"Końcówka" tegorocznej zimy to było pogodowe pomieszanie z poplątaniem - na przemian deszcz ze śniegiem i słońce zamieniające mokry śnieg w paskudne kałuże. Najbardziej chyba z powodu pogody to cierpiała Misia - w efekcie końcowym to była nie tyle wyprowadzana na krótki spacer co wynoszona, bo postawiona na mokrym i zimnym chodniku natychmiast robiła w tył zwrot, ale ci uparci ludzie brali wtedy psa na ręce i wynosili psinkę na trawnik, który też się jej nie podobał i, jak to określili rodzice , usiłowała na nim nauczyć się chodzenia na dwóch łapkach, by choć dwie nie były zamoczone w brudnej i zimnej brei.
Pan szef laboratorium, po badaniach w klinice czekał teraz na koniec epidemii grypy, bo intensywność zachorowań spowodowała, że we wszystkich szpitalach raczej pozbywano się pacjentów a planowane hospitalizacje wstrzymano, przyjmując tylko nagłe przypadki. Andrzej cierpliwie tłumaczył facetowi, że na 90% operacja przebiegnie bez problemu, bo poza tą jedną dolegliwością to nie jedna osoba mogłaby panu szefowi pozazdrościć zdrowia - wszystkie wyniki badań miał bardzo dobre i zdaniem Andrzeja on ten zabieg przeprowadzi w pełnej narkozie ale laparoskopem, bez otwierania powłok brzusznych, więc jeśli wszystko będzie tak jak Andrzej przewiduje to pacjent opuści szpital najdalej trzeciego dnia po operacji, a ósmego dnia po operacji przyjedzie na zdjęcie maksymalnie czterech szwów, które będą zamykały cztery cięcia wokół pępka, a każde z nich będzie miało długość 1 centymetra.
Od chwili, w której szef dowiedział się że jednak musi być operowany zamęczał Martę wypytywaniem się o różne szczegóły- mało tego - kilka razy wysłuchał opisu operacji Marty i Wojtka. Marta się śmiała, że tyle razy opowiadała o tych zabiegach, że chyba mogłaby już sama stanąć ze skalpelem przy stole operacyjnym. Oczywiście wszyscy "znajomi i krewni " szefa już byli poinformowani o tym jakie to rozkosze go oczekują w niedługim czasie. Gdy już epidemia niemal minęła Andrzej osobiście zatelefonował do szefa i wyznaczył dzień, w którym ma się zgłosić do Kliniki. Miał się zgłosić rano w poniedziałek, zostanie przyjęty na oddział, będzie miał jeszcze zrobione EKG, we wtorek rano będzie operowany, a do domu będzie wypisany w czwartek lub w piątek rano, a w tydzień lub osiem dni od chwili operacji przyjedzie na zdjęcie szwów. Marta się śmiała, że szef to już pewnie testament spisał i zapewne będzie mocno rozczarowany faktem, że pobyt w szpitalu będzie taki krótki.
Tak jak przewidywał Andrzej operacja szefa Marty przebiegła bez żadnych komplikacji, o czym Andrzej osobiście ją poinformował i że w tej chwili szef jest na sali pooperacyjnej pod kroplówką i jeszcze śpi. I że operacja była " na ostatni moment", bo sytuacja krytyczna mogła nastąpić w każdej chwili. No ale wszystko już opanowane i jej szef wygląda teraz jakby był w ciąży, bo ma brzuch napompowany dwutlenkiem węgla, ale to wkrótce "zejdzie". I że gdyby był kilkanaście lat młodszy to już następnego dnia mógłby iść do domu. A wziął facet ze sobą chyba pół biblioteki, a ja mam zamiar wyrzucić go do domu już w czwartek, o ile już jelita zaczną mu pracować. No i mi powiedział, że powinnaś była jednak studiować medycynę, więc go pocieszyłem, że wiem o tym. No i jeszcze mi opowiedział o twoim wypadku i że omal zawału nie dostał wtedy, no to go pocieszyłem że ja też byłem zagrożony zawałem gdy cię zobaczyłem gdy do mnie dojechałaś. On, biedaczek, okrutnie bał się tej operacji i łudził się, że jeżeli będzie przestrzegał diety to mu się kamienie.....rozpuszczą, lub jakoś same wyjdą- wszak kamienie nerkowe jak malutkie to mają czasem taki zwyczaj. Jutro się pewnie biedaczek zmartwi, że nadal będzie musiał jednak uważać na to co je żeby mu się nowe kamyki nie osadziły w przewodach żółciowych, bo ma człowiek do tego predyspozycje. Maryla mi mówiła, że to bardzo sympatyczny facet i że załoga go lubi, bo oczywiście z waszymi pracownikami trochę rozmawiała - po prostu jak się w trakcie zastrzyku odwróci uwagę pacjenta od strzykawki to mniej wkłucie boli.
No fakt, zgadzam się z opinią Marylki - jest dobrym szefem- traktuje ludzi po przyjacielsku i nie wyżywa się na nich - stwierdziła Marta. No i pod względem zawodowym też jest dobry. I naraił mi bardzo fajnego promotora, bo nie dość, że facet jest OK jako profesor, to jest poza tym szalenie sympatycznym człowiekiem a nie jakimś zarozumialcem i świetnie mi się z nim współpracowało. Poza tym mi wiele rzeczy wytłumaczył, a twoja znajoma dermatolog nazywa go człowiekiem poczciwym. A ja takiego człowieka nazywam - życzliwym- jakoś mi to określenie bardziej się podoba, zresztą są dla siebie synonimami. Andrzej, a jak się sprawdza czy jelita już pracują, skoro przed operacją pacjent miał przecież głodówkę więc chyba nie mają nic do roboty.
Sprawdza się osłuchowo, stetoskopem. A nawet gdy nie jesz to pracują, tylko na zwolnionych obrotach. No popatrz- roześmiała się - o tym nie wiedziałam. Andrzej zaśmiał się i powiedział - no to już wiem co dostaniesz ode mnie w prezencie na tak zwanego "zajączka wielkanocnego". Już cię widzę w wyobraźni jak osłuchujesz Wojtka i Misię a może i resztę rodziny.
To na Wielkanoc też się daje prezenty?- zdziwiła się Marta. U nas to z reguły prezenty są głównie bez okazji - jak widzę coś, co wiem, że sprawiłoby frajdę tacie albo Wojtkowi to kupuję tę rzecz i wsadzam pod poduszkę by znalazł po całym dniu, na dobry sen. Wojtek i jego tata też tak robią, gdy coś mi kupią w ramach "niespodzianki bez okazji ". A z tymi prezentami pod choinkę to jest różnie - czasem się umawiamy co każde z nas chce pod choinkę, ale wiem , że i Wojtek i tata lubią niespodzianki, choć to w pewnym sensie nie są takie całkiem niespodzianki. Bo czasem któreś z nas mówi, że chciałoby jakąś rzecz kupić, ale jeśli nie kupi w ciągu kilku dni sam, to znajdzie to któregoś wieczora pod poduszką.
Wszystko mija, czasem szybko, czasem wolniej, minęła też epidemia grypy zabrawszy ze sobą jakiś procent chorych. Wielkanoc w tym roku wypadała na początku kwietnia, ale nie było wcale kwitnąco. Co prawda śnieg już nawet nie padał, ale nocą temperatura spadała w okolice zera. Marta z Alą regularnie przeglądały internet przepatrując obuwie trekkingowe, a w którąś sobotę obie wyruszyły "na miasto" do sklepów z ekwipunkiem turystycznym i sportowym - Marta dzierżyła wkładki wyciągnięte z butów Andrzeja i Maryli, Ala natomiast miała odrysowaną na kartoniku stopę Michała. Umówiły się z resztą towarzystwa, że jeżeli będą fajne buty pasujące do stóp Michała, Andrzeja i Maryli to oni przyjadą do sklepu i je przymierzą i ewentualnie kupią. Pojechały " w miasto bryczką Marty" i odwiedziły kilka galerii handlowych. Ala przed ta wyprawą "zdjęła wymiary" z Michała, bo pan wykładowca jakoś wcale nie posiadał sportowej odzieży. Poza tym nie da się ukryć, że Michał był wiecznie zapracowany, więc w weekendy wolał pobyć z dziećmi niż odwiedzać sklepy. Wzbudziły nawet cień uśmiechu, gdy obie starannie sprawdzały centymetrem rzeczywiste rozmiary swetrów, dresów i kurtek. Ala się śmiała, że choć raz Michał będzie miał dobrze dobrane rozmiarem ciuchy, bowiem nawet gdy sam osobiście coś dla siebie kupował to......nie miał zwyczaju przymierzenia tego w przymierzalni. A garnitury to miał szyte na zamówienie, a że od lat szył u tego samego krawca, to ten tylko się dopytuje przy kolejnym zamówieniu czy Michał nie przybrał na wadze, najczęściej wystarcza jedna miara i jest spokój. Teraz to się śmiały, że w końcu tak się śmiesznie złożyło, że "chłopcy z paczki" niewiele się różnią wzrostem i tuszą, poza tym lubią te same kolory, więc zawsze coś się do któregoś z nich dopasuje. A jak nie to delikwent dostanie do ręki ciuch, paragon i adres sklepu i pojedzie albo wymienić, albo zwrócić. I żaden nie będzie protestował, bo ma wtedy do "obskoczenia" tylko jeden konkretny sklep, a nie gonitwę po kilku sklepach. Dla Michała to Ala miała w planie zakup dwóch par dresów -jedne "wyjściowe" a drugie do użytku domowego, bo te aktualnie "domowe dresy" to się już nadają zdaniem Ali tylko na śmietnik. A letnia kurtka to musi mieć 1500 kieszeni i koniecznie kaptur, a gdyby do tego była szara, taka w mysim kolorze to nawet by się nie zorientował, że to nowy ciuch. Byłby najszczęśliwszy gdyby wszystkie koszule, koszulki "polo", swetry i wszelkie okrycia zewnętrzne miały mnóstwo kieszeni. Ten krawiec co mu szyje garnitury to mu robi w marynarce jakieś dodatkowe kieszenie i to z zapięciem. Bo Michał nienawidzi teczek, saszetek, raportówek, poza tym zawsze narzeka że i bez tego wciąż coś dzierży w łapach.
Marta trąciła Alę w łokieć mówiąc - popatrz- te nasze chłopy to jakby z jednej prywatki - ten sam typ urody i niemal jednakowe upodobania. Rzuciło mi się to w oczy gdy byliśmy w Turcji. I oboje z Wojtkiem już się cieszymy na ten pobyt z wami na Słowacji i na Bukowinie. Ala, ja mam sklerozę, muszę pamiętać by swojemu kupić ze dwa podkoszulki, najlepiej ciemne- jeden z długim a drugi z krótkim rękawem i może jakąś wytworną flanelową koszulę. Wiesz - w górach to się człowiek ubiera "cebulowo" potem kolejne warstwy albo zdejmuje albo dokłada. Bo w górach to nawet jak wychodzisz na szlak w upał to musisz mieć też ciuchy nawet na śnieg i deszcz. A Tatry to już jednak góry. Ja to już się nauczyłam, że nawet spacer do pobliskiej dolinki może człowieka przyprawić o ból głowy jeśli się nagle pogoda zmieni. I to, że jesteś raptem kwadrans zaledwie od chałupy nie uratuje cię przez zmarznięciem i przemoknięciem.
W Galerii Handlowej na Mokotowie, w jednym z droższych sklepów z odzieżą sportową obkupiły swych mężów w bardzo dobre gatunkowo brakujące części garderoby, ale nim poszły zapłacić upewniły się, czy możliwa będzie wymiana z uwagi na rozmiar, a pan sprzedawca tak się wzruszył tym pytaniem, że nawet na odwrocie paragonu napisał, że uzgodniony z nim jest ewentualny zwrot towaru lub zmiana rozmiaru. Marta, bez uzgadniania z Marylą lub Andrzejem zakupiła kurtkę , flanelową koszulę i dresy dla Andrzeja, oraz dresy dla Maryli. Potem jeszcze pojechały do sklepu, w którym czasem bywały buty trekkingowe i dowiedziały się, że......będzie nowa partia za tydzień, wzięły numer telefonu do sklepu by się dowiadywać, czy już dotarły buty trekkingowe. A ponieważ ów sklep był niedaleko Politechniki, to Ala stwierdziła, że Michał dostanie od niej "nakaz" zaopatrzenia ich w obuwie, a Marta wymyśliła, że buty dla Andrzeja i Maryli kupi Wojtek - po prostu ich mężowie wybiorą się do sklepu na zmianę. Zadowolone ze zrobionych zakupów wybrały się jeszcze na kawę. Gdy już wychodziły z kawiarni "ścignął" Martę telefonicznie Wojtek zaniepokojony, że jej tak długo nie ma. Marta spojrzała na zegarek i stwierdziła, że nie ma jej raptem około trzech godzin, a one "obleciały" pół miasta i właśnie już wracają do domu. A poza tym to ona w drodze do domu, gdy odstawi Alę pod jej dom, to jeszcze wpadnie do cukierni po coś słodkiego do kawy, bo nie chce się jej samej coś w domu piec. Nie trzeba nic kupować, idziemy dziś na obiad do rodziców to na pewno Pati upiekła coś do kawy - stwierdził Wojtek, więc wracaj już do domu. Ojciec już się nie może ciebie doczekać, już cztery razy pytał się mnie kiedy wreszcie wrócisz. No dobrze, dokończymy z Alą kawę i pojedziemy.
Wracając do domu po odwiezieniu Ali Marta zatelefonowała do Andrzeja, że ma dla nich kilka drobiazgów, więc je "podrzuci" po drodze na Sadybę, ale Andrzej stwierdził, że on zaraz wychodzi z kliniki i ma w planie zahaczenie o kwiaciarnię, bo w niedzielę są urodziny jego mamy, więc chce jej kupić kwiatki i przy okazji wpadnie na moment do nich do domu.
Dwadzieścia minut później spotkali się na podwórku przed domem Marty. A w mieszkaniu Andrzejowi na moment "odebrało mowę", tak ogromnie poczuł się wzruszony tym, że Marta zakupiła dla niego i Maryli sportowe ciuszki. Szukał metek z ceną, ale ich nie było, a gdy się zaczął dopytywać ile jest Marcie winien za te rzeczy to dowiedział się od Wojtka, żeby szybko przymierzył to co mu Marta kupiła i nie zadawał głupich pytań.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz