Kolacja rzeczywiście była "prosta"- do wyboru były naleśniki faszerowane czerwoną soczewicą i ( na wszelki wypadek) bardziej typowe, czyli faszerowane mięsem z indyka. Do tego była "szopska sałatka" a na wszelki wypadek ( bo nie każdy lubi surową paprykę, jak wyjaśniła Maryla) na stole wylądowały również domowe, kwaszone ogórki. Andrzejowi aż mowę na moment odebrało z wrażenia, rozejrzał się dookoła i zapytał, czy jeszcze się kogoś Maryla spodziewa na kolacji. No coś ty- po prostu nie mam bladego pojęcia co lubisz jeść, a nie za bardzo chciałam cię ścigać po klinice by się ciebie wypytać co jadasz. A mógłbym zjeść oba rodzaje naleśników?- spytał. Bo naleśników to już kilka lat nie jadłem, albowiem zdaniem "byłej" to za dużo roboty jest przy naleśnikach. Maryla uśmiechnęła się - osobiście nie znam prostszego jedzenia niż naleśniki - mają tę zaletę, że szybko się je smaży a nadziewać można je przeróżnymi produktami. Koleżanka "sprzedała" mi patent jak je smażyć szybko i zupełnie bezproblemowo. Poza tym można bez problemu taki nadziany naleśnik zamrozić i jest jak znalazł na następny raz. Jeśli zostaną jakieś to je oczywiście zamrożę. Ja tylko nie wiedziałam, czy jadasz soczewicę, więc zrobiłam też i mięsne nadzienie. Andrzej spojrzał na nią i powiedział - prawdę mówiąc to pierwszy raz jem soczewicę, bo Lena zapewne nawet nie wiedziała, że coś takiego istnieje. Za to wiedziała, że istnieje marihuana. No wiesz, że marihuana istnieje to ja wiedziałam i wiem, ale na tym się mój kontakt z tą substancją skończył - pocieszyła go Maryla.
Na deser była galaretka owocowa i Andrzej stwierdził, że ta kolacja to była istna rozpusta, bo jak się zorientował, to galaretka była własnego, czyli Maryli wyrobu a nie "gotowiec z torebki". No bo miałam trochę jeszcze domowego musu z malin i porzeczek, więc nie było problemu ze zrobieniem z tego galaretki. Tylko chyba powinnam była dodać nieco więcej cukru. Absolutnie nie - jeśli idzie o mnie- oświadczył Andrzej.
Po kolacji Andrzej zatelefonował do rodziców i powiedział, że następnego dnia przyjedzie około godziny 16,00 razem ze swoją przyjaciółką. Zapytał jak się sprawowali chłopcy, potem powiedział: nie wiem, ale się zapytam i zaraz zadał Maryli pytanie czy jest coś, czego ona nie jada, na co dostał odpowiedź, że dla niej niejadalny to jest śledź marynowany, reszta jadalna. Gdy skończył rozmowę powiedział - zeuropeizowała się moja mama, nie zadała nawet pytania "a kto to jest?". Naprawdę- duży postęp - muszę to sobie odnotować w pamięci.
Przed godziną 23,00 Andrzej stwierdził, że niestety musi wracać do siebie, bo po pierwsze Maryla ma dyżur od 8 rano, więc powinna jednak już iść spać, no a on musi od rana wziąć się za sprzątanie chatyny. I że równiutko o 14,00 następnego dnia będzie na Marylę czekać w samochodzie.
Sobotni poranek powitał wszystkich deszczem- chwilami padał całkiem mocno, chwilami tylko mżyło, więc o 7,15 rano Andrzej zatelefonował do Maryli, że przyjedzie po nią o 7,40 i odwiezie pod samą klinikę. No a co dalszej części dnia po 14,00 to się jeszcze umówią. Ponieważ Maryla twierdziła, że ma bliziutko do przystanku autobusowego od razu podał jej w metrach tę odległość i poprosił by nie protestowała bo on i tak musi wpaść na chwilę do swego gabinetu, bo tam zostawił coś, co ma dać ojcu.
Zaraz po rozmowie zszedł do samochodu i pojechał pod blok Maryli. Czekając na nią poczuł się zupełnie tak samo jak wtedy, gdy będąc jeszcze w liceum umówił się na pierwszą w życiu randkę. No to chyba wyraźnie się starzeję - pomyślał. Wpatrywał się bacznie w ohydne metalowe drzwi prowadzące na klatkę schodową i wreszcie ujrzał Marylę. Ponieważ deszcz zamienił się w niezbyt intensywną mżawkę, Maryla nie otwierała parasolki tylko truchtem ruszyła do samochodu, a Andrzej w tym czasie wysiadł i otworzył jej drzwi samochodu i pomógł się usadowić. Maryla aż zaniemówiła na moment - bo ostatnimi czasy żaden facet nie ruszał tyłka z samochodu by otworzyć drzwi od strony pasażera. O Boże - Andrzej, ty jesteś niesamowity!- dziękuję! Z reguły jak któryś od środka otworzy drzwi to już jest niemal cud na Wisłą. Andrzej się uśmiechnął - tak mnie nauczono, a poza tym ja szanuję kobiety, nawet obce, a co dopiero dziewczynę która mi się zadomowiła jakimś cudem w sercu i głowie.
Dziesięć minut później parkował jak najbliżej wejścia do Kliniki, a Maryla powiedziała - łamiesz dziś serca kilku kobietkom polującym na małżeństwo z którymkolwiek z lekarzy. Mam tylko nadzieję, że mnie żadna nie zadźga. Nie szkodzi, jednej już tu kiedyś powiedziałem, że jeśli się nie odczepi to zmieni miejsce zatrudnienia. A poza tym żadna nie pali się do faceta z dwójką dzieci. Co najwyżej będą ci współczuć, że się do ciebie przykleiłem. O 14,00 , jeśli będzie padać też podjadę pod drzwi. Muszę jeszcze zrobić zakupy żywnościowe - pomyśl co ci kupić- ja stosuję hurt- od razu na tydzień robię zakupy. Będę w Tesco i L'Eclercu. I muszę pamiętać o lodach dla chłopaków. Na oddziale szybko wszedł do swego gabinetu, w którym leżał album dla ojca. Gdy wychodził z gabinetu wpadł na przełożoną pielęgniarek, która zrobiła "wielkie oczy", więc jej wyjaśnił, że musiał po coś wpaść i właśnie znika i życzy miłego dnia. Pół godziny później Maryla przysłała wiadomość z listą zakupów i dopiskiem, że to wszystko jest w dziale ze "zdrową żywnością" w L'Eclercu.
Andrzej błyskawicznie zrobił zakupy na dwa domy, sprzątał w mieszkaniu słuchając ulubionej muzyki, zdążył nawet zrobić niewielkie pranie i równo o godzinie 14,00 podjechał pod wejście do Kliniki. O 14,05 z Kliniki wyszła Maryla, więc szarmancko wpuścił ją do samochodu. Mam dla ciebie niespodziankę - powiedziała Maryla. Pokazałam szanownej przełożonej te nowe czepki i zassała sprawę i dałam jej adres tego sklepu medycznego i sama ruszy tyłek by to wszystko obejrzeć. Więc nie musimy tam jechać. No to super - ucieszył się Andrzej- w takim razie jedziemy do mnie, a potem gdy będziemy jechać do rodziców to wyjedziemy ciut wcześniej i wstawimy do lodówki twoje wiktuały. Dziś są mego starego urodziny, ale obchody polegają tylko na wręczeniu mu prezentu i do obiadu będzie po kieliszku białego lekkiego wina, a na deser jak zawsze tort czekoladowy i lody. Tort z cukierni, robiony na zamówienie. My tak bardziej "po zachodniemu" obchodzimy urodziny a nie imieniny. Twoja szefowa nieomal się zapowietrzyła na mój widok, więc jej wytłumaczyłem, że wszystko jest w porządku, tylko ja czegoś zapomniałem wziąć z gabinetu.
Maryli bardzo spodobało się mieszkanie Andrzeja. Andrzej postanowił zostawić living room jako wspólny pokój chłopców, bo doszedł do wniosku, że życie towarzyskie w tym domu niemal nie istnieje, on swój pokój zamienił na sypialnię a rolę living roomu pełni dotychczasowa sypialnia. Jak powiedział Maryli, to nie miał ochoty sypiać w tym samym pokoju co kiedyś z żoną. A poza tym to rzadko i tak niewielu miewa gości, że lepiej by chłopcy mieli większy pokój dla siebie. Kuchnia wprawiła Marylkę nieomal w stan euforii, zwłaszcza, że można było w niej bez problemu spożywać całą rodziną posiłki. Andrzej tylko machnął ręką - ta kuchnia to nic - najfajniejszą kuchnię to mają Marta i Wojtek- oni mieszkają na starym osiedlu WSM na Mokotowie. Mają poza tym cztery pokoje, z tym, że jeden to jest bajecznie mały, ale tapczan się tam mieści i coś podejrzewam, że nadal w nim jest moja piżama. Zerknął na zegarek i powiedział - chyba musimy się pomału zbierać, bo muszę jeszcze wpaść do kwiaciarni - a wpadniemy do kwiaciarni, której współwłaścicielką jest "macocha" Marty. Przy okazji pokażę ci gdzie mieszka Marta z Wojtkiem. Nie wiem co prawda czy dziś będzie w kwiaciarni Pati czy ta druga pani. Chcę kupić jakiegoś ładnego storczyka dla mamy. Teraz pojedziemy na Mokotów, potem do rodziców, twoje zakupy leżą spokojnie w lodówce i potem po urodzinach taty tu wrócimy i dopiero wtedy je odwieziemy do ciebie.
Ale......zaczęła mówić Maryla - i to "ale" zostało wyciszone długim, pocałunkiem i szeptem Andrzeja- proszę, zostań dziś u mnie, mam ci tyle do powiedzenia i mam całą kilometrową listę pytań. Daj nam szansę, proszę! Nie będziemy długo u moich rodziców, przyrzekam. I wiesz - to że będę z tobą to dla mojego ojca najlepszy pod słońcem prezent. A teraz jedźmy do nich. I nie będziemy tam zbyt długo, znikniemy gdy dzieci będą wyprawiane do spania, albo może nawet wcześniej?
Dobrze, ale nie mam w czym spać, a nie lubię spać nago. To założysz moją bluzę piżamową i będzie dla ciebie niczym mini koszulka. Dam ci taką mięciutką bawełnianą, na pewno będzie ci sięgała do kolan, bo ona taka długachna jest - chyba na dwumetrowego faceta. Dostałem ją "pod choinkę" od kumpla, któremu załatwiłem króciutki staż u naszej konkurencji. Jest wyprana, ale nie używana- myślałem, że się może zbiegnie w praniu, ale to jakaś stabilizowana bawełna. Andrzej szybko wyszedł z pokoju i wrócił z ową piżamą - była bardzo zabawna, w niebieskie ptaszki i gdy Andrzej przyłożył ją do figury Maryli oboje wybuchnęli śmiechem, bo bluza sięgała jej poniżej kolan, a rękawy można było swobodnie złożyć na pół długości i wtedy byłyby dobre. Ojej, ona się chyba jeszcze bardziej wydłużyła po tym praniu- zdumiał się Andrzej. A prałem w 60 stopniach, w nadziei, że się nieco zbiegnie. Może to ta temperatura jej zaszkodziła? Nie mam pojęcia - stwierdziła Maryla. Swoją drogą to ten twój kumpel ma poczucie humoru, że wybrał dla ciebie piżamę w błękitne ptaszki.
To nie złośliwość, ale kiedyś w Zakopanem zachwycałem się zimorodkiem, bo to naprawdę śliczny ptaszeczek. Tyle tylko, że te ptaszki nijak do zimorodka nie są podobne- no ale są niebieskie. To w ogóle nie polska piżama, nawet nie wiem skąd on ją przywiózł. Ja mam 186 cm wzrostu, on też mniej więcej tak samo, a piżama to chyba na dwumetrowca. Wiesz, możemy wpaść po drodze do marketu i kupimy tam dla ciebie koszulkę - znaczy ja kupię i będzie u mnie zawsze na ciebie czekać. Maryla zaprotestowała- no coś ty - utnę w tej po kawałku rękawa, obrębię i z bluzy będzie koszulka nocna. Zajmie mi to najwyżej pół godziny. Masz chyba jakieś igły i nici? No mam. No to nie ma problemu. Ale zrobię to gdy wrócimy.
W kwiaciarni była Pati, więc Andrzej zaraz Marylę przedstawił mówiąc, że to jego dziewczyna, powiedział, że jadą do jego rodziców, zakupił storczyka w doniczce, gdy wyszli z kwiaciarni pokazał Maryli , w którym bloku mieszka Marta i pojechali na Sadybę. Chłopcy wyraźnie już zostali przeszkoleni przez dziadków i byli nieco stremowani. Babcia zachwyciła się storczykiem a dziadek albumem, który był o hodowli "donicowej" owoców i kwiatów a nawet- ziemniaków. Maryla została oprowadzona po całym domu, a za jej plecami ojciec kilka razy wymownie unosił kciuk do góry. Oczywiście obaj malcy zaraz pokazali obojgu co danego dnia rysowali i napisali, starszy "odkrył", że imiona Marta i Maryla mają trzy pierwsze litery i ostatnią takie same. I zaraz Maryla wyraziła swój podziw dla ich mądrości, potem był podwieczorek oraz wyprawa nad Jezioro Czerniakowskie.
Maryla oglądała wszystko z ciekawością, bo nigdy nad tym jeziorkiem nie była. Starszy dopytywał się czy aby na pewno muszą wrócić do domu w niedzielę po południu, bo im bardzo się u dziadków podoba, a jutro mają pojechać z dziadkami do Konstancina by obejrzeć tężnie i dziadek odwiezie chłopców do Andrzeja po kolacji. O nie - bo mnie się w ostatniej chwili zmienił grafik - ja mam dyżur w noc z niedzieli na poniedziałek, więc mogę ich odebrać od was w poniedziałek gdy zejdę z dyżuru, czyli po 8,00 rano. Okropna ta twoja praca - stwierdziła matka.
Mamo, to nie praca jest okropna tylko fakt, że ludzie wciąż na coś chorują i wymagają pomocy. Oj, muszę zaraz zadzwonić do Ewy, że dzieci przywiozę do domu dopiero po moim dyżurze. Okropnie nie lubię gdy mi się te grafiki tak zmieniają, ale nadal jest zbyt mało lekarzy a zbyt wielu pacjentów. A lekarze też przecież czasem chorują.
No widzisz - byłoby lepiej gdybyśmy wszyscy mieszkali w jednym miejscu - powiedziała matka. Tu też jest blisko "zerówka" a ja bym ich nauczyła tego samego co ta pani Ewa. I nie wydawałbyś tylu pieniędzy. Jak już tak się upierasz przy wychowaniu przedszkolnym to i do przedszkola mogliby tu chodzić. Podstawówka też jest blisko. Mamo, Ewa uczy ich również angielskiego, a przedszkole to głównie infekuje dzieci a niczego nie uczy. A poza tym tu jest nieco za mało miejsca na dwie pełne rodziny - nie sądzisz chyba, że mam zamiar żyć w celibacie.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz