Dom szkoła, szkoła dom, klasówka, sprawdzian, wypracowanie, umiem, ale
czy na pewno? Zajęcia w szkolnym teatrze, oooo, wreszcie ferie, spać, spać, byle
do wakacji.
Nauki było sporo, do tego Jula chciała utrzymać swą średnią ocen na tym samym
wysokim poziomie.
Już nie mogę, mam dość - skarżyła się Wojtkowi przez telefon. Jeszcze rok nauki,
a potem już matury. Boję się że wszystkiego do czasu matury zapomnę, tyle tego
materiału.
To pomyśl, że ja będę o rok dłużej w szkole niż ty, to jest pięcioletnia szkoła.
A teraz robię prawko jazdy - mam melanż w głowie i chciałbym by już były jazdy,
bo przepisów to mam po dziurki w nosie. Julka, spotkajmy się w najbliższą
niedzielę - podjedziemy autobusem do wujka na cappuccino, poszwendamy się po
lesie - zaproponował Wojtek.
Nie mogę - babcia jest w szpitalu, muszę do niej wpaść. W tygodniu to chodzi mama,
a ja pójdę w niedzielę.
A ja w takim razie pójdę z tobą, o ile to idzie o Panią Babcię. Chyba mógłbym, prawda?
No mógłbyś, już czuje się lepiej i pewnie niedługo wypiszą ją do domu.
W niedzielę spotkali się pod szpitalem -Wojtek ze sterylnym kwiatkiem w szklanej półkuli,
Julka z owocami w galaretce.
Starsza pani naprawdę ucieszyła się z ich wizyty. Gdy zwróciła się do Wojtka per "panie
Wojciechu" ten ostro zaprotestował. Bo on żaden "pan" tylko Wojtek, jak kiedyś.
Ja ciągle wspominam jak nam było wtedy dobrze. I czasu wolnego było sporo, nie to co
teraz.
Wiesz Wojtusiu, tak się jakoś dziwnie dzieje, że im człowiek starszy tym jakoś mniej ma
czasu, zupełnie jakby go ktoś nam podkradał. Niedługo skończycie naukę w szkole, potem
pewnie pójdziecie na studia i po latach będziecie ten czas wspominać jako okres całkiem
miły. Bo to są lata niewielu zmartwień i małej odpowiedzialności.
Po pół godzinie dołączyła do nich przyjaciółka Pani Babci, więc Jula z Wojtkiem pożegnali
chorą, która poprosiła, by teraz poszli na spacer albo do kina i na kilka godzin zapomnieli
o szkole, stopniach, braku czasu.
Chodż Jula, pojedziemy na cappuccino do wujka, potem pójdziemy trochę w plener albo
może w coś zagramy , bo wujek ma świetne gry planszowe. I jak znam życie to pewnie
z nami zagra.
Wojtek,muszę wpierw wpaść do domu, nie będę przecież tam człapała w tych półszpilkach
a poza tym muszę powiedzieć mamie co u babci.A tu nigdzie nie ma budki telefonicznej.
Wojtek zaczął się wpatrywać w buty Julki, wreszcie zapytał - a ciebie to nie bolą nogi od
tych dziwnych bucików? Jak w tym czymś można chodzić?
W tym się świetnie chodzi, zapewniam cię, ale nie po leśnych ścieżkach a po chodniku.
Skoro mamy iść w niecywilizowany teren to muszę się przebrać.
Założę spodnie i martensy i wezmę kurtkę, bo wieczorem może być chłodno.
W domu u Julki zostali usadzeni przy stole i nakarmieni obiadem, choć oboje gorąco
protestowali. W nagrodę za grzeczne zjedzenie obiadu pozwolono im już nie jeść
deseru i wyjść z domu.
Wiesz, mama lubi karmić ludzi. Jej zdaniem wspólne spożywanie posiłków zbliża do
siebie ludzi, łagodzi obyczaje.
Aaa, to już rozumiem, ciebie i mnie zbliżyły wspólne posiłki w przedszkolu i potem
na szkolnej stołówce - zaśmiał się Wojtek.Zwłaszcza fakt, że mi oddawałaś swoje naleśniki
z serem, bo nie lubiłaś sera.
Popołudnie spędzone w "stodole" wujka dobrze obojgu zrobiło. Dobra kawusia, naprawdę
ciekawa gra planszowa dla dorosłych, opowieści gospodarza z kilku zagranicznych wypraw
sprawiły, że oboje się wyciszyli, odetchnęli i perspektywa nowego tygodnia nie jawiła się
niczym miecz Damoklesa.
Pewnego dnia mama Juli zapytała: Julisiu, a Wojtuś jest Twoim chłopakiem? Jasne -
odpowiedziała Julka- już od przedszkola. Jeszcze trochę a będziemy obchodzić nastolecie
bycia razem. Mamo, my jesteśmy jak rodzeństwo, po prostu jesteśmy bardzo zżyci. Dobrze
się rozumiemy, mamy sporo takich samych poglądów. Biorąc pod uwagę te fakty to może
i jesteśmy parą. Zresztą co to ma za znaczenie? Czujemy się ze sobą dobrze i swobodnie
i to chyba najważniejsze. A co, nie lubisz go, czy co? Ależ lubię, córeczko, lubię.
Wieczorem przed zaśnięciem Jula długo się zastanawiała nad tym pytaniem swej mamy.
Wojtek był jakąś częścią jej życia. W przedszkolu wciągnęła go z szatni do sali dlatego,
bo czuła, że on się boi. Przyszedł do grupy miesiąc później. Ona już była w przedszkolu
miesiąc, już nabrała pewności, że mama po nią przyjdzie a on był przerażony, bo mama
wyszła. Przecież gdyby tam stała dziewczynka a nie chłopczyk też bym pewnie wzięła
za rękę i wciągnęła do sali. Pewnie mam silny instynkt opiekuńczy, po mamie.
A co ja do niego czuję? Chyba, a nawet nie chyba, a na pewno nie będę zachwycona gdy
mi powie, że się zakochał w jakiejś dziewczynie. Lubię go, bardzo lubię, akceptuję na
całej linii.Czy mi się podoba? no pewnie tak, nie ma w nim nic niemiłego.
To zabawne, ale jego powierzchowność nie ma dla mnie znaczenia. Jest jaki jest.
Ciekawe czy ja mu się podobam? Powiedział, że zrobiła się ze mnie niezła laska.
To może ja mu się podobam? Niezłych lasek sporo chodzi po ulicy. a ja wcale
nie jestem pięknością. Czasem się obejmujemy i idziemy objęci, więc może jednak coś
nas do siebie ciągnie? Raz żeśmy się całowali, jeszcze w podstawówce, bo miałam katar
i on też chciał mieć, bo zawsze gdy miał katar mama nie posyłała go do szkoły. Ale się nie
zaraził, pechowiec. I wreszcie zmęczenie wzięło górę nad myśleniem i Jula zasnęła.
Nadeszły wakacje, dwa miesiące luzu. Wojtek postanowił popracować przez półtora
miesiąca w pewnym prywatnym warsztacie samochodowym. Chciał mieć własne pieniądze
a przy okazji przyjrzeć się z bliska jak funkcjonuje taki warsztat no i zdobyć trochę
praktycznej wiedzy. Ojciec pomysł pochwalał, matka nie. A wujek Edek załatwił mu
pracę w dużym, prywatnym zakładzie. Miał przez miesiąc pomagać w zaopatrzeniu oraz
nieco przy naprawach.
Julka nie miała żadnych planów. Jak stwierdziła to chciała wreszcie pożyć - rano dłużej
pospać, nadrobić zaległości w czytaniu, pochodzić do kina, powłóczyć się po sklepach.
W planie miała też wypad z Wojtkiem do Sopotu na festiwal . I na imprezę działkową
do koleżanki. Wprawdzie rodzice chcieli by pojechała na trzy tygodnie na kurs językowy
do Szkocji, ale Julka stwierdziła, że 10 miesięcy nauki w roku dostatecznie ją zmęczyło
i nie chciała jechać.
To pytanie matki, czy Wojtek jest jej chłopakiem nurtowało Julkę. Gdy któregoś bardzo
ciepłego i leniwego popołudnia siedzieli nad stawem Julka rzuciła w przestrzeń pytanie,
czy Wojtek wie, ile lat się znają. I czy pamięta jak i kiedy się poznali.
Znamy się niemal 16 lat, a poznaliśmy się w przedszkolu bo ty mnie zaprowadziłaś
z szatni do sali. I miałaś takie śliczne małe autko i to było porsche i pozwoliłaś mi je
pogłaskać. A potem gdy kiedyś płakałem kazałaś mi autko pogłaskać i pomyśleć,że
nim odjeżdżam. Dość często odjeżdżaliśmy tym autkiem, pamiętasz?
Wiesz, chciałbym tak kiedyś takim prawdziwym porsche gdzieś z tobą pojechać- na
długo i daleko stąd.
Sporo pamiętam z naszego dzieciństwa i to twoje stłuczone kolano z wiszącą skórą
i choć trzymałaś to porsche to nadal głośno płakałaś bo cię bardzo bolało.
A pamiętasz jak dostałem pierwszą piątkę z polskiego? Pani G. była tak zdumiona,
że aż dwa razy się pytała, czy sam to napisałem. To było wredne z jej strony.
Jula, ja sobie nie wyobrażam żebyśmy się mieli rozłączyć. To tak jakby ktoś odciął
połowę mnie.
Nie mam dziewczyny, bo tak w głębi duszy Ciebie uważam za swoją dziewczynę i inne
mnie nie interesują.
Nie wiem tylko, naprawdę nie wiem, co ty o mnie myślisz i czy mam szansę być dalej,
zawsze przy tobie, z tobą.
Juleczko, ja........
nie dowiemy się co dalej chciał powiedzieć bo Julka zamknęła mu usta długim i bardzo
namiętnym pocałunkiem.
Zaraz po skończeniu przez Wojtka technikum wzięli ślub. Studia zostały na razie odłożone.
KONIEC
Pisanie to nie wszystko. Są dni,w których napisanie PONIEDZIAŁEK wcale się nie liczy. A.A.Milne
czwartek, 21 marca 2019
wtorek, 19 marca 2019
Talizman - cz.III
Czas to bardzo dziwne zjawisko. Tak się jakoś porobiło, że tak bardzo zżyci
ze sobą Julka i Wojtek nie spotkali się ani razu w ciągu roku szkolnego, choć
każde z nich w trakcie rozmowy telefonicznej twierdziło, że trzeba się wreszcie
spotkać. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować.
Rodzice Julki dość niespodziewanie zostali obdarowani działką, choć wcale nie
należeli do osób "działkolubnych". Działkę zapisał im w spadku stryj Juli, który
zmarł nagle. Nikt się tego nie spodziewał, bo swą chorobę starannie ukrywał przed
całą rodziną. Jedyną osobą, która wiedziała o jego chorobie była jego konkubina.
To ona zawiadomiła ojca Juli, że jego brat nie żyje i że on jest jego spadkobiercą.
Oprócz działki zmarły zapisał bratu swe duże, trzypokojowe mieszkanie, sugerując
w zapisie, że byłoby dobre dla Juli.Poza oficjalnym testamentem był list do brata
z prośbą, by kilka mebli i obrazów dał jego konkubinie- "niech sobie sama wybierze
co chce zabrać", bo to ona pomogła mu je wybrać i kupić.
Niespodziewane prezenty z reguły bywają kłopotliwe. Działka była w obrębie miasta
i należała do tzw."ogródków pracowniczych".
Ogródkowa społeczność miała niestety dość dużo do powiedzenia w sytuacji gdy
ktoś chciał działkę sprzedać- nowy nabywca musiał porozumieć się z zarządem i
dostać zgodę na jej kupno. Bo to zarząd dyktował co na działce ma być uprawiane.
Spadkobierca miał obowiązek dalszego dbania o działkę co wiązało się z niemal
codzienną bytnością na działce by rośliny podlewać.
Żal po stracie brata mieszał się ze złością spowodowaną niechcianym prezentem.
Mieszkanie też nie było atrakcją, bo był to parter i z jednej strony okna wychodziły
na ulicę, którą jeździły tramwaje, również nocne. Gdy ostatni raz ojciec Juli był
w mieszkaniu brata już było ono składnicą starych, mocno zniszczonych mebli.
Teraz było ich jeszcze więcej - jak powiedziała "bratowa" były prawdziwą okazją-
ale wymagały odnowienia.
Spadkobierca zaproponował więc, by "bratowa" wzięła sobie wszystkie meble,
skoro są tak atrakcyjne.
Atrakcje ze spadkiem ciągnęły się całymi tygodniami.
Gdy wreszcie ktoś chętny na tę działkę został zaakceptowany przez zarząd,
wszyscy w domu Juli odetchnęli. A gdy "bratowa" wywiozła z domu ostatnią
rozklekotaną szafę i lekko kulawy stolik omal nie odśpiewali chórem "Te Deum".
Julka kilka razy telefonowała do Wojtka i opowiadała mu o całym tym wydarzeniu.
Umówili się, że spotkają się w końcu wakacji a najlepiej będzie jeżeli Wojtek do
niej do domu przyjedzie i w zależności od okoliczności albo poplotkują w domu,
albo wybiorą się gdzieś na spacer i do kawiarni.
Oboje byli wielce zaskoczeni swym wyglądem. Gdy Julka otworzyła drzwi przez
moment zupełnie nie poznała Wojtka- na progu stał młody facet, 185 wzrostu
z ciemnym cieniem zarostu na górnej wardze.
I to wielkie chłopisko wpierw wysepleniło "a mas jesce to porse" i wybuchnęło
śmiechem a potem porwało Julkę w ramiona dodając- ale się z Ciebie zrobiła
fajna laska!
Pogoda była wprawdzie całkiem dobra, ale stwierdzili, że mają tyle sobie do
opowiedzenia, że znacznie praktyczniej będzie napić się kawy w domu niż
w jakiejś kawiarni. Mama Julki zaoferowała się , że usmaży im trochę jabłek
w cieście i zrobi krem czekoladowy z bitą śmietaną. Około godziny 23,00
Wojtek przytomnie zauważył, że zrobiło się bardzo późno i przeprosił, że tak
się zasiedział. Ale mieli sobie tyle do opowiedzenia, że od razu umówili się
na następny dzień, tym razem już poza domem.
Do rozpoczęcia szkoły pozostało 5 dni więc codziennie się spotykali bo wciąż
któreś z nich było na etapie "jeszcze ci nie mówiłam/ nie mówiłem".
Wojtek opowiedział Juli o swych eskapadach z ojcem - nie jeździli wcale na
ryby ani na przejażdżki rowerowe, ale do kolegi taty, u którego w garażu stał
stary samochód, który razem remontowali.
Samochód był zabytkowy, ojciec i jego kolega kupili go do spółki. Obaj bardzo
kochali samochody, zwłaszcza stare. Każdą niedzielę spędzali w tym garażu,
oczywiście w tajemnicy przed mamą, która nadal nie mogła wybaczyć synowi,
że chodzi do technikum samochodowego a nie do liceum.
No a co będzie gdy się to wyda?- spytała. Wtedy pożyczę od ciebie porsche
żeby się nie pozabijali. Trochę się pokłócą, matka jak zwykle zapyta się sama
siebie "po co ja za ciebie wyszłam?", tata jak zwykle odpowie "bo ci się
wydawało, że jesteś w ciąży" , mama się lekko obrazi i na tym się skończy.
Znam to już na pamięć, to stały element ich kłótni.
Matka odkłada na wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie, tata w tajemnicy kupuje
"kawałek" samochodu. Ciekawe co będzie gdy pewnego dnia dojdą oboje do
wniosku, że czas wyjawić swe plany. Jula, ja mieszkam z parą wariatów, aż
"strach się bać".
Ostatniego dnia wakacji Wojtek wyraźnie posmutniał i cicho zapytał- Jula, czy
masz jakiegoś chłopaka? Ale powiedz prawdę, proszę. Julka popatrzyła na
niego z powagą - nie mam, nie miałabym nawet czasu na spotkania. Zresztą
wszyscy w klasie są jacyś niezdrowo napaleni na jak najlepsze wyniki,
codziennie rano studiują ranking wyników, wszyscy ryją jak opętani.
Czy widziałeś kiedyś by ktoś kto dostał z klasówki lub odpowiedzi czwórkę
(skalę mamy sześciostopniową)i rozpaczał tak jakby go ktoś zostawiał na drugi
rok? Tu jacyś stuknięci chodzą. Nie zmienię szkoły, bo fajni są nauczyciele.
Poza tym miałabym problem ze znalezieniem państwowej szkoły. Tu mam dwa
rozszerzone języki obce, angielski i niemiecki. I część przedmiotów jest według
programu autorskiego. Mam średnią 5,5 i to mi do szczęścia wystarcza.
Ale chłopaka żadnego nie mam. A ty masz jakąś dziewczynę?
A widziałaś kiedyś w warsztacie samochodowym by dziewczyna naprawiała
samochód?
Na całą szkołę są chyba trzy dziewczyny, w tym jedna już w maturalnej klasie.
A na łażenie gdzieś i szukanie dziewczyn to nie mam ani czasu ani siły.
Najwcześniej lekcje kończą się o 14, 30, ale trzy razy w tygodniu kończymy
zajęcia o godz. 17,00. Gdy jadę do domu to marzę tylko o tym by coś zjeść
i iść spać.Ale jak mówili starsi chłopcy, to potem jest lepiej, najgorszy ten
pierwszy rok. Dużo nauki i dużo ciężkiej pracy. Ale sam chciałem. Gdy będę
kiedyś miał własny warsztat, docenię własnych pracowników.
Po rozpoczęciu nowego roku szkolnego Jula i Wojtek znów najczęściej wisieli
na telefonie.
Raz udało się Wojtkowi namówić Julę by pojechała z nimi na przejażdżkę
rowerem do garażu by obejrzeć samochód.
Ogromnie się Jula uśmiała, bo garaż z ukrytym w nim samochodem był około
kilometra od domu, w którym mieszkał Wojtek. Wystarczyło przejechać przez
kawałek pola i mały zagajnik i na zapleczu pierwszej posesji był ten garaż.
Obiektem uwielbienia trzech facetów był czarny citroen z 1957 roku.
Panowie, a co zrobicie z nim gdy go już wyremontujecie?- spytała Jula.
Sprzedamy!- odpowiedzieli zgodnym chórem. I kupimy następny do remontu!
Chętnych do kupna nigdy nie brak.
Rozumiem, rzecz nie w samochodzie ale w tym remoncie. Takie męskie
gonienie króliczka, ważniejsze niż króliczek.
Ojciec Wojtka zaczął się śmiać- masz Wojtek mądrą koleżankę, od razu nas
rozgryzła. No cóż, jedni piją, inni grają w karty lub chodzą na podryw a my
pracowicie remontujemy stare samochody.
Wojtek trącił ojca łokciem- tato, to przecież jest Julka, nie poznałeś? Ta od
porsche!
Nie poznałem, przepraszam bardzo, ale z małej Julki zrobiła się Julia. A to
porsche to jeszcze funkcjonuje? Bo ono właśnie tu było lakierowane. Uparł
się Wojtek, że musi być prawdziwy samochodowy lakier. Więc był.
Chodżcie dzieciaki do szopy, napijemy się kawy, a potem odwieziemy Julię
do domu samochodem, rowerem to jednak z 8 kilometrów.
Szopa była wewnątrz podzielona na kilka pomieszczeń, w jednym z nich
była obszerna kuchnia ze stołem, ławą i krzesłami. Na ścianach wisiały
fotografie różnych starych samochodów. Na jednej ze ścian była duża,
płaska szklana gablota pełna różnych miniaturowych samochodzików.
Julka stanęła przed nią i zaczęła oglądać miniatury. Obok stanął Wojtek i
podawał nazwy modeli i orientacyjne daty kiedy i gdzie były takie
samochody produkowane.
Ojciec Wojtka i jego kolega łyknęli po małym espresso i szybko poszli do
garażu. Wojtek zrobił dla Juli i siebie cappuccino, a Julka postanowiła, że
koniecznie będzie musiała nabyć domowy expres do kawy. Tyle tylko, że
takich jeszcze nie było w polskich sklepach.
Jula, nie ma sprawy, zawsze możemy tu wpaść na kawę, wujek Edek jest
bardzo miły i chyba cię polubił. Tak naprawdę to nie jest mój wujek, ale
bliski przyjaciel taty i ja tak na niego mówię od małego.
dalszy ciąg nastąpi
ze sobą Julka i Wojtek nie spotkali się ani razu w ciągu roku szkolnego, choć
każde z nich w trakcie rozmowy telefonicznej twierdziło, że trzeba się wreszcie
spotkać. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować.
Rodzice Julki dość niespodziewanie zostali obdarowani działką, choć wcale nie
należeli do osób "działkolubnych". Działkę zapisał im w spadku stryj Juli, który
zmarł nagle. Nikt się tego nie spodziewał, bo swą chorobę starannie ukrywał przed
całą rodziną. Jedyną osobą, która wiedziała o jego chorobie była jego konkubina.
To ona zawiadomiła ojca Juli, że jego brat nie żyje i że on jest jego spadkobiercą.
Oprócz działki zmarły zapisał bratu swe duże, trzypokojowe mieszkanie, sugerując
w zapisie, że byłoby dobre dla Juli.Poza oficjalnym testamentem był list do brata
z prośbą, by kilka mebli i obrazów dał jego konkubinie- "niech sobie sama wybierze
co chce zabrać", bo to ona pomogła mu je wybrać i kupić.
Niespodziewane prezenty z reguły bywają kłopotliwe. Działka była w obrębie miasta
i należała do tzw."ogródków pracowniczych".
Ogródkowa społeczność miała niestety dość dużo do powiedzenia w sytuacji gdy
ktoś chciał działkę sprzedać- nowy nabywca musiał porozumieć się z zarządem i
dostać zgodę na jej kupno. Bo to zarząd dyktował co na działce ma być uprawiane.
Spadkobierca miał obowiązek dalszego dbania o działkę co wiązało się z niemal
codzienną bytnością na działce by rośliny podlewać.
Żal po stracie brata mieszał się ze złością spowodowaną niechcianym prezentem.
Mieszkanie też nie było atrakcją, bo był to parter i z jednej strony okna wychodziły
na ulicę, którą jeździły tramwaje, również nocne. Gdy ostatni raz ojciec Juli był
w mieszkaniu brata już było ono składnicą starych, mocno zniszczonych mebli.
Teraz było ich jeszcze więcej - jak powiedziała "bratowa" były prawdziwą okazją-
ale wymagały odnowienia.
Spadkobierca zaproponował więc, by "bratowa" wzięła sobie wszystkie meble,
skoro są tak atrakcyjne.
Atrakcje ze spadkiem ciągnęły się całymi tygodniami.
Gdy wreszcie ktoś chętny na tę działkę został zaakceptowany przez zarząd,
wszyscy w domu Juli odetchnęli. A gdy "bratowa" wywiozła z domu ostatnią
rozklekotaną szafę i lekko kulawy stolik omal nie odśpiewali chórem "Te Deum".
Julka kilka razy telefonowała do Wojtka i opowiadała mu o całym tym wydarzeniu.
Umówili się, że spotkają się w końcu wakacji a najlepiej będzie jeżeli Wojtek do
niej do domu przyjedzie i w zależności od okoliczności albo poplotkują w domu,
albo wybiorą się gdzieś na spacer i do kawiarni.
Oboje byli wielce zaskoczeni swym wyglądem. Gdy Julka otworzyła drzwi przez
moment zupełnie nie poznała Wojtka- na progu stał młody facet, 185 wzrostu
z ciemnym cieniem zarostu na górnej wardze.
I to wielkie chłopisko wpierw wysepleniło "a mas jesce to porse" i wybuchnęło
śmiechem a potem porwało Julkę w ramiona dodając- ale się z Ciebie zrobiła
fajna laska!
Pogoda była wprawdzie całkiem dobra, ale stwierdzili, że mają tyle sobie do
opowiedzenia, że znacznie praktyczniej będzie napić się kawy w domu niż
w jakiejś kawiarni. Mama Julki zaoferowała się , że usmaży im trochę jabłek
w cieście i zrobi krem czekoladowy z bitą śmietaną. Około godziny 23,00
Wojtek przytomnie zauważył, że zrobiło się bardzo późno i przeprosił, że tak
się zasiedział. Ale mieli sobie tyle do opowiedzenia, że od razu umówili się
na następny dzień, tym razem już poza domem.
Do rozpoczęcia szkoły pozostało 5 dni więc codziennie się spotykali bo wciąż
któreś z nich było na etapie "jeszcze ci nie mówiłam/ nie mówiłem".
Wojtek opowiedział Juli o swych eskapadach z ojcem - nie jeździli wcale na
ryby ani na przejażdżki rowerowe, ale do kolegi taty, u którego w garażu stał
stary samochód, który razem remontowali.
Samochód był zabytkowy, ojciec i jego kolega kupili go do spółki. Obaj bardzo
kochali samochody, zwłaszcza stare. Każdą niedzielę spędzali w tym garażu,
oczywiście w tajemnicy przed mamą, która nadal nie mogła wybaczyć synowi,
że chodzi do technikum samochodowego a nie do liceum.
No a co będzie gdy się to wyda?- spytała. Wtedy pożyczę od ciebie porsche
żeby się nie pozabijali. Trochę się pokłócą, matka jak zwykle zapyta się sama
siebie "po co ja za ciebie wyszłam?", tata jak zwykle odpowie "bo ci się
wydawało, że jesteś w ciąży" , mama się lekko obrazi i na tym się skończy.
Znam to już na pamięć, to stały element ich kłótni.
Matka odkłada na wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie, tata w tajemnicy kupuje
"kawałek" samochodu. Ciekawe co będzie gdy pewnego dnia dojdą oboje do
wniosku, że czas wyjawić swe plany. Jula, ja mieszkam z parą wariatów, aż
"strach się bać".
Ostatniego dnia wakacji Wojtek wyraźnie posmutniał i cicho zapytał- Jula, czy
masz jakiegoś chłopaka? Ale powiedz prawdę, proszę. Julka popatrzyła na
niego z powagą - nie mam, nie miałabym nawet czasu na spotkania. Zresztą
wszyscy w klasie są jacyś niezdrowo napaleni na jak najlepsze wyniki,
codziennie rano studiują ranking wyników, wszyscy ryją jak opętani.
Czy widziałeś kiedyś by ktoś kto dostał z klasówki lub odpowiedzi czwórkę
(skalę mamy sześciostopniową)i rozpaczał tak jakby go ktoś zostawiał na drugi
rok? Tu jacyś stuknięci chodzą. Nie zmienię szkoły, bo fajni są nauczyciele.
Poza tym miałabym problem ze znalezieniem państwowej szkoły. Tu mam dwa
rozszerzone języki obce, angielski i niemiecki. I część przedmiotów jest według
programu autorskiego. Mam średnią 5,5 i to mi do szczęścia wystarcza.
Ale chłopaka żadnego nie mam. A ty masz jakąś dziewczynę?
A widziałaś kiedyś w warsztacie samochodowym by dziewczyna naprawiała
samochód?
Na całą szkołę są chyba trzy dziewczyny, w tym jedna już w maturalnej klasie.
A na łażenie gdzieś i szukanie dziewczyn to nie mam ani czasu ani siły.
Najwcześniej lekcje kończą się o 14, 30, ale trzy razy w tygodniu kończymy
zajęcia o godz. 17,00. Gdy jadę do domu to marzę tylko o tym by coś zjeść
i iść spać.Ale jak mówili starsi chłopcy, to potem jest lepiej, najgorszy ten
pierwszy rok. Dużo nauki i dużo ciężkiej pracy. Ale sam chciałem. Gdy będę
kiedyś miał własny warsztat, docenię własnych pracowników.
Po rozpoczęciu nowego roku szkolnego Jula i Wojtek znów najczęściej wisieli
na telefonie.
Raz udało się Wojtkowi namówić Julę by pojechała z nimi na przejażdżkę
rowerem do garażu by obejrzeć samochód.
Ogromnie się Jula uśmiała, bo garaż z ukrytym w nim samochodem był około
kilometra od domu, w którym mieszkał Wojtek. Wystarczyło przejechać przez
kawałek pola i mały zagajnik i na zapleczu pierwszej posesji był ten garaż.
Obiektem uwielbienia trzech facetów był czarny citroen z 1957 roku.
Panowie, a co zrobicie z nim gdy go już wyremontujecie?- spytała Jula.
Sprzedamy!- odpowiedzieli zgodnym chórem. I kupimy następny do remontu!
Chętnych do kupna nigdy nie brak.
Rozumiem, rzecz nie w samochodzie ale w tym remoncie. Takie męskie
gonienie króliczka, ważniejsze niż króliczek.
Ojciec Wojtka zaczął się śmiać- masz Wojtek mądrą koleżankę, od razu nas
rozgryzła. No cóż, jedni piją, inni grają w karty lub chodzą na podryw a my
pracowicie remontujemy stare samochody.
Wojtek trącił ojca łokciem- tato, to przecież jest Julka, nie poznałeś? Ta od
porsche!
Nie poznałem, przepraszam bardzo, ale z małej Julki zrobiła się Julia. A to
porsche to jeszcze funkcjonuje? Bo ono właśnie tu było lakierowane. Uparł
się Wojtek, że musi być prawdziwy samochodowy lakier. Więc był.
Chodżcie dzieciaki do szopy, napijemy się kawy, a potem odwieziemy Julię
do domu samochodem, rowerem to jednak z 8 kilometrów.
Szopa była wewnątrz podzielona na kilka pomieszczeń, w jednym z nich
była obszerna kuchnia ze stołem, ławą i krzesłami. Na ścianach wisiały
fotografie różnych starych samochodów. Na jednej ze ścian była duża,
płaska szklana gablota pełna różnych miniaturowych samochodzików.
Julka stanęła przed nią i zaczęła oglądać miniatury. Obok stanął Wojtek i
podawał nazwy modeli i orientacyjne daty kiedy i gdzie były takie
samochody produkowane.
Ojciec Wojtka i jego kolega łyknęli po małym espresso i szybko poszli do
garażu. Wojtek zrobił dla Juli i siebie cappuccino, a Julka postanowiła, że
koniecznie będzie musiała nabyć domowy expres do kawy. Tyle tylko, że
takich jeszcze nie było w polskich sklepach.
Jula, nie ma sprawy, zawsze możemy tu wpaść na kawę, wujek Edek jest
bardzo miły i chyba cię polubił. Tak naprawdę to nie jest mój wujek, ale
bliski przyjaciel taty i ja tak na niego mówię od małego.
dalszy ciąg nastąpi
Talizman - cz.II
W kilka dni później Julka zapytała Babcię, czy Wojtuś mógłby już teraz
zacząć bywać pod opieką babci, bo na tej świetlicy jest bardzo dużo dzieci, mało
miejsca i Wojtek często nie odrabia tam lekcji ale dopiero wieczorem, w domu.
Babcia zgodziła się - znała z opowieści swej znajomej, pracującej w administracji
tej szkoły, warunki jakie dzieci miały w tej świetlicy.
Od początku swego istnienia szkoła zmagała się z kłopotami lokalowymi -nie
wiadomo dlaczego w projekcie szkoły nie było pomieszczenia zwanego świetlicą,
była tylko jedna sala gimnastyczna, za to do budynku szkoły był "doczepiony"
nieduży domek jednorodzinny, który od lat zajmowała pierwsza dyrektorka tej
szkoły, aktualnie już na emeryturze.
Gdy nadszedł czasu wyżu demograficznego i nagle trzeba było utworzyć pięć
klas pierwszych, szkoła zaczęła "pękać w szwach". I choć się to nikomu nie
podobało, szkoła zaczęła pracować na dwie zmiany, zlikwidowano sale, które
służyły za świetlicę. Z pomocą przyszła spółdzielnia mieszkaniowa, oferując
jedno mieszkanie w nieodległym budynku.Dyrekcja i rodzice zaproponowali
je owej byłej dyrektorce, w zamian za ten domek "przylepiony do szkoły".
Ale ta stanowczo odmówiła, jej było tu dobrze - nie płaciła czynszu, miała
pod oknami mały ogródek starannie ogrodzony siatką i chroniony teren. Nie
było mocnych by byłą panią dyrektor zmusić do przeprowadzki.
Była wyjątkowo dobrze ustawiona.
I tak Wojtek zaczął nowy rozdział życia pod skrzydłami Pani Babci. To on,
zapytał zaraz na początku, czy mógłby się do niej zwracać "Pani Babciu", bo
samo "pani" brzmi tak jakoś obco, oficjalnie.
Nie da się ukryć, że jest spora różnica pomiędzy spędzaniem czasu w świetlicy
a w prywatnym mieszkaniu. Po dwóch miesiącach Wojtek nauczył się pisania
całkiem dobrych wypracowań z polskiego.
Po raz pierwszy usłyszał, że wypracowanie to rodzaj rozmowy- musi sobie
wyobrazić że przed nim siedzi jego kolega i on koledze opowiada o tym gdzie
był na wakacjach, co tam robił, co widział, co się mu podobało i dlaczego.
Ponadto dowiedział się, że gdy napisze już wypracowanie "na brudno" to
powinien sprawdzić je pod względem ortograficznym, potem sobie głośno je
przeczytać, czy wszystko do siebie pasuje pod względem logicznym i dopiero
wtedy przepisać je na czysto. Pani Babcia zapewniała go, że za jakiś czas, gdy
już opanuje sztukę pisania wypracowań, brudnopis nie będzie potrzebny.
Po raz pierwszy Wojtek dostał ocenę bardzo dobrą z wypracowania domowego
i był bardzo dumny.
Pani Babcia też była dumna z niego i mu pogratulowała oraz zafundowała
dzieciakom lody wzmocnione owocami i bitą śmietaną. Razem świętowali jego
sukces.
Julka i Wojtek czuli się trochę jak rodzeństwo, bo oboje byli jedynakami. Ale nie
było między nimi zwykłej wśród rodzeństwa rywalizacji o względy rodziców.
Babcia Julki bardzo dbała o to, by obojgu poświęcać tyle samo uwagi.
Oboje musieli pozmywać po swoim podwieczorku i przed wyjściem wszystko
poustawiać i pochować na miejsce.
Ani się wszyscy obejrzeli a dzieciaki znalazły się w ostatniej klasie szkoły
podstawowej.
Julka zamarzyła o liceum społecznym, niestety płatnym. No ale były tam dwa
rozszerzone języki obce, dużo zajęć poza lekcyjnych, młodzież brała żywy
udział w życiu szkoły, na wywiadówkach byli nie tylko rodzice ale i dzieci.
Opinie o tych szkołach krążyły różne, od zachwytów jaka to wspaniała szkoła
po wielkie oburzenie, że dzieciaki rozwydrzone, niewiele się uczą a wszystko to
za "ciężką forsę" ich naiwnych rodziców.
A Wojtek, chociaż pisał świetne wypracowania, widział się oczyma wyobraźni
na politechnice, uczącego się tajników konstruowania wspaniałych samochodów,
więc poinformował rodziców, że on będzie zdawać do technikum samochodowego.
Pomysłowi syna przyklasnął ojciec, tłumacząc żonie, że gdyby Wojtek z jakichś
względów nie ukończył studiów, to jednak będzie miał zawód i to dobry.
Ale mama jak to mama, widziała same minusy tego zawodu - ciężka fizyczna praca,
wiecznie brudne ręce, brudne ubranie (no to co że kombinezon roboczy, to też
przecież ubranie) i praca w jakiejś stacji obsługi na dwie zmiany.
Przed końcem roku szkolnego Wojtek poprosił, by Julka dała mu na kilka dni
miniaturkę samochodu - maleńki model porsche był już bardzo sfatygowany,
jedno kółko ledwo się trzymało, lakier był mocno wytarty i gdzieś zagubiła się
kierownica.
Muszę go naprawić, z całą powagą tłumaczył Julce Wojtek, żeby ci dalej służył,
żebyś zdała te egzaminy na same piątki, bo tam jest osiem osób na jedno miejsce.
I wierzę, że gdy to zrobię mnie on też pomoże. U mnie jest piętnastu kandydatów
na jedno miejsce.
W kilka dni później samochodzik był jak nowy. Dostał nowe koła i kierownicę, był
pomalowany autentycznym lakierem samochodowym.
Egzaminy do niepublicznych liceów były jeszcze przed zakończeniem roku
szkolnego i malutki porsche spędził cały weekend w kieszeni spódnicy Julki.
Wyniki poznała Julka trzy dni później, była przyjęta do swej wymarzonej szkoły.
Na czas egzaminów do technikum samochodowego Julka dała Wojtkowi ich
ulubiony i sprawdzony w działaniu talizman.
Wojtek złożył swe dokumenty w dwóch szkołach i zdawał egzaminy dwa razy.
W obu szkołach zdał egzamin, miał pewien wybór i po dość burzliwych chwilach
w domu, wybrał jednak technikum samochodowe.
Pomyślne wyniki egzaminów zostały uczczone- rodzice Wojtka zaprosili Panią
Babcię, rodziców Julki no i bohaterów tych wydarzeń na uroczysty obiad do
znanej, podmiejskiej restauracji.
Przed młodymi była perspektywa super wakacji - Wojtek jechał na obóz żeglarski,
nad morze a Julka do swej dalekiej ciotki mieszkającej w Londynie. Wprawdzie
tylko na tydzień, ale i tak była zachwycona, choć wciąż czekała jeszcze na paszport.
Oczywiście samochodzik nadal wszędzie Julce towarzyszył. Oboje podśmiewali
się nieco ze swej wiary w niezwykłe moce tej miniaturki, a Julka trochę nawet
dokuczała Wojtkowi, mówiąc: "bo to jest zacarowane porse!"
Dwa miesiące wakacji minęło podejrzanie szybko. Gdy spotkali się po wakacjach
oboje byli nieco przerażeni swymi nowymi szkołami, zwłaszcza Wojtek.
W szkole spędzał bardzo dużo czasu najmniej bywało 7 godzin lekcyjnych, a w dni
gdy były warsztaty wracał do domu bardzo późno.
Julka z kolei wciąż była na etapie wybierania zajęć pozalekcyjnych, miała wrażenie
że wszyscy w klasie są od niej o niebo mądrzejsi. Podobało się jej, że klasy nie są
liczne, co umożliwiało lepszy kontakt nauczyciela z młodzieżą.
Niektórzy z nauczycieli byli wykładowcami szkół wyższych i nie zawsze zdawali
sobie sprawę z możliwości dzieci, które dopiero co opuściły szkołę podstawową.
Trwało wzajemne "docieranie się" obu stron, w efekcie którego szkoła musiała
zrezygnować z jednego z wykładowców.
Drogi Wojtka i Julki rzadko się teraz krzyżowały.
Oboje mieli bardzo dużo lekcji, ale nadal utrzymywali ze sobą kontakt, z tym, że
głównie telefoniczny. Łatwiej było porozmawiać przez telefon niż się spotkać.
Poza tym nadal czuli się niemal jak rodzeństwo i trochę im brakowało serdecznej
troski Pani Babci.
Matka Wojtka nadal nie była zadowolona z tego, że syn uczy się w technikum, a
jego zadowolenie z tego faktu wyraźnie ją irytowało.
Czy to ten wasz cudowny samochodzik natchnął cię byś grzebał w samochodach?
Mam nadzieję, że już go wyrzuciliście? Co za idiotyzm wierzyć w moc takiej byle
jakiej zabawki! - były to teksty, na które Wojtek nauczył się nie reagować, choć
nie jeden raz miał ochotę powiedzieć matce co myśli o jej poziomie intelektualnym.
Wolny czas spędzał teraz bardzo często z ojcem, obaj kupili sobie wędki i ulatniali
się z domu "na ryby". Co prawda jeszcze ani razu nie przywieźli złowionej ryby a
wyprawy "na ryby" zamieniły się wkrótce na rowerowe przejażdżki, z których
wracali późno, zmęczeni ale bardzo zadowoleni.
ciąg dalszy nastąpi
zacząć bywać pod opieką babci, bo na tej świetlicy jest bardzo dużo dzieci, mało
miejsca i Wojtek często nie odrabia tam lekcji ale dopiero wieczorem, w domu.
Babcia zgodziła się - znała z opowieści swej znajomej, pracującej w administracji
tej szkoły, warunki jakie dzieci miały w tej świetlicy.
Od początku swego istnienia szkoła zmagała się z kłopotami lokalowymi -nie
wiadomo dlaczego w projekcie szkoły nie było pomieszczenia zwanego świetlicą,
była tylko jedna sala gimnastyczna, za to do budynku szkoły był "doczepiony"
nieduży domek jednorodzinny, który od lat zajmowała pierwsza dyrektorka tej
szkoły, aktualnie już na emeryturze.
Gdy nadszedł czasu wyżu demograficznego i nagle trzeba było utworzyć pięć
klas pierwszych, szkoła zaczęła "pękać w szwach". I choć się to nikomu nie
podobało, szkoła zaczęła pracować na dwie zmiany, zlikwidowano sale, które
służyły za świetlicę. Z pomocą przyszła spółdzielnia mieszkaniowa, oferując
jedno mieszkanie w nieodległym budynku.Dyrekcja i rodzice zaproponowali
je owej byłej dyrektorce, w zamian za ten domek "przylepiony do szkoły".
Ale ta stanowczo odmówiła, jej było tu dobrze - nie płaciła czynszu, miała
pod oknami mały ogródek starannie ogrodzony siatką i chroniony teren. Nie
było mocnych by byłą panią dyrektor zmusić do przeprowadzki.
Była wyjątkowo dobrze ustawiona.
I tak Wojtek zaczął nowy rozdział życia pod skrzydłami Pani Babci. To on,
zapytał zaraz na początku, czy mógłby się do niej zwracać "Pani Babciu", bo
samo "pani" brzmi tak jakoś obco, oficjalnie.
Nie da się ukryć, że jest spora różnica pomiędzy spędzaniem czasu w świetlicy
a w prywatnym mieszkaniu. Po dwóch miesiącach Wojtek nauczył się pisania
całkiem dobrych wypracowań z polskiego.
Po raz pierwszy usłyszał, że wypracowanie to rodzaj rozmowy- musi sobie
wyobrazić że przed nim siedzi jego kolega i on koledze opowiada o tym gdzie
był na wakacjach, co tam robił, co widział, co się mu podobało i dlaczego.
Ponadto dowiedział się, że gdy napisze już wypracowanie "na brudno" to
powinien sprawdzić je pod względem ortograficznym, potem sobie głośno je
przeczytać, czy wszystko do siebie pasuje pod względem logicznym i dopiero
wtedy przepisać je na czysto. Pani Babcia zapewniała go, że za jakiś czas, gdy
już opanuje sztukę pisania wypracowań, brudnopis nie będzie potrzebny.
Po raz pierwszy Wojtek dostał ocenę bardzo dobrą z wypracowania domowego
i był bardzo dumny.
Pani Babcia też była dumna z niego i mu pogratulowała oraz zafundowała
dzieciakom lody wzmocnione owocami i bitą śmietaną. Razem świętowali jego
sukces.
Julka i Wojtek czuli się trochę jak rodzeństwo, bo oboje byli jedynakami. Ale nie
było między nimi zwykłej wśród rodzeństwa rywalizacji o względy rodziców.
Babcia Julki bardzo dbała o to, by obojgu poświęcać tyle samo uwagi.
Oboje musieli pozmywać po swoim podwieczorku i przed wyjściem wszystko
poustawiać i pochować na miejsce.
Ani się wszyscy obejrzeli a dzieciaki znalazły się w ostatniej klasie szkoły
podstawowej.
Julka zamarzyła o liceum społecznym, niestety płatnym. No ale były tam dwa
rozszerzone języki obce, dużo zajęć poza lekcyjnych, młodzież brała żywy
udział w życiu szkoły, na wywiadówkach byli nie tylko rodzice ale i dzieci.
Opinie o tych szkołach krążyły różne, od zachwytów jaka to wspaniała szkoła
po wielkie oburzenie, że dzieciaki rozwydrzone, niewiele się uczą a wszystko to
za "ciężką forsę" ich naiwnych rodziców.
A Wojtek, chociaż pisał świetne wypracowania, widział się oczyma wyobraźni
na politechnice, uczącego się tajników konstruowania wspaniałych samochodów,
więc poinformował rodziców, że on będzie zdawać do technikum samochodowego.
Pomysłowi syna przyklasnął ojciec, tłumacząc żonie, że gdyby Wojtek z jakichś
względów nie ukończył studiów, to jednak będzie miał zawód i to dobry.
Ale mama jak to mama, widziała same minusy tego zawodu - ciężka fizyczna praca,
wiecznie brudne ręce, brudne ubranie (no to co że kombinezon roboczy, to też
przecież ubranie) i praca w jakiejś stacji obsługi na dwie zmiany.
Przed końcem roku szkolnego Wojtek poprosił, by Julka dała mu na kilka dni
miniaturkę samochodu - maleńki model porsche był już bardzo sfatygowany,
jedno kółko ledwo się trzymało, lakier był mocno wytarty i gdzieś zagubiła się
kierownica.
Muszę go naprawić, z całą powagą tłumaczył Julce Wojtek, żeby ci dalej służył,
żebyś zdała te egzaminy na same piątki, bo tam jest osiem osób na jedno miejsce.
I wierzę, że gdy to zrobię mnie on też pomoże. U mnie jest piętnastu kandydatów
na jedno miejsce.
W kilka dni później samochodzik był jak nowy. Dostał nowe koła i kierownicę, był
pomalowany autentycznym lakierem samochodowym.
Egzaminy do niepublicznych liceów były jeszcze przed zakończeniem roku
szkolnego i malutki porsche spędził cały weekend w kieszeni spódnicy Julki.
Wyniki poznała Julka trzy dni później, była przyjęta do swej wymarzonej szkoły.
Na czas egzaminów do technikum samochodowego Julka dała Wojtkowi ich
ulubiony i sprawdzony w działaniu talizman.
Wojtek złożył swe dokumenty w dwóch szkołach i zdawał egzaminy dwa razy.
W obu szkołach zdał egzamin, miał pewien wybór i po dość burzliwych chwilach
w domu, wybrał jednak technikum samochodowe.
Pomyślne wyniki egzaminów zostały uczczone- rodzice Wojtka zaprosili Panią
Babcię, rodziców Julki no i bohaterów tych wydarzeń na uroczysty obiad do
znanej, podmiejskiej restauracji.
Przed młodymi była perspektywa super wakacji - Wojtek jechał na obóz żeglarski,
nad morze a Julka do swej dalekiej ciotki mieszkającej w Londynie. Wprawdzie
tylko na tydzień, ale i tak była zachwycona, choć wciąż czekała jeszcze na paszport.
Oczywiście samochodzik nadal wszędzie Julce towarzyszył. Oboje podśmiewali
się nieco ze swej wiary w niezwykłe moce tej miniaturki, a Julka trochę nawet
dokuczała Wojtkowi, mówiąc: "bo to jest zacarowane porse!"
Dwa miesiące wakacji minęło podejrzanie szybko. Gdy spotkali się po wakacjach
oboje byli nieco przerażeni swymi nowymi szkołami, zwłaszcza Wojtek.
W szkole spędzał bardzo dużo czasu najmniej bywało 7 godzin lekcyjnych, a w dni
gdy były warsztaty wracał do domu bardzo późno.
Julka z kolei wciąż była na etapie wybierania zajęć pozalekcyjnych, miała wrażenie
że wszyscy w klasie są od niej o niebo mądrzejsi. Podobało się jej, że klasy nie są
liczne, co umożliwiało lepszy kontakt nauczyciela z młodzieżą.
Niektórzy z nauczycieli byli wykładowcami szkół wyższych i nie zawsze zdawali
sobie sprawę z możliwości dzieci, które dopiero co opuściły szkołę podstawową.
Trwało wzajemne "docieranie się" obu stron, w efekcie którego szkoła musiała
zrezygnować z jednego z wykładowców.
Drogi Wojtka i Julki rzadko się teraz krzyżowały.
Oboje mieli bardzo dużo lekcji, ale nadal utrzymywali ze sobą kontakt, z tym, że
głównie telefoniczny. Łatwiej było porozmawiać przez telefon niż się spotkać.
Poza tym nadal czuli się niemal jak rodzeństwo i trochę im brakowało serdecznej
troski Pani Babci.
Matka Wojtka nadal nie była zadowolona z tego, że syn uczy się w technikum, a
jego zadowolenie z tego faktu wyraźnie ją irytowało.
Czy to ten wasz cudowny samochodzik natchnął cię byś grzebał w samochodach?
Mam nadzieję, że już go wyrzuciliście? Co za idiotyzm wierzyć w moc takiej byle
jakiej zabawki! - były to teksty, na które Wojtek nauczył się nie reagować, choć
nie jeden raz miał ochotę powiedzieć matce co myśli o jej poziomie intelektualnym.
Wolny czas spędzał teraz bardzo często z ojcem, obaj kupili sobie wędki i ulatniali
się z domu "na ryby". Co prawda jeszcze ani razu nie przywieźli złowionej ryby a
wyprawy "na ryby" zamieniły się wkrótce na rowerowe przejażdżki, z których
wracali późno, zmęczeni ale bardzo zadowoleni.
ciąg dalszy nastąpi
niedziela, 17 marca 2019
Talizman
W pewnym okresie swego życia łączymy się w pary, jest to całkiem naturalne.
Powiedziałabym, że dążenie do znalezienia dla siebie kogoś "do pary" pojawia się
w nas dość wcześnie.
Niektórzy nawet w wieku przedszkolnym już mają kogoś, kogo lubią bardziej niż
innych.
Trzyletni Wojtuś, niemal od pierwszego dnia swego przedszkolnego życia zapałał
niesamowitą wprost sympatią do Julki.
Julka miała duże, niebieskie oczęta, nieco pyzatą buzię, bardzo jasne falujące włosy
były upięte zapinkami w kształcie biedronek w kitki nad uszami. W kieszonce
swego fartuszka miała chusteczkę do nosa i -rzecz niespotykana- maleńki metalowy
model wyścigowego samochodu.
Samochodzik, podobnie jak chusteczka był przymocowany kolorowym sznureczkiem
do wnętrza kieszonki. Julka co jakiś czas wyjmowała samochodzik z kieszonki,
głaskała niczym kota i z powrotem chowała.
Ten miniaturowy model samochodu dostała "na szczęście" od swojej cioci.
Wręczając małej samochodzik, ciocia powiedziała ; "ile razy będzie ci źle, albo
będziesz smutna lub wystraszona, pogłaskaj samochodzik i wyobraź sobie, że
odjeżdżasz nim daleko od miejsca w którym jesteś".
I chyba mówiła to z wielkim przekonaniem, bo odtąd samochodzik stał się dla
Julki zaczarowanym samochodzikiem, talizmanem, amuletem.
I wcale się ciocia nie przejęła tym, że mama Julki, za jej plecami, postukała się
wymownie w głowę, informując w ten sposób swą kuzynkę, że ma ona nie po
kolei w głowie.
Tak do końca nie wiadomo co zrobiło na Wojtusiu wielkie wrażenie - fakt, że w
szatni Julcia wzięła go za rączkę i wciągnęła do sali czy może właśnie ten mały
samochodzik, który ściskała w drugiej rączce.
"Das się pobawić? - wyseplenił Wojtuś. Jula przecząco pokręciła głową.
Nie mogę- powiedziała- on jest tylko dla mnie, jest zaczarowany! I musi być tylko
w mojej kieszonce.
Wojtuś westchnął - to jest "porse, wies"?
Nie - to jest zaczarowany samochód, nie porse, dostałam go od cioci. Ale możesz
go obejrzeć i pogłaskać.
Julcia wyciągnęła z kieszonki swój zaczarowany samochodzik, a Wojtuś go bardzo
delikatnie pogłaskał...
Od tego dnia zaczęła się przyjaźń tych dwojga.
Julcia wtajemniczyła Wojtka we właściwości samochodzika i nie jeden raz on też
głaskał ten samochodzik, bo wbrew pozorom życie dzieci w przedszkolu proste
nie jest.
Mama Wojtka była wielce zadziwiona, że dziewczynka nosi stale ten model
samochodu i wyśmiewała wiarę obojga w zaczarowaną moc samochodzika.
Ale dzieci wiedziały swoje.
Wszystko ma swój koniec, pobyt w przedszkolu również.
Po zakończeniu edukacji przedszkolnej oboje trafili do tej samej szkoły, choć do
różnych klas. Za to przez kolejne trzy lata spotykali się na świetlicy.
Julka już nie miała zabawnych kitek spiętych biedronkami, ale dwa, całkiem długie
warkoczyki, a Wojtek przestał seplenić. Gdy byli w czwartej klasie rodzice Wojtka
przeprowadzili się na inne osiedle i trzeba było Wojtka dowozić do szkoły.
W planie było przepisanie Wojtka do innej szkoły, blisko miejsca gdzie mieszkali,
ale Wojtek ostro zaprotestował. Tu miał koleżanki i kolegów których znał "od
zawsze", tu chodził do klubu osiedlowego na lekcje angielskiego, no a cztery
przystanki jazdy autobusem to nie wyprawa za morze. Rano mógłby jeździć
autobusem z tatą. Pozostawał problem co po szkole, bo świetlica była tylko dla
klas I -IV. Obiad oczywiście jadłby w szkole, no ale co między wyjściem ze
szkoły a powrotem rodziców z pracy? Na nowym osiedlu też była taka sama
sytuacja ze świetlicą, a rodzice Wojtka nie chcieli by czas po szkole spędzał
sam w domu. I wtedy z pomocą przyszła Julka, która już nie chodziła na
świetlicę . Po Julkę przychodziła codziennie jej babcia, która od niedawna
zamieszkała niedaleko rodziców Julki. Zabierała Julkę do swego mieszkania,
pilnowała by mała odrobiła zadania domowe, czuwała nad nią gdy Julka była
na placu zabaw, a rodzice zabierali Julę gdy wracali z pracy.
Julka zaczęła od "urobienia babci" - zapytała się czy mógłby do niej po
szkole przychodzić Wojtek, który nie mieszka już na tym osiedlu, a nie chce
zmieniać szkoły. Do końca tego roku szkolnego ma jeszcze świetlicę, ale
od nowego roku już świetlica mu nie będzie przysługiwała i nie ma gdzie się
podziać.
Babcia Juli była emerytowaną polonistką i przebywanie z dziećmi nie było jej
straszne. W pierwszej kolejności omówiła sprawę ze swą córką, mamą Julki,
potem poprosiła by Julka przyprowadziła któregoś dnia Wojtka, najlepiej
w sobotę i by po niego przyjechali rodzice.
Jula zaprosiła więc na najbliższą sobotę Wojtka i jedną z koleżanek wraz
z jej młodszym bratem - Basia i jej brat stanowili nierozłączny pakiet,
zawsze i wszędzie chodzili razem.
Małolaty wpierw bawiły się w domu, potem wyszli na plac zabaw, gdzie
pod czujnym okiem babci szaleli na różnych przyrządach, wreszcie
trafili z powrotem do domu na podwieczorek.
Gdy po Wojtka przyjechali jego rodzice, babcia zaparzyła kawę, podała swego
wypieku ciastka i powiedziała, że wie o tym, że Wojtek nie chce zmienić
szkoły i że skoro ona opiekuje się Julką to równie dobrze może do niej po
szkole przychodzić Wojtek.
I żeby było wszystko jasne - ona to robi dla siebie, kocha dzieci, wszystkie.
Doskonale rozumie Wojtka, że nie chce zmieniać szkoły, a skoro zajmuje się
Julą to i przy okazji może przychodzić Wojtek. I nie oczekuje jakiejkolwiek
gratyfikacji z tej okazji. Jedynie posłuszeństwa ze strony Wojtka i Juli.
Rodzice Wojtka oniemieli ze zdziwienia - zupełnie nieoczekiwanie dostali
pomoc, praktycznie od nieznajomej osoby. Zawołano Wojtka - przyszedł,
ale nie sam, z Julką.
Weszli razem mając złączone ręce - wyraźnie coś wspólnie trzymali.
Co tam tak ściskacie? - zapytała babcia. Jula cichutko wyszeptała - to ten
mój zaczarowany samochód, żeby nam pomógł, żebyś się zgodziła by
Wojtek tu przychodził.
Babcia leciutko zagryzła wargi żeby nie wybuchnąć śmiechem. A potem
poważnym głosem powiedziała- pomógł wam wasz talizman, będzie
Wojtek tu przychodził, ale musi przyrzec, że zawsze będzie posłuszny.
No i kłamać też tu nie wolno ani ściągać od siebie zadań. No, idźcie się
jeszcze trochę bawić. Dzieciaki nadal ściskając samochodzik wyszły
z pokoju.
No nie, zaśmiała się mama Wojtka - ona nadal wierzy, że ten samochodzik
jest zaczarowany! I jeszcze Wojtka o tym przekonała! To straszna głupota!
Starsza pani spojrzała poważnie na mamę Wojtka.
Myli się pani, to nie głupota. Moja siostrzenica jest psychologiem i to jest
od niej prezent. Ten samochodzik to "pochłaniacz strachu" - siostrzenica
nauczyła małą, że ilekroć się czegoś boi lub jest jej źle, ma pogłaskać ten
samochodzik i wyobrazić sobie, że tym samochodzikiem odjeżdża.
Nie zawsze w chwilach trudnych jest przy dziecku matka czy inna bliska
osoba by je uspokoić, a takie pogłaskanie samochodziku i wyobrażenie, że się
można oddalić z tego miejsca uspokaja dziecko.
Teraz oboje się martwili, czy ja i państwo się porozumiemy co do opieki nad
Wojtkiem i trzymanie tego samochodziku uspokajało ich.
Z czasem wiara w czarodziejską moc tej zabawki osłabnie i znajdą inne
sposoby usuwania swego lęku.
ciąg dalszy może nastąpi
Powiedziałabym, że dążenie do znalezienia dla siebie kogoś "do pary" pojawia się
w nas dość wcześnie.
Niektórzy nawet w wieku przedszkolnym już mają kogoś, kogo lubią bardziej niż
innych.
Trzyletni Wojtuś, niemal od pierwszego dnia swego przedszkolnego życia zapałał
niesamowitą wprost sympatią do Julki.
Julka miała duże, niebieskie oczęta, nieco pyzatą buzię, bardzo jasne falujące włosy
były upięte zapinkami w kształcie biedronek w kitki nad uszami. W kieszonce
swego fartuszka miała chusteczkę do nosa i -rzecz niespotykana- maleńki metalowy
model wyścigowego samochodu.
Samochodzik, podobnie jak chusteczka był przymocowany kolorowym sznureczkiem
do wnętrza kieszonki. Julka co jakiś czas wyjmowała samochodzik z kieszonki,
głaskała niczym kota i z powrotem chowała.
Ten miniaturowy model samochodu dostała "na szczęście" od swojej cioci.
Wręczając małej samochodzik, ciocia powiedziała ; "ile razy będzie ci źle, albo
będziesz smutna lub wystraszona, pogłaskaj samochodzik i wyobraź sobie, że
odjeżdżasz nim daleko od miejsca w którym jesteś".
I chyba mówiła to z wielkim przekonaniem, bo odtąd samochodzik stał się dla
Julki zaczarowanym samochodzikiem, talizmanem, amuletem.
I wcale się ciocia nie przejęła tym, że mama Julki, za jej plecami, postukała się
wymownie w głowę, informując w ten sposób swą kuzynkę, że ma ona nie po
kolei w głowie.
Tak do końca nie wiadomo co zrobiło na Wojtusiu wielkie wrażenie - fakt, że w
szatni Julcia wzięła go za rączkę i wciągnęła do sali czy może właśnie ten mały
samochodzik, który ściskała w drugiej rączce.
"Das się pobawić? - wyseplenił Wojtuś. Jula przecząco pokręciła głową.
Nie mogę- powiedziała- on jest tylko dla mnie, jest zaczarowany! I musi być tylko
w mojej kieszonce.
Wojtuś westchnął - to jest "porse, wies"?
Nie - to jest zaczarowany samochód, nie porse, dostałam go od cioci. Ale możesz
go obejrzeć i pogłaskać.
Julcia wyciągnęła z kieszonki swój zaczarowany samochodzik, a Wojtuś go bardzo
delikatnie pogłaskał...
Od tego dnia zaczęła się przyjaźń tych dwojga.
Julcia wtajemniczyła Wojtka we właściwości samochodzika i nie jeden raz on też
głaskał ten samochodzik, bo wbrew pozorom życie dzieci w przedszkolu proste
nie jest.
Mama Wojtka była wielce zadziwiona, że dziewczynka nosi stale ten model
samochodu i wyśmiewała wiarę obojga w zaczarowaną moc samochodzika.
Ale dzieci wiedziały swoje.
Wszystko ma swój koniec, pobyt w przedszkolu również.
Po zakończeniu edukacji przedszkolnej oboje trafili do tej samej szkoły, choć do
różnych klas. Za to przez kolejne trzy lata spotykali się na świetlicy.
Julka już nie miała zabawnych kitek spiętych biedronkami, ale dwa, całkiem długie
warkoczyki, a Wojtek przestał seplenić. Gdy byli w czwartej klasie rodzice Wojtka
przeprowadzili się na inne osiedle i trzeba było Wojtka dowozić do szkoły.
W planie było przepisanie Wojtka do innej szkoły, blisko miejsca gdzie mieszkali,
ale Wojtek ostro zaprotestował. Tu miał koleżanki i kolegów których znał "od
zawsze", tu chodził do klubu osiedlowego na lekcje angielskiego, no a cztery
przystanki jazdy autobusem to nie wyprawa za morze. Rano mógłby jeździć
autobusem z tatą. Pozostawał problem co po szkole, bo świetlica była tylko dla
klas I -IV. Obiad oczywiście jadłby w szkole, no ale co między wyjściem ze
szkoły a powrotem rodziców z pracy? Na nowym osiedlu też była taka sama
sytuacja ze świetlicą, a rodzice Wojtka nie chcieli by czas po szkole spędzał
sam w domu. I wtedy z pomocą przyszła Julka, która już nie chodziła na
świetlicę . Po Julkę przychodziła codziennie jej babcia, która od niedawna
zamieszkała niedaleko rodziców Julki. Zabierała Julkę do swego mieszkania,
pilnowała by mała odrobiła zadania domowe, czuwała nad nią gdy Julka była
na placu zabaw, a rodzice zabierali Julę gdy wracali z pracy.
Julka zaczęła od "urobienia babci" - zapytała się czy mógłby do niej po
szkole przychodzić Wojtek, który nie mieszka już na tym osiedlu, a nie chce
zmieniać szkoły. Do końca tego roku szkolnego ma jeszcze świetlicę, ale
od nowego roku już świetlica mu nie będzie przysługiwała i nie ma gdzie się
podziać.
Babcia Juli była emerytowaną polonistką i przebywanie z dziećmi nie było jej
straszne. W pierwszej kolejności omówiła sprawę ze swą córką, mamą Julki,
potem poprosiła by Julka przyprowadziła któregoś dnia Wojtka, najlepiej
w sobotę i by po niego przyjechali rodzice.
Jula zaprosiła więc na najbliższą sobotę Wojtka i jedną z koleżanek wraz
z jej młodszym bratem - Basia i jej brat stanowili nierozłączny pakiet,
zawsze i wszędzie chodzili razem.
Małolaty wpierw bawiły się w domu, potem wyszli na plac zabaw, gdzie
pod czujnym okiem babci szaleli na różnych przyrządach, wreszcie
trafili z powrotem do domu na podwieczorek.
Gdy po Wojtka przyjechali jego rodzice, babcia zaparzyła kawę, podała swego
wypieku ciastka i powiedziała, że wie o tym, że Wojtek nie chce zmienić
szkoły i że skoro ona opiekuje się Julką to równie dobrze może do niej po
szkole przychodzić Wojtek.
I żeby było wszystko jasne - ona to robi dla siebie, kocha dzieci, wszystkie.
Doskonale rozumie Wojtka, że nie chce zmieniać szkoły, a skoro zajmuje się
Julą to i przy okazji może przychodzić Wojtek. I nie oczekuje jakiejkolwiek
gratyfikacji z tej okazji. Jedynie posłuszeństwa ze strony Wojtka i Juli.
Rodzice Wojtka oniemieli ze zdziwienia - zupełnie nieoczekiwanie dostali
pomoc, praktycznie od nieznajomej osoby. Zawołano Wojtka - przyszedł,
ale nie sam, z Julką.
Weszli razem mając złączone ręce - wyraźnie coś wspólnie trzymali.
Co tam tak ściskacie? - zapytała babcia. Jula cichutko wyszeptała - to ten
mój zaczarowany samochód, żeby nam pomógł, żebyś się zgodziła by
Wojtek tu przychodził.
Babcia leciutko zagryzła wargi żeby nie wybuchnąć śmiechem. A potem
poważnym głosem powiedziała- pomógł wam wasz talizman, będzie
Wojtek tu przychodził, ale musi przyrzec, że zawsze będzie posłuszny.
No i kłamać też tu nie wolno ani ściągać od siebie zadań. No, idźcie się
jeszcze trochę bawić. Dzieciaki nadal ściskając samochodzik wyszły
z pokoju.
No nie, zaśmiała się mama Wojtka - ona nadal wierzy, że ten samochodzik
jest zaczarowany! I jeszcze Wojtka o tym przekonała! To straszna głupota!
Starsza pani spojrzała poważnie na mamę Wojtka.
Myli się pani, to nie głupota. Moja siostrzenica jest psychologiem i to jest
od niej prezent. Ten samochodzik to "pochłaniacz strachu" - siostrzenica
nauczyła małą, że ilekroć się czegoś boi lub jest jej źle, ma pogłaskać ten
samochodzik i wyobrazić sobie, że tym samochodzikiem odjeżdża.
Nie zawsze w chwilach trudnych jest przy dziecku matka czy inna bliska
osoba by je uspokoić, a takie pogłaskanie samochodziku i wyobrażenie, że się
można oddalić z tego miejsca uspokaja dziecko.
Teraz oboje się martwili, czy ja i państwo się porozumiemy co do opieki nad
Wojtkiem i trzymanie tego samochodziku uspokajało ich.
Z czasem wiara w czarodziejską moc tej zabawki osłabnie i znajdą inne
sposoby usuwania swego lęku.
ciąg dalszy może nastąpi
Subskrybuj:
Posty (Atom)