"Trawienie tematu" świąt i Sylwestra pierwsi podjęli Wojtek z Michałem przy porannej kawie, bowiem Ziukowie razem z Michałem , Alą i dziećmi zostali zaproszeni na całe święta Bożego Narodzenia oraz na Sylwestra do Bukowiny Tatrzańskiej. Pan Majster powiedział, że nie wyobraża sobie by oni mu odmówili - będą mieszkać w prywatnym pensjonacie przyjaciela Pana Majstra, pojadą w dwa samochody, więc się wszyscy swobodnie zabiorą - Michał swoim z żoną i dziećmi, drugim samochodem pojedzie pan Majster z żoną i Ziukowie. Wyjadą z Warszawy dwa dni wcześniej, żeby nie sterczeć w korkach w okolicach Zakopanego. Nart niech nie biorą, co najwyżej swoje buty, ale buty też w razie chęci "polerowania" jakiegoś stoku można wypożyczyć. A jeśli przyjaciele Michała też by chcieli tam spędzić święta i Nowy Rok to też nie będzie problemu z miejscami, ale muszą szybko rzecz całą przemyśleć, góra w dwa dni.
Tak zupełnie szczerze rzecz ujmując, to Wojtek pomyślał, że to całkiem dobre rozwiązanie, ale on i Marta raczej nie pojadą, zostaną w Warszawie z rodzicami. Co do Andrzeja to raczej na pewno nie pojedzie, bo "jak amen w pacierzu" na pewno trafi mu się jakiś dyżur - to są te rozkosze bycia czynnym chirurgiem zatrudnionym w szpitalu. No i w takim razie święta będą albo w domu Andrzeja albo u Wojtka i Marty, a co do Sylwestra to się jeszcze zobaczy. Michał się trochę martwił, że już zupełnie zapomniał jak się jeździ na nartach, ale Wojtek zaraz go pocieszył, że on też "wieki całe" nie jeździł na nartach, chociaż gdy mieszkał w Austrii to zawsze zimą szusował po stokach, no ale to było dawno i na pewno wpadł już w swoisty "narciarski wtórny analfabetyzm". Obaj stwierdzili, że następnej zimy to pojadą do Austrii - dziewczyny z dzieciakami będą się opalać a oni szusować na nartach. Wojtek stwierdził, że z okazji świąt wszelakich docenia pracę naukowo - badawczą bo zawsze można sobie jakoś ten urlop dopasować do swoich zajęć lub zajęcia do urlopu - jak się śmiał Michał. To fakt- zgodził się z nim Wojtek - najbardziej nie lubię sesji i egzaminów i tak naprawdę mniej mnie one denerwowały gdy byłem studentem - to było proste - musiałem powtórzyć materiał i wydalić z siebie wiadomości na egzaminie. A teraz to się zamartwiam czy aby nie wymagam za dużo od tych biednych studentów, lub muszę się powstrzymywać by nie palnąć czegoś złośliwego gdy delikwent nie bardzo wie co plecie. Zawsze podziwiam twój stoicki spokój z jakim odprawiasz niedouczonego chłopaka. I strasznie się dziwię, że się tacy trafiają, bo każdy z nich niemal od przedszkola ma styczność z komputerem, szalone ambicje a czasem takie bzdury plotą, że aż mam ochotę postukać gościa w głowę.
A jak się pracuje Marcie? - zapytał się Michał. Wojtek zaczął się śmiać - jak na razie jest jedynym żeńskim personelem w Laboratorium, więc ją rozpieszczają. Na produkcyjnym dziale doświadczalnym to są dwie babki, ale już nie młode. To małe laboratorium i wszyscy sobie mówią po imieniu a Marta stwierdziła, że ją nieco krępuje zwracanie się do szefa po imieniu, bo tak naprawdę to facet już po pięćdziesiątce, więc mówi do niego per szefie, co zapewne nieco śmiesznie brzmi gdy mówi na przykład "szefie czy mógłbyś mi powiedzieć..." ale szef chyba ją rozumie - ona jest tam najmłodsza. Jak na razie jest bardzo zadowolona z pracy.
Teraz Andrzej pracuje nad Marylą, żeby przeszła na pół etat, a z kolei jej szefowa chce by Maryla szkoliła praktykantki, bo Marylka jest świetną pielęgniarką chirurgiczną. Chłopcy Andrzeja już całkowicie wyparli z pamięci Lenę i zachowują się tak, jakby byli rodzonymi dziećmi Maryli. Rodzice Andrzeja też wpatrzeni w nią niczym kot w Księżyc w trakcie pełni i cały czas jest "córeńką". Andrzej też się przy niej zmienił - wyraźnie złagodniał. Zresztą widziałeś ich na urlopie - oka z niej nie spuszczał. Marcie powiedział, że jest jej dłużnikiem, bo to Marta zwróciła jego uwagę na Marylę, że jest świetna zawodowo a do tego kulturalna i miła dla oka. Byłem kiedyś zazdrosny o Andrzeja, bo mi się wydawało, że on się podkochuje w Marcie, a ona w nim. Ale zmądrzałem - on traktuje Martę jakby była jego siostrą, która doskonale go rozumie. Zresztą mają sporo wspólnych tematów, bo Marta jednak jest nieco z medycyną związana. No właśnie - Andrzej zawsze powtarza, że szkoda, że Marta jednak nie poszła na medycynę - stwierdził Michał.
No to się pociesz, że ja dość długo byłem zazdrosny o nieżyjącego męża Ali - powiedział Michał. Totalna głupota. Bo na początku, gdy zrozumiałem, że Ala zagnieździła mi się mocno w głowie i w sercu i zacząłem delikatnie dawać Ali do zrozumienia, że marzy mi się wspólne z nią życie to ona usiłowała mi to "wybić z głowy" i wtedy pomyślałem, że ona nadal kocha nieboszczyka bo był bardziej interesujący, rzutki, odważny itp. niż ja no i o niebo przystojniejszy. Ale raz sobie tak szczerze porozmawialiśmy i wtedy mi powiedziała, że jestem za porządny, żeby wychowywać dziecko wariata - demona szybkości i nierozwagi i ona nie chce mnie tym obarczać. A potem z duszą na ramieniu pojechałem do Ziuka i z nim porozmawiałem o wszystkim i o tym, że chcę adoptować Mirka gdy weźmiemy ślub. A Ziuk mnie w końcu przytulił i powiedział - jestem co prawda niewierzący, ale masz moje błogosławieństwo. Widocznie tak ma być - ktoś lub coś układa losy ludzkie. Pomożemy wam we wszystkim. Możesz na nas liczyć. No i rzeczywiście zawsze nam oboje pomagają, poza tym według mnie to Ziuk ma talent pedagogiczny i trafia zawsze do dzieciaków w dziesiątkę. Bez krzyku, rozkazów i groźnych min. A rodziców Ali to ani razu nie widziałem, bo Ala wykreśliła ich ze swego życia. Co mnie zupełnie nie dziwi, skoro moja teściowa, której nie znam, powiedziała swej zrozpaczonej córce, że śmiertelny wypadek jej męża to kara, że wyszła za takiego " badylarza". A cała rodzina Ziuka to tacy badylarze jak ja jestem panną.
A ty, Wojtuniu, jesteś dla Ziuka uosobieniem rzetelności, taktu i dobroci - wiesz- z powodu tej transakcji z mieszkaniem na Ursynowie. A Marta - uosobieniem trzeźwego myślenia, którego próbkę widział gdy oglądaliśmy te domy koło Lasu Kabackiego. Wojtek roześmiał się - oj tak, ona zawsze zaskakująco trzeźwo myśli - to fakt. Zawsze taka była, nawet jeszcze w szkole podstawowej. Zawsze do wszystkiego miała i ma szalenie "zdroworozsądkowe" podejście i "kubeł zimnej wody" w zanadrzu. Poza tym jest szalenie konsekwentna i nigdy niczego nie obiecuje, jeśli nie jest pewna, że będzie mogła swą obietnice spełnić. Ta cecha, jak zauważyłem, jest dość rzadka u ludzi. Taki też jest jej ojciec - jeśli coś komuś obieca to na 100% wypełni obietnicę do końca. Mój ojciec to ją wręcz uwielbia - jestem głęboko przekonany, że gdyby mu kazała zażyć truciznę to zażyłby bez szemrania. Nawet moja matka ją wielce lubi i szanuje i zawsze słyszę, że mam szczęście, że Marta za mnie wyszła. A od chwili, gdy Marta wysłała ją do onkologa i ten zarządził, by usunąć matce jakieś znamię, to matka zawsze mi przy każdej okazji powtarza, żebym się słuchał Marty bo to mądra dziewczyna i żebym dziękował Bogu, że za mnie wyszła.
Tegoroczna zima jakoś nikomu nie przypadła do gustu - było zimno, mokro, ponuro, bo albo padał deszcz albo deszcz ze śniegiem. Marta była szczęśliwa, że ma do pracy blisko i nie musi jeździć na drugą stronę miasta w taką pogodę. Niestety długoterminowe prognozy pogody nie nastrajały wcale optymistycznie i Marta stwierdziła, że wyjazd na święta i Nowy Rok stoi pod tak wielkim znakiem zapytania, że raczej ona z Wojtkiem to zostaną w Warszawie i zaczęła planować święta w Warszawie. Oczywiście Wojtek natychmiast podzielił się jej wątpliwościami z Michałem, a Michał z Alą i Ziukiem doszli do wniosku, że wyjazd z dzieciakami , samochodem w stronę gór nie jest chyba najlepszym pomysłem, bo podróż może być nie tylko bardzo męcząca ale i niebezpieczna.
Po wymianie różnych mniej lub bardziej genialnych pomysłów stanęło na tym, że święta upłyną u wszystkich w gronie ściśle rodzinnym, a Sylwester tym razem będzie u Michała i Ali, bo dzieci zostaną upchnięte do Ziuków. Ojciec Wojtka spędzi Sylwestra u rodziców Marty razem z Misią za pazuchą. Pan Majster co prawda proponował, by może Sylwester był u niego, ale zaraz usłyszał, że wtedy trzeba jednak dojechać na miejsce samochodami, a jak już nie jeden raz życie pokazało, to przełom grudnia i stycznia bywa wielce nieprzewidywalny pod względem pogody, a pierwszeństwo odśnieżania czy też odladzania dróg poza stolicą a często i w niej samej stoi w tym czasie pod wielkim znakiem zapytania. Maryla i Andrzej mieli w wigilię dyżur i Marta stwierdziła, że to na pewno sprawka Andrzeja, który nie lubił wszelakich świąt.
Plany planami, a życie przeważnie je lekceważy. Trzy dni przed świętami mama Andrzeja poślizgnęła się drepcząc do pobliskiego sklepu i złamała rękę padając na chodnik. Na szczęście nie było to złamanie otwarte a "trafiona" została kość lewego ramienia i była "tylko pęknięta", ale jakoś tak dziwnie, że założono gips a do tego do dłoni przymocowano jakiś ciężarek- ciężką gruszkę jak to pięknie określił ojciec Andrzeja. W efekcie tego wypadku Marta z ojcem wieczorem poinformowali Andrzeja, że święta będę u Marty i Wojtka. Mama Andrzeja przepłakała niemal cały dzień, nie tyle z bólu co ze zmartwienia, że jej wypadek sprawił wszystkim kłopot. Maryla, gdy teść ją zawiadomił o wypadku, całkiem przytomnie przeszła się do kadr by sprawdzić czy ma jeszcze jakiś zaległy urlop i okazało się, że czego jak czego, ale zaległych dni urlopu to ma nawet sporo, a pani kadrowa ucieszyła się, że Maryla zaczyna właśnie je odbierać. Andrzej dowiedział się o wszystkim dopiero pod koniec dnia pracy, gdy wreszcie opuścił blok operacyjny.
W pierwszej kolejności obrugał własną żonę, że go nie poinformowała wcześniej, no ale Maryla stwierdziła, że ona dowiedziała się o wszystkim gdy już mama była po wizycie w szpitalu, który miał w tym dniu dyżur na urazówce. A z mamą Andrzeja to wszędzie jeździł.....ojciec Wojtka, bo do niego w pierwszej kolejności zatelefonował ojciec Andrzeja, gdy "pozbierał żonę i zakupy z chodnika". I to ojciec Wojtka zarządził by na razie nie zawracać Andrzejowi głowy w pracy i wszędzie z nią jeździł. A ojciec Andrzeja był w domu, bo przecież nieszczęścia chodzą parami i mogło się zdarzyć, że któryś z chłopców musiałby być wcześniej odebrany z przedszkola lub zerówki, więc dyżurował w domu. Andrzej skontaktował się z lekarzem urazówki szpitala, w którym zagipsowano rękę jego mamy, a potem zatelefonował do swego kolegi by się go przepytać co dalej. Kolega z kolei podał mu namiary na swego kolegę, speca od złamanych górnych kończyn i po godzinie Andrzej był już umówiony z nim na konsultację i na drugie zdjęcie rentgenowskie. Bo lepiej od razu sprawdzić, czy po tym gipsie jest wszystko jak należy, czy się coś nie przesunęło itp. Bo łatwiej zdjąć w razie potrzeby świeżutki gips niż już wyschnięty na kość. No i skoro mama Andrzeja nie płacze z bólu a tylko z powodu tego, że "narobiła kłopotu" i jest to pęknięcie a nie wielodłamowe złamanie to na pewno jest wszystko w porządku i nerw nie jest uszkodzony.
Tego dnia Andrzej wyszedł wcześniej z pracy a swych pacjentów scedował Heniowi. Pojechał do domu i zabrał swą mamę do kolegi ( w drodze do domu "odkrył", że chyba jednak zna lekarza do którego pojedzie z mamą na konsultację. W domu pochwalił oboje rodziców za trzeźwość umysłu i pojechał z mamą do szpitala, w którym pracował kolega. Zrobiono mamie kolejne zdjęcie rtg, które obaj lekarze obejrzeli i zdaniem konsultanta wszystko jest w jak najlepszym porządku, nerw nie jest uszkodzony, ale na pewno co najmniej 6 tygodni potrwa proces zrastania się kości, bo wszak mama "młódką" nie jest i być może potrwa to osiem lub dziesięć tygodni. Dał receptę na leki przyspieszające proces tworzenia się kostniny, na przeciwbólowe również, wytłumaczył dlaczego jest dany ten ciężarek i dlaczego mama ma go nie podtrzymywać drugą ręką, zalecił odpowiednią dietę. Pogratulował Andrzejowi zmiany w życiu osobistym, pozachwycał się zdjęciami Jacka i Piotrusia, wpisał do swego terminarza kolejną datę kontroli a na koniec powiedział, że za trzy dni on ma sprawę rozwodową. Bo mało która kobieta bywa szczęśliwa u boku przepracowanego lekarza, którego częściej nie ma w domu niż jest, bo najczęściej pracuje co najmniej na dwóch etatach. Panowie obiecali sobie wzajemnie, że postarają się częściej spotykać a nie tylko z powodu jakiegoś wypadku w rodzinie któregoś z nich.
W drodze do domu odwiedzili aptekę, a mama stwierdziła, że zupełnie nie zdawała sobie sprawy z faktu, że lekarze są tak przepracowani i że najczęściej muszą pracować na dwóch etatach żeby mieć pieniądze na wszystko. Wiesz mamo - to że dwa etaty to małe piwko - nas zżera przede wszystkim ta odpowiedzialność no i to, że ciągle trzeba być czujnym bo dochodzą wciąż nowe leki, nowe metody leczenia, nowa aparatura. A do tego pacjenci są mało odpowiedzialni i lekceważą nasze zalecenia.
Miałem stosunkowo niedawno pomysł, żeby się przekwalifikować na chirurga plastycznego - na pewno nie operowałbym tyle co teraz a poza tym zapewne zarabiałbym więcej , ale Marta skutecznie mi to wybiła z głowy i .......jestem jej za to wdzięczny. To mądra dziewczyna. Już po roku studiów na kosmetologii wiedziała, że chirurg plastyczny to zawód bardzo wysokiego ryzyka, bo pacjenci są po prostu okropni i większość nie stosuje się do poleceń lekarzy. I popatrz - mogłaby otworzyć jakiś salon kosmetyczny a zamiast tego opracowuje nowe kosmetyki i nawet jest współtwórczynią patentu. Kocham ją i Wojtka tak, jakby byli moim rodzeństwem. I oboje operowałem - okrutnie się denerwowałem przy jej operacji, bo operacja wyrostka robaczkowego u dorosłych to poważna sprawa, grożąca nawet zejściem, bo niestety najczęściej ta operacja jest "na ostatni moment". Ale to mądra dziewczyna, ma talent do zawodu i szkoda, że nie skończyła medycyny - i siebie i Wojtka przyprowadziła na operację w dobrym czasie.
Twoi chłopcy Martę ogromnie lubią - powiedziała mama. Opowiadali mi obaj, że ona ich uczyła jak trzymać kredką by ładnie kolorować obrazki i Piotrek z wielką powagą mi tłumaczył, że to trzeba robić pomalutku i bardzo dokładnie, żeby nie wychodzić poza linijkę obrazka. I obaj opowiadali o tych klockach- literkach. Jacek to już wszystkie literki potrafi nazwać. Andrzej zaczął się śmiać - te klocki literki to był przysłowiowy gwóźdź do trumny Leny - gdy patrzyłem na Martę, która dzieciakom pokazywała te klocki, tłumaczyła, że każde wypowiedziane słowo można zapisać literkami to wtedy uświadomiłem sobie, że Lena ich wcale a wcale niczego nie uczy, a tu nagle obca dla nich kobieta bierze jednego po drugim na kolana i uczy ich w najprostszy możliwy sposób życia, że po kilkunastu minutach dziecko potrafi ułożyć najprostsze, ale znane mu wyrazy jak mama i tata. Wtedy do mnie dotarło, że z Leną to jest coś "nie tak", że Lena głównie na nich wrzeszczy a Marta mówi cicho, a każdy z nich się do niej przytula i słucha jak zaczarowany. Sporo zawdzięczam Marcie. To dzięki Marcie, jej pomysłowości i dociekliwości dowiedziałem się, że Lena to schizofreniczka i powinna cały czas brać leki. O to bym występując o rozwód miał dobry powód to się już Lena postarała sama. I niestety nie mogę nazwać swojej byłej teściowej inaczej niż podłym i głupim babskiem, bo ona dobrze wiedziała, że Lena jest chora i że nie powinna zachodzić w drugą ciążę.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz