sobota, 29 grudnia 2018

Małżeństwa bywają różne

Małżeństwa bywają niczym dziurki w serze , czyli różne. Zasadniczo jest
to związek dwóch osób usankcjonowany prawnie, zobowiązujący obie
strony do wierności fizycznej i duchowej.
Sądząc po ciągle dużej ilości rozwodów, nie jest to idealna forma związku.
I na zdrowy, nieskażony filozofią przysłowiowy chłopski rozum, nie może
być.
Najczęściej małżeństwa zawierają ludzie młodzi.
Każde z nich hodowało się w nieco bardziej lub mniej odmiennych
warunkach, mając zupełnie różne wzorce zachowań, kształtowane przez
rodziców czy też opiekunów. I nagle, gdy tak naprawdę jeszcze posiadają
dość nikłe pojęcie o tym jakie trudy niesie z sobą dorosłość, biorą ślub i
w obecności wielu osób przysięgają sobie miłość dozgonną, wzajemne
podporządkowanie i tym podobne bzdury.
Z całą świadomością piszę, że są to bzdury, bo tak naprawdę żadne z nich,
mając jak najlepsze chęci nie ma pojęcia, czy trudom życia pod jednym
dachem sprosta.
Wyszłam za mąż bardzo młodo, w pewnym sensie była to ucieczka
z domu, w którym wciąż musiałam się spowiadać z kim idę, dokąd, po co,
na co, choć skończyłam 18 lat. Wg prawa byłam pełnoletnia przecież!
W dniu ślubu byłam pewna, że "wyszłam za mąż-zaraz wrócę", ale jakimś
cudem jesteśmy razem do dziś. No jakoś się udało;)
Żyję już długo, poznałam wiele mniej lub bardziej ciekawych osób i chyba
ich opowieści i zwierzenia pomogły mi uniknąć dużych błędów życiowych.
Zawsze lepiej uczyć się na cudzych błędach.
Kiedyś zszokowała mnie opowieść jednej z koleżanek z którą pracowałam.
Wiedziałam, że jest mężatką, dzieci jeszcze nie mieli.
Któregoś dnia zaskoczyła mnie informacją, że się.....zakochała.
Zdębiałam -przede wszystkim dlatego, że mi to powiedziała a po drugie, że
obiekt jej fascynacji był z 10 lat od niej młodszy.
Apogeum mego zdziwienia wywołała wiadomość, że o wszystkim powiedziała
mężowi, a ten przyjął to spokojnie do wiadomości. Mało tego, powiedział, że
nic nie stoi na przeszkodzie by z obiektem swego pożądania spędziła noc.
Normalnie mnie z lekka zatchnęło ze zdumienia i rzuciłam - "żartujesz?"
I wtedy powiedziała mi, że jej związek jest małżeństwem otwartym i każde
z nich może " skoczyć w bok", bez oszukiwania, kręcenia itp.
Nie wytrzymałam i zapytałam czy jej mąż też ma dodatkowo jakąś panią
na boku.
-Miał i ja nawet wiem kto to był.Twierdził, że po prostu musiał się z nią
przespać, bo tak go pociągała.
Daję słowo, moje zdumienie rosło z każdym jej słowem.
No cóż, wiedziałam, że miłość i pożądanie wieczne nie są, że wszystko mija,
no ale nie wyobrażałam sobie takiego układu.
Moje dobre maniery (z tego zdumienia) poszły się gdzieś paść, i już bez
skrupułów zaczęłam ją wypytywać po co w takim razie są nadal
małżeństwem, skoro raz jedno a raz drugie sypia  z kimś innym. Co ich
właściwie łączy w takim razie?
Popatrzyła na mnie zdziwiona- jesteśmy naprawdę dobrym małżeństwem!
Mamy mnóstwo wspólnych zainteresowań, seks też nam wychodzi choć
ja nie zawsze  szczytuję. Lubimy być razem, ale to nie powód by być
sobie wiernym w sensie fizycznym! To tylko cielesne doznania, one
są mniej ważne, ważniejsza jest nasza sfera intelektualna, a my pod tym
względem świetnie się dobraliśmy. Wymiękłam!
Byłam już wtedy mężatką  od kilku lat i nagle poczułam się w tym
temacie zielona jak limonka.
Pomyślałam wtedy, że to przypadek jeden na milion albo na dziesięć
milionów.
Marta, bo tak owa "otwarta mężatka" miała na imię, wytłumaczyła mi, że taki
otwarty związek eliminuje obłudę i kłamstwo. I gdyby ludzie byli sami ze
sobą szczerzy, to zauważyliby, że takie "normalne" małżeństwo oparte jest
głównie na  wzajemnym zniewoleniu. Bo nagle okazuje się, że oboje muszą
to samo lubić, wszędzie razem chodzić, a na dodatek nie wolno im się
sobą znudzić. A przecież w każdym małżeństwie po jakimś czasie nadchodzi
czas przesytu tym ciągłym byciem razem, tymi samymi wciąż rytuałami i
dlatego tyle jest rozwodów. Przecież każde z małżonków miało przed ślubem
własne zainteresowania, własny krąg przyjaciół i nagle to wszystko ma iść
w niebyt, bo np. mąż uwielbia łowić ryby, sterczeć pół nocy w woderach
a potem uwalić się w namiocie a jego żona naprawdę nienawidzi namiotu,
komarów, sprawiania ryb, sterczenia przy ognisku. Oczywiście żona też ma
jakieś swoje zainteresowania, swoje towarzystwo i też  dla dobra sprawy
musi z wielu rezygnować, co jej radości nie przysparza.
Oczywiście, w pierwszym okresie oboje najczęściej rezygnują z tych swoich
zainteresowań i towarzystwa, ale gdy minie już ten pierwszy okres fascynacji
coś zaczyna im dokuczać. No ale klamka zapadła, są po ślubie, przysięgę
małżeńską składali. Na dodatek najczęściej już jest dziecko i sprawa robi się
coraz  bardziej pochyła. On znudzony, ona przemęczona, seks się  psuje,
coraz więcej kłótni. W końcu najczęściej mąż szuka pocieszenia w ramionach
innej kobiety i jeśli sprawa nie ujrzy światła dziennego, on ją spokojnie
zdradza, a ona albo naprawdę nie wie, albo udaje, że nie wie, bo przecież
jak wychowa sama dziecko lub już nawet dwoje?
Słuchałam z zainteresowaniem, bo sporo było w tym prawdy. Może gdyby
wszyscy młodzi ludzie obu płci byli inaczej wychowywani, bez pruderii,
to może rzeczywiście byłoby mniej rozwodów. Może gdyby przed ślubem
pomieszkali z rok lub dwa pod jednym dachem i lepiej się poznali to
byłoby to dla ich przyszłości lepsze?
Marta przed ślubem z rok mieszkała ze swym mężem. Od razu bardzo
szczerze porozmawiali o tym jak sobie ułożą wzajemne relacje, co
każde z nich lubi a czego nie, co będzie zawsze wspólne, co odrębne.
Bo,jak twierdziła Marta, każde z małżonków ma pewien zbiór własnych
nawyków, upodobań, zainteresowań i nie ma naprawdę powodu dlaczego
ma z tego rezygnować. I każde z nich ma swoje tajemnice, które chce
zachować tylko dla siebie i nie ma w tym nic złego.
Po prostu trzeba wcześniej, jeszcze przed ślubem ustalić te sprawy.
Oooo, ucieszyłam się - ja już coś takiego wprowadziłam - przestałam
jeździć na korty bo nie gram w tenisa a oglądanie jak się morduje mój
mąż nie sprawiało mi najmniejszej nawet przyjemności. I odpuściłam
sobie towarzyskie spotkania z jego kolegami i ich żonami, uznałam
bowiem, że mi szkoda na to czasu. Wolę w tym czasie iść na aerobik.
No widzisz- powiedziała Marta- pomału dojrzewasz, zobaczysz sama
jak dłużej pobędziesz mężatką.
Marta, a które z was wpadło na ten pomysł "otwartego małżeństwa"?
-Ja, bo przed laty przyłapałam swego ojca jak się migdalił w kinie
z jakąś dziewczyną. Miałam ochotę już w tym kinie zrobić mu aferę,
ale odczekałam aż wrócił wieczorem do domu, taki biedny zapracowany
tatuś, który ciągle pracuje po godzinach. Gdy mama była w łazience
zapytałam się go jak mu się film podobał. Gdyby wzrok zabijał to
juz dawno byłabym trupem, tak się na mnie spojrzał i wycedził
przez zęby, że mam przywidzenia.
No ale twój mąż też cię przecież zdradza- powiedziałam.
A ty informujesz swego męża,że się w kimś zakochałaś i on cię wysyła
do jego łóżka. Dla mnie to jakieś dziwne, no ale widać, że wam taki
układ pasuje.
Przynajmniej się wzajemnie nie oszukujemy, to chyba też coś warte.
Przespał się z tamtą babką dwa razy i sprawa zmarła śmiercią naturalną.
Zaspokoił swą ciekawość i ta zabawka wcale mu się nie spodobała.
Wiesz, zakazany owoc zawsze kusi -podany na tacy- niekoniecznie.
A nie boisz się, że za którymś razem ten nie zakazany owoc jednak
bardziej zasmakuje i on inną pokocha i odejdzie od ciebie?
Marta uśmiechnęła się- a jaką ty masz gwarancję, że twój mąż nie
zakocha się w jakiejś kobiecie i nie zacznie cię zdradzać a w końcu
poprosi o rozwód?
Mój przynajmniej nie musi kłamać, a twój najprawdopodobniej
nie przyjdzie i nie powie ci, że się zakochał, tylko cichutko cię zdradzi.
No niby racja- przyznałam niezbyt chętnie.
I pomyślałam o kilku kolegach z pracy, którym wydawało się, że
biblioteka to taki duży konfesjonał a bibliotekarka to spowiednik.
Oni wszyscy jęczeli w kółko jacy są biedni, niezrozumiani przez te
okropne żony, stłamszeni,zmuszani do wszystkiego, na co nie
mieli ochoty.
Nie opowiedziałam mojemu mężowi o Marcie i jej nieco
nietypowym małżeństwie.
Rozszerzyłam tylko nieco listę tego czego nie musimy robić razem.