niedziela, 15 marca 2015

Łasiczka

Łasiczka była dość daleką kuzynką mojej koleżanki, Asi, z którą przez kilka lat pracowałam
"biurko w biurko".
Byłyśmy  w dość podobnym wieku, pracowałyśmy niespiesznie - tak na co dzień nie było
dużo pracy -harówkę miałyśmy na ogół raz w miesiącu przez tydzień.
Opanowałyśmy do perfekcji sztukę  czytania książki  spoczywającej w szufladzie, klamkę
w drzwiach udało nam się tak spreparować, że nim interesant zdołał otworzyć drzwi zawsze
zdążyłyśmy spokojnie zamknąć szufladę lub ukryć inne ślady totalnego nieróbstwa.
Obie studiowałyśmy zaocznie i często wykorzystywałyśmy służbowy czas właśnie na naukę.
Podejrzewam, że nasz szef dobrze wiedział jakie z nas gagatki, ale nikt się na nas nie skarżył.
Ważne było, że placówka była zawsze czynna- studiowałyśmy na dwóch różnych uczelniach
i miałyśmy zajęcia w różne dni. Sesje też się nam nie pokrywały.
Oprócz uczenia się, czytania, picia hektolitrów herbaty z interesantami- do dziś nie wiem
czemu każdy wolał siedzieć w naszym pokoju niż w czytelni- bardzo dużo gadałyśmy.
O swej kuzynce Asia opowiadała niemal bez przerwy - tak naprawdę to nie wiem czemu.
Za którymś razem Asia przyniosła sensacyjną wiadomość - Łasiczka znów jest w ciąży.
Była to już kolejna ciąża, chyba piąta. Asia była wielce podniecona, bo wszystkie
poprzednie ciąże Łasiczki były nieudane. Tym razem minęło spokojnie już 8 tygodni,
a ciąża Łasiczki nadal trwała. Asia była wręcz wniebowzięta- chyba jednak zostanie
tym razem chrzestną.
Zupełnie tego nie rozumiałam - byłam na takim etapie życia, że zupełnie mi ten stan nie
pasował- ani bycie matką chrzestną ani tym bardziej matką - rodzicielką.
Asia codziennie donosiła mi o stanie zdrowia swej kuzynki, a ja nawet nie wiedziałam
jak bohaterka tych opowieści ma na imię. Bo Asia, ilekroć telefonowała do swej kuzynki
zwracała się do niej per  "Łasiczko" .
Dzień za dniem mijał, Łasiczka była cała w szczęściu, "moja" Asia także. Asia biegała
wciąż po komisach, kompletując dla dziecka ubranko do chrztu- na szczęście do chrztu
i tak wszystko było białe a śpiochy i kaftaniki  były "bezpłciowe".
Czasami spoglądałam na Asię bacznie lustrując jej sylwetkę, czy to aby ona nie jest
w ciąży. W końcu fakt, że nie była mężatką o niczym nie przesądzał.
Bombardowana " na okrągło" wiadomościami o przebiegu ciąży, niemal codziennie,
miałam wrażenie, że ta ciąża Łasiczki trwa już ponad rok.
Pewnego dnia Asia przyniosła radosną nowinę - Łasiczka jest już w szpitalu - Asia
zamieniła się w jedno, 65 kilogramowe czekanie. Co godzinę dzwoniła do domu, czy
już coś wiadomo. Mniej więcej na pół godziny przed końcem dnia pracy nadeszła tak
bardzo oczekiwana przez Asię wiadomość - Łasiczka urodziła dziewczynkę.
Aśka chciała prosto z pracy  jechać do szpitala, ale ostudziłam jej zapał - i tak nikt jej
nie dopuści do położnicy- to były czasy gdy nawet ojciec mógł spojrzeć na swe
dziecko dopiero w dniu odbioru żony ze szpitala- żeby było sprawiedliwie matki też
miały kontakt z dzieckiem ograniczony do pór karmienia.
Asia z niecierpliwością czekała na wyjście  Łasiczki ze szpitala. Całymi dniami snuła
opowieści, jaka ta Łasiczka jest szczęśliwa- tak bardzo pragnęła tego dziecka, tyle
razy podejmowała próby no i wreszcie JEST DZIECKO.
Niedobrze mi się robiło od tego jej gadania - w przeciwieństwie do niej miałam już
kontakt z niemowlęciem i wiedziałam, że to strasznie absorbujące stworzenie, nawet
wtedy gdy jest  tylko rodzeństwem.
Wreszcie Asia pojechała  z wizytą do Łasiczki.
Była zdruzgotana tym co zastała - Łasiczka odmawiała karmienia dziecka piersią bo
miała popękane  brodawki. Poza tym, jeżeli pielucha zawierała coś więcej niż mocz,
Łasiczka wpadała w połączenie złości i rozpaczy.Unikała jak ognia przewijania małej,
zabrudzone pieluchy zamiast do prania wędrowały do śmietnika. A były to czasy gdy
w Polsce jeszcze nikt nie słyszał o pieluchach jednorazowych lub pampersach.
Mama  Łasiczki, mówiąc brzydko, padała na twarz ze zmęczenia - gotowała dla
Łasiczki i jej męża obiady, robiła zakupy, nocą spała w pokoju małej, wstając do niej
w razie potrzeby, poiła, dokarmiała, przewijała.
Tata Łasiczki przezornie wyjechał w długą, 3-tygodniową delegację.
Teściowa Łasiczki z trudem zdobywała gotowe tetrowe pieluchy, poza tym gdzieś
wykombinowała tetrę z metra i szyła nowe pieluchy. Teść otrzymał etat pracza i
prasowacza pieluch.
Mąż Łasiczki, niczym rozbitek na bezludnej wyspie, odkreślał kolejne dni urlopu,
nie mogąc się doczekać powrotu do pracy, za którą przedtem jakoś wcale nie
przepadał.
Ilekroć mała zaczynała płakać Łasiczka też zaczynała łkać - niemowlaka uspakajała
mama Łasiczki, Łasiczkę zaś totalnie zgnębiony młody tata.
W miesiąc po porodzie sytuacja wyglądała tak: mama Łasiczki wprowadziła się do
młodych, bo praktycznie niewiele bywała we własnym domu.
Mała została przestawiona na butelkę. Młodzi zakupili pralkę wirnikową , więc teść
wpadał tylko około południa by zrobić pranie i je rozwiesić.Prasowaniem zajmowała
się teściowa.
Łasiczka odkryła, że dziecko położone do wózka i lekko kołysane śpi spokojnie na
balkonie. To było dla niej miłe odkrycie. Mniej miłym odkryciem był fakt, że nadal
pasują na nią jedynie ciążowe  ciuszki.Ograniczyła drastycznie  jedzenie przechodząc
na dietę modelek.  Poskutkowało, więc Łasiczka wyraziła zgodę na chrzciny.
Moja Asia, która w międzyczasie zgromadziła taką ilość ubranek , że i pięcioraczki
mogłyby w nich równocześnie brać chrzest,  "zagięła się" i schudła całe 5 kg.
Opowieści o chrzcinach zajęły Asi chyba ze dwa dni - a można je było streścić jednym
zdaniem - wczoraj były chrzciny, mała ma na imię Barbara, Maria.
Ale Asia nie mogła się nadziwić jednej rzeczy - Łasiczka, która tak bardzo pragnęła
dziecka, z chwilą gdy już dziecko się urodziło, zupełnie się nim nie interesowała.
Właściwie cała rodzina była tym faktem zdruzgotana - mama Łasiczki była pewna, że
Łasiczka ma depresję poporodową. Usiłowała rozmawiać o tym z  Łasiczką, ale każda
niemal rozmowa kończyła się histerycznym płaczem Łasiczki, która poprzez łzy
wykrzykiwała, że wszyscy się  zajmują tylko  "bachorem" a nikogo nie obchodzi
co ona czuje.
Mama  Łasiczki po rozmowie z pewną  lekarką, doszła do wniosku, że musi się nieco
wycofać z pomagania swej rozhisteryzowanej córce. Przestała gotować obiady oraz
nocować u nich. Mąż Łasiczki zaczął się z powrotem stołować w pracy, Łasiczka
odżywiała  się kanapkami.
Pewnego dnia moja Asia, którą spotkałam tuż pod naszym biurem, już z daleka
zawołała na  mój widok: "czy wiesz co ta Łasica zrobiła?"
Popatrzyłam na nią i spokojnie odpowiedziałam- nie mam pojęcia, przecież jej nawet
na oczy nie widziałam.
Ona chyba jest stuknięta- kontynuowała Asia- ona zabandażowała małej buzię, żeby
się nie darła!  I powiedziała, że wraca do pracy, a małą odda do żłobka. Bo ona nie ma
cierpliwości do małych dzieci.
Z opowieści Asi wynikało, że poprzedniego dnia niespodziewanie przyszła do Łasiczki
jej mama - otworzyła własnym kluczem drzwi i wpierw stwierdziła, że nikogo nie ma
w domu.
Gdy weszła dalej, zobaczyła, że drzwi na balkon są otwarte a na balkonie stoi wózek.
W wózku spała mała- miała zabandażowaną buzią tak, by usta były zakryte.
Mniej więcej w dwie godziny pózniej wróciła do domu Łasiczka - wyfiokowana i
w bardzo dobrym humorze. Zapytana czemu dziecko ma bandaż na buzi odpowiedziała -
żeby się nie darła gdy się obudzi. Przecież nie mogłam jej wziąć ze sobą do fryzjera.
Dyskusja pomiędzy matką a córką była podobno dość burzliwa, obie wyrzuciły z siebie
wiele gorzkich słów.
Mała rzeczywiście poszła do żłobka, Łasiczka wróciła do pracy, a ilekroć dziecko było
chore lądowało u jednej z babć.
Asia wyraznie straciła zainteresowanie Łasiczką i jej córeczką. Sporadycznie dochodziły
do mnie co "ciekawsze" epizody z życia Łasiczki i małej Basi.
Np. : mała Basia udawała psa, w związku z tym nosiła w buzi piłkę tenisową, sikając też
udawała psa; Basia wygrzebała na przystanku autobusowym pety z kosza i udawała, że
pali papierosa. Łasiczka zwracała się do Basi: "chodz tu, ty potworze" i chyba robiła to
stale, bo mała  zapytana o imię mówiła  "potwól jestem".
W pewnej chwili zmieniłam pracę i automatycznie przestałam wysłuchiwać opowieści
o Łasiczce i jej córeczce.
Pojechaliśmy z mężem na urlop w Bory Tucholskie. Było super, chociaż sam ośrodek
daleko odbiegał od  pięciogwiazdkowego  hotelu.
Chyba  drugiego dnia pobytu w ucho wpadło mi pytanie zadane przez młodego pana
siedzącego przy sąsiednim stoliku: "Łasiczko, a gdzie jest Baśka"? Bardzo efektowna
blondynka odpowiedziała krótko - "nie wiem i mało mnie to obchodzi. Znajdzie się."
Pan wstał od stolika i wyszedł z jadalni. Blondynka, niezrażona jego nieobecnością
pomału konsumowała śniadanie. Gdy my już kończyliśmy posiłek, pan od sąsiedniego
stolika przyszedł ze zgubą - zguba miała zapewne 3 lub 4 lata i wcale nie wyglądała
na zachwyconą faktem, że musi usiąść przy stole i jeść.
Przez dwa tygodnie przyglądałam się z ciekawością tej trójce. Blondynka była zajęta
tylko sobą. Najwięcej czasu spędzała dryfując po jeziorze pontonem. Mała albo bawiła
się z innymi dziećmi na terenie ośrodka albo chodziła na spacery z ojcem.
Widać było, że przychodzenie na posiłki nie sprawia małej najmniejszej przyjemności.
To ojciec namawiał ją, by jednak coś zjadła, by spróbowała choć trochę zupy lub
mięsa i jarzyn.
Blondynka spoglądając na małą wykrzywiała usta w grymasie dezaprobaty, ale nigdy
nie słyszałam, by ją namawiała do jedzenia. A jedzenie w tym ośrodku było naprawdę
smaczne.
Pewnego dnia, gdy byliśmy w Tucholi, spotkaliśmy dziewczynkę i jej ojca w jednej
z kawiarenek - mała zajadała z wielkim apetytem jakieś ciacho i popijała colą.
Po chwili kelnerka doniosła jeszcze porcyjkę lodów, którą zjedli na spółkę.
Wymieniliśmy z panem uśmiechy i ukłony, a ten wyjaśnił - wiem, że to nie jest to co
dziecko powinno jeść, no ale nie mogę patrzeć jak ona wciąż nic nie je.
Pocieszyłam człowieka, że zapewne mała gdy będzie nieco starsza lepiej będzie sobie
radzić w obcym miejscu. Większość dzieci zle je  poza domem. Wiedziałam o tym
z własnego doświadczenia - kolonie  letnie "opędziłam" na suchym chlebie, nic mi tam
nie smakowało. Drugi raz już mnie nie wysłali.
Gdy wróciliśmy po urlopie do domu, zadzwoniłam do Asi i opowiedziałam o tym, że
chyba widziałam Łasiczkę z mężem i dzieckiem.
Świat jest mały, to rzeczywiście była Łasiczka, jej mąż i mała Basia.
Historia ta przypomniała mi się, gdy usłyszałam o pani nauczycielce zaklejającej  taśmą
dziecięce buzie.