mogę też któregoś dnia po godzinie szesnastej pojechać tam z tobą, byś obejrzał lokalizację. W ciągu dnia to mam godziny dydaktyczne, więc musiałbym szukać chętnego na zastępstwo.
Andrzej nieco zaniemówił i spytał - ty to mówisz poważnie? Naprawdę jest taka możliwość? Aż mi się nie chce wierzyć. Naprawdę tak myślicie? No naprawdę, bo to na moje oko nie jest temat do żartów- zapewnił go Wojtek. My z rodzicami Marty mieszkamy na tym samym osiedlu, mój ojciec ma mieszkanie nie na tym samym osiedlu, ale bardzo bliziutko w bardzo solidnym i nie nadgryzionym zębem czasu budynku zbudowanym tuż przed wojną.
Jakoś bomby go ominęły gdy w czasie Powstania w 44 roku był bombardowany Mokotów. Obok zburzyli dwie duże wille, a ten duży budynek ocalał - potwierdził ojciec Wojtka. Trzeba być bardzo dobrym i do tego doświadczonym pilotem by precyzyjnie bombardować. A to był już 44 rok i Niemcy mieli coraz mniej doświadczonych pilotów.
Prześpijcie się z tym tematem, nie musisz mi dawać odpowiedzi dziś, to jeść nie woła. Odbiór dopiero za dwa miesiące, mam nadzieję, że już nie będzie poślizgów. Wrzucę ci na maila plan tego mieszkania z zaznaczonymi stronami świata. Potem zerknął na Martę i powiedział - i północ nie będzie tu "na górze" bo to nie mapa. Swoją drogą nigdy nie pojmę jak można zaprojektować mieszkanie z pokojem dwa na dwa metry a do tego nazwać to "pokojem dziecięcym" skoro to klasyczny karcer.
c.d.n.
Podobało się!
OdpowiedzUsuń