Zabawne, ale Marta jakoś nie mogła uwierzyć, że wreszcie ukończyła studia i nie musi codziennie jeździć na drugi brzeg Wisły. W Laboratorium podpisała nowy angaż, szef potraktował jej pierwszy dzień pracy jako "integrację", co bardzo Martę rozśmieszyło, bo ona czuła się tu "jak u siebie", ale widocznie szef miał taki zwyczaj, że przedstawiał nowemu pracownikowi wszystkich pracowników. Dobrze, że zespół w całości nie przekracza dziesięciu osób - pomyślała Marta, gdy kolejny facet ściskał jej dłoń i szczerzył się w uśmiechu. Na koniec szef całkiem przytomnie zauważył, że właściwie to ona już wszystkich tu zna, ale chciał by to był taki nieco inny dzień. Na to konto Marta stwierdziła, że może z tej okazji wszystkich uraczyć kawą i czymś do pochrupania i to będzie podkreślenie, że to nie jest taki "zwykły dzień".
Po kawie "z pochrupką" szef oprowadził Martę po dziale produkcyjnym. Szef produkcji narzekał, że mu brakuje rąk do pracy, więc będzie musiał brać ludzi "nieprzygotowanych". Marta go pocieszyła, że w sytuacji, w której zrobienie tytułu magistra będzie płatne, zapewne będzie jednak miał nowych pracowników. Tylko trzeba by pomyśleć jak ich zachęcić, bo większość studiujących dziewczyn jest z poza stolicy i nie da się ukryć, że są głównie nastawione, w związku z nowymi przepisami, na magisterium. Bo każdej się marzy własny salon kosmetyczny. A wynajmowanie mieszkania też wszak kosztuje. Trzeba by się zastanowić jak "zwabić" nowe kadry. Można by też pomyśleć, czy nie zrobić kilku pół etatów, bo może to by zachęciło panie posiadające dzieci w wieku przedszkolnym. Bo niedaleko budują się dwa nowe osiedla. A nowe osiedla charakteryzują się tym, że jest na nich sporo małych dzieci, więc może by się opłacało zrobić dla dzieci swoich pracowników nieduże przedszkole- są wszak w stolicy takie przedszkola organizowane przez zakłady pracy. No ale musiałoby być gdzieś blisko laboratorium. A ponieważ w pobliżu jest kilka firm, to może udało by się z którąś dogadać się w tej materii - albo z dyrektorami tych firm albo z władzami dzielnicy ewentualnie ze spółdzielniami mieszkaniowymi. A chętnych do umieszczenia dzieci w przedszkolu na pewno nie zabraknie bo ponoć wciąż brakuje przedszkoli.
Ja na przykład chętnie pracowałabym na półetacie, bo do myślenia nie muszę siedzieć akurat za biurkiem w pracy. Są kraje, w których ludzie pracujący koncepcyjnie pracują głównie zdalnie - rozliczani są z tego co wymyślą a nie z siedzenia za biurkiem, piciem kawy, pogaduszkami z koleżankami i kolegami. Teraz jest spora możliwość komunikowania się na odległość i mnie osobiście jest obojętne czy będę rozmawiała ze swoim współpracownikiem przez SKYPE czy też osobiście stojąc czy siedząc 2 metry od niego. Pod tym względem to nasz kraj jest nieco zacofany w rozwoju, jesteśmy wciąż słabiutko skomputeryzowani i digitalizacja wciąż jest u nas w powijakach. Dużo się o tej digitalizacji mówi i pisze, ale mam wrażenie, że nadal jest zbyt mało konkretów. Spotkałam się już z opinią, że digitalizacja to jest " samo zło", a znam taką babkę, moją rówieśniczkę, która aktualnie ma w pracy kurs komputerowy, bo ich firma się komputeryzuje i stale słyszę narzekania, że ten komputer to straszna rzecz - i- tylko się nie śmiejcie - głównym powodem do narzekania jest.......bardzo drobny druk. No zatkało mnie kompletnie, bo to oznacza, że ten kurs prowadzony jest bardzo kiepsko, skoro słuchaczka nie potrafi sobie powiększyć rozmiaru druku. Powiedziałam jej tylko, że wielkość druku na ekranie monitora to ona sobie może przecież regulować sama. Aż ją zatkało ze zdumienia, więc jej doradziłam, by się po prostu spytała faceta, który ten kurs prowadzi - może on też nie wie?
Koledzy Marty rechotali jeszcze z dziesięć minut komentując, że to jakaś "niedorobiona" ta koleżanka, a gdy już się uspokoili Marta powiedziała - rozczarowaliście mnie panowie - to nie ona jest niedorobiona, tylko zwykły debil ten kurs prowadzi. Każde szkolenie zaczyna się od tego, że prowadzący powinien sprawdzić co słuchacze już wiedzą na temat tego, czego co to szkolenie ma dotyczyć. Jeśli się tego nie zrobi, to się błędnie założy, że każdy człowiek bez problemu potrafi obsługiwać komputer i wtedy całe szkolenie nie ma sensu. Ona akurat nie posiadała nigdy dotąd komputera no to skąd mogła wiedzieć że wpierw musi dany komputer ustawić tak, by z niego bez problemu korzystać. Ciekawa jestem ilu z was, nie mając w ręce instrukcji użytkowania, umiałoby prawidłowo ustawić maszynę do szycia na taki ścieg, jaki ma być użyty na przykład do obrębiania zygzakiem.
No tak, masz rację - czasy takie, że niemal w każdym domu jest jakiś sprzęt elektroniczny i komputer stacjonarny lub laptop - powiedział Bogdan. To ci się tak tylko wydaje - stwierdziła Marta - niemal w każdym domu to jest telewizor, ale nie komputer. A to, że nieomal w każdym warszawskim mieszkaniu jest telewizor nie oznacza wcale, że wszyscy mają internet. Oczywiście to się w pewnej chwili zmieni, ale nie zapominaj, że sprzęt elektroniczny wciąż jest jednak drogi a mamy wciąż sporo ludzi z tak zwanym "starym portfelem" i ich często nie stać nawet na wykupienie swoich leków, które mają zapisane na receptę, więc nie wykupią dostępu do internetu, a poza tym często jeszcze mają "przedpotopowe" telewizory. Ja wiem - na co dzień to tych ludzi tak nie widać, więc się o nich nie pamięta.
No ale to chyba nie dotyczy stolicy, mruknął któryś. Dotyczy, dotyczy- powiedziała Marta. Warszawa się rozrosła, w granicach miasta są teraz dawne miejscowości podwarszawskie i tam było sporo biedy. Wiem, że część terenów jest odkupionych przez ludzi przy forsie po bardzo korzystnych dla nich cenach, bo dla tych co sprzedawali to były nieomal "bajońskie sumy", choć tak naprawdę to cena była wybitnie okazjonalna. Nie wiem czy wiecie, ale poszczególne części Ursynowa to były kiedyś nieduże podmiejskie osady. Oczywiście część terenów odkupowało od mieszkańców miasto. Poczytajcie sobie nieco o historii Warszawy - naprawdę warto. Służewiec, Wilanów, Mokotów to były kiedyś już pod miastem. Ja wiem, w szkole nas o tym nie uczyli, ale mam wrażenie,że dobrze jest znać historię miasta w którym się mieszka lub nawet się w nim przyszło na świat.
No to nas nieco zawstydziłaś - stwierdził Bogdan. Marta uśmiechnęła się - wcale nie chciałam kogokolwiek zawstydzać - ja też kiedyś niewiele wiedziałam o historii miasta, ale trafiłam na bardzo dobry przewodnik po Warszawie i stąd płyną moje "mądrości" w tym temacie. poza tym zdaję sobie sprawę z faktu, że po zakończeniu wojny wiele osób z tych, którzy byli wypędzeni z Warszawy nie wróciło do zrujnowanego miasta - zwłaszcza ci, którzy mieli rodziny w innych miastach kraju i mieli się gdzie podziać. I już nie wrócili do Warszawy.
A twoja rodzina mieszkała w Warszawie przed wojną? - spytał Bogdan. Tak, mieszkali w Warszawie, na Górnym Mokotowie. A dom, w którym mieszkali moi dziadkowie ocalał, choć był nieco podziurawiony pociskami a mieszkania doszczętnie okradzione i poniszczone. Ale nie był zbombardowany. Oglądałam filmy nakręcone po wyzwoleniu miasta - dobrze, że mnie jeszcze nie było wtedy na świecie. Mój tata i teść dobrze pamiętają zrujnowaną Warszawę. I nie są to wcale fajne wspomnienia. Mój promotor też mieszkał przed wojną na Mokotowie, nawet całkiem blisko tej ulicy przy której mieszkała moja rodzina.
Pod sam koniec dnia pracy Martę "ścignął" Andrzej pytając się czy może do nich wpaść gdy będzie jechał na wieczorny dyżur do szpitala. A co ci się urodziło?- spytała Marta- pokłóciłeś się z Marylką? Przecież z nią się nie można pokłócić - wyjaśniał Andrzej. Muszę się ją o coś zapytać i zastanawiam się, czy ona nie poczuje się tym pytaniem dotknięta- wyjaśnił. No dobrze, możesz przyjechać, ale szalenie mnie zaintrygowałeś. Marylka to naprawdę ma dobrze pod sufitem i z byle powodu nie poczuje się urażona. Oczywiście, jest bardzo wrażliwa, ale nie ma świra i bardzo cię kocha, jak zauważyłam. No i właśnie dlatego, że ona jest taka wrażliwa, muszę się ciebie poradzić - wyjaśniał Andrzej. Marta się roześmiała - jesteś ode mnie co nieco starszy, chyba lepiej znasz życie ode mnie, coś majaczysz albo "ściemniasz", ale przyjedź, dawno się nie widzieliśmy, pewnie aż cały tydzień. Zjesz z nami kolację, czy będziesz jadł w domu? W domu - przecież Maryla i mama nie wypuszczą mnie bez kolacji i wałówki w postaci owoców i jakiegoś domowego ciasta. One chyba chcą mnie utuczyć.
Andrzej rzeczywiście był już po kolacji a porada faktycznie dotyczyła "delikatnej materii"- bank, w którym Andrzej przechowywał swe nasienie podnosił cenę przechowywania i prosił o odpowiedź i akceptację nowych warunków finansowych. Nie były one jakoś szalenie dokuczliwe i na pewno nie zrujnowałyby budżetu Andrzeja. Marta wysłuchała o co idzie i powiedziała - no przecież ponoć już o tym dyskutowaliście i Marylka zdaniem specjalisty nie bardzo nadaje się na inkubator, więc nie widzę żadnego problemu byście musieli znów na ten temat dyskutować. Gdy widzę Marylkę razem z chłopcami, to widzę matkę z własnymi, kochanymi synkami. Ona ich kocha tak jakby to były dzieci, które sama pod sercem nosiła, a oni ją bezwarunkowo kochają. I są obaj przez nią prawnie adoptowani. Myślę, że możesz ten temat spokojnie zamknąć, bo na zdrowy rozum skoro lekarze uznali, że ciąża nie jest dla niej pożądanym stanem to tematu nie ma. Zresztą tak naprawdę to ostatni dzwonek na powiększenie rodziny. A poza tym wiem, że Maryla a pewno nie poczułaby się urażona twoim pytaniem - ona jest wrażliwa, ale nie głupia. Ona też z tych którzy uważają, że matka i ojciec to nie ci co spłodzili ale ci co to dziecko wychowali dając mu swą miłość, opiekę, uwagę. Wiesz- twoi rodzice też tak uważają i też ją kochają, co widać gołym okiem.
Masz dziś zwykłą nockę czy szpital ma dyżur? Nie, dziś to zwykła noc, bez dyżuru SOR-u, więc pewnie nawet pośpię. Wpadłem na pomysł, by Henia wysłać na trochę do Londynu - to zdolny facet, niech się szkoli w dobrym miejscu, już nawet rozmawiałem z Londynem. Wiesz- chciałbym by Marylka przeszła na pół etatu - wtedy nie miałaby nocek. A z drugiej strony to byłbym najszczęśliwszy gdyby była zawsze ze mną gdy ja jestem na dyżurze. Wiem, wiem, mam nie po kolei we łbie. Po raz pierwszy naprawdę kocham a nie tylko pożądam. Na pierwszym planie jest teraz uczucie a nie żądze. Gdy widzę jak dzieciaki się do niej tulą to aż mnie wzruszenie drapie w gardle. A oni to się jej bardziej słuchają niż mnie.
A jak personel szpitalny przyjął fakt, że się pobraliście? Andrzej roześmiał się - szefowa pielęgniarek dała mi kuksańca łokciem i powiedziała - Marylka to taka cicha woda - sprzątnęła cię sprzed nosa kilku panienkom. A tak naprawdę to ja zacząłem ją dostrzegać dopiero po tym, gdy ty mi zwróciłaś na nią uwagę - przedtem jakoś przemykała się obok, a ja byłem głównie zajęty unikaniem babskiego personelu. Oczywiście doceniałem jej zawodowe umiejętności ale jakoś nigdy nie patrzyłem na nią jak na kobietę, którą można poderwać. Szefowa chce by ona była włączona do szkolenia praktykantek, bo jest zdania, że Maryla jest świetnym pracownikiem a poza tym umie przekazać swą wiedzę. A największą orędowniczką Maryli jest moja mama - dla niej wszystko co powie Maryla jest prawdą objawioną - dobrze, że lubię jeść to samo co i ona, bo mnie się nikt nie pyta co lubię jeść - ważne by Marylka to lubiła. Śmieszne, ale prawdziwe.
Marta z kolei opowiedziała Andrzejowi, że rodzice Michała planują powrót do Polski i są na etapie szukania dla siebie jakiegoś domu i najlepiej takiego, by mogli mieszkać albo w jednym domu albo bardzo, bardzo blisko siebie razem z Michałami. I, jak się śmiała Marta, w poszukiwania są włączeni "wszyscy krewni i znajomi Królika" i kilka agencji zajmujących się kupnem i sprzedażą nieruchomości. A Michał zachowuje stoicki spokój, bo jasno sprecyzował miejsca i warunki w których on by zamieszkał, więc jak na razie poszukiwania wciąż trwają. Rodzice Michała to najchętniej zamieszkaliby razem z nimi w jednym domu, a Michał najchętniej w dwóch różnych , ale blisko położonych mieszkaniach a nie w domach. Ostatnio się z lekka wściekł, bo któraś agencja podsunęła spory dom, piętrowy ale pod Warszawą i to na prawym brzegu Wisły, a do tego stojący w przysłowiowych kartoflach. Ala stwierdziła, że po raz pierwszy usłyszała, jak Michał potrafi przeklinać - jak powiedziała była wielce zdumiona repertuarem swego męża. Ponoć dobrze, że dzieci już spały.
Argumentem koronnym ojca był fakt, że przecież można dokupić jeszcze jeden samochód, żeby Ala też była zmotoryzowana. Bo przecież w ich pojęciu wszystko, co jest zlokalizowane w odległości około 30 km od centrum miasta to jest bliżej niż rzut beretem. A ponieważ ojciec Michała ma zamiar przyjechać niedługo do Warszawy by się spotkać ze swoim przyjacielem, z którym chcą razem prowadzić jakąś kancelarię, to Michał postanowił, że weźmie wtedy kilka dni wolnego i zaprezentuje ojcu "na żywo" jak wyglądają codzienne dojazdy spod Warszawy do centrum miasta, bo to Polska a nie Ameryka.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz