Tak jak przewidywała Marta znalezienie w Warszawie takiego mieszkania, które odpowiadałoby w 100% rodzicom Andrzeja nie było sprawą prostą. Co kilka dni ojciec Andrzeja donosił mu o kolejnym "niewypale". W pewnym momencie Andrzej dość brutalnie powiedział swemu ojcu, że najzwyczajniej w świecie muszą się z tym problemem zmierzyć sami, bo on nie ma czasu na to by niemal co drugi dzień jeździć oglądać to co im proponują a poza tym to co się podoba jemu z reguły nie zyskuje poklasku rodziców, więc sami powinni się jeszcze raz zastanowić nad każdym obejrzanym lokalem sprawdzając w ilu procentach spełnia ich wymagania, które wszak mają wypisane na kartce. W pewnym momencie "wyszło szydło z worka", bo ojciec powiedział, że tak naprawdę to oni woleliby jakiś mały domek na starych osiedlach domków jednorodzinnych. Dobrze, że trudno kogoś zabić wzrokiem - Andrzej tylko głośno przełknął ślinę i powiedział, by w takim razie spisali swe wymagania odnośnie owego domku i dali ją firmie, która "obracała" nieruchomościami.
Kwestia znalezienia nowego miejsca do zamieszkania nabrała rozpędu w chwili, gdy znalazł się poważny kupiec na ten olbrzymi dom rodziców. W rozmowie z Martą i Wojtkiem Andrzej nazwał chętnego na ów dom "czubkiem", który chce tam zrobić, rozkręcić jakiś biznes, a pomysł oscyluje pomiędzy projektem na "dom weselny" lub "dom letniskowo -opiekuńczy" dla mocno starszych osób. Obydwa pomysły były zdaniem Andrzeja nieco "wydumane", ale gdy ktoś to kupi bo cierpi na nadmiar gotówki to niech sobie tu nawet zrobi szulernię lub dom uciech cielesnych - jemu jest to zupełnie obojętne.
Marta popatrzyła się na niego i powiedziała - mam wrażenie, że jak na dom uciech cielesnych to jest tam zbyt mało łazienek - z tego co mówiłeś to są tylko dwie łazienki. Ale nie mam pojęcia czy są jakieś przepisy prawne w tej kwestii, bo przecież u nas nie ma legalnych domów uciech cielesnych. W dwa tygodnie później ojciec Andrzeja poprosił go by powiedział, który wieczór w następnym tygodniu ma wolny, bo jest domek - mały, nie porywający urodą z zewnątrz, z niedużym ogrodem, z garażem a wszystko na Sadybie bardzo blisko Jeziorka Czerniakowskiego, ale nie nad samym jeziorkiem. Domek jest parterowy. Sądząc z planu to całkiem udany domek typu "klocek kryty spadzistym dachem" i jest pod owym dachem strych. Wg pośrednika domek jest zadbany a jego właściciele wyjeżdżają z Polski na stałe do jakiegoś ciepłego kraju, do siostry tej pani. I nie przewidują by tu wrócić. Andrzej szybko przejrzał grafik i okazało się, że ma wolne niedzielne popołudnie i wieczór.
Mama Andrzeja ze trzy razy dzwoniła do niego pytając się, czy pamięta, że w niedzielne popołudnie jadą oglądać ten domek i była pełna entuzjazmu, że wreszcie będzie mieszkała w mieście a nie na takim "wygnajewie" jak tu. Już sprawdziła na planie miasta w którym to jest miejscu i jest cała w skowronkach, bo stamtąd jest blisko do wszelakich zdobyczy cywilizacji typu sklepy, poczta, punkty usługowe plus duży super market a nawet kino i kościół - co do tej ostatniej pozycji to mało istotne, a ogród ponoć mały. Po obu stronach ogrodu są ogrody sąsiadów, tak samo z tyłu. Jedyny mankament, że będzie do nich należał kawałek chodnika, czyli trzeba będzie go zimą posypywać by nie było ślisko. Ale do tego można ponoć kogoś wynająć. Domek jest podłączony do wszystkich mediów miejskich, co jest jednak bardzo istotne. Andrzej szybko sprawdził na planie miasta tę lokalizację i jego zdaniem było to całkiem niezłe miejsce no i był garaż, co było dość istotne. Z tym, że dla niego najistotniejszą rzeczą było to, że domek funkcjonuje na miejskich mediach a nie na własnym ogrzewaniu. Od wielu kolegów słyszał narzekania na wysokie koszty ogrzewania indywidualnego. No i do środków miejskiej komunikacji było dość blisko. I dobrze, że od samego jeziorka był oddalony o jedną linię domków. Bo Jeziorko Czerniakowskie było dla wielu osób atrakcyjnym kąpieliskiem, na szczęście owe kąpielisko było nieco w bok, od lokalizacji domku, a do tego miejsca to dopływały tylko kajaki, kąpiel w tej części jeziorka była zakazana. No i do cmentarza blisko - zauważył Andrzej z przekąsem - tyle tylko, że nikt z rodziny na nim nie spoczywa. Będę miał do nich całkiem prosty dojazd- nawet im wyrysuję, żeby ich ucieszyć.
Marta zaproponowała, by zaraz po oględzinach domku Andrzej wraz z rodzicami przyjechał do nich na kawę i coś do kawy. "Dziadek Wiesiek" albo będzie albo nie- to zależy od kogoś, kto być może przyjedzie na weekend do Warszawy, albo nie przyjedzie.
Ciekawa jestem jak się im spodoba Ewa- powiedziała Marta. A to -to mnie mało interesuje stwierdził Andrzej- nie przewiduję by Ewa miała mi towarzyszyć do końca życia - zresztą ona ma jakiegoś faceta. Dla mnie, jak na razie, kwestia wdepnięcia w kolejne małżeństwo raczej jest w bardzo odległych planach. Na to trzeba po prostu mieć czas- żeby znów nie polecieć tylko na zgrabny kuperek i dobry humor. Już raz głupotę zrobiłem i .....wystarczy. Marta roześmiała się- no popatrz- nie szukałeś a masz nagle "brata i bratową", masz też "przyszywanego tatę", więc może jak się któregoś dnia rozejrzysz to i jakaś kandydatka w miejsce Leny się znajdzie.
Wątpię - stwierdził Andrzej- od chwili gdy się rozeszła wieść, że jestem samotnym ojcem z dwójką dzieci to w widoczny sposób spadły moje notowania u bab w klinice. Na przysłowiowe "tutti frutti" to były chętne, ale perspektywa dołączenia do wychowywania dzieci wyraźnie spowodowała "spadek moich akcji", a ja nigdzie nie bywam poza pracą.
Oględziny domku, zdaniem Andrzeja, wypadły dobrze. Domek rzeczywiście z zewnątrz nie prowokował do chęci by zobaczyć co jest w środku. No i dobrze - jak stwierdził ojciec Andrzeja. Okazały dom zawsze kusi by zajrzeć do wewnątrz, bo skoro jest taki ładny z zewnątrz to na pewno jego właściciele to bogaci ludzie. Ponieważ jego obecni właściciele wyjeżdżają do Hiszpanii do Katalonii na stałe, chcą pozbyć się swoich mebli, które są dopasowane wielkością do tego właśnie wnętrza, poza tym dom, w którym będą tam mieszkać już jest umeblowany i całkowicie wyposażony a na dodatek transport mebli z Polski do Hiszpanii jest absolutnie nieopłacalny. Oni do tej Katalonii biorą tylko rzeczy osobiste, jakieś rodzinne pamiątki no i dokumenty.
W związku z tym rodzice Andrzeja po dość krótkim namyśle doszli do wniosku, że wezmą ten domek razem z tym wyposażeniem, bo te meble są bardziej do tego wnętrza dopasowane niż ich, kupowane do większej powierzchni. Postanowili, że swój dom też będą sprzedawać razem z meblami. Jedyne czego na pewno będzie żałowała mama Andrzeja to kominek w salonie, choć korzystali z niego bardzo rzadko. Właściciele "małego domku" poprosili by mama Andrzeja przejrzała całe wyposażenie kuchenne bo to też zostaje a to czego zdecydowanie nie będzie chciała niech odda np. do Monaru. Oni oddadzą tam masę rzeczy z wyposażenia domu.
Oprócz wszystkiego tego co jest w domku obejrzeli również cały ogród i piwnicę. W części piwnicy był, nadal jeszcze sprawny, piec do ogrzewania domu i zdaniem ojca Andrzeja mógł nadal tu być - jeść wszak nie wołał. Tylko będzie trzeba go przystosować do długiego pauzowania w działaniu. W ogrodzie, na tyłach domu, były dwie bardzo duże i wysokie skrzynie wypełnione ziemią by można w nich hodować miniaturowe pomidory, rzodkiewki a nawet czarne porzeczki - skrzynie celowo były wysokie, by nie trzeba było się schylać gdyby trzeba było usuwać jakieś chwasty. Ogrodzenie posesji było oplecione winobluszczem, dzięki czemu przez część roku ogród miał "wentylację". Pod dachem był strych i ......ukryty system szaf. Garaż nie był połączony drzwiami z częścią mieszkalną domu co bardzo się rodzicom podobało. Obie strony transakcji były zadowolone z wyniku rozmów, pozostawało tylko zgranie wszystkiego pod względem terminu. Ojciec Andrzeja śmiał się, że właściwie każda transakcja zapewnia osobom w niej biorącym dwie radości w życiu - wpierw się każdy cieszy z tego, że coś nabył, a potem drugi raz się cieszy, że ową nabytą rzecz sprzedał.
Wysłuchawszy tych wszystkich nowin Andrzej głęboko odetchnął - rodzice zajęli się intensywnie sprawą sprzedaży swej posiadłości i w ciągu miesiąca udało im się znaleźć chętnego na ten wielki dom z wielkim ogrodem. Dogranie wszystkich formalności trochę obie strony transakcji zmęczyło, ale po wielu dyskusjach w Warszawie, rozmów z Katalonią itp. "radości" ustalono, że "sadybianie" wylecą do Katalonii w połowie sierpnia, a ostatni tydzień w Polsce spędzą w..... domu rodziców Andrzeja, a w tym czasie w ich domku będzie malowanie i szykowanie go do zamieszkania przez nowych właścicieli. Rodzice Andrzeja dostali zaproszenie do Katalonii, a obie panie bardzo się polubiły i nawet zaprzyjaźniły.
* * *
Niemal rok później obydwie pary wędrowały po ulicach Barcelony i systematycznie zwiedzały nadmorskie miejscowości Costa Brava i Costa Bianca, a rodzice Andrzeja zasypywali go zdjęciami z miejsc, w których byli. Gdy tylko wrócili z objazdu wybrzeża zaczęli namawiać Andrzeja, by w następnym roku koniecznie wraz z dziećmi pojechał do ich nowych przyjaciół, zwłaszcza, że szwagier , który im oddał w użytkowanie jeden ze swoich domków był hotelarzem.
Im to dobrze ! - powiedział Andrzej- nie mają małych dzieci, już nie pracują i tylko jakoś pojąć nie mogą, że ja jeszcze pracuję i mam dzieci na dodatek. Ale jeśli bym tam jechał, to pojedziemy tam razem. Kto to jest pod słowem "razem"? - spytała. No to jasne przecież- ty i Wojtek. Marta spojrzała na niego i powiedziała - podziwiam twoich rodziców za tak dalekosiężne planowanie - ja z trudnością układam sobie plan na najbliższe dwa miesiące, a oni już planują, że za rok znów wylądują w Hiszpanii. Oni za tydzień wracają- zaglądałeś do ich mini hacjendy? Tak, byłem tam razem z dziećmi. Sąsiad zza płotu podlewał im ogród, zostawili mu klucze "od zagrody".
A Ziuk, pod naciskiem swej żony kupił to mieszkanie w bloku obok naszego i Ewa już z nami nie mieszka, ale nadal ma do nas blisko. Śpi z dzieciakami gdy ja mam nockę. Ostatnio, tak jakoś między wierszami powiedziała mi, że zerwała z facetem, z którym widywała się od roku, bo wyśmiał jej chęć studiowania pedagogiki specjalnej mówiąc, że chyba zwariowała chcąc potem pracować z ludźmi "nienormalnymi" . Bo ona chciała studiować to zaocznie. Powiedziałem jej tylko, że może nim zacznie te studia to powinna się zorientować jak wygląda z bliska praca z osobami widzącymi i czującymi wszystko inaczej niż ci nazywani "normalnymi". Bo może się jej zdarzyć, że podejmie te studia ( to są płatne, zaoczne) a okaże się, że nie wytrzyma tego psychicznie i będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Bo nawet pracując z tak zwanym "normalnym dzieckiem" nie jest wcale łatwo nauczyć go wielu rzeczy, jak choćby tego, by składało swoje rzeczy gdy je z siebie zdejmie a nie rzucało zmięte byle gdzie. Chyba ją to lekko zabolało, bo starszy nadal ma system rozbierania się dwutaktowego - na pierwszy takt ściąga wszystko razem to co się ściąga górą i to wszystko ląduje w charakterze "kłębu czegoś", na drugi takt ściąga wszystko to co się zdejmuje dołem. To chyba dziedziczne, bo Lena tak często rozbierała i siebie i dzieci. Pocieszyłem Ewę, że gdy mu się przed rozbieraniem przypomni, że nie ściąga się wszystkiego naraz, to rozbiera się normalnie. Ja to mu zawsze jeszcze mówię, że wtedy samo rozbieranie się trwa nieco dłużej, ale wtedy jest szybciej wszystko odpowiednio ułożone czy też odwieszone na miejsce.
Wczoraj jadłem obiad w kantynie w towarzystwie Marylki. I masz od niej pozdrowienia, tylko ja zapomniałem ci je przekazać. Pytała się o ciebie, bo zobaczyła w papierach, że niedawno byłaś na opatrunku u mnie. Masz rację, że to bardzo miła i zrównoważona dziewczyna. A że siedzieliśmy vis a' vis to stwierdziłem, że to całkiem ładna dziewczyna i chyba jedyna na naszym oddziale, która się nie maluje a mimo to fajnie wygląda. Obgadywaliśmy ciebie, Wojtka i twojego tatę- głównie ciebie, bo powiedziałem jej co studiujesz. Ona, tak jak ja, też rozwiedziona. Rozwiodła się, bo on pojechał do pracy do Niemiec. Gdy wrócił po sześciu miesiącach to budzony przez nią rano pomylił, będąc jeszcze w półśnie jej imię i powiedział do niej "Matilde", na co mu odpowiedziała, że jest Marylą a nie Matyldą. No to zrobił jej awanturę, że ona go "podsłuchuje" gdy on rozmawia z koleżanką z Niemiec. No i po trzech miesiącach w końcu się przyznał, że zakochał się w Matyldzie i chyba wyjedzie tam znowu. Maryla zaproponowała mu rozwód, na co on przystał. Ale kazała mu się natychmiast wynieść ze swojego mieszkania. Bo na szczęście mieszkanie było jej, nie jego. No więc wyjechał. W pracy nikomu o tym nie mówiła, bo więcej niż połowa dziewczyn uważa, że ten jeden raz to można wybaczyć a ja jestem po prostu wariatką, bo przecież on pojechał tam by nam się poprawiła sytuacja majątkowa i byśmy mogli kupić większe mieszkanie powiedziała. Marylka jest po trzyletnich studiach na WUM. I w moim odczuciu jest bardzo dobrą pielęgniarką, bo myśli. No więc jej powiedziałem, że w pełni doceniam jej pracę i dostałem w nagrodę prześliczny uśmiech i rumieniec na policzkach.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz