Rodzice Andrzeja wrócili oczarowani Hiszpanią, a zwłaszcza Katalonią. Nagle zaczęli żałować, że nie byli nigdy dotąd w Hiszpanii, bo gdyby znali Katalonię to zamiast domku na Sadybie kupiliby jakiś domek na Costa Brava- bo tam jest ślicznie!!!! - nieomal piała z zachwytu matka Andrzeja. Ojcu też się podobał pobyt w Hiszpanii, ale całkiem przytomnie zauważył, że po pierwsze- trzeba jednak znać język, po drugie - byli przed typowym sezonem turystycznym, więc nie było "wakacyjnych dzikich tłumów" , gdy "ludź na ludziu leży i ludziem pogania" a pobyt tam w okresie jesienno- zimowym i wczesnowiosennym na pewno nie jest tak bardzo miły jak w sezonie letnim. Sporo domków jest wtedy pustych i choć nie jest może tam tak zimno jak nad Bałtykiem w tym okresie, to miłego ciepełka na pewno nie ma. No a on nie bardzo jest w stanie uwierzyć, że w krótkim czasie opanowaliby język hiszpański. W tym momencie mama Andrzeja stale nadawała tekst z gatunku "dla chcącego nie ma rzeczy zbyt trudnych", a poza tym to przecież są tam od teraz na stałe "sadybianie", więc mieli by towarzystwo. Niusiu -(tak pieszczotliwie zwracał się do matki Andrzeja jej mąż) - jeśli mi nie wierzysz to poleć w listopadzie na kilka dni do Hiszpanii i sprawdzisz doświadczalnie jak tam jest późną jesienią.
Z początku ojciec nieomal kłócił się z matką i wciąż jej tłumaczył, że to są zupełnie pozbawione sensu jej marzenia, ale szybko Andrzej mu wytłumaczył, że praktyczniej będzie nie reagować na te niedorzeczne plany i spokojnie przeczekać. By zająć umysł swej matki innymi sprawami na każdy weekend przywoził chłopców do dziadków i w krótkim czasie stało się to rutyną, a obie strony były bardzo zadowolone z zaistniałej sytuacji. Dziadek wciąż wymyślał weekendowe rozrywki dla dzieci i przeważnie w każdy piątek wieczorem dzieci przekraczały próg domku na Sadybie, wpadając w ramiona już stęsknionej babci.
Podobało się im u dziadków i to, że jeśli tylko była dobra pogoda to całe dnie spędzali w ogrodzie, w którym dziadek zainstalował huśtawkę a ponieważ w ogrodzie praktycznie nie było żadnych "grządek" bo poziomki i niewielka ilość truskawek rosły w pojemnikach, chłopcy mogli pobiegać kopiąc przy okazji piłkę. Poza tym dziadkowie zainstalowali dla nich stolik i krzesełka oraz parasol więc mogli też rysować lub budować coś z klocków.
Ewa nadal pracowała u Andrzeja. Po wakacjach "starszy" już zaczynał zajęcia w zerówce i wyraźnie był tym faktem nieco przerażony, więc Ewa tuż przed tymi wakacjami udała się do "pani od zerówki" i sprawiła, że starszy mógł kilka razy być w miejscu, w którym od września miał bywać codziennie. I, jak się okazało, był to świetny pomysł - dziecko wprost nie mogło się doczekać i stale pytał się Ewy "kiedy ja wreszcie pójdę do zerówki ?" Ewa czym prędzej poświęciła jeden z kalendarzy, zaznaczyła mu dzień aktualny, w prostokącie z data 1 września narysowała domek z tabliczką "0" i miał codziennie krzyżykiem oznaczać miniony dzień.
Ostatnia sesja egzaminacyjna Marty "przeleciała" nieomal z prędkością światła. Wiesz- mówiła Marta do męża- jakoś tak mi szybko ta sesja minęła, że nieomal jej nie zauważyłam. Ale niestety trochę mi się ślimaczy z tą magisterką i na pewno będę w wakacje pracować - coś jest jednak w tym powiedzeniu, że "pańskie oko konia tuczy."
No popatrz - a ja cały czas myślałem , że ty zajmujesz się jakimś procesem chemicznym a ty mi nagle mówisz o koniach i ich tuczeniu - śmiał się Wojtek. Nie narzekaj, pomyśl, że niektóre twoje koleżanki teraz dopiero zaczną pisać a ty już niemal skończyłaś pisać i całe to opóźnienie nie wynika z twojej winy tylko z opieszałości innych osób. Ale mam nadzieję, że nie będziemy musieli zmieniać terminu wyjazdu i wyjedziemy we wrześniu, bo już sobie z Michałem zaklepaliśmy pierwszą połowę września- tym razem w Side - to tylko 65 km od lotniska w Antalyi, a więc sporo, niemal o połowę bliżej niż Alanya. Temperatury w dzień ponoć będą około 32 stopni, ale tam jest mniejsza wilgotność, ponoć jest jakiś mikroklimat, bo góry bliżej i upał tak nie doskwiera,w nocy temperatura spada do 19 stopni, a woda we wrześniu ma jeszcze 26 stopni, słońce jest przez 10 godzin.
Do zwiedzania są ruiny starożytne teatru i świątyń - Apollina, Ateny, i jakiegoś Mena, ale ani ja ani Michał nie wiemy co to za bóstwo było, poza tym jest muzeum archeologiczne. Hotel jest 4 km od centrum miasta, a samo miasto ponoć bardzo fajne i ma bardzo ciekawą starą część. I jest tam sporo fantastycznych sklepów jubilerskich i u każdego niemal jubilera można zamówić coś na zamówienie - tylko oczywiście należy się targować i wtedy cenę początkową można obniżyć nawet od 40 do 50 procent. Wszystkie posiłki w hotelu są serwowane w charakterze bufetu i jak dla mnie to dobra wiadomość. Ty też tak wolisz chyba. Ala na pewno do ciebie zadzwoni, na razie chodzi i podśpiewuje, bo bardzo jej przypadła do gustu Turcja. No i będzie 2 tygodnie bez ukochanych dzieci - też bym na jej miejscu śpiewał z radości. Chociaż, jak zauważył Michał, odkąd Ziukowie mieszkają w Warszawie to Ala ma więcej czasu dla siebie i upiera się, by jednak pójść do pracy na pół etatu.
A rodzice Michała namawiają ją na studia i chcą im w tym czasie nawet pomagać finansowo, czyli te jej studia w całości sfinansować, bo na pewno za jakiś czas, gdy już dzieci podrosną to pójdzie do pracy i wtedy "ten papierek", że ma ukończone studia spowoduje, że będzie miała lepszą pozycję przetargową. Michał sądzi, że ona wkrótce "dojrzeje do takiej opcji" , więc się nie zdziw gdy do ciebie zatelefonuje i będzie się ciebie wypytywać o studia. Ojciec Michała już robił wywiad u Koźmińskiego i Łazarskiego i stwierdził, że warto wybrać Łazarskiego, bo oni są dotowani przez UE i ceny studiów nie powodują bólu głowy i dziury w kieszeni. No i lokalizacja dobra, bo blisko metra i kampus uczelni wygląda naprawdę europejsko. Różnica w cenie pomiędzy studiami stacjonarnymi na nie stacjonarnymi to 1200 złotych za rok. On patrzył na studia prawnicze, bo Ala wszak na takie kiedyś zdawała, więc zrobił założenie, że pewnie takie by wybrała. Poza tym ojciec Michała stwierdził, że nie ma zamiaru wziąć swych pieniędzy do grobu i chce by jego pieniądze trafiły potem do Michała i jego rodziny i już "podjął stosowne działania". I najprawdopodobniej po wakacjach przylecą oboje do Warszawy. Może tym razem mama Michała nie podłapie gdzieś grypy, która ją unieruchomi. Ziuk z kolei stwierdził, że jeśli Ala podejmie studia to oni po prostu bardziej włączą się do opieki nad dziećmi - odkąd mieszkają na Ursynowie częste bywanie u Michała i Ali przestało wszak być problemem.
Tak sobie pomyślałam- stwierdziła Marta- że my z Alą to mamy szczęście - i ani ona, ani ja nie możemy ani jednego złego słowa powiedzieć o swych teściach - Dziadkowie Mireczka w pełni "adoptowali" i ją i Michała i ich dzieci. Z tego co dotychczas widziałam lub słyszałam od innych to jednak rzadkość. Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie jak ktoś mógłby nie polubić Michała - to naprawdę szalenie fajny człowiek. Mądry, wykształcony, uczynny i szalenie troskliwy. Ziuk kiedyś powiedział naszemu ojcu, że dzięki Michałowi odżyli po śmierci syna i teraz mogą żyć bez traumy. A twój ojciec ciągle mi mówi, że jestem jego córeczką i że cieszy się, że nasza przyjaźń przemieniła się w małżeństwo.
Czasem dziewczyny na uczelni straszliwie narzekają na swoich obecnych lub przyszłych teściów i twierdzą, że najgorsze co może je spotkać to mieszkanie pod jednym dachem z teściami, nawet jeśli pod tym jednym dachem jest duża chałupa a w niej dwa piętra a czasem nawet dwa oddzielne wejścia. Kiedyś powiedziałam, że spieszę się do domu, bo mój teść zawsze się niepokoi gdy mnie nie ma o określonej godzinie w domu, a poza tym to pewnie włącza i wyłącza gaz pod garnkiem, żebym miała zaraz coś ciepłego do zjedzenia. I twój tata urósł w ich oczach do rangi bohatera, bowiem - potrafi gotować i na dodatek gotuje dla synowej. Całą drogę do domu śmiałam się - czyli dziewczyny "zrobiły mi drogę do domu". Ciekawe co by powiedziały gdyby wiedziały, że mnie ojciec sam wychowywał od 12 roku życia. Pewnie by zrobiły składkę na wybudowanie mu pomnika.
Często rozmawiam z Kingą - to jedna z tych co robią drugi stopień i też ją zlewały siódme poty gdy słuchała wypowiedzi większości dziewczyn na temat życia, biznesu i facetów. Najbardziej mnie rozbawiła stwierdzeniem, że gdy wdepnie do jakiegoś zakładu kosmetycznego a tam kosmetyczką będzie któraś z naszych koleżanek z tych co to zakończyły działalność naukową po I stopniu to na pewno nie zostanie na zabiegu. Ona jest teraz ze Szczyrku, a pochodzi z Zambrowa i już ma za sobą zrobiony dyplom masażysty, który zrobiła w Konstancinie. Teraz zrobi magisterkę z kosmetologii i ma w planie otworzyć "nieduże SPA" ale stwierdziła, że chce po prostu by to było dobre SPA a nie byle jakie, więc zdobywa wiedzę w temacie.
Obiecałyśmy sobie kontakt i obiecałam, że na pewno do niej wpadniemy do tego Szczyrku - jak będziemy chcieli połazić po górkach to najlepiej wczesną jesienią, we wrześniu a na narty to zimą. Ona też ma fajnych teściów. Teściowa gdy zobaczyła na SKYPE, że Kinga jakoś marnie wygląda to zaraz przyjechała, kazała jej zmienić mieszkanie na bliższe uczelni i zapłaciła za nie do końca studiów i jeszcze synka obrugała, że nie zauważył gdy był u Kingi, że Kinga bledziutka jak opłatek i że może nie dojada, że zmęczona dojazdami do uczelni i jej teściówka siedziała w Warszawie niemal miesiąc, odkarmiła Kingę, obkupiła w cieplejsze ciuchy i w tajemnicy przed mężem Kingi dosyła jej pieniądze. A Kingi mąż jest już lekarzem - ortopedą więc mu w tym Szczyrku nie zabraknie pacjentów, zwłaszcza zimą. On to jej wakacyjna miłość sprzed matury - jak się Kinga śmieje - to wszystko przez to, że była na wycieczce szkolnej i sobie skręciła i obtłukła staw skokowy, a on akurat tego dnia pracował na izbie przyjęć w szpitalu w Bielsku-Białej i się bardzo troskliwie nią zajął. Jak się śmiałyśmy, to ona wpierw wpadła w kamienie bo się zagapiła patrząc na wyciąg krzesełkowy, a potem jemu do oka. Ona tu to była i jest świetna w temacie funkcjonowania gabinetu, organizacji pracy, wyposażenia itp. Mnie to jakoś mało obeszło, nie zagłębiałam się w temat, bo nie mam zamiaru otwierać gabinetu lub go tylko firmować. Ona twierdzi, że jej teściowie to chyba ją bardziej kochają niż swego synka. Jak była teraz na wakacjach u nich to teściowa gotowała tylko to co Kinga lubi. Teściowa nazywa ją Inga, bo twierdzi, że to "K" na początku imienia nadaje mu jakąś twardość. Kinga twierdzi, że czasami jej głupio, bo oni mieszkają w jednym domu z teściami i teściowa nic jej nie daje w domu zrobić, ale synka to do roboty goni, męża zresztą też.
Kinga ma jeszcze dwie siostry starsze od siebie, obie mężatki i obie dzieciate, każda ma "dwójeczkę" a jedna z nich prowadzi razem z mężem gospodarstwo agroturystyczne " w kartoflach i łubinie" jak mówi Kinga nad jakimś jezioro-bajorem, a druga osiadła w Łomży i pracuje w jakimś urzędzie. Obaj mężowie jej sióstr są z okolic Łomży i jej zdaniem to bardzo nieciekawe typy, które co roku lezą z pielgrzymką do Częstochowy w intencji by już więcej nie zaglądać do kieliszka, ale chyba te pielgrzymki niewiele dają i jedna z nich już zaczyna dojrzewać do rozwodu. A cała ta sytuacja bardzo martwi rodziców Kingi, bo gdy wychodziły za mąż to oni oboje byli przekonani, że to bardzo porządni chłopcy, choć jak wieść gminna niesie jeden z bardzo porządnych chłopców tak się spił na weselu swego kolegi, że aż tydzień spędził w szpitalu na odtruwaniu. Kinga się śmieje, że chwilami ma wrażenie, że ona nie jest z tej rodziny, że zapewne w szpitalu wydano ją niewłaściwym małżonkom, bo ona zupełnie nie ma wspólnego języka ze swymi siostrami. Jedna jest od niej 3 lata starsza, druga pięć lat. Ale Kinga bardzo, bardzo rzadko jeździ do swych rodziców, a nawet gdy tam jest to nie spotyka się z siostrami. I kiedyś mi powiedziała, że mi zazdrości, że jestem jedynaczką.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz