Andrzej posiedział u przyjaciół niemal trzy godziny - rozmowa toczyła się głównie wokół tematu do którego kraju byłoby się dobrze przeprowadzić. I jak zupełnie przytomnie zauważyli, to sytuacja wydaje się być o tyle komfortowa, że to nie będzie "teraz/zaraz" a poza tym w grę wchodzi tylko Europa a nie inny kontynent.
Jeden z kolegów Andrzeja wyjeżdżał kiedyś na kontrakt do Nigerii - warunki finansowe były super, praca była w jednym z większych miast, chyba nawet w Lagos. Oczywiście był przygotowany na upały, na mus przestrzegania tamtejszych obyczajów, na to że musi oprócz normalnej pracy w szpitalu pracować w przychodni kilka dni w tygodniu i przyjąć zawsze dziesięciu pacjentów. Tylko nikt go nie uświadomił, że tam jeden pacjent oznaczał praktycznie kilka osób, bo do lekarza był zapisywany jeden z członków rodziny a przychodziła cała rodzina, najczęściej od pięciu do dziesięciu osób wielce zróżnicowanych wiekiem. W czasie jednej wizyty miał i niemowlaki i ciężarną kobietę i parę staruszków, którzy nawet nie mieli pojęcia ile lat już żyją. Z wielkim bólem i trudem wysiedział tam rok, gdy przyjechał do Polski na urlop to okazało się, że ma lambliozę i nie dokończył kontraktu, bo było więcej niż pewne, że ponownie się zakazi lamblią.
Bardzo się podobał Andrzejowi pomysł z utworzeniem firmy informatycznej w Czechach - też słyszał wiele pochlebnych słów o warunkach prowadzenia tam własnej firmy. No a co z twoim doktoratem?- zapytał Wojtka. No wiesz - na razie to wszystko palcem na wodzie pisane i sporo wody w Wiśle upłynie nim taki plan dojdzie do fazy realizacji. Rozsądek nakazuje bym spokojnie zajmował się głównie doktoratem. Poza tym Marta musi też dokończyć studia, a ma do końca trzy semestry no i oczywiście obronę. To wszystko jak na dziś to jest dogadane o tyle, że my z Michałem możemy założyć własną firmę poza Polską. Ojciec Michała chce wrócić do Europy, ale nie koniecznie do Polski. Mam wrażenie, że bardzo chce zainwestować w firmę syna, mniej mu zależy na własnej firmie typu duża kancelaria prawnicza. Na razie ma zamiar przeprowadzić rozeznanie jakie są warunki prowadzenia firmy z naszej branży w kilku miejscach w Europie.
My z Michałem nie mamy na to czasu poza tym do takiego rozeznania potrzebny jest prawnik, żeby zebrał w garść wszystkie przepisy i warunki. A ojciec Michała jest prawnikiem, obraca się też w międzynarodowym kręgu prawników, więc on zbierze wszystkie informacje. W kwestii języka to Michał dysponuje angielskim, ja niemieckim. A tak między nami, braćmi mówiąc, to kto wie czy ojczulek Michała nie założy firmy prawniczej w Niemczech, bo tam jest wciąż wielu naszych rodaków i są rozrzuceni po różnych częściach Niemiec i mają nieco różnych spraw do załatwiania. Po prostu zapewne zatrudniałby tłumacza przysięgłego. A tam każdy papierek cenny, nikt ci nawet pięciu zdań za frajer nie przetłumaczy. Mnie osobiście odpowiadałaby Szwajcaria ewentualnie Austria, głównie z uwagi na język. A Marcie to bardziej pasowałby angielski. Austria mniej, bo moja matka tam się kręci no a my zapewne mielibyśmy firmę w Wiedniu. To tak ze 200 km od niej. Mój ojciec zaraz by powiedział, że to stanowczo zbyt blisko niej. Bo my przecież nie chcemy tu zostawić swoich rodziców. Michał to i teściów by ściągnął do siebie. Niestety bez domu i ogrodu.
Jak widzisz to wszystko jest jednak nieco skomplikowane - takie typu i wilk ma być syty i owca cała. I, jak mówi moja kochana żona, trzeba wszystko dokładnie z każdej strony obejrzeć niczym używany samochód przed kupnem. A propos samochód - jakiś pies obsikał ci kochanie tylne lewe koło- poinformował Martę- może to był list miłosny do Misi? Marta roześmiała się - raczej nie do Misi, bo Misia sterylna i sunią nie pachnie, ale ja parkuję codziennie na posesji gdzie urzęduje całkiem fajna duża sunia - to prędzej do niej jest ten list, ale widocznie nie podała w nim swego adresu - śmiała się Marta.
Dyrekcja kliniki, w której pracował Andrzej miała wielce mieszane uczucia co do udzielenia mu na trzy miesiące urlopu, by mógł ten czas przepracować w brytyjskiej klinice. Bo z jednej strony to Andrzej był świetną "wizytówką Kliniki", a z drugiej strony jego nieobecność bardzo zubażała liczbę bardzo dobrych chirurgów. Lena chodziła ponura niczym chmura gradowa i głośno wyrażała swe wątpliwości co do stanu jego uczuć wobec niej. Nie przekonywało jej tłumaczenie, że byle kogo owa brytyjska klinika nie zaprasza do siebie i że tym sposobem on wzbogaci swoją wiedzę zawodową bez inwestowania w to własnych zasobów finansowych. Dla niej był to dowód, że już się po prostu znudziła swemu mężowi.
Andrzej, który naprawdę był wiernym facetem czuł się bardzo urażony i oczywiście zaraz pożalił się Marcie i Wojtkowi. No cóż - powiedziała Marta- ona sobie zupełnie nie zdaje sprawy z tego, że przez ten czas twojej nieobecności panie pielęgniarki z chirurgii są w stanie spowodować wysoki stan wód Wisły, bo będą wylewać potoki łez za jedynym nie tylko przystojnym ale i bardzo kulturalnym chirurgiem w tej Klinice, a ja będę musiała bardzo uważać by się nie zkontuzjować tak by mi była potrzebna pomoc chirurgiczna. Na wszelki wypadek zrobię sobie USG mego wnętrza czy wszystko wygląda jak należy i czy nie trzeba czegoś profilaktycznie usunąć.
No nie, nie ma takiej potrzeby - stwierdził Andrzej - w razie draki Henio mnie w pełni zastąpi jako że jest naprawdę dobrym chirurgiem. Ale nawet gdybym nigdzie nie jechał to i tak bądź miła i nie kalecz się, bo nie zawsze los jest łaskawy i oszczędzi duże naczynia krwionośne i ścięgna tak jak było u ciebie.
Tegoroczna Wielkanoc była wczesna a do tego zimna i z resztkami brudnego śniegu. Zaraz po świętach Ziuk odbierał mieszkanie na Ursynowie, więc Wojtek skontaktował go z "ekipą", która robiła u nich remont kuchni i łazienki oraz przeprowadzała Andrzeja. W kilka dni później Ziuk zatelefonował do ojca Wojtka z pytaniem, czy on dobrze zna szefa tej ekipy, bo ów szef powiedział, że bardzo chętnie on by kupił od Ziuka ten dom z ogrodem i zamieszkałby tu i miałby świetne zaplecze na swoją firmę. Dobudowałby na tyłach nieduży drewniak i miałby lokum dla swoich pracowników. Tylko uprzedza, że zlikwidowałby tę malutką szklarenkę . Bo Warszawa to miasto w którym ciągle się coś buduje i taka ekipa "wykończeniowo - sprzątająca" i czasem prowadząca drobne remonty ma jak najbardziej rację bytu. To blisko Warszawy i przy głównej drodze, więc nawet korki nie straszne bo ekipa bardzo wcześnie zaczyna dzień i późno go kończy. A jeśli komuś zależy bardzo na czasie to jeśli można nocują w miejscu pracy bo mają własne wyposażenie turystyczne.
Wojtkowi nieco opadła ze zdumienia szczęka gdy mu o tym ojciec opowiedział i stwierdził, że on nie ma na ten temat zdania - nie ma pojęcia czy facet aby nie konfabuluje, że może kupić tę posesję a nawet dobudować z tyłu jakiś domek. Ale ponieważ to będzie oficjalna transakcja, w obecności notariusza i facet nie dostanie do ręki aktu zakupu dopóki pieniądze nie będą na koncie Ziuka, lub gotówka dostarczona do ręki w obecności notariusza i przez niego przeliczona, to chyba nie ma specjalnego ryzyka. Poza tym faceta można sprawdzić bo przecież musi podać dokładne namiary na siebie. Ziuk zrobił rozeznanie za ile mógłby tenże dom z ogrodem sprzedać - był spory "rozdźwięk" pomiędzy teorią a praktyką - głównie przez to, że rano i pod wieczór, tworzyły się na drodze korki i wydłużał się czas jazdy do i z miasta.
Ziuk oczywiście lojalnie uprzedzał o tym swego potencjalnego kupca, ale ten nie był tym faktem przerażony. Panie profesorze - ja mam swój dom na Bukowinie Tatrzańskiej, więc wiem jak to wygląda - jak nie korek to wypadek i to przez większą część roku, bo jakoś ostatnio to pogodowo najczęściej jest "pora przejściowa" - tłumaczył spokojnie Ziukowi. U nas to i latem śniegiem przecież zamiecie. A Bukowina jest na wysokości od 860 do 1000 metrów nad poziomem morza. I śnieg u nas dłużej leży niż w Zakopanem. Najchętniej to bym sprzedał tę chałupę którą mam Na Klinie, bo to samo centrum i kupił coś na Toporowej Cyrhli, bo to trochę nad Zakopanem i stamtąd widać jak bardzo zasmogowane jest Zakopane. Ale na razie dzieciaki jeszcze na studiach w Krakowie i płacę im kwatery. A moja żona byłaby tu szczęśliwa, bo to ceperka, a nie góralka i od lat mi dziurę w brzuchu wierci żebyśmy się przeprowadzili "na płaskie" bo nie ma siły po nierównym ganiać, choć gdy się poznaliśmy to właśnie zjechała z rodzicami do Zakopanego, a ja wtedy prowadzałem wycieczki z domów wczasowych i tak żeśmy się poznali. Alem był zakochany! A ona z Bydgoszczy, wtedy pierwszy raz w górach była.
No i co?- wpadł jej pan w oko? Chyba trochę tak, bośmy postanowili korespondować i to mi dało w kość, bo orłem z polskiego to raczej nie byłem i bardzo się musiałem do tego pisania przykładać. Miałem iść do budowlanki w Warszawie, ale się doczytałem, że w Bydgoszczy ( a tam przecież ona mieszkała) jest Technikum Budowlane Renowacji Elementów Architektury więc tak w domu marudziłem, aż mnie tam zapisali. I zaraz po ukończeniu technikum pobraliśmy się. Trochę narzekała, bo często pracowałem za granicą, ale zarobki moje jej odpowiadały. Sporo pracowałem w RFN, to były zawsze bardzo dobre zarobki. A teraz mam taką śmieszną, usługową firemkę, pracy nie brak, nie żyłuję ale i nie zarzynam siebie i ludzi pracą. Raz w roku jadę do Niemiec i tam pracujemy.Teraz po zjednoczeniu Niemiec to tam mnóstwo prac renowacyjnych, zwłaszcza na terenach byłej NRD. I jestem bardzo wymagającym szefem- żadnego picia alkoholu ani w pracy ani po pracy, piwo to też alkohol. Mam stały zestaw ludzi i nie muszę im sprawdzać kieszeni gdy wychodzimy z jakiegoś obiektu.
A wie pan - nie miałem nawet bladego pojęcia, że jest takie technikum budowlane renowacji zabytkowych budowli - przyznał się Ziuk. I uważam, że to bardzo cenne, że jest taka placówka - chociaż wojna wiele obiektów unicestwiła, ale jednak trochę starych murów się zachowało.
Może pan zrobi kilka zdjęć domu i ogrodu, żeby żona mogła się zorientować co ją tu czeka. Bo może się przecież pana żonie wcale to wszystko nie spodobać. Eeee, lepiej by było, żeby tu przyjechała i zobaczyła. Teraz ten dom na zdjęciach nie wyjdzie ciekawie. Może wyślę po nią samochodem któregoś z chłopaków. Bo - bez urazy - ale tak z zewnątrz to ten dom nie kusi. Ale to może i lepiej, wtedy nikogo nie interesuje co jest w środku i jest wtedy bezpieczniej. Przepraszam, że zapytam - ale czemu państwo sprzedajecie ten dom?
Ziuk uśmiechnął się - bo chcemy na co dzień pomagać synowej przy dzieciakach. Syn cały dzień w pracy, starszy wnuczek ma 6 lat, a dwojaczki młodsze o połowę. Przedszkole nie za bardzo się sprawdza, wciąż jakieś infekcje, państwowe przepełnione, prywatne co chwilę ma jakąś epidemię i dzieci siedzą w domu, a za przedszkole się jednak płaci i to wcale nie mało. Mieszkając w Warszawie możemy im pomóc - dojazd do nich zajmie nam góra 15 minut samochodem i niewiele więcej komunikacją miejską. Poza tym trzylatki i sześciolatki mają zupełnie różne zainteresowania i zabawy. Będziemy mieszkać na Ursynowie. Mamy stamtąd dobry dojazd do nich.
A poza tym - coraz ciężej mi jest utrzymać dom i posesję we właściwym stanie- po prostu jakoś się postarzałem ostatnio. Żonie też coraz ciężej sprzątać cały dom. No i wszystko trzeba wozić z Warszawy. Tu nie ma żadnego sklepu - proszę to wziąć pod uwagę - nawet piekarni nie ma na tyle blisko by się do niej przespacerować, więc trzeba robić zakupy na cały tydzień. Był krótko kiosk spożywczy, przetrzymał dwa włamania i już go nie ma. Oczywiście nikogo nie złapali, a sąsiadka się śmiała, że na pewno to był ktoś " z innej wsi", bo przecież nie z naszej. Ale domy i szklarnie jak na razie jakoś nie były okradane. O nas to wszyscy wiedzą, że niczego nie hodujemy ani niczego nie produkujemy a nasza szklarnia to jeden stół kwiatków i drugi podstawowych warzywek. Więc i ilość i repertuar "hodowli" zupełnie nie interesujący dla złodzieja.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz