Mam dość zimy - tymi trzema wyrazami Marta witała każdy dzień, a Wojtek niezmiennie odpowiadał - nie ty jedna, wszyscy mamy dość i wyciągał ją delikatnie z łóżka, otulał szlafrokiem, zakładał ciepłe kapcie na stopy i "meldował" - kawa już na ciebie czeka. A w kuchni, jeśli akurat u nich nocował, witał ją teść słowami : "witaj Słoneczko" i podsuwał jej świeżo upieczone gofry. Teść był niedawno w delegacji w krajach nieco bardziej cywilizowanych i tam nabył dwie małe gofrownice - jedna była dla "ukochanych dzieci", a druga była "wędrowna", bo wędrowała od domu teścia do domu dzieci. Martę zawsze wzruszała ta troska jej teścia o nich oboje.
Zobacz córciu - śniegu nie ma, wyprowadził się w nocy. Marta podeszła bliżej okna i rozejrzała się po podwórku- było świeżutko pozamiatane i rzeczywiście - śnieg zniknął, nawet pod krzewami na trawniku go nie było. No i dobrze, że wreszcie nie dopadał nocą świeży, to przecież już niemal koniec lutego i jak dla mnie to mogłaby się ta zima już skończyć - stwierdziła Marta. Wojtek uśmiechnął się - czy wiesz, że byłaś jedynym dzieckiem w klasie, które nie lubiło zimy? A gdy "wuefica" wpadła na pomysł by zrobić bitwę śnieżną to ciebie zaraz "profilaktycznie" ząb rozbolał i poczłapałaś do dentystki- pamiętasz? Pamiętam - to był jakiś uparty i bardzo przywiązany do mnie mleczak, który powinien był już dawno wypaść i wtedy dostałam od dentystki skierowanie do ortodoncji. No a tam się strasznie babka dziwiła, że przyszłam sama a nie z matką. Obejrzała to, wyznaczyła następny termin wizyty i kazała przyjść z matką lub ojcem. A ja nic oczywiście ojcu nie powiedziałam i więcej mnie tam już nie oglądali. Mam tego "mleczaka" do dziś, on kiedyś sam wypadnie a wtedy sobie wstawię w to miejsce nowy - a nasz pan dentysta mówi, że dobrze zrobiłam wtedy. Jak widzisz jestem nieco wybrakowanym egzemplarzem.
Zobacz Tuśku - chyba dziś będzie ładny dzień, słońce nawet wychodzi zza chmur. I dobrze, bo jedziemy dziś z szefem pod Warszawę, czyli do Pruszkowa. I jak znam życie to pojedziemy służbowym samochodem, więc będę musiała być tak długo jak i on. Ale nie sądzę żebym z tego powodu później dotarła do domu, bo jedziemy tam na jedenastą, więc nawet gdybyśmy konferowali w języku migowym to i tak wrócimy przed siedemnastą do firmy. Szef hołduje zasadzie "pańskie oko konia tuczy" i lubi kontrolować co się w firmie działo gdy jego nie było na miejscu. To bardzo fajny facet - oczywiście mam na myśli jego postać od strony zawodowej. Zero umizgów do kobiet, zawsze jest starannie ogolony, wszystko czyste, ręce zadbane, buty zawsze czyste, nigdy nie przeklina i nie opowiada sprośnych dowcipów i dzięki temu inni faceci też nie.
Uważam, że szef mi się trafił fajny. A teraz chce mnie przenieść do wydzielonego pokoju żeby mi nikt się nie kręcił obok gdy muszę coś przemyśleć i zarządził, by mi zainstalować zamiast wysokiego regału ze schodkami to trzy niższe, żebym nie skakała po schodkach i miała wszystko w zasięgu ręki. Wyraźnie awansowałam, bo mi do tego mojego pokoju wstawią szafę ubraniową, meblową, żebym nie korzystała z ogólnej szatni. No aż mnie zatkało ze zdumienia, ale szef powiedział, że on to planował jeszcze gdy pracowała ta chemiczka, ale wtedy nie było środków, a teraz są, więc mam sobie pomyśleć co jeszcze przydałoby mi się. No to sobie zażyczyłam stół laboratoryjny z zamykanymi szafkami na blacie, żebym mogła coś zamknąć gdy wychodzę no i nową wagę sobie zażyczyłam, bo ta stara to już antyk. A spryciarz tak to urządził, że mamy jedną ścianę wspólną, więc są w niej zrobione drzwi. I tak jak w jego gabinecie u mnie jest stolik, żebym nie jadła przy stole laboratoryjnym, tylko przy tym stoliku. No i jedna moja ściana jest szklana z widokiem na laboratorium. Ale gdy siedzę to mnie nie widać a jeśli ja mam chęć rozejrzeć się po laboratorium to muszę wstać, bo mi widok zasłaniają te wymyślone przeze mnie szafki na stole laboratoryjnym. No i szef jeśli będzie chciał ze mną o czymś pogadać to będzie wchodził przez te nasze wspólne drzwi, ale, jak go znam to wpierw zapuka. Tylko "chłopcy"w laboratorium nie są tym zachwyceni, bo szef tuż obok. A przeróbkę całości ekipa zrobiła głównie w czasie weekendu. Wiesz- to całe laboratorium to są pomieszczenia przeszklone- jak mi tłumaczono to u nas wszystkie ściany są z grubego szkła a nie z cegieł i ściany powstały albo przez oklejenie szkła płytami MDF albo przez to, że są zabudowane systemem szaf. To kiedyś była hala produkcyjna, stały tam jakieś maszyny.
Wojtek słuchał uważnie opowieści o szefie Marty, a potem powiedział - muszę o tym opowiedzieć Michałowi - ciekawe czy nasze panie oraz studentki też tak dokładnie obserwują kadrę naukowo-pedagogiczną jak ty swoich kolegów. No jasne, że tak - powiedziała ze śmiechem Marta. W pewnym momencie nauki notatki robi się niemal automatycznie, więc się można przyjrzeć gościowi, który stoi lub siedzi i gada. Tyle tylko, że u was to dziewczyn na studiach jest raczej mało. Poza tym wy obaj nosicie całkiem pokaźne obrączki i mam nadzieję, że nie szczerzycie się do tych nielicznych studentek płci żeńskiej studiujących ten kierunek. A panie w dziekanacie już od samego początku wiedzą, żeś żonaty i paskudna żona cię pilnuje niczym Cerber, a jej własny ojciec jej w tym pomaga.
Wojtek się roześmiał - większość pań w naszym dziekanacie to już chyba jest babciami. Kiedyś były dwie młode dziewczyny, ale powydawały się za mąż i po macierzyńskim już ich nikt u nas nie widział. Pomijam fakt, że nie należały do sympatycznych, wiecznie naburmuszone i z pretensjami, że ciągle studenci czegoś od nich chcą. Michał twierdzi, że tych pań w dziekanacie jest po prostu za mało, bo one obsługują przecież nie tylko studentów ale i całą kadrę naukowo- dydaktyczną i faktycznie wydobycie od nich jakiegoś potrzebnego papierka zawsze człowieka zdenerwuje. Ja myślę, że każda strona dokłada tu swoją cegiełkę - z reguły zawsze ileś łebków nie złoży w wyznaczonym czasie indeksów, choć informacje wiszą w kilku dobrze widocznych miejscach, wykładowcom też się często zdarza zapomnieć by na czas zdać do dziekanatu to co powinni tam złożyć, a niektórym asystentom wydaje się, że już są profesorami z workiem tytułów naukowych i osiągnięć i traktują pracowników niższego szczebla jak parobków zapominając, że oni kiedyś też byli na takim etapie. Tak z ręką na sercu muszę się przyznać, że z wieloma asystentami nie chciałbym pracować a już na pewno nie chciałbym mieć z nimi kontaktów towarzyskich.
I wierz mi - to, że trafiłem na Michała prosząc go, by był moim promotorem traktuję jak jakiś dar niebios czy losu. A do tego zaprotegował mnie u rektora i namówił na doktorat i bardzo często mi podsuwa jakieś przydatne materiały. Jestem pewien, że on dobrze wie co mi podsuwa, ale zawsze mówi, że "chyba znalazł przypadkiem" coś co może mogłoby mi się przydać, ale nie miał czasu by się temu bliżej przyjrzeć. Oczywiście rzucam się na to jak dziki, zaraz czytam i zawsze jest to strzał w dziesiątkę a potem dyskutujemy a to co on mówi w trakcie dyskusji świadczy o tym, że przeczytał to i dobrze przemyślał nim mi to podsunął.
Ja myślę, że Ziuk się na nim od razu poznał i naprawdę go kocha tak jakby Michał był jego synem. I bardzo, bardzo się cieszę, że znów spędzimy razem urlop. Bo tak na co dzień to obaj nie bardzo mamy kiedy sobie pogadać. Andrzej powiedział o Michale, że w jego żyłach płynie nie krew a dobroć. I to taka mądra dobroć. A Mireczek wpatrzony w niego jak kot w księżyc i to co powie Michał to jest święte. I choć wcale nie posiada genów Michała to jest jego kopią - ta sama mimika, takie same gesty i upodobania smakowe.
Marta pokiwała głową i powiedziała - Ala się czasem śmieje, że producenta tego rozlatującego się wózka to ktoś powinien ozłocić - dzięki temu bublowi poznała Michała. A ja wysnułam teorię, że to taki znak, że Mirka nieżyjący tata czuwa nad nią i dzieckiem. Co zabawniejsze - gdy Ala powiedziała to Ziukowi to on całkiem poważnie powiedział, że nie mamy nawet bladego pojęcia co dalej się dzieje po śmierci z tą energią, która nas ożywia. Powłoka cielesna rozpada się na miliardy atomów, ale energia przecież nie ginie. I Ziukowie oboje kochają całą trójkę. Ala twierdzi, że Ziukowa, odkąd pojawił się Michał, to wręcz odmłodniała, ona po prostu nabrała chęci do życia.
I pomyślałam, że gdy nadejdzie wiosna to weźmiemy od Pati adres tego domu nad Narwią i pojedziemy tam zobaczyć czy na pewno to dobra "miejscówka" - jak by nie było to ta Narew dość długa i może to być równie dobrze w okolicach zapory w Dębe jak i w okolicy Serocka, bardziej na północ i nie bardzo wiadomo na którym brzegu. Tak czy inaczej to i tak będzie bliżej niż Sopot. Słyszałam, że od Zegrza w obu kierunkach to się tam sporo pobudowało, a tam gdzie my jeździliśmy na wagary to jest teraz rezerwat przyrody i jakaś droga turystyczna ale nie dla samochodów. Patrzyłam nawet na mapie - ten rezerwat ma takie oznakowanie jakby tam były tereny podmokłe i to wszystko należy do Wieliszewa. Ale ja nie pamiętam, żeby tam były jakieś tereny podmokłe. I jest oznakowanie, że są tam przystanie i jakieś kąpieliska. Ale może my bywaliśmy wtedy bliżej Zegrza Południowego niż Wieliszewa. Pomyślałam też o takiej możliwości, że na Słowacji to mógłby być i twój tata - tam to są pagórki a nie góry w tej Lesnej - do gór ojciec nie będzie wszak musiał dojeżdżać, no ale z drugiej strony to lepiej by miał towarzystwo niż zostawał sam na kwaterze. Ciekawa jestem jaka jest ta kuzynka Pati. Wojtek uśmiechnął się - wydaje mi się, że skoro Pati jest skłonna tam pojechać w ramach urlopu to ta jej kuzynka nie jest jakąś męczącą otoczenie niemotą. Poza tym to do lata jeszcze jest trochę czasu więc jak zawsze coś może się zmienić w planach. No ale jakieś ogólne plany dobrze jednak mieć.
Jak co roku w końcu lutego grypa szalała w Warszawie, bo darmowe szczepienia nie były dostępne dla wszystkich - szczepione "za darmo" były dzieci i osoby starsze 65+. Marta nie mogła pojąć dlaczego tak mało osób się szczepiło- szczepionka na receptę kosztowała zaledwie 35 złotych, samo jej podanie oraz badanie lekarskie przed jej wstrzyknięciem było usługą bezpłatną. Marta dopilnowała by wszyscy w jej rodzinie zaszczepili się i nie zapomnieli zabrać i wkleić sobie do książeczki zdrowia świadectwa owego szczepienia. Dyrektor laboratorium zwołał zebranie wszystkich pracowników i w bardzo miły sposób poprosił by się wszyscy zaszczepili, by ich Laboratorium ominęła epidemia grypy. Prosił też, by wzmóc higienę, ubierać się adekwatnie do warunków pogodowych i powiedział, że Rada Zakładowa ufunduje szczepionki dla najmniej zarabiających pracowników. I być może uda im się zorganizować szczepienie w miejscu pracy- czyli lekarza by ocenił czy aktualnie dana osoba może być zaszczepiona i pielęgniarkę, która szczepionkę poda. Ten pomysł podrzuciła szefowi Marta, która przedtem porozmawiała na ten temat z Andrzejem, a on z kolei ze swoim szefem w szpitalu.
Dobrze się składało, że Laboratorium pracowało tylko na jedną zmianę i w pewien piątek, około godziny 13,00 przyjechali do Laboratorium - Maryla i lekarz internista. W podręcznej lodówce mieli odpowiednią ilość szczepionek. Szczepienie odbywało się w gabinecie szefa, a po szczepieniu każdy musiał "odsiedzieć" 20 minut w pokoju Marty. Marta wszystkich bystro obserwowała i wypytywała się jak się czują i częstowała "mieszanką wedlowską". A śmiać jej się chciało okrutnie, bo panowie tak na co dzień bardzo odważni i wręcz pyskaci bledli na widok strzykawki i wyglądali tak, jakby za moment mieli stracić życie pod toporem kata.
Gdy ostatni zaszczepiony wyszedł z jej pokoju, Maryla zrobiła kawę dla "ekipy", szefa i siebie. I dopiero wtedy szef się dowiedział, że Marta i Maryla są przyjaciółkami a mąż Maryli to świetny chirurg. Ta ostatnia informacja wielce zainteresowała szefa, który ponoć już dość dawno powinien był zawrzeć bliską znajomość z chirurgiem i uszczuplić swe wnętrze o jeden organ, ale....... czekał nie wiadomo na co. W związku z tym Marta obiecała, że zapisze szefa na wizytę u chirurga - praktycznie wyglądało to tak, że napisała maila do Andrzeja z zapytaniem kiedy może bez problemu przyjąć jej szefa, który zapewne czeka aż mu się przydarzy taki stan, że będzie jechać na sygnale do szpitala. Odpowiedź nadeszła zaraz i było to pytanie, czy może przyjechać teraz, zaraz, bo Andrzej ma teraz czas. Szef aż zbladł z wrażenia, ale jakoś się "ogarnął" , więc Maryla powiedziała, że w takim razie może pojechać razem z nimi. Marta też stwierdziła, że tak będzie najlepiej, a potem to szef po prostu zatelefonuje po kierowcę. Szef był wyraźnie przerażony, ale Marta powiedziała, że lepiej by pojechał teraz - zaraz bo aktualnie nie ma stanu zapalnego, więc pewnie zrobią USG i zdecydują na miejscu co i kiedy dalej. Szef popatrzył na nią podejrzliwie i zapytał skąd ona wie, że nie ma stanu zapalnego. Bo nie skręca się pan z bólu ani nie wymiotuje- wyjaśniła. To tego też uczą na kosmetologii? - zapytał zdziwiony. Marta pokręciła przecząco głową - nie uczą, ale ja wiem. Nie sądzę by pana od ręki zatrzymali, ale to nie jest niemożliwe, jeśli będzie szansa na wolne łóżko. A Maryla wyjaśni panu po drodze jak to wszystko wygląda od strony formalnej. Jeżeli się panu nie zamarzy oddzielny pokój to wszystko pójdzie w koszty ZUSu. I mój mąż i ja życzyliśmy sobie odrobinę luksusu więc płaciliśmy za pokój - a resztę pokrywał ZUS, bo wszak jesteśmy ubezpieczeni.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz