Tydzień przed obroną pracy magisterskiej Marta spotkała się na terenie uczelni z panem profesorem oraz panią doradczynią zawodową. O tym, że Marta została zaliczona do twórców zgłoszonego przez laboratorium patentu oczywiście wszyscy już wiedzieli - słuchaczki uczelni również. Omawiając od strony "organizacyjnej" obronę Marta dowiedziała się , że będzie to trochę sentymentalne spotkanie, ponieważ następne studentki II stopnia będą zdobywały tytuł magistra już na innej uczelni.
Marta opowiedziała pani doradczyni jak wyglądała obrona magisterki Wojtka i dowiedziała się, że tu nie będzie posiedzenia przy kawie i ciasteczkach, będzie tylko do dyspozycji woda mineralna. Po prostu za którymś razem któraś ze studentek rozpuściła plotkę, że jeżeli studentka nie wyda wręcz "przyjęcia" to może zapomnieć o otrzymaniu dyplomu. I od tej pory, by zapobiec takim incydentom na stole przy którym urzęduje "komisja" jest tylko woda mineralna, a wykładowcy nie chodzą potem na jakieś spotkania na obiad lub kolację fundowaną przez broniącą dyplomu studentkę. A tak poza tym to w przypadku Marty cała ta obrona jest czystą formalnością, bo nie tylko "ciało pedagogiczne" wie jakie umiejętności ma Marta, skoro jest wymieniona wśród trójki "wynalazców".
W związku z powyższym Wojtek wziął sprawy we własne ręce i zamówił obiad w restauracji, na który po cichu zostali zaproszeni z uczelni tylko pani doradczyni, poza tym pan promotor, pani doktor dermatolog, dwaj pozostali wynalazcy i szef laboratorium oraz oczywiście Wojtek. Szef laboratorium dołożył się finansowo do tego przyjęcia twierdząc, że Marta jeszcze nie zarabia. Kilka dni później, w sobotę, Andrzej zorganizował rodzinne przyjęcie by uczcić Marty dyplom. Obecni byli również rodzice Marty i ojciec Wojtka, oraz Michał z Alą i dziećmi. Andrzej zauważył w trakcie tego przyjęcia, że Marta, Wojtek i on są jedynakami, a jednocześnie czują się we troje jak najprawdziwsze rodzeństwo i to jest wręcz cudowne!
Michał poinformował swych przyjaciół, że po Nowym Roku jego rodzice przeprowadzą się do Polski, na razie jeszcze szukają mieszkania, a właściwie domu w granicach wielkiej Warszawy. Zbyt długo mieszkali we własnym domu i obawiają się, że na pewno nie znajdą w Warszawie odpowiednio dużego mieszkania. Michał tylko się śmiał wspominając jak Ziuk z żoną szukali domu w granicach Warszawy. Rozmawiał z ojcem, ale ponieważ jego ojciec jest z gatunku "nie uwierzysz aż sam zmierzysz" przestał mu robić wykłady na temat "własny dom w Warszawie". Poza tym wydaje mu się, że ojciec znacznie lepiej stoi finansowo niż stał Ziuk i liczy się z tym, że może kupi jakiś dom do remontu. Oczywiście Michał rozmawiając z ojcem powiedział, że jeśli idzie o niego, to on razem z Alą i dziećmi na 100% nie wyprowadzi się z tego mieszkania, w którym teraz mieszkają, bo on nie ma zamiaru poświęcać ponad dwie godziny dziennie na dojazdy do i z pracy, a poza tym to Mirek już idzie do szkoły, a te szkoły w tych "satelickich" dla Warszawy miejscowościach to bywają bardzo, bardzo różne a potem są kłopoty w szkole ponad podstawowej, a poza tym trzeba wtedy dzieciaka wozić do i ze szkoły. A godziny jego pracy nijak się nie pokrywają z godzinami pracy szkoły.
Ojciec Andrzeja dał Michałowi "namiary" na firmy zajmujące się kupnem-sprzedażą mieszkań i domów mówiąc, że z tego co on wie, to łatwiej jest kupić duży dom niż mały i tak jest na przykład na Sadybie. Przy okazji "wypomniał" synowi, że przecież gdyby od razu zdecydował się, że będą mieszkać razem to kupiliby przecież wtedy większy dom, od razu "regularnie" piętrowy, a nie przerabialiby strychu na cele mieszkaniowe.
Było trochę śmiechu, bo Piotruś dopytywał się co to jest to "magisterium" i kiedy mu wszyscy po kolei opowiadali, ile to lat musieli się uczyć w pewnej chwili powiedział - to ja chyba wolę być takim nieukiem a nie chodzić tyle lat do szkoły. Był bardzo zdziwiony faktem, że jego własny tata, choć już skończył studia, to nadal musi się uczyć, bo medycyna się wciąż rozwija , są coraz nowsze metody leczenia, coraz nowsza aparatura, więc żeby być nadal dobrym lekarzem jego tata ciągle się musi tych nowych rzeczy uczyć i właściwie niemal w każdej dziedzinie nauki ciągle coś się zmienia. Andrzej przypomniał Piotrusiowi, że gdy był w Londynie to właśnie dlatego, że się tam szkolił. A nie mogłeś w Warszawie się szkolić? - spytał Piotruś. Nie mogłem, bo w Warszawie nie ma takiej aparatury jak w Londynie, ale gdy uda się szpitalowi ją zakupić, to ja już będę potrafił ją obsługiwać.
A czemu wy nie wzięliście z domu dzieciaków? - spytała Marta Alę. No bo oni w weekendy najczęściej są u Ziuków, a dziś są z dziadkami w teatrze na jakimś przedstawieniu dla dzieci- i to wcale nie są kukiełki, tylko występują prawdziwi aktorzy i jestem bardzo ciekawa jak im się będzie podobało. Gdy dziadkowie zabrali ich kiedyś do teatru kukiełkowego to codziennie przez tydzień słyszałam opowieści, o tym przedstawieniu. Raz nieopatrznie poszłam z nimi do kina na jakąś kreskówkę - wyszłam ogłuszona i z bólem głowy, bo widownia dziecięca szalenie ekspresyjnie reaguje na to się dzieje na ekranie. Ja im raz na jakiś czas włączam jakiś filmik, regularne oglądają kreskówki w TV i inne programy dla dzieci, ale zupełnie inaczej odbierają to ze mną w swoim domu, a inaczej w gronie innych dzieci i na dużym ekranie. Ziukowie są zdania, że my z Michałem powinniśmy przynajmniej jeden dzień na tydzień pobyć bez nich i zająć się tylko sobą wzajemnie. Oni są naprawdę cudownymi rodzicami dla nas obojga. Mogę na nich zawsze liczyć i to jest niesamowicie przyjemne. Dla mnie z kolei ważne jest to, że tak całkowicie zaakceptowali Michała. Ziuk co jakiś czas powtarza, że kocha go tak, jakby był rodzonym synem. A Michał z kolei to docenia w pełni. Zresztą on i ojciec świetnie się rozumieją. A ja swoich rodziców już kilka lat nie widziałam i nie mam wcale ochoty ich widzieć po tym co matka mi "lapnęła" po śmierci mego męża. No a poza tym to ja im zniknęłam z oczu, bo się przeprowadziłam nie podając im nowego adresu ani telefonu.
No i bardzo dobrze zrobiłaś - podbudowała ją Marta. Zrobiłabym tak samo będąc na twoim miejscu. Popatrz - tak na logikę to Pati jest dla mnie obcą osobą, a ja do niej z całym szacunkiem i sercem mówię "mamo", bo ona jest dla mnie jak najczulsza matka i Wojtka też traktuje jak własnego syna. Jak widać gołym okiem to więzy krwi nie mają wielkiego znaczenia. Zobacz jak chłopcy się ciągle przytulają do Maryli. A to wszak nie ona ich urodziła.
Ala uśmiechnęła się - muszę się trochę zmobilizować i zrobić niedługo jakiś spęd małolatów. Moja Irka to na placu zabaw wybiera do zabawy tylko chłopaków, a dziewczynek z lalkami zupełnie nie dostrzega, powiedziałabym, że wręcz omija je z daleka. Nic dziwnego - stwierdziła Marta - ona ma w domu dwóch chłopaków i świetnie się z nimi dogaduje.
Kiedy idziesz do pracy?- spytała Ala. Mogę w każdej chwili, ale pójdę chyba gdy odbiorę z uczelni dyplom. Jak mi powiedziała sekretarka to za 2 dni będzie do odbioru. Szef już się doczekać nie może, bo znów coś nowego będziemy wprowadzać, więc trzeba będzie to przebadać, a on bardzo lubi jak ja to opisuję, bo się przekonał, że nie naciągam wyników, prowadzę ewidencję próbek i mam miły zwyczaj przymocowywania opisu do tej substancji którą opisuję taśmą samoprzylepną dookoła naczynia a nie tylko w jednym miejscu, dzięki czemu opis nie odlatuje w siną dal. Ostatnio jestem jedyną kobietą w zespole, bo pani chemiczka odeszła obrażona, że nie dostała podwyżki. A podobno ostatnio jakoś mało była zainteresowana pracą i sporo czasu spędzała na zwolnieniach lekarskich. I ta sytuacja wymaga ode mnie większego zaangażowania, bo jakby nie było to ona była po wydziale chemii na Politechnice, no ale ja tu miałam od początku chemię, więc się nieco podciągnęłam w temacie. Ona na pewno była ode mnie mądrzejsza bo sporo starsza, a tej chemii to miała na studiach po czubki włosów, a ja miałam chemię głównie pod kątem kosmetyków, ona robiła masę doświadczeń, a ja tu miałam głównie teorię , plus co jak działa na tkanki skóry. No ale dzięki temu, że nie robiłam żadnych doświadczeń chemicznych nie uległam np. poparzeniom. A znam faceta, któremu podczas doświadczenia preparat wybuchł, a on stracił wzrok. Ale nikt tu nie wydziwia ani się nie gorszy gdy czegoś nie wiem, lub nie jestem czegoś pewna i pytam chemików. Wiesz- oni siedzą w tym zawodzie od lat, a ja dopiero co liznęłam nieco wiedzy w tym temacie. A zrobiłam im ostatnio kawę ziarnistą parzoną jak w Turcji i neskę razem z kakao + te mini ciastka orzechowe. Gdy teraz pójdę do pracy to znów im przyniosę trochę tych orzechowych ciastek- robota zerowa przy tym a ile radości w trakcie jedzenia ich do kawusi.
A co z tym facetem, co stracił wzrok?- spytała Ala. Ja bym chyba wolała umrzeć niż stracić wzrok. To przecież nieodwracalne kalectwo! No fakt, ale miał fart, bo jego dziewczyna nie rzuciła go, pobrali się, mają dziecko, a on szalenie pracował nad tym, by jego kalectwo nie popsuło im życia. Po mieszkaniu porusza się tak, jakby wszystko widział. Oczywiście wszystko tam zawsze było uporządkowane i nie zmieniało nagle swego miejsca położenia. Najtrudniej to było wytłumaczyć dziecku, gdy było małe, że jego tata nie widzi. Wyostrzyły mu się inne zmysły, ale wiem z opowieści jego żony, że bardzo, bardzo nad tym pracował.
Do Marty przyszedł Jacuś i spytał się, kiedy znów do nich przyjdzie.......Misia. Nie wiem Jacusiu, bo teraz już zaczęła się jesień,więc chyba nie będziecie się mogli bawić cały dzień z Misią w ogrodzie. Myślę, że gdy już się bardzo stęsknicie za zabawą z Misią to wy do nas przyjedziecie z mamą i tatą i pobawicie się z Misią u nas w mieszkaniu. Co prawda nie będzie zabawy z większą piłką, ale ona lubi też gdy po podłodze toczy się nieduża piłeczka, na przykład taka do gry w tenisa. Ona lubi takie nieduże piłeczki, bo może je bez trudu wziąć do mordki.
Ciociu, a ja już umiem ułożyć z klocków swoje imię, ale nie takie dziecinne Jacuś ale Jacek. I umiem ułożyć słowa auto, mama, tata. No to super - ucieszyła się Marta. Bardzo mądry z ciebie chłopczyk. A podoba ci się w przedszkolu? Podoba, bo kiedy babcia albo dziadek zabierają Piotrusia z zerówki to wtedy oboje przychodzą po mnie i nie muszę w przedszkolu leżakować tylko idę już do domu. Bo ja nie lubię leżakować, nudzi mi się wtedy, nie mam co robić i nie wolno też wtedy rozmawiać, bo dzieci śpią. A mnie się nie chce tam spać. Bo ja idę do przedszkola na godzinę dziewiątą, nie na ósmą, bo Piotrek też idzie na dziewiątą. I my nie jemy śniadań w przedszkolu tylko w domu, bo my nie jemy zup z mleka. Babcia nam robi rano jajówkę w mikrofalówce i pijemy herbatę ze sokiem z czarnej porzeczki. A potem w domu jemy obiad i na kolację jemy jogurt z różnymi nasionkami - z dyni, ze słonecznika, z orzechami, a czasem z takimi płatkami z kukurydzy. U nas w domu wszyscy lubimy orzechy i wszyscy jemy jogurt z nasionami.
To zupełnie jak my - stwierdziła Marta - my w domu też jemy jogurt z różnymi dodatkami i też nie jemy zup mlecznych. Tyle tylko, że my jemy jogurt na śniadanie a nie na kolację. A jakie mięsko lubisz jeść? Takie kotleciki rumiane z kurczaka albo takie kuleczki w sosie z jarzynami. I bardzo, bardzo lubię frytki albo pieczone w piecyku kartofelki. I bardzo lubimy takie kluski, które się nazywają kopytka i takie okrągłe kluski z dziurką, one są śląskie. A dziadek to lubi pyzy, takie okrągłe, ciemne i koniecznie ze skwarkami, ale pyzy to babcia rzadko robi, bo to dużo pracy. No to skoro lubicie pyzy to gdy się umówimy, że do nas przyjedziecie to razem z dziadkiem Cześkiem zrobimy pyzy. A wasza mama i tata też lubią pyzy? Tata to wszystko je, a mama też lubi pyzy.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz