sobota, 2 maja 2015

Przeczytałam....

jednym tchem, książkę pani profesor Lidii Stawowskiej  "Reinkarnacja-nieskończoność
istnienia".
Swą książkę, która jest właściwie  sprawozdaniem z przeprowadzonych badań, pani
profesor zadedykowała  "wszystkim, którzy wątpią w sens życia i nie wierzą we
własną nieśmiertelność".
Nie ma tu nic bajkowego, żadnych dywagacji, żadnych prywatnych poglądów autorki
na zjawisko reinkarnacji - i nawet gdyby pani profesor nie napisała wcale krótkiego
podsumowania wyników, wszystko jest jasne.
Życie to nie tylko synteza białka - posiadamy dwa ciała- fizyczne i energetyczne.
Ciało fizyczne z upływem lat ulega degradacji - ciało energetyczne żyje wiecznie.
Nasza świadomość, podświadomość i nadświadomość jest domeną ciała  energetycznego.
Pani profesor już od dawna od nas odeszła i niestety nikt w Polsce nie kontynuuje jej
pracy. A szkoda.
Ale na szczęście są prowadzone badania w innych krajach i co jakiś czas mamy szansę
dowiedzieć się czegoś nowego.
Będąc, że tak to ujmę, w temacie, sięgnęłam po jeszcze jedną pozycję -książkę
Raymonda A. Moody'ego  "Życie po życiu". Pierwsze wydanie tej książki ukazało się
w 1975 roku, osiągnęło nakład ponad trzynastu milionów egzemplarzy.
Została przetłumaczona na niemal wszystkie języki świata. Jej tematem jest z kolei
sprawozdanie z badań osób, które doświadczyły śmierci klinicznej i w wyniku działań
medycznych zostały przywrócone do życia.
Przyznam się szczerze, że znając ten tytuł przez wiele lat  nie zaglądałam do niej,
opierając się głównie na opinii wielu lekarzy, że takie przeżycia ma każdy, kto cierpi na
silne niedotlenienie mózgu.
Poza tym uważając siebie za wielce nowoczesną kobietę bardziej wierzyłam "szkiełku
i oku" niż temu, że jednak istnieje świat energii i ducha, tym bardziej, że jego istnienie
negowały przeróżne autorytety naukowe.
Takie podejście do tematu zmroziło wielu badaczy, oraz tych, którzy doświadczyli tych
przeżyć. Mało kto o tym opowiadał, bo każdy  bał się etykietki łgarza lub wręcz świra.
Ale jeśli ktoś z Was zna kogoś, kto przeżył śmierć kliniczną, zróbcie wszystko by Wam
zaufał i opowiedział o swoich przeżyciach. Uprzedzam, że nie wszyscy zapamiętali te
przeżycia, ale część z nich - tak, chociaż nikomu się z tego nie zwierzyli.
Ze strachu, że ich nazwą głupimi, histerykami, kłamcami.
W swoim opowiadaniu "Między nami, duszyczkami" wykorzystałam część wrażeń
jednego ze znajomych, który przeżył śmierć kliniczną.
Obie omówione przeze mnie książki nie negują istnienia Boga , z tym, że Jego określenie
zawsze zależy od tego jakiego wyznania jest badana osoba, jej poziomu wiedzy,
wychowania.
Jedni opowiadają, że widzieli Chrystusa, inni określają, że spotkali niebywałą jasność,
rozsiewającą wokół ciepło, miłość, bezpieczeństwo, jeszcze inni mówią, że widzieli
Anioły.
Nie mniej wszyscy zgodnie twierdzą (zarówno ci, o których pisała prof. Stawowska
jak i ci, co przeżyli śmierć kliniczną), że nadal czuli, że żyją, chociaż zdają sobie  sprawę
z faktu, że nie posiadają swego ciała.
Nasze czasy, pełne nowych technik i technologii nie sprzyjają rozważaniom o tym czy
i jak żyjemy po śmierci.
Jesteśmy tak zafascynowani  nowymi zdobyczami techniki, że śmierć i towarzyszące
jej doznania zostały zepchnięte to tematów tabu.
Nikt w szpitalu nie dba o zachowanie godności człowieka w tej chwili gdy jego dusza
(ciało energetyczne) opuszcza ten świat, nie zastanawiają  się, czy odchodzący człowiek
jeszcze coś czuje, widzi lub słyszy.
Sprawiono, że śmierć stała się czymś wstydliwym. A szkoda.
Bo śmierć wcale nie jest końcem.