piątek, 19 kwietnia 2024

Córeczka tatusia- 115

 Kolacja rzeczywiście była "prosta"- do wyboru  były naleśniki faszerowane czerwoną soczewicą i ( na  wszelki  wypadek) bardziej  typowe, czyli  faszerowane mięsem z indyka. Do tego była  "szopska  sałatka" a na  wszelki  wypadek ( bo nie każdy  lubi surową paprykę, jak wyjaśniła  Maryla) na  stole  wylądowały  również domowe, kwaszone  ogórki. Andrzejowi aż mowę na moment odebrało z wrażenia, rozejrzał się dookoła i  zapytał, czy jeszcze się kogoś  Maryla  spodziewa  na kolacji. No coś  ty- po prostu nie mam bladego pojęcia co lubisz jeść, a nie za bardzo chciałam  cię ścigać po klinice by się ciebie  wypytać co jadasz.  A mógłbym zjeść  oba  rodzaje naleśników?- spytał.  Bo naleśników to już kilka lat nie jadłem, albowiem  zdaniem "byłej" to za dużo roboty jest przy naleśnikach.   Maryla uśmiechnęła  się - osobiście  nie  znam prostszego jedzenia niż naleśniki - mają tę  zaletę, że szybko się je smaży a nadziewać można je przeróżnymi produktami.  Koleżanka  "sprzedała" mi patent jak je  smażyć  szybko i  zupełnie bezproblemowo. Poza tym  można bez problemu  taki nadziany naleśnik  zamrozić i jest jak znalazł na następny  raz.  Jeśli zostaną jakieś to je oczywiście  zamrożę. Ja tylko nie  wiedziałam, czy jadasz  soczewicę, więc zrobiłam też  i mięsne  nadzienie. Andrzej spojrzał na nią i powiedział - prawdę mówiąc to pierwszy raz jem  soczewicę, bo Lena  zapewne  nawet nie  wiedziała, że coś takiego istnieje. Za to wiedziała, że istnieje  marihuana.   No wiesz, że marihuana  istnieje  to ja wiedziałam i  wiem, ale na tym  się mój kontakt  z tą substancją  skończył - pocieszyła  go Maryla.

Na deser była  galaretka owocowa i Andrzej stwierdził, że ta kolacja to była istna  rozpusta, bo jak się  zorientował, to galaretka  była własnego, czyli Maryli  wyrobu  a nie "gotowiec z torebki". No bo  miałam trochę jeszcze  domowego musu z malin i porzeczek, więc nie było problemu ze  zrobieniem z tego  galaretki.  Tylko  chyba powinnam była dodać nieco więcej cukru. Absolutnie  nie - jeśli idzie o mnie- oświadczył Andrzej.

Po kolacji Andrzej  zatelefonował do rodziców i powiedział, że następnego  dnia przyjedzie około  godziny 16,00 razem  ze  swoją przyjaciółką. Zapytał jak się sprawowali chłopcy, potem powiedział: nie  wiem,  ale  się zapytam i zaraz  zadał Maryli pytanie czy jest coś,  czego ona nie jada, na co dostał odpowiedź, że dla niej niejadalny to jest śledź marynowany, reszta  jadalna. Gdy skończył rozmowę powiedział - zeuropeizowała  się  moja mama, nie  zadała nawet  pytania "a kto to jest?". Naprawdę-  duży postęp - muszę to sobie odnotować  w pamięci. 

Przed godziną  23,00 Andrzej stwierdził, że niestety musi wracać do siebie, bo po pierwsze  Maryla   ma dyżur od 8 rano, więc powinna jednak już iść  spać, no a on musi od rana wziąć się za sprzątanie  chatyny. I że równiutko o 14,00 następnego dnia będzie na Marylę  czekać  w  samochodzie.

Sobotni poranek powitał wszystkich  deszczem- chwilami padał całkiem mocno, chwilami tylko mżyło, więc o  7,15 rano  Andrzej zatelefonował do Maryli, że przyjedzie po nią o 7,40 i odwiezie  pod samą klinikę. No  a co dalszej części dnia po 14,00 to się jeszcze umówią. Ponieważ Maryla twierdziła, że ma bliziutko do przystanku autobusowego od  razu podał jej  w metrach  tę odległość i poprosił by nie protestowała bo on i tak  musi  wpaść na chwilę do swego gabinetu, bo tam  zostawił coś, co ma dać ojcu. 

Zaraz po rozmowie zszedł do samochodu i pojechał pod blok Maryli.  Czekając na nią poczuł  się zupełnie tak  samo jak wtedy, gdy będąc  jeszcze w liceum umówił  się na pierwszą  w życiu randkę. No to chyba  wyraźnie  się  starzeję -  pomyślał. Wpatrywał się bacznie w ohydne metalowe drzwi prowadzące na  klatkę  schodową i wreszcie ujrzał Marylę. Ponieważ deszcz zamienił się w niezbyt intensywną  mżawkę, Maryla  nie otwierała  parasolki tylko truchtem ruszyła do  samochodu, a Andrzej  w tym czasie  wysiadł i  otworzył jej drzwi samochodu i pomógł się usadowić. Maryla aż  zaniemówiła na moment - bo ostatnimi  czasy żaden facet nie  ruszał tyłka  z  samochodu by otworzyć  drzwi od  strony pasażera. O Boże - Andrzej, ty jesteś niesamowity!- dziękuję! Z reguły jak któryś od  środka otworzy  drzwi to już jest niemal cud na Wisłą.  Andrzej się uśmiechnął - tak mnie nauczono, a poza tym ja szanuję kobiety, nawet obce, a co dopiero dziewczynę która mi się zadomowiła jakimś cudem w  sercu i głowie. 

Dziesięć minut później parkował jak najbliżej wejścia  do Kliniki, a Maryla powiedziała - łamiesz dziś serca kilku kobietkom polującym  na małżeństwo z którymkolwiek  z lekarzy. Mam tylko  nadzieję, że mnie żadna  nie  zadźga.  Nie  szkodzi, jednej już tu kiedyś powiedziałem, że jeśli się nie odczepi to  zmieni  miejsce  zatrudnienia. A poza  tym żadna nie pali  się do faceta z dwójką  dzieci. Co najwyżej będą  ci  współczuć, że się do ciebie przykleiłem. O 14,00 , jeśli będzie padać też podjadę pod  drzwi. Muszę jeszcze  zrobić zakupy żywnościowe - pomyśl co ci kupić- ja stosuję hurt- od razu na  tydzień robię zakupy. Będę w Tesco i L'Eclercu. I muszę pamiętać o lodach dla chłopaków. Na oddziale szybko wszedł do swego gabinetu, w którym leżał  album dla ojca. Gdy wychodził z gabinetu wpadł na przełożoną pielęgniarek, która zrobiła "wielkie  oczy", więc jej  wyjaśnił, że musiał po coś  wpaść i właśnie  znika i życzy  miłego dnia. Pół godziny  później Maryla przysłała  wiadomość z listą zakupów i dopiskiem, że to  wszystko jest w  dziale ze "zdrową  żywnością" w L'Eclercu.

Andrzej błyskawicznie zrobił zakupy na  dwa domy, sprzątał w mieszkaniu słuchając ulubionej muzyki, zdążył nawet  zrobić niewielkie  pranie i równo o godzinie  14,00 podjechał pod wejście  do Kliniki. O 14,05 z Kliniki wyszła Maryla, więc szarmancko wpuścił ją  do samochodu.  Mam dla ciebie  niespodziankę - powiedziała  Maryla. Pokazałam  szanownej przełożonej te nowe  czepki i  zassała  sprawę i dałam  jej  adres tego sklepu  medycznego i sama ruszy tyłek by to wszystko obejrzeć. Więc nie musimy tam jechać. No to super - ucieszył się Andrzej- w takim  razie jedziemy do mnie, a potem gdy będziemy jechać do rodziców to wyjedziemy  ciut wcześniej i wstawimy do lodówki twoje wiktuały. Dziś są mego starego urodziny, ale obchody polegają tylko na  wręczeniu mu prezentu i do obiadu będzie po kieliszku białego  lekkiego wina, a na deser  jak  zawsze  tort  czekoladowy i lody. Tort z cukierni, robiony na  zamówienie.  My tak bardziej "po zachodniemu" obchodzimy urodziny  a nie imieniny. Twoja  szefowa  nieomal  się  zapowietrzyła na mój  widok, więc  jej wytłumaczyłem, że  wszystko jest w porządku, tylko ja  czegoś  zapomniałem wziąć  z gabinetu.

Maryli bardzo spodobało się mieszkanie Andrzeja. Andrzej postanowił zostawić living room jako  wspólny pokój chłopców, bo doszedł do wniosku, że życie  towarzyskie  w tym  domu  niemal nie istnieje, on swój pokój zamienił na sypialnię a rolę living roomu pełni dotychczasowa  sypialnia. Jak powiedział Maryli, to nie  miał ochoty sypiać  w tym samym pokoju co kiedyś z  żoną. A poza tym to rzadko i tak niewielu miewa gości, że lepiej  by  chłopcy mieli większy pokój  dla siebie.  Kuchnia wprawiła Marylkę nieomal w stan euforii, zwłaszcza, że  można  było w niej bez problemu  spożywać  całą  rodziną posiłki. Andrzej  tylko machnął ręką - ta kuchnia  to nic - najfajniejszą kuchnię  to mają Marta i Wojtek- oni  mieszkają  na starym osiedlu WSM na  Mokotowie. Mają poza tym  cztery pokoje, z tym, że jeden to jest bajecznie mały, ale tapczan się tam  mieści i coś podejrzewam, że nadal w nim jest moja  piżama. Zerknął na  zegarek i powiedział - chyba musimy  się pomału zbierać, bo muszę jeszcze wpaść do kwiaciarni - a wpadniemy do kwiaciarni, której współwłaścicielką jest  "macocha" Marty. Przy okazji pokażę  ci gdzie mieszka  Marta z Wojtkiem. Nie wiem  co prawda czy dziś  będzie  w kwiaciarni Pati czy ta  druga pani. Chcę kupić jakiegoś  ładnego storczyka dla mamy. Teraz pojedziemy na Mokotów, potem do rodziców, twoje  zakupy leżą spokojnie  w lodówce i potem po urodzinach taty tu wrócimy i dopiero wtedy je odwieziemy do ciebie. 

Ale......zaczęła mówić Maryla - i to "ale"  zostało wyciszone długim, pocałunkiem i szeptem Andrzeja- proszę, zostań dziś u  mnie, mam ci tyle do powiedzenia i mam całą kilometrową listę pytań. Daj nam szansę, proszę! Nie  będziemy  długo u moich  rodziców, przyrzekam.  I wiesz - to że będę z tobą to dla mojego ojca najlepszy pod  słońcem prezent. A teraz  jedźmy do nich. I nie będziemy tam zbyt długo, znikniemy  gdy  dzieci będą  wyprawiane do spania, albo może nawet  wcześniej?

Dobrze, ale nie mam w czym spać, a nie lubię spać  nago. To założysz moją bluzę piżamową i  będzie  dla ciebie  niczym mini koszulka. Dam ci taką mięciutką bawełnianą, na pewno będzie  ci  sięgała  do kolan, bo ona taka długachna  jest - chyba na  dwumetrowego faceta. Dostałem ją  "pod choinkę"  od kumpla, któremu załatwiłem  króciutki staż u naszej konkurencji. Jest wyprana, ale nie używana- myślałem, że  się może  zbiegnie  w praniu, ale to jakaś  stabilizowana bawełna.  Andrzej  szybko  wyszedł z pokoju i  wrócił z ową piżamą - była  bardzo zabawna, w niebieskie ptaszki i gdy Andrzej przyłożył ją do figury Maryli oboje  wybuchnęli śmiechem, bo bluza sięgała  jej poniżej kolan, a rękawy można  było swobodnie złożyć na pół długości i wtedy byłyby  dobre. Ojej, ona  się  chyba jeszcze bardziej wydłużyła po tym praniu- zdumiał się Andrzej.  A prałem w 60 stopniach, w nadziei, że  się nieco zbiegnie.  Może to ta temperatura jej zaszkodziła?   Nie mam pojęcia - stwierdziła Maryla. Swoją drogą to ten  twój kumpel ma  poczucie humoru, że  wybrał dla ciebie piżamę w błękitne ptaszki.  

To nie złośliwość, ale kiedyś w Zakopanem  zachwycałem  się zimorodkiem, bo to naprawdę śliczny ptaszeczek. Tyle  tylko,  że te ptaszki nijak do zimorodka nie są podobne-  no ale  są niebieskie. To w ogóle nie polska piżama, nawet nie  wiem skąd on ją przywiózł. Ja mam 186 cm wzrostu, on też mniej więcej tak  samo, a piżama to chyba na dwumetrowca. Wiesz, możemy wpaść po drodze do marketu i kupimy tam dla ciebie  koszulkę - znaczy ja kupię i będzie u mnie zawsze na  ciebie  czekać. Maryla zaprotestowała- no coś ty - utnę w tej po kawałku rękawa, obrębię i z bluzy będzie koszulka nocna. Zajmie mi to najwyżej pół godziny. Masz  chyba jakieś igły i nici? No mam. No to nie ma problemu. Ale zrobię to gdy wrócimy.

W kwiaciarni była Pati, więc Andrzej  zaraz Marylę przedstawił mówiąc, że to jego dziewczyna, powiedział, że jadą do jego rodziców, zakupił storczyka  w  doniczce, gdy wyszli  z kwiaciarni pokazał Maryli , w którym  bloku mieszka Marta i pojechali na Sadybę. Chłopcy wyraźnie już zostali przeszkoleni przez dziadków i byli nieco stremowani. Babcia zachwyciła się storczykiem a dziadek albumem, który  był o hodowli "donicowej" owoców i kwiatów  a nawet- ziemniaków.  Maryla została oprowadzona po całym domu, a za jej plecami ojciec kilka razy wymownie unosił kciuk do góry. Oczywiście obaj  malcy zaraz pokazali obojgu co danego dnia rysowali i napisali, starszy "odkrył", że imiona Marta i Maryla mają trzy pierwsze litery i ostatnią  takie  same.  I zaraz Maryla wyraziła  swój  podziw dla ich mądrości, potem był podwieczorek oraz wyprawa nad Jezioro Czerniakowskie. 

Maryla oglądała  wszystko z ciekawością, bo nigdy nad  tym jeziorkiem  nie była. Starszy dopytywał się czy aby na pewno muszą wrócić do domu w niedzielę po południu, bo im bardzo się u  dziadków podoba, a jutro mają pojechać  z dziadkami do Konstancina  by obejrzeć tężnie i dziadek odwiezie chłopców do Andrzeja po kolacji. O nie - bo mnie  się w ostatniej  chwili zmienił grafik - ja mam dyżur  w noc z niedzieli na poniedziałek, więc mogę ich odebrać od  was w poniedziałek gdy zejdę z dyżuru,  czyli po 8,00 rano. Okropna  ta twoja praca - stwierdziła matka. 

Mamo, to nie praca  jest  okropna  tylko fakt, że ludzie wciąż na coś chorują i wymagają pomocy.  Oj, muszę zaraz  zadzwonić  do Ewy, że dzieci przywiozę do domu dopiero po moim dyżurze.   Okropnie  nie lubię gdy  mi się te grafiki tak  zmieniają, ale nadal jest zbyt mało lekarzy  a zbyt wielu pacjentów. A lekarze też przecież czasem chorują.

No widzisz - byłoby lepiej gdybyśmy wszyscy mieszkali w jednym miejscu - powiedziała matka. Tu też jest blisko "zerówka"  a ja bym ich nauczyła tego samego co ta pani Ewa. I  nie wydawałbyś  tylu pieniędzy. Jak już tak  się upierasz przy wychowaniu przedszkolnym to i do przedszkola mogliby tu chodzić.  Podstawówka też jest blisko.  Mamo, Ewa uczy ich również angielskiego, a przedszkole  to głównie infekuje dzieci a niczego nie uczy. A poza tym tu jest  nieco za mało miejsca  na  dwie pełne rodziny - nie sądzisz chyba, że  mam zamiar żyć w  celibacie.

                                                                  c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz