czwartek, 25 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 120

 Do Galerii pojechali   dwoma  samochodami, bo jakby  nie  było to w  samochodzie  Andrzeja  były zamontowane  dwa foteliki dla  dzieciaków. Wojtek jechał pierwszy, Andrzej za nim, bo jak twierdził nie ma nawet  bladego pojęcia,  jak tam dojechać bo jakoś nigdy nie miał  nic do załatwienia  w tamtych  stronach. Wjechali na ostatnie piętro parkingu, bo jak stwierdził  Wojtek, to przynajmniej nie  będą musieli wysilać  mózgów  w celu odszukania  samochodu gdy będą wracać, bowiem  większość   chętnych starała  się zaparkować jak najniżej i na górze nie  było tłoku. Dzieciaki były "pod  wrażeniem", zwłaszcza, że  zaraz  zjechali windą na  sam dół.  W holu na  dole była akurat jakaś wystawa prac konkursowych miłośniczek haftów i było sporo ludzi, co się oczywiście obu panom  nie spodobało. Dzieci  od razu dostały nakaz trzymania się  za ręce  swoich tatusiów , a  że na dole  było "gęsto" od  ludzi, Marta  zarządziła, że w takim  razie od razu wszyscy razem pójdą na  I piętro- one  do znanego Marcie  sklepu, a   płeć  brzydka może  sobie pospacerować po tym piętrze i pozaglądać  do wszystkich  sklepów. Jeśli dziewczyny coś  wybiorą, bo im  w oczy wpadnie to po prostu  wezwą ich telefonicznie. Marta  z  zadowoleniem  stwierdziła, że nadal  jest ten sklep,  w którym robiła przedślubne  zakupy,  a na dodatek jest  w nim również ten  sam przemiły pan. 

Marta postanowiła  mu się przypomnieć, jakby nie  było zrobiła  wtedy całkiem  solidne  zakupy.    Ale pan  właściciel  sklepu dobrze ją  zapamiętał i gdy weszły głębiej  do  sklepu powiedział - chyba  się nie  mylę, że  jedna   z pań już robiła  tu  zakupy. Marta wyszczerzyła  się w uśmiechu i powiedziała -  ma pan rację,  a ja  się cieszę, że nadal pana  sklep tu trwa i nadal jest w  czym  wybierać. 

Trwamy częściowo dzięki temu, że pani nas "rozreklamowała" - kupiła  pani wtedy  te sukienki "medyczne", które nie  za bardzo  "schodziły" i w kilka dni później zaczęły schodzić i musieliśmy  je  w szybkim tempie   "doszywać". No bo to świetne sukieneczki- odpowiedziała  Marta- wygodne i właściwie  pasujące do każdej  figury i ja mam ją nadal, chociaż mi  wcale nie służy jako sukienka  dla pielęgniarki. I z chęcią kupiłabym  sobie  jeszcze jedną. A bardzo się moim koleżankom  na uczelni podobała i nie ukrywałam gdzie  kupiłam. A tym razem przyprowadziłam przyjaciółkę,  bo za miesiąc ma ślub cywilny i trzeba jakąś sukienkę na tę okoliczność zakupić. A tym razem to nawet  mamy ze  sobą, czyli na nogach szpilki, więc będzie  mniejszy kłopot niż  wtedy. Z tym, że jeśli jej coś będzie pasowało to sprowadzimy tu naszych mężów, którzy w tej  chwili krążą z  dziećmi po piętrze. Bo obiecałyśmy dzieciom, że będą mogły brać udział w  zakupach. 

Oooo, to już jest dzieciątko u państwa? - zapytał. Nie, nie u  mnie, to dzieci pana  młodego z poprzedniego  związku,  ja jeszcze  muszę wpierw obronić  magisterkę. Po prostu przyjaciółka obiecała  dzieciom, że zobaczą jak kobiety się męczą z okazji zakupów  nowych kreacji. Dzieci urodzone i wychowane  w Warszawie,  ale nigdy nie były  zabierane  do sklepów innych  niż najbliższe osiedlowe.

No to proszę -  proszę spokojnie popatrzeć. W kwestii kolorystyki  sugerowałbym szafir lub szmaragd- to kolory pasujące  do pani karnacji - poinformował  wskazując na Marylę. Co do fasonu - szafirowa sukienka to szmizjerka, ale nieznacznie jest rozszerzana do dołu, zapinana na  całej długości, jest  z paskiem, ma nawet  kieszenie w  bocznych  szwach, rękawy są 3/4, ujęte w mankiety.  A ta  szmaragdowa jest z satyny bawełnianej. A satyna to taki rodzaj  splotu, który nadaje każdemu rodzajowi materiału delikatny połysk. Jak wiadomo materiał powstaje   drogą  splatania ze  sobą  nitek. A splot  satynowy  to taki,  w którym mniejsza ilość  nitek  wątku przebiega pod  lub nad nitkami osnowy, a punkty,  w których się  przeplatają nitki osnowy i  wątku są rozproszone, co daje efekt, że jedna  strona  materiału jest matowa a druga z lekkim połyskiem, a sama tkanina jest miękka i dobrze  się układa. Ojej, nie miałam o tym pojęcia - jęknęła  Marta. Jakoś  bardzo, bardzo mało znam  się na  materiałach.

Oj,  proszę się  tym nie przejmować - o tym to wiedzą tylko ci co produkują tkaniny i część tych, którzy z nimi pracują, czyli coś  z nich wytwarzają. Klienci to głównie są przekonani, że  satyna to rodzaj nitki z jakiej powstaje materiał - wyjaśniał właściciel sklepu.   No to ja  może w takim  razie  zadzwonię po naszych  mężczyzn ? - zaproponowała Marta. I powiem, że  ty staniesz  Marylko  przed sklepem, żeby ci biedacy trafili gdzie należy. A ja w tym czasie obejrzę te medyczne sukienusie. 

Panowie wraz z dziećmi zjawili  się w  ciągu dziesięciu   minut,  bowiem chłopcy z  niekłamanym zachwytem sterczeli obok schodów ruchomych, a starszy z wielkim  zacięciem liczył ile osób wjechało,  jako że już potrafił liczyć bezbłędnie do pięćdziesięciu. 

Marta szybko wybrała dla  siebie dwie sukienki, obydwie  granatowe. Przez  moment  miała  "ciągoty" na jedną  z elegantszych sukienek , ale po namyśle poprosiła pana sprzedawcę by zapakował  jedną sukienkę medyczną dobrą rozmiarem dla Maryli, wraz  z tym co Maryla  wybierze  dla  siebie, bo to będzie  niespodzianka dla  niej od Marty. Szybko uregulowała od  razu należność za trzy sukienki , dwie  swoje już  wcisnęła do swojej  torby, tę trzecią miał sprzedawca  zapakować potem, razem z tą kreacją, którą  Maryla  wybierze dla siebie. A że coś  wybierze, to Marta  była pewna, bo naprawdę  było z  czego wybierać.

Dzieci weszły grzecznie do sklepu i wyraźnie powiedziały  dzień dobry, a Maryla poszła do przebieralni. Wpierw założyła  szafirową  szmizjerkę - i bardzo  się  w niej podobała  dorosłym.  Ale  Piotruś   stwierdził, że on nie o takim kolorze myślał, ale ładnie mama wygląda. Maryla stwierdziła, że to  bardzo wygodna sukienka, ale dla porządku  przymierzy też  tę satynową, bowiem  kamienie w biżuterii, którą  dostała od   Andrzeja to nefryt i on jest  zielony  więc ta  biżuteria będzie bardziej pasowała do zieleni. A ona  ma  zamiar  założyć  te  bransoletkę z pierścionkiem   właśnie  z okazji ślubu. Chłopcy byli zafascynowani ilością i wielkością luster w  sklepie, ale stali grzecznie i nawet nie  robili głupich min do lustra. Piotrusiowi najbardziej się podobało, że patrząc w lustro przed  siebie widzi się siebie jednocześnie  z tyłu, a ponieważ  wyraził  swój zachwyt  głośno,  więc zaraz  właściciel  sklepu mu wyjaśnił, że to celowo tak są  rozmieszczone lustra, by panie mierzące  różne  kreacje  mogły  się  swobodnie obejrzeć i z przodu i z tyłu i w ogóle  z każdej strony przechadzając się pomiędzy  lustrzanymi ścianami.

Maryla znów zniknęła  w przymierzalni,  po chwili wyszła  w kolejnej kreacji - i  trzeba przyznać, że ta sukienka bardziej podkreślała  kształty Marylki no i była jakby "bardziej odświętna", właśnie  przez ów delikatny połysk. Bardzo się Marylka wszystkim  spodobała,  a Andrzej zadecydował, że  wezmą obie sukienki, bo w obu bardzo ładnie  wygląda. Maryla usiłowała protestować, ale Andrzej powiedział do pana  sprzedawcy, żeby nie  słuchał jej protestów tylko obie  zapakował, a Marta, gdy  tylko Maryla wyszła z przebieralni powiedziała jej, że pójdą, a właściwie pojadą piętro wyżej, bo tam jest jakiś sklep z dziecięcą odzieżą,   więc one  z dziećmi już  wyjdą . Wychodząc pożegnała  się niemal  czule  z panem sprzedawcą. Maryla poinformowała  chłopców, że teraz  pojadą ruchomymi  schodami piętro wyżej  i być może uda  się i dla nich kupić jakieś  nowe ubranka, żeby ładnie  wyglądali na ślubie no i potem też się  przecież przydadzą. 

Wchodząc do tego sklepu z dziecięcą konfekcją Andrzej poczuł się "nieswojo",  bowiem uświadomił sobie, że właściwie  to on  nie wie ani jakie  rozmiary mają  być  ani jaki jest faktyczny  stan garderoby jego  dzieci - tym wszystkim zajmowała  się głównie......jego teściowa. Zdenerwowany powiedział o tym Marcie. No to kiepsko trafiłeś  - obie  z Marylą  też nie mamy rozeznania, no ale od rozmiarów to są sprzedawczynie i to one powinny podać ubrania  we  właściwym  rozmiarze patrząc na  dzieci, a my tylko wybierzemy to co mają mieć  na  sobie  dzieci w  dniu waszego  ślubu.  Ja na twoim miejscu to bym im zakupiła "w  ciemno" nowe komplety  bielizny i dresów, a po przejrzeniu ich  rzeczy w domu zorientujesz  się co im jeszcze trzeba dokupić. I wtedy pojedziesz na  zakupy z własną mamą i dzieciakami, albo z dzieciakami i dziadkiem  Cześkiem, bo on w dziecięcych  ciuchach jest bardziej oblatany niż ja - wszak Wojtek był kiedyś  dzieckiem. 

Pani w  sklepie nie  zrobiła dobrego wrażenia na Marcie i Maryli, bowiem szalenie  chciała wcisnąć im "garniturek", co nie podobało się  ani Maryli ani Marcie. Marta podeszła  do Andrzeja i wyszeptała mu  do ucha: że też nie  mogłeś  się bardziej  postarać i spłodziłeś  chłopaków - to bardzo niewdzięczny materiał do strojenia w  ciuchy! 

Z kupnem  bielizny  dziennej i nocnej nie  było problemu. Gorzej  było ze spodniami i ubrankami dziennymi, bo chłopcy  nie należeli do grona  pękatych dzieci i  byli raczej w górnych granicach  wzrostu i to co było dla nich  dobre długością to było po prostu  za obszerne. Pomimo tego kupili sporo rzeczy, a Maryla orzekła, że ona i jej teściowa jakoś te  "ciuchy" dopasują  do dzieci objętością. Niemal w ostatniej chwili oko Marty  spoczęło na półce z  białymi koszulami dziecięcymi  i jedną  z nich rozłożyła, więc dobrała " na oko" dwie - mniejszą i  większą i kazała  dzieciom przymierzyć. Ale to są "koszule  do garniturów"- miauknęła  sprzedawczyni. Marta już nie wytrzymała  i zadała proste pytanie, czy miejsce,  w którym  stoi jest sklepem, który jest ku zadowoleniu klientów, czy  to może  klient ma być  zadowoleniem  dla  sklepu, czyli wydawać  pieniądze nie na to co się klientowi podoba  a na to co właścicielom  sklepu  się podoba?  Po tej przemowie ekspedientka  z obrażoną miną  sprzedała im dwie  białe  koszule szyte na  wzór koszul męskich. Po wyjściu ze  sklepu Marta została  wyściskana, a chłopcy  zostali  zapewnieni, że do koszul ciocia Marta  sama własnoręcznie  zrobi im krawaty, żeby obaj wyglądali  elegancko.

Zmordowani, głównie  psychicznie,  zakupami  postanowili by  w ramach rekreacji pojechać na lody dla wszystkich i kawę dla dorosłych oraz kakao dla dzieci. Niestety sobota nie  była dniem przyjaznym na takie  zachcianki i w końcu wszyscy wylądowali, ku radości chłopców, na Sadybie. Marta  tylko zmusiła Andrzeja, by wpierw jednak  zapytał się telefonicznie mamy, czy nie będzie  to za wielki kłopot, gdy nagle i oni, znani mamie Andrzeja tylko z opowieści, zjawią się  u  niej w mieszkaniu. Mama poprosiła o pół godziny zwłoki, które Marta wykorzystała na wizytę w kwiaciarni Pati, uściskanie jej, pomerdanie Misi i zakup azalii dla mamy Andrzeja. W tym  czasie  reszta towarzystwa była w pobliskim Empiku, żeby nie robić  tłoku w maleńkiej  wszak kwiaciarni. Potem w  drodze na  Sadybę zakupili lody, bowiem termos do lodów był stałym wyposażeniem  samochodu Wojtka.

Dzieciaki z wielkim  przejęciem opowiadały o zakupach, z dumą pokazywali  swe nowe  ciuszki, potem było oglądanie "okiem matki"  obu sukienek Marylki i przy okazji Maryla ze  zdumieniem odkryła, że ma o jedną sukienkę więcej, więc Marta skłamała, że to na pewno prezent od  właściciela sklepu, bowiem  nie chciała by Maryla czuła  się zakłopotana tym, że ona jej kupiła  tę  sukienkę. Za to opowiedziała, że ona też  wtedy dostała tę medyczną sukienkę  w prezencie. A ponieważ ekipa remontowo-budowlana właśnie zakończyła  działalność  na strychu,  mogli obejrzeć jak przebiegają prace na górze.  O tym co jest robione i dlaczego opowiadali na  zmianę  Piotruś i  ojciec Andrzeja. Mama Andrzeja chwaliła  zaś całą ekipę, że  pracują rzetelnie, w powietrzu nie latają "niestosowne wyrazy", po każdym dniu pracy  wszystko  sami bardzo starannie sprzątają i naprawdę rodzice każdemu mogą ich z czystym  sumieniem polecić. I sąsiedzi rodziców  już się umówili na jakieś prace  remontowe- wszak te  domki nie są nowe, niektóre to jeszcze przed II wojną  światową były budowane, a znalezienie odpowiedzialnych  ludzi, którzy dobrze pracują, nie  zaglądają  do kieliszka a na dodatek przed wyjściem   z pracy sprzątają po sobie wcale nie jest w dzisiejszych  czasach prostą  sprawą.  Mama Andrzeja wprowadziła  zwyczaj "przerwy na  zupę" i codziennie ekipa posłusznie o godzinie 13,30 schodziła  do kuchni i jedli pożywną a na dodatek smaczną zupę. Mama Andrzeja była  zdania, że zupa na mięsnym wywarze, z dużą ilością warzyw na pewno im nieco "umili" życie.

Obie dziewczyny zostały pochwalone za to, że nie uległy namowom by kupić  dzieciom "garniturki", a mama Andrzeja powiedziała, że ma  w domu granatową włóczkę i zrobi dla nich rozpinane swetry, żeby były na wszelki wypadek gdyby było zbyt  chłodno na  same koszule. Andrzej nie ukrywał, że na polecenie Marty zakupił nieco ubrań dla chłopców i znów złożył samokrytykę, a jego mama powiedziała-  masz chłopaku  szczęście, że masz takich przyjaciół, którzy traktują  cię jakbyś  był częścią ich rodziny. Nie mam pojęcia kto lub co dba o pewien porządek na tym świecie, ale jestem szczęśliwa, że masz  koło siebie właściwych ludzi, rzetelnych, odpowiedzialnych i bardzo życzliwych. Marta popatrzyła  się na nią i powiedziała - my z Wojtkiem oboje  uważamy, że po prostu trudno Andrzeja nie kochać, jest dla nas jak najlepszy  starszy brat.

                                                                      c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz