Przed godziną dziewiętnastą wpadli przywitać się teściowie Tomka i zabrali Elunię do spania. Mała "obdarowała" wszystkich "buziaczkami" i bez problemu wyszła, ale wpierw dopilnowała by dziadek wziął książkę i wycinanki. Gdy chciała zdjąć koraliki Adela powiedziała: jeżeli ci się podobają, to weź je na zawsze i noś, kiedy będziesz miała na to ochotę.W ramach podzięki był dodatkowy całusek i całkiem bystra uwaga, że "ta ciocia się nie maluje". Halina się śmiała, że Adela ma u małej dodatkowy plus za brak pudru na twarzy.
Na kolację gospodarze wieczoru przygotowali "placek zbójnicki", czyli duuuży, bardzo chrupki placek ziemniaczany z gulaszem duszonym w sosie z prawdziwków. Warszawiacy orzekli, że kiedyś jedli coś, co się nazywało plackiem zbójnickim, ale "tamto" pływało w sosie i w sumie na talerzu była "paciaja ." A ten placek jest chrupki, ma prawdziwy smak placka ziemniaczanego, mięso super uduszone i rozpływa się w ustach.
Halina uśmiechnęła się mówiąc - a co mi tam, przyznam się bez bicia, to mama robiła, a nie ja. Ja nie bardzo mam kiedy gotować, bo jednak pracuję, a tych papierków jest od groma i trochę. I mam nadzieję, że w zimie będzie mniej papierków do ogarnięcia. Ale wiem, że placek musi być dobrze wysmażony a mięso uduszone aż do odparowania sosu, a wpierw, po pokrojeniu na kawałki mocno obsmażone bez tłuszczu, żeby zostało soczyste. No i najlepiej, by to był dobry kawałek mięsa a nie byle jaki - dodała Helena. A to -to jest na pewno ze schabu zrobione. Piotr skrzywił się - nie róbcie kobiety wiwisekcji tego co jest na talerzu - to jest po prostu pyszne a chyba przecież o to chodzi.
Tak szczerze mówiąc - kontynuował Piotr, to takie przekazywanie sobie przepisów ma jeden straszliwy feler - było kiedyś w modzie takie ciasto o nazwie "murzynek", czyli po prostu ciasto czekoladowe i było chyba obowiązkowym wypiekiem każdej pani domu, bo pamiętam, że jadłem to ciasto u wszystkich naszych znajomych, potem ktoś wpadł na pomysł "sałatki" - a była to kasza perłowa ugotowana na sypko, podawana na zimno z ogórkiem kwaszonym pokrojonym w drobną kostkę. I tak mi to wtedy obrzydziło kaszę perłową, że całymi latami jej nie jadłem.
Oj tato, ja przez kilka lat jadłem "na okrągło" tortillę i nie umarłem od tego. Co prawda teraz za nimi nie tęsknię. Nawet na zwykłe naleśniki patrzę z niechęcią. A tortilla to wcale nie jest naleśnik, tylko cienki placek z mąki kukurydzianej, czasem z dodatkiem mąki pszennej. I robi się je inaczej niż naleśniki. Robi się ciasto i rozwałkowuje na cieniutkie placki. Siedziałem kiedyś w takiej kanciapie, która imitowała restaurację i widziałem jak człowiek robił te tortille w kuchni.
A gdzie ty jadałeś te tortille?- zapytał Tomek. A w Meksyku, siedziałem tam cztery lata na kontrakcie. Ojej, to miałeś fajnie- stwierdziła Halinka. Przynajmniej trochę świata zobaczyłeś. A miasto Meksyk to jest podobno bardzo duże - jak słyszałam- powiedziała Halinka.
Nooo, niestety to straszny moloch. I ma niesympatyczne towarzystwo - wulkan, który czasem ma drgawki i często dymi. Miasto ma obszar 1500 kilometrów kwadratowych i na tym obszarze mieszka 19 milionów mieszkańców, z tym, że na terenie ściśle miejskim to tylko około 8.721.000 mieszkańców. Z ciekawostek to miasto jest na wysokości 2240 metrów, czyli tak jakby ktoś wybudował miasto 261 metrów poniżej szczytu Rysów. Poza tym za dużo tego świata to nie widziałem, ale już to co widziałem w samym Mexico City było ciekawe. Udało mi się pojechać między semestrami do Kostaryki i omal się nie zakochałem na zabój w tym kraju. Ale to co jest bardzo ponętne na urlopie w życiu codziennym wcale takie nie jest. I Kostaryka i Meksyk nie nadają się do indywidualnej turystyki. Jak czytałem ostatnio tam bardzo wzrosła przestępczość i odradza się podróże indywidualne - tylko wyjazdy grupowe, bez oddalania się indywidualnie od strzeżonego terenu. Gdy tylko przyjechałem do Mexico City zaraz mi pokazano na planie miasta gdzie nie powinienem bywać. I nie bywałem tam. Druga zasada- miej zawsze w głowie jakie masz danego dnia zakupy, miej przy sobie tylko tyle pieniędzy, ile masz wydać, a najlepiej wszystko płać kartą. Oczywiście odpadają wtedy zakupy w małych sklepikach lub na straganach. Nie powinno się też mieć ze sobą wypasionego aparatu fotograficznego, więc nie mam żadnych zdjęć. Ale ja nie umiem powiedzieć tak dokładnie jak się żyje w Mexico City, bo mieszkałem bardzo blisko uczelni i na terenie do niej należącym spędzałem większość czasu. Poza terenem to tylko zwiedzałem różne obiekty historyczne. Nawet nigdy nie objechałem granic miasta, nie czułem takiej potrzeby.
Byłeś na kontrakcie z Polservicu?-zapytał Tomek. Tak, co prawda wcale nie chciałem akurat jechać do Meksyku, chciałem razem z kumplem jechać na Kubę , ale wyszło inaczej. Kumpel już "trzeci turnus", czyli już sześć " lat siedzi na Kubie, podejrzewam, że ma tam kogoś, kto go tam trzyma na miejscu, a ta osoba zapewne nie może dostać paszportu na wyjazd. Ostatnio wcale nie pisze, więc nie jestem na bieżąco co się z nim dzieje. Mam nadzieję, że nic złego.
A jak się żyje w takim wielkim mieście? Ja to bym chciała mieszkać w Warszawie. Kraków jest jakiś taki ciasny, więc już wolę Zakopane.
Wiesz, Kraków nie był zrównany z ziemią w czasie wojny, więc ma mnóstwo starej zabudowy. Warszawa się budowała niemal od zera, można było wszystko inaczej zaprojektować w lewobrzeżnej Warszawie. Prawy brzeg miasta nie był morzem gruzów po wojnie - wyjaśnił Halinie Piotr.
Przyjedziecie do nas do Warszawy, to po trzech dniach dojdziesz do wniosku, że Zakopane to całkiem fajne miejsce do życia. Warszawa też się robi coraz większa. My mieszkamy na osiedlu, które rozrasta się w niesamowitym tempie - na dobrą sprawę mogłoby już być oddzielnym miastem. I ciągle się ten nasz Ursynów rozbudowuje. Niedługo będzie u nas jak w Paryżu, w którym niektórzy całe życie spędzają w jednej dzielnicy i nie bywają w innych, bo nie ma po co. Wszystko co do życia potrzebne jest w każdej z dzielnic - ja pamiętam jak powstawał Ursynów - na początku to pierwsi mieszkańcy jeździli po zakupy do swych poprzednich dzielnic, bo sklepów na nowym osiedlu jeszcze wtedy nie było. Teraz jest wszystko, chyba tylko teatru nie ma ale kto wie, może będzie. Kino już jest i nawet stok narciarski z igielitem i wyciągiem.
Przyjezdni to narzekają na ceny, że wszystko w Warszawie jest droższe niż np. we Wrocławiu. Do mojej znajomej przyjechała koleżanka z Lublina i stwierdziła, że w Warszawie to są bandyckie ceny i ona ze swojej pensji nie zdołałyby się w Warszawie utrzymać no więc ciekawe z czego ci warszawiacy żyją. No ale jakoś nie załapała, że i pensje są tu wyższe niż na prowincji. Podobno, bo tego nie sprawdzałem, codziennie do Warszawy dojeżdża do pracy ponad milion osób i to nawet z odległości powyżej 100 km. I taki rozrost miast jest trendem ogólnoświatowym, wszystkie duże miasta tak się rozrastają. A im większe miasto tym wyższe koszty życia w nim.
Adela, widząc, że Halinka nie za bardzo wierzy w to, co mówi Piotr, powiedziała - to już teraz wiem co zrobimy na samym początku gdy przyjedziecie - zostaniecie "przymusowo" pasażerami miejskiej komunikacji i przejedziemy się razem z południa miasta na północ i ze wschodu na zachód. Bo przewiezienie was samochodem nie uświadomi wam naocznie jak rozległa jest Warszawa.
Ale i tak Warszawa nie jest duża w porównaniu z innymi europejskimi stolicami. Tak ze dwa lata wcześniej to do swego dentysty miałam od domu tylko trzynaście kilometrów. Teraz muszę przepatrzeć i zmienić na jakiegoś bliższego. A pracujemy z Emilem niemal 30 kilometrów od stolicy. Ale zmieniamy pracę na miejsce bliżej domu, tak chyba z osiem kilometrów w linii prostej. Gdy uruchomią metro w Warszawie to będziemy mieli naprawdę dobrze z dojazdem do pracy. Chociaż jest więcej niż pewne, że tłok będzie niemiłosierny rano i w godzinach powrotu. Teraz tyle się w Warszawie nabudowało nowych osiedli, że chwilami, gdy widzę w prasie lub w dzienniku TV jakieś nowe osiedle to nawet nie mam pojęcia dokładnie gdzie to jest.
Jakby nie było Warszawa ma 517 km kwadratowych powierzchni, wliczając w to kawałek Wisły, która przedziela miasto. I ma zameldowanych 1765000 mieszkańców i jest najbardziej zaludnionym miastem Polski. Ursynów już jest podzielony na "pod dzielnice", które noszą nazwy dawnych małych podmiejskich osiedli i tak na moje oko to jest ich z dziewięć. A cały Ursynów ma wielkość ponad 43 kilometry kwadratowe powierzchni. My mieszkamy na Stokłosach. I mamy o tyle dobrze, że mamy blisko do metra i do autobusów, ale na szczęście nie jeżdżą nam przed oknami. Z jednej strony budynku czteropiętrowego w którym mieszkamy mamy szkołę i okna nasze wychodzą na szkolne boisko, z drugiej strony mamy jezdnię wewnętrzną, osiedlową i parking na trzy samochody. Niestety nasz samochód nie stoi na jednym z tych miejsc, ale z pół kilometra albo i więcej, dalej . Garaży nie ma, bo cena garażu podziemnego równa jest cenie dwupokojowego mieszkania na danym osiedlu. A mieszkania coraz droższe i pożyczkę bankową spłaca się latami.
A dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką to jest przeciętnie 42,5 metra powierzchni. W tych mieszkaniach "duży" pokój to jest z reguły 16 metrów kwadratowych powierzchni. Porównaj sobie to z tym, co masz tutaj, pomijając już to, że wychodzisz z domu i masz i ładny widok i wszystko na tyle blisko, że przedreptanie do pracy lub na zakupy nie wykończy cię fizycznie. Ale i Zakopane, jak widać, rozbudowuje się. Za dwa lata to pewnie nie będę się mogła tu odnaleźć. Tu wychodzisz z domu i bez większego trudu w ciągu pół godziny trafiasz na łono przyrody zadeptywane przez turystów tylko dwa razy w roku, w okresie wakacji szkolnych i zimowych ferii. Gdy byłam w marcu to nie bywało tu tłoczno, poza Gubałówką i Krupówkami.
Ale gdy wybudują termy w Kościelisku czy też w Chochołowie to będziecie mieli o wiele większe "najazdy" turystów, to pewne. I wtedy bardzo się Zakopane zmieni. Będzie więcej miejsc pracy przy obsłudze turystów i będziesz miała Halinko jeszcze więcej papierkowej roboty. A i Tomkowi nie zabraknie pracy, bo fizjoterapia ma coraz większe znaczenie w leczeniu pacjentów i to nie tylko tych pourazowych. Ma chłopak dobry zawód i wcale nie łatwy.
Gdy powiedziałaś, że chciałabyś mieszkać w Warszawie to sobie pomyślałam, że nie bardzo wiesz o czym mówisz. W Warszawie jest ogromne zapylenie. Warszawiak oddychając przeciętnie 2 godziny dziennie miejskim powietrzem zatruwa swe płuca tak, jakby wypalał rocznie 1200 papierosów. Normy trujących i szkodliwych dla życia ludzi pyłów są tu przekraczane przeważnie dwu- a czasem i trzykrotnie przez 1/3 roku. I z powodu smogu w Warszawie przedwcześnie umiera około trzy tysiące osób rocznie.
Ilekroć wracam z jakiegoś pobytu nad morzem lub innego miejsca wypoczynku pierwsze dni po powrocie są paskudne. A i tak mam nieźle, bo ja mam z natury bardzo płytki oddech, więc jednorazowo nie nabieram zbyt dużo powietrza. No ale to się sumuje. I dlatego się wściekam gdy mi ktoś mówi " nie siedź w domu, wyjdź na powietrze".
Moja koleżanka mieszka w ścisłym centrum Warszawy i marzy by się przeprowadzić gdzieś na peryferie miasta, bo ma dosyć mycia okien co dwa tygodnie i wycierania kurzu z parapetu po każdym otwarciu okna gdy wietrzy, co bardziej przypomina wpuszczanie do mieszkania zatrutego powietrza i brudu. A mieszka na trzecim lub czwartym piętrze, więc dość wysoko.
Halina słuchała i oczy jej robiły się coraz większe, w końcu powiedziała - nie miałam o tym pojęcia! No to teraz masz, a jeśli nie wierzysz to sobie poczytaj o tym w sieci- Adela zakończyła wykład o wielkim mieście.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń