sobota, 18 maja 2024

Córeczka tatusia- 129

 Tydzień przed obroną  pracy magisterskiej Marta  spotkała  się na terenie  uczelni z panem profesorem oraz  panią doradczynią  zawodową.  O tym, że Marta została  zaliczona  do twórców zgłoszonego przez  laboratorium patentu oczywiście  wszyscy już wiedzieli - słuchaczki uczelni również. Omawiając od  strony "organizacyjnej" obronę Marta  dowiedziała  się , że będzie to trochę  sentymentalne  spotkanie, ponieważ następne  studentki II stopnia będą zdobywały tytuł magistra już na innej uczelni.

Marta opowiedziała pani doradczyni jak  wyglądała obrona magisterki Wojtka i dowiedziała  się, że tu nie będzie posiedzenia  przy kawie i ciasteczkach, będzie  tylko do dyspozycji woda  mineralna. Po prostu za którymś razem któraś  ze studentek rozpuściła plotkę, że jeżeli studentka  nie wyda  wręcz  "przyjęcia" to może zapomnieć o otrzymaniu dyplomu. I od tej pory, by zapobiec  takim incydentom  na stole  przy którym urzęduje "komisja" jest tylko woda mineralna, a wykładowcy nie  chodzą potem na jakieś  spotkania  na obiad  lub kolację fundowaną  przez  broniącą dyplomu  studentkę. A tak poza  tym to w przypadku Marty cała ta obrona jest czystą  formalnością, bo nie  tylko "ciało pedagogiczne" wie jakie umiejętności ma Marta, skoro jest wymieniona  wśród trójki "wynalazców". 

W  związku  z powyższym Wojtek wziął sprawy  we  własne  ręce i zamówił obiad w restauracji, na który  po cichu zostali zaproszeni z uczelni tylko pani doradczyni, poza tym pan promotor, pani doktor dermatolog, dwaj pozostali  wynalazcy i szef laboratorium oraz  oczywiście Wojtek. Szef laboratorium dołożył  się finansowo  do tego przyjęcia twierdząc, że Marta jeszcze  nie zarabia. Kilka  dni później, w sobotę,  Andrzej zorganizował rodzinne przyjęcie by uczcić Marty dyplom. Obecni byli również rodzice Marty i ojciec Wojtka, oraz Michał z Alą i dziećmi.  Andrzej  zauważył w trakcie  tego przyjęcia, że Marta, Wojtek i on są jedynakami, a jednocześnie  czują się we troje jak najprawdziwsze  rodzeństwo i to jest wręcz  cudowne! 

Michał poinformował  swych  przyjaciół, że po Nowym Roku jego  rodzice  przeprowadzą się do Polski, na razie jeszcze szukają mieszkania, a właściwie  domu w granicach  wielkiej Warszawy. Zbyt długo mieszkali we  własnym  domu i obawiają  się, że na pewno nie  znajdą w Warszawie  odpowiednio dużego mieszkania. Michał tylko  się  śmiał  wspominając jak Ziuk z  żoną szukali domu w granicach  Warszawy. Rozmawiał z ojcem, ale ponieważ jego ojciec  jest z  gatunku "nie uwierzysz  aż sam  zmierzysz" przestał mu robić wykłady na temat "własny  dom  w Warszawie".  Poza  tym wydaje  mu się, że ojciec   znacznie lepiej  stoi finansowo niż stał Ziuk i liczy się  z tym, że może  kupi jakiś dom do remontu.  Oczywiście Michał rozmawiając z ojcem powiedział, że jeśli idzie o  niego, to on razem z Alą i dziećmi  na  100% nie wyprowadzi  się z tego mieszkania, w którym teraz  mieszkają, bo on  nie ma  zamiaru poświęcać ponad dwie godziny  dziennie  na dojazdy do i  z pracy, a poza tym to Mirek  już idzie  do  szkoły, a te szkoły w tych "satelickich" dla  Warszawy miejscowościach to bywają bardzo, bardzo różne a potem są kłopoty w  szkole ponad podstawowej,  a poza tym trzeba  wtedy  dzieciaka  wozić do i ze  szkoły. A godziny jego pracy nijak  się nie pokrywają z godzinami pracy  szkoły. 

Ojciec Andrzeja  dał Michałowi "namiary" na firmy zajmujące  się kupnem-sprzedażą  mieszkań i domów mówiąc, że z tego co on  wie, to łatwiej  jest  kupić  duży dom niż mały i tak jest na przykład na Sadybie. Przy okazji "wypomniał" synowi, że przecież  gdyby od  razu zdecydował się, że będą mieszkać razem to kupiliby przecież  wtedy większy  dom, od  razu "regularnie" piętrowy,  a nie przerabialiby strychu na cele  mieszkaniowe.

Było trochę śmiechu, bo Piotruś dopytywał się co to jest to "magisterium" i kiedy mu wszyscy po kolei opowiadali, ile to  lat musieli  się uczyć w pewnej chwili powiedział - to ja  chyba  wolę być takim nieukiem a nie chodzić tyle lat  do szkoły.  Był bardzo  zdziwiony faktem, że jego własny tata, choć już skończył studia, to nadal musi się uczyć, bo medycyna się  wciąż   rozwija , są coraz nowsze metody leczenia, coraz nowsza  aparatura, więc żeby być nadal dobrym lekarzem jego tata ciągle  się musi tych nowych rzeczy uczyć i właściwie niemal w każdej dziedzinie  nauki ciągle coś się zmienia. Andrzej  przypomniał Piotrusiowi, że gdy był w Londynie to właśnie  dlatego, że się tam  szkolił. A nie mogłeś w Warszawie się szkolić? - spytał Piotruś. Nie mogłem,  bo w Warszawie nie ma  takiej aparatury jak w Londynie, ale gdy uda  się szpitalowi ją  zakupić, to ja już będę potrafił ją obsługiwać. 

A czemu wy nie wzięliście z domu  dzieciaków? - spytała Marta Alę. No bo oni w weekendy najczęściej są u Ziuków, a dziś są z dziadkami w teatrze na jakimś przedstawieniu dla dzieci- i to  wcale nie są kukiełki, tylko występują prawdziwi aktorzy i jestem bardzo ciekawa jak im  się będzie podobało. Gdy dziadkowie  zabrali ich  kiedyś  do teatru kukiełkowego to codziennie przez  tydzień słyszałam opowieści, o tym przedstawieniu. Raz nieopatrznie poszłam z nimi  do kina na jakąś kreskówkę - wyszłam ogłuszona i  z bólem głowy, bo widownia dziecięca szalenie  ekspresyjnie  reaguje na to  się  dzieje na ekranie. Ja im raz na jakiś  czas włączam jakiś filmik, regularne oglądają kreskówki w TV i inne programy dla  dzieci,  ale zupełnie inaczej odbierają to ze mną  w swoim domu, a inaczej w  gronie innych dzieci i na dużym ekranie. Ziukowie są  zdania, że my z Michałem powinniśmy przynajmniej jeden dzień na tydzień pobyć bez  nich i zająć  się tylko sobą  wzajemnie. Oni są naprawdę cudownymi rodzicami  dla nas obojga. Mogę na  nich zawsze liczyć i to jest niesamowicie przyjemne. Dla mnie z kolei ważne jest to, że tak całkowicie zaakceptowali Michała. Ziuk co jakiś czas powtarza, że kocha go tak, jakby był rodzonym synem. A Michał z kolei to docenia w pełni. Zresztą on i ojciec świetnie się  rozumieją. A ja  swoich rodziców już kilka lat nie widziałam i nie mam wcale ochoty ich widzieć po tym co matka mi "lapnęła" po śmierci mego męża. No a poza tym to ja im  zniknęłam z oczu, bo się przeprowadziłam nie podając im nowego adresu  ani telefonu.  

No i bardzo dobrze  zrobiłaś - podbudowała ją Marta. Zrobiłabym tak samo będąc  na  twoim miejscu.  Popatrz  - tak na logikę to Pati jest dla mnie obcą osobą, a ja do niej z  całym szacunkiem i sercem mówię  "mamo", bo ona jest dla mnie jak najczulsza matka i Wojtka też traktuje  jak własnego syna.  Jak widać gołym okiem to więzy krwi nie mają wielkiego znaczenia.  Zobacz jak chłopcy się  ciągle przytulają do Maryli. A to wszak  nie ona  ich urodziła.

Ala uśmiechnęła  się - muszę się trochę zmobilizować i zrobić niedługo jakiś spęd małolatów. Moja  Irka to na placu  zabaw wybiera  do zabawy tylko chłopaków, a dziewczynek z lalkami zupełnie  nie dostrzega, powiedziałabym, że  wręcz omija je  z daleka. Nic  dziwnego - stwierdziła  Marta - ona ma  w domu dwóch chłopaków  i świetnie  się z nimi dogaduje. 

Kiedy idziesz do pracy?- spytała Ala. Mogę w każdej  chwili, ale pójdę chyba gdy odbiorę z uczelni dyplom. Jak mi powiedziała  sekretarka to za 2 dni będzie do odbioru. Szef już  się  doczekać  nie może, bo znów coś nowego  będziemy wprowadzać, więc  trzeba będzie to przebadać, a on bardzo lubi jak ja to opisuję, bo się  przekonał, że nie naciągam  wyników, prowadzę  ewidencję próbek  i mam miły  zwyczaj przymocowywania opisu do tej substancji którą opisuję  taśmą samoprzylepną dookoła naczynia a nie tylko w jednym miejscu,  dzięki czemu opis nie odlatuje w  siną  dal. Ostatnio jestem  jedyną   kobietą w  zespole, bo pani chemiczka odeszła obrażona, że nie dostała podwyżki. A podobno ostatnio jakoś  mało była zainteresowana pracą i sporo  czasu  spędzała  na  zwolnieniach  lekarskich. I ta sytuacja wymaga ode mnie większego zaangażowania, bo jakby nie  było to ona była po wydziale  chemii na Politechnice,  no ale  ja tu miałam od początku chemię, więc  się nieco podciągnęłam w temacie. Ona  na pewno  była ode mnie  mądrzejsza bo sporo starsza, a  tej  chemii to miała na studiach  po czubki włosów, a ja miałam  chemię głównie pod kątem kosmetyków,  ona robiła masę  doświadczeń,  a ja tu miałam głównie  teorię , plus co jak  działa na tkanki skóry.  No ale  dzięki temu, że nie  robiłam żadnych doświadczeń  chemicznych  nie uległam  np. poparzeniom.  A znam  faceta, któremu podczas  doświadczenia  preparat wybuchł, a on stracił wzrok.  Ale nikt tu nie  wydziwia  ani  się nie gorszy gdy czegoś nie wiem, lub nie jestem czegoś pewna i pytam chemików. Wiesz- oni siedzą  w tym  zawodzie  od lat, a ja dopiero co liznęłam nieco wiedzy w  tym temacie.  A zrobiłam im ostatnio kawę ziarnistą  parzoną jak w Turcji i neskę razem z kakao + te mini ciastka orzechowe. Gdy teraz pójdę do pracy to znów im przyniosę trochę tych orzechowych  ciastek- robota zerowa  przy tym a ile  radości  w trakcie jedzenia ich  do kawusi.

A co  z tym facetem,  co stracił wzrok?- spytała Ala. Ja bym  chyba wolała umrzeć  niż  stracić  wzrok. To przecież  nieodwracalne  kalectwo! No fakt, ale miał fart, bo jego dziewczyna  nie  rzuciła  go, pobrali się, mają dziecko, a on szalenie pracował nad  tym, by jego kalectwo nie popsuło im życia. Po mieszkaniu porusza  się tak, jakby wszystko widział.  Oczywiście wszystko tam zawsze było  uporządkowane i nie  zmieniało  nagle  swego miejsca położenia.   Najtrudniej to było wytłumaczyć  dziecku, gdy było małe, że jego tata nie widzi.  Wyostrzyły mu  się inne zmysły, ale wiem  z opowieści jego żony, że bardzo, bardzo nad  tym pracował.

Do Marty przyszedł Jacuś i spytał się, kiedy znów do nich przyjdzie.......Misia. Nie wiem Jacusiu, bo teraz już zaczęła  się jesień,więc chyba nie będziecie  się  mogli bawić  cały  dzień z Misią w ogrodzie. Myślę, że gdy już się bardzo stęsknicie  za  zabawą  z Misią to wy do nas przyjedziecie z mamą i tatą i pobawicie  się z Misią u nas w  mieszkaniu. Co prawda  nie  będzie zabawy z większą piłką,  ale ona lubi też  gdy po podłodze  toczy  się nieduża piłeczka,  na przykład  taka do gry w tenisa.  Ona lubi takie  nieduże piłeczki, bo może je  bez trudu wziąć  do mordki. 

Ciociu,  a ja już umiem ułożyć z klocków swoje imię, ale nie  takie  dziecinne  Jacuś ale Jacek. I umiem ułożyć słowa auto, mama, tata. No to  super - ucieszyła  się Marta. Bardzo mądry z ciebie  chłopczyk.  A podoba  ci się w przedszkolu? Podoba, bo kiedy babcia albo dziadek zabierają Piotrusia z zerówki to wtedy oboje przychodzą po mnie i nie muszę w przedszkolu leżakować tylko idę już do domu. Bo ja nie lubię  leżakować, nudzi mi się wtedy, nie mam co robić i nie wolno też  wtedy rozmawiać, bo dzieci  śpią. A mnie  się nie chce tam  spać. Bo ja idę do przedszkola na godzinę dziewiątą, nie na ósmą, bo Piotrek też idzie na dziewiątą. I my nie jemy śniadań w przedszkolu tylko w domu, bo my nie jemy zup z mleka. Babcia nam robi rano jajówkę  w mikrofalówce i pijemy herbatę ze sokiem z czarnej porzeczki. A potem w domu jemy obiad i na kolację jemy jogurt z różnymi nasionkami -  z dyni, ze słonecznika, z orzechami, a czasem z takimi płatkami z kukurydzy. U nas w domu wszyscy lubimy orzechy i wszyscy jemy  jogurt z nasionami.

To zupełnie jak my - stwierdziła Marta - my w domu też jemy jogurt z różnymi dodatkami i też nie jemy zup mlecznych. Tyle  tylko, że my jemy jogurt na śniadanie  a nie na kolację. A jakie  mięsko lubisz jeść? Takie kotleciki rumiane z kurczaka albo takie  kuleczki w sosie z jarzynami. I bardzo, bardzo lubię frytki albo pieczone w piecyku kartofelki. I bardzo lubimy takie kluski, które się nazywają kopytka i takie okrągłe kluski z dziurką, one są śląskie. A dziadek to lubi pyzy, takie okrągłe, ciemne i koniecznie ze skwarkami, ale pyzy to babcia  rzadko robi, bo to dużo pracy. No to skoro lubicie pyzy to gdy się umówimy, że do nas przyjedziecie to razem z dziadkiem Cześkiem zrobimy pyzy. A wasza mama i tata też lubią pyzy?  Tata to wszystko je, a mama też lubi pyzy. 

                                                                               c.d.n.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz