poniedziałek, 29 czerwca 2015

Horyzont zdarzeń - V

Wszystkie trzy kobiety wpatrywały się bez słowa w fotokopie. Wreszcie Weronika nie
wytrzymała i zapytała- czy zauważyłyście, że tu jest napisane rodowe nazwisko waszego
taty?
No przecież widzę , ale nic z tego nie rozumiem- wysapała ciocia Nusia.
Pierwsze słyszę, by ktoś u nas był "herbowy" - zawtórowała jej  babcia Marysia.
Z "herbowych" to była rodzina mego męża. I strasznie byli z  tego dumni, chociaż ich
majątek dawno gdzieś przepadł. W saloniku moich teściów, nad kominkiem wisiał jakiś
herb.
Ojej, -pisnęła ze śmiechem Weronika- u nas nie ma kominka, nie ma  nawet jego imitacji,
więc nie będzie gdzie  herbu powiesić.
Rozejrzała się po pokoju z dezaprobatą - ostatecznie można by zawiesić na tym "hucule",
który wisi nad kredensem- orzekła.
Nad kredensem rzeczywiście wisiał huculski kilim, który babcia przywiozła jeszcze ze
Lwowa, a który zerwała ze ściany gdy po powstaniu wyrzucali ich z  Warszawy.
Służył wiernie jako ciepły pled jeszcze jakiś czas po wojnie, by wreszcie ponownie
zawisnąć nad kredensem. Był wyjątkowo dobrego gatunku, kupiony tuż przed
przeprowadzką do Warszawy, a więc przed 1930 rokiem. Teraz był początek lat
sześćdziesiątych, a on wyglądał jak nowy.
Mami, pokaż co tam jeszcze jest w tym pudełku - poprosiła Weronika swą babcię.
Babcia Marysia wyjęła cała zawartość pudełka na stół i zaczęła przeglądać papiery.
Są jakieś listy pisane po niemiecku, ale mój niemiecki już kiepski, poza tym one są
pisane gotykiem. Adresatem był z całą pewnością Wituś (dziadek Weroniki) , a na kilku
jest podpis "twój oddany przyjaciel" - relacjonowała  babcia.
Ale ja nic o jego przyjaciołach, którzy by do niego pisali już po wojnie, nie wiem.
Tu wcale nie ma dat, nie wiem skąd te listy i od kogo.
Nigdy ich wśród przychodzącej poczty nie  widziałam, a niemal wszystkie listy które
przychodziły z zagranicy były zapewne otwierane i sprawdzane, bo zawsze były
przepakowane lub miały mocno podklejane  koperty i pieczęć, że list dotarł do Polski
uszkodzony i trzeba je było kwitować jak polecone -babcia był naprawdę nimi mocno
zaskoczona.
Mami, zobacz - to pismo w listach i te napisy pod i nad herbami są pisane przez kogoś
innego- zauważyła Weronika.
Między listami był też szkic powiązań rodzinnych babci Marysi i kartka z tekstem
słowackim, informująca, że nazwisko babcinej rodziny można też spotkać w Libercu.
Nazwisko to nosił jeden z księży i jeden z masarzy. Była też fotokopia grobu tegoż
księdza.
Babcia Marysia i ciocia Nusia siedziały cicho wielce zadziwione.
Czuję się tak jak Weronika, gdy będąc dzieckiem nie mogła pojąć, że niemal każdy z
naszej rodziny urodził się w  innym mieście, a jesteśmy rodziną - powiedziała babcia.
Babcia starannie poukładała  wszystkie papiery i włożyła do pudełka.
No to ciekawe co jeszcze za niespodzianki nas czekają - mruknęła ciocia Nusia.
W drugim pudełku były mniej interesujące Weronikę papiery, toteż  czym prędzej
podsunęła babci pudełko z fotografiami.
Zobacz Marysiu, jak pięknie się wtedy ubierały kobiety - ciocia Nusia wpadła
w zachwyt.
A kto jest ?- dopytywała się Weronika.
Jedna z naszych ciotek, siostra twojej prababki. Szkoda, że to zdjęcie jest tak bardzo
zniszczone, narzekała ciocia Nusia. To była piękna kobieta.
Przecież te zdjęcia przeżyły pożogę wojenną, cud , że aż tyle ich ocalało. Wituś zbierał
je z podłogi po całym mieszkaniu, sporo było mocno nadpalonych. Widać kiepsko się
paliły i dlatego ocalały a nie skończyły jako rozpałka do ognia- wyjaśniła babcia.
A to jest ciocia Stasia, dla mnie ona jest bardzo, bardzo ładna -Weronika podsunęła
kolejne zdjęcie.
O, tak, była naprawdę ładna, nawet w naturze znacznie  ładniejsza. Nie widywałam jej
często,ale bardzo ją lubiłam - babcia z uśmiechem wpatrywała się w fotografię.
A to kto?- zapytała Weronika.


No jak to kto? nie poznajesz ? Na tym pierwszym to ja z twoją ciocią, a to drugie
było robione 10 lub dwanaście lat pózniej - babcia była rozczarowana, że Weronika
jej nie rozpoznała.
Ojej, nie gniewaj się, ale na obu wyglądałaś nieszczególnie. Na tym z Hanią  to
miałaś jakieś idiotyczne loczki a na tym drugim też dziwnie byłaś uczesana.
No to teraz wiesz, po kim jesteś brzydka - podsumowała babcia.
                                                                             c.d.n.

sobota, 27 czerwca 2015

Horyzont Zdarzeń - IV


Nie da się ukryć, że Weronika po raz pierwszy w życiu  została sama w domu na tak
długi okres. I bardzo jej się to podobało.Umówiła się z Alicją, że w sobotę pójdą po
pracy do kina na popołudniowy seans, potem do Weroniki do domu, gdzie zajmą się
poprawianiem urody i poplotkują sobie za wszystkie czasy, bo Alicja u niej zanocuje.
Perspektywa miłego popołudnia i wieczoru sprawiła,  że dzień w pracy przeleciał
szybko, a one były  w świetnych humorach. Bez trudu udało im się kupić bilety na
popołudniowy seans ( bo kto chodzi do kina w sobotę na godz. 16,00?), po seansie
wpadły na kawę do swej ulubionej kawiarenki, gdzie w obłokach gryzącego dymu
pospiesznie wypiły kawę , zaopatrzyły obwody swych  talii w dodatkowy centymetr
pochłaniając po 2 ciastka i pojechały do mieszkania Weroniki.
Weronika włożyła klucz  w otwór zamka i zamarła.....zamek już był otwarty.
O cholera! - przeklęła niezbyt elegancko- zapomniałam zamknąć na dolny zamek.
Czym prędzej otworzyła yalowski zatrzask, weszła do mieszkania, włączyła
światło i w jego blasku zobaczyła....babciną walizkę na wpół rozpakowaną.
Powstrzymała się od rzucenia w przestrzeń kolejnej "cholery" - z pokoju bowiem
wyszła  babcia Marysia.
Co się stało? Zachorowałaś? Miałaś być trzy tygodnie!-Weronika zarzuciła ją
pytaniami.
Babcia rzuciła okiem na Alicję i powiedziała - po prostu wróciłam i już. Pani Alicjo,
proszę wejść i nie stać na wycieraczce przed drzwiami. Proszę, proszę. Dam pani
wieszak na  żakiet, żeby się nie wyciągnął na haczyku.
Pewnie  wam trochę pomieszałam szyki, ale postaram się nie przeszkadzać. Zaraz
zrobię  herbatę. Weronika, zanieś moją walizkę do pokoju.
Poprawianie urody wypadło z  planów, ale i tak pozostało nocne plotkowanie.
Gdyby nie było babci, dziewczyny pospałyby "do oporu" ,  a tak zostały wypędzone
z łóżek o 9 rano, bo babcia, która nie wiadomo po co wstawała dzień w dzień około
5 rano, uznała, że 9 rano  to niemal południe. W kuchni już czekało na nie śniadanie i
dodatek w postaci narzekania, że: "w lodówce jest głównie światło i nie ma nic na obiad.
A kurze w pokoju nie ścierane odkąd wyjechałam.Cud, że rośliny nie padły".
A skąd miałam wiedzieć, że ty już wracasz do domu? Przecież gdybym wiedziała
zrobiłabym inne zakupy. Bo my na dziś  mamy  zaplanowaną wyprawę do muzeum,
a na obiad w planie są placki kartoflane z  żółtym serem, na kolację twarożek, na
poniedziałkowe śniadanie jajka na bekonie. Pieczywa  mamy sporo. A kartofle na
placki obiorę i zetrę nim wyjdziemy do muzeum - broniła się Weronika.I masz szczęście,
że jest Ala, bo gdybym była sama byłby tylko kefir w domu i grzanki z razowca.
Babcia  Marysia zrobiła nieszczęśliwą minę - bardzo nie lubiła gdy rządy wymykały
się jej z rąk. Nieco naburmuszona wyniosła się do pokoju a Weronika zabrała się
za obieranie kartofli, które  ścierała na tarce Alicja. Od razu pokroiły też w kostkę
żółty ser, który wylądował w pudełku opatrzonym kartką "ser do placków".
Podobało im się takie wspólne gotowanie.
Obie były jedynaczkami a ich przyjazń coraz bardziej się zacieśniała. Każda z nich
marzyła w  dzieciństwie o posiadaniu siostry, ale los zdecydował inaczej.
Niedziela minęła dziewczętom miło i szybko - bo zawsze to co miłe szybko mija.
Wieczorem, już po kolacji Weronika zaczęła przepytywać babcię jak było  na tym
wyjezdzie.
Daj spokój - całymi dniami siedziałam w domu z gosposią, dzieci były przecież pół
dnia w szkole, potem odrabiały lekcje albo szły na jakieś dodatkowe zajęcia. Po pracy
Luśka wpadała na 30 minut, przepytywała dzieci co było w szkole a potem szła do
drugiego mieszkania, do swego męża. 
Nie sądzisz chyba, że towarzystwo durnej kuchty satysfakcjonowało mnie. A książki
to mogę czytać i w Warszawie.  
Babcia naprawdę była zdegustowana tym wyjazdem.
Chcąc sobie wynagrodzić ową nieudaną wyprawę babcia postanowiła zaprosić do
Warszawy swą młodszą (raptem o dwa lata)  siostrę.
Na wieść o tym Weronika bezgłośnie tyko zgrzytnęła zębami - nie była to jej ulubiona
cioteczna babka. A już duet babcia Marysia i ciocia Nusia był nieco trudny do strawienia.
Obie panie prześcigały się w "przywoływaniu Weroniki do pionu".
Znów wciąż będzie słyszała na okrągło : "ty powinnaś...; a panienka z dobrego domu to..;
a ja w twoim wieku..." oraz tysiące  dobrych rad życiowych.
Do tego permanentna musztra: "nie zwieszaj głowy, nie garb się" i mnóstwo retorycznych
pytań: "a po co ty włosy farbujesz? po co ci  te kreski na powiekach?, po co się malujesz,?
dlaczego wciąż chodzisz na szpilkach?"
Ciocia Nusia była zdaniem Weroniki dość niesamowitą osobą, czasami opowiadała bardzo
dziwne historie - a to widziała ducha, a to widziała jak w czasie odprawiania mszy ksiądz
lewitował przy ołtarzu. Wieść rodzinna głosiła, że kiedyś, kiedyś, ciocia Nusia miała
narzeczonego, który zmarł w wyniku zapalenia płuc, a ona tak bardzo go kochała, że
pomimo wielu starających się o jej rękę - pozostała niezamężna. Z całą pewnością nie była
ulubienicą całej rodziny, bo część krewnych twierdziła złośliwie?, że narzeczony wcale nie
zachorował i nie umarł, tylko po prostu rozmyślił się i zerwał zaręczyny.
Ciocia Nusia była  w Warszawie calutki  miesiąc - Weronice zaś wydawało się, że wizyta
trwa już rok i nic nie zapowiada by miała się kiedykolwiek skończyć.
Pewnego dnia, przy kolacji, Weronika zaproponowała, by obejrzały razem stare zdjęcia.
Babcia nieco się skrzywiła, ale ciocia Nusia poparła tę propozycję.
Weronika przyniosła wszystkie trzy pudła i jako pierwsze otworzyła to, w którym były
fotokopie tajemniczych herbów. Oczywiście udała, że widzi je po raz pierwszy w życiu.
Babcia i ciocia Nusia wpatrywały się uważnie w te fotokopie - obie  wielce zdziwione.
                                                         c.d.n

czwartek, 25 czerwca 2015

Horyzont Zdarzeń - III

Weronika po raz drugi przejrzała wszystkie zdjęcia, uważnie przypatrując się twarzom.
Wszystkie zdjęcia były wykonywane w zakładach fotograficznych , a osoby na nich
wyraznie były przez fotografa ustawiane według z góry przyjętych reguł.
Na niektórych zdjęciach tłem były namalowane góry lub starożytne  ruiny, co bardzo
Weronikę rozśmieszyło. Na wszystkich zdjęciach wszyscy mieli wielce poważne
miny, a zwłaszcza mężczyzni.
Przynajmniej nikt im nie kazał się wyszczerzać w głupawym  uśmiechu- pomyślała.
Ona bardzo nie lubiła się fotografować-  zawsze starała się uciec sprzed obiektywu,
a u fotografa przeżywała prawdziwe męki. Jej zdaniem była bardzo niefotogeniczną
osobą a do tego niezbyt ładną, więc, jak mówiła, po co utrwalać na kliszy brzydotę?
Poukładała porządnie wszystkie zdjęcia w pudełku i odniosła tam, skąd je  wzięła.
Gdy wkładała pudełko do przepastnej szuflady, jej wzrok padł na jeszcze dwa pudełka.
Wiedziona ciekawością zajrzała do jednego z nich - na wierzchu leżała czarno-biała
fotografia jakiegoś herbu,  nad nim i pod nim były odręczne napisy.
Wiedziona ciekawością (niezdrową, jakby  to określiła babcia) wzięła fotokopię do
ręki i ze zdziwieniem odczytała na niej rodowe nazwisko swej  babci.  Wyjęła więc
pudełko z szuflady i przeniosła się z nim na biurko. Pod tą fotokopią leżała druga,
też ze zdjęciem herbu, bardzo podobnego do tego z pierwszego zdjęcia. Położyła
obie fotografie obok siebie - herby różniły się niewiele,  na każdym było nazwisko
babci, tylko imiona właścicieli były różne- jeden herb należał do Konrada, drugi do
Fryderyka.
Zaintrygowana Weronika czym prędzej wysypała  zawartość pudełka na blat biurka.
Było tu sporo różnych dokumentów - część była w języku niemieckim, niektóre były
dwujęzyczne, niemiecko- polskie, niektóre były tylko w języku polskim.
Wśród tych sporządzonych w języku polskim znalazła swoje świadectwo  chrztu,
fotokopię świadectwa ślubu swych rodziców, oba dokumenty z jednej parafii.
Było też sporo listów pisanych po niemiecku - ale tych Weronika nie starała się
odczytać - była nauczona, że cudzej korespondencji się nie czyta. A poza tym nie
znała niemieckiego.
Przekładając je zauważyła, że niektóre z listów były pisane "gotykiem", pięknym
równym pismem- z całą pewnością jego autor lub autorka uczyli się kaligrafii i
mieli z tego przedmiotu bardzo dobre oceny.
Papier tych listów był już mocno pożółkły, ale atrament był zapewne wtedy bardzo
dobrej  jakości, ponieważ litery nadal były dobrze widoczne.
Weronika wszystko starannie poukładała z  powrotem w pudełku, a pudełko wróciło
na swe miejsce w szufladzie.
Wzięła też do ręki kolejne pudełko - było pełne różnych kartek  zapisanych znanym
jej dobrze pismem dziadka. Wyglądało na to, że dziadek zbierał różne zapiski by
z czasem stworzyć drzewo genealogiczne. Pod kartkami znalazła też nieco zdjęć -
w większości były to zdjęcia  rodziny dziadka. Bez trudu rozpoznała na nich obie
siostry dziadka - to były bardzo urodziwe dziewczyny. Zresztą dziadek Weroniki był
uważany przez wszystkich za przystojnego mężczyznę.
Tuż przed swym odejściem siedemdziesięciopięcioletni dziadek  nie świecił łysiną,
a jego nadal bujna, choć teraz mocno siwa czupryna,  wzbudzała zazdrość jego już
niemal łysego  syna.
Jakie to dziwne - pomyślała Weronika - dziadek  miał takie piękne włosy, a tata tak
wcześnie zaczął łysieć. I ma takie cienkie i w marnym kolorze włosy - jak ja.
Weronika  zawsze narzekała na swe włosy- najbardziej dokuczała jej  ich niezwykła
cienkość i nijaki kolor. Ten drugi problem rozwiązała farbując je na czarny kolor.
Niestety nadal były cienkie i zawsze było ich za mało na wymodzenie jakiegoś
wymyślnego uczesania. Nawet uczesanie w tzw. "koński ogon"  wyglądało marnie.
Z tego wszystkiego Weronika zawsze miała włosy dość krótkie, a  codzienne
czesanie wprawiało ją z rana w marny nastrój. W ogóle każde spojrzenie w lustro
sprawiało jej przykrość. Kiepskie włosy, wąskie a  wysokie czoło, duża twarz przy
małej głowie nie prezentowały się najlepiej - naprawdę nie było się czym zachwycić.
Weronika pochowała wszystko na miejsce i zamyśliła się - jak bardzo dziwnie
rozkładają się geny w rodzinie. Tata jest podobny do babci, jego siostra zaś do  dziadka.
A ja? pod względem urody jestem idealną "mieszanką"- oczy po matce, nos po tacie,
cienkość i ilość włosów po tacie, ich oporność pod względem układania to po mamie,
kiepski kształt nóg też po mamie, lordoza to po tacie, kłopoty z kośćcem po  mamie,
a charakter - no jasne, po obojgu odziedziczyłam tylko ich złe cechy.
Przecież dobrych cech żadne z nich nie miało, a nawet jeśli takie mają to pilnie strzegą
by się aby nie ujawniły.
W ten sposób babcia  Marysia zawsze podsumowywała wady i zalety Weroniki.
                                                            c.d.n.

środa, 24 czerwca 2015

Horyzont zdarzeń - II

Młoda następnego dnia do pogrzebie wróciła do pracy.
Cześć Weronika, jak było na urlopie? Byłaś w górach? - zapytał jeden z kolegów.
Weronika, bo takie właśnie było prawdziwe imię Młodej, uśmiechnęła się blado - nie,
byłam cały czas w Warszawie.
Czemu?- dopytywał się kolega.
Tak wyszło, miałam tu dużo spraw do załatwienia. Zresztą nie lubię zimą wyjeżdżać.
Weronika  nie miała ochoty kogokolwiek w biurze wtajemniczać w swoje prywatne
sprawy.
W czasie przerwy śniadaniowej zajrzała do sąsiedniej pracowni, gdzie pracowała
jej najbliższa z koleżanek. Ona jedna wiedziała na co Weronice był potrzebny zimą
urlop, ale  nie wiedziała, że dziadek Weroniki umarł.
Dziewczyny zeszły razem do bufetu i gdy już usiadły przy stoliku Weronika krótko
opowiedziała jej o wszystkim. Również i o tym, że wcale nie zamierza ubierać się
w tradycyjne czarne stroje, bo uważa to za bardzo głupi zwyczaj. Co komu do tego,
że ona straciła kogoś bliskiego? Od tego, że założy czarne ciuchy nie  dostanie wszak
podwyżki, nikt jej nie pomoże wejść do zatłoczonego tramwaju lub autobusu ani
niczego w sklepie taniej nie sprzeda.
Alicja ze zrozumieniem kiwała głową, chociaż sama była tradycjonalistką. Obiecała
tylko, ze nikomu nie powie ani słowa o tym , jak Weronice minął urlop.
Dni mijały dość monotonnie, zima była dokuczliwa, mróz dawał się wszystkim we znaki.
Babcia Marysia pozornie "pozbierała się" po utracie męża.
Chodziła na zakupy, jak zwykle codziennie sprzątała, gotowała obiad, przyrządzała
kolację dla nich obu.
Weronika starała się teraz więcej przebywać popołudniami i wieczorami w domu.
Nie sprawiało jej to trudności, bo tuż przed chorobą dziadka rozpadł się jej gorący,
trwający już niemal trzy lata romans, który miał być zakończony małżeństwem.
Dziadek miał rację - to nie był odpowiedni kandydat na męża. Ale racje dziadka były
nieco odmienne od tego co myślała Weronika -  zdaniem dziadka kandydat na męża był
po prostu i zwyczajnie zbyt leciwy - mógłby z powodzeniem być ojcem Weroniki.
Ale Weronika lubiła starszych mężczyzn, młodzi ludzie ją denerwowali.
Spotykała się  tylko z jednym młodym chłopakiem, ale tylko dlatego, że razem pływali
żaglówką po Wiśle, a znali się jeszcze ze szkoły podstawowej.
Natomiast każde z rodziców Weroniki uważało, że z taką narwaną dziewczyną jak
Weronika to tylko starszy człowiek sobie poradzi.
Rodzicom i dziadkom Weroniki przyszły mąż obiecywał, że gdy tylko zakończy sprawę
rozwodową to natychmiast wezmą  ślub, a Weronika przestanie pracować i zacznie
studiować.
Ale jakoś to nie wyszło. Jak ogólnie wiadomo, miłość z natury swej jest ślepa i głucha.
Na szczęście i ślepota i głuchota z czasem mija - Weronika kilka razy przyłapała swego
ukochanego na kłamstwie a reszty dokonali życzliwi znajomi i sam  "narzeczony".
Zaczęło się od rozliczania Weroniki z każdej godziny, której nie spędzali razem, potem
nastąpiło ograniczanie jej kontaktów z koleżankami i kolegami.
Potem jej oświadczył, że  zaraz po ślubie powinna urodzić dziecko, no a studia zrobi
gdy dziecko "trochę się odchowa".
Tego to już było dla Weroniki za wiele - przestała się z nim spotykać. Na szczęście
wszystko obyło się bez awantur i wzajemnych oskarżeń.
Weronika nie zawiadamiała go o śmierci swego dziadka, ale były narzeczony przygnał
na cmentarz z......blaszanym wieńcem, który zupełnie nie pasował do pięknych, żywych
kwiatów, które spoczęły na grobie. Nie dociekała skąd się dowiedział.
Babcia Marysia oczywiście zorientowała się, że Weronika zerwała kontakty z byłym
narzeczonym, bo pewnego dnia powiedziała: "wiesz, to nie był dobry człowiek, a poza
tym miał fatalne obyczaje - jak mógł kupić taki paskudny, blaszany wieniec".
I to było wszystko, co miała  babcia Marysia do powiedzenia na ten temat.
Znacznie więcej usłyszała na ten temat od  swoich rodziców- dziwnym trafem tym
razem byli wyjątkowo zgodni, chociaż nie rozmawiali ze sobą chyba już osiemnaście lat.
Oboje uważali, że postąpiła głupio kończąc tę  znajomość, ale żadne z nich nie wpadło
na pomysł, by dowiedzieć się od córki co sprawiło, że podjęła taką decyzję.

Wiosną Babcia Marysia pojechała do swej córki, która ją serdecznie zapraszała.
W planie był trzytygodniowy pobyt.
Przed wyjazdem Weronika dostała do ręki dokładną rozpiskę odnośnie pielęgnacji
domowej zieleni. Wręczając jej tę kartkę babcia Marysia powiedziała - i pamiętaj, że
roślinom nie daje  się leków- żadnych. I masz codziennie  ścierać kurze.
Pośmiały się obydwie, bo Weronika mając kilka lat zatruła piękną, dużą palmę
podlewając ja rozpuszczonymi w wodzie medykamentami.

Zaraz pierwszego samotnego wieczoru Weronika wyciągnęła pudło ze starymi
zdjęciami.
Niestety większości osób, które były na nich, nie umiała zidentyfikować, a zdjęcia
nie były podpisane.
Niektóre były z całą pewnością jeszcze z XIX wieku.
Z fotografii spoglądały na Weronikę poważne twarze wąsatych  i często brodatych
mężczyzn. Było też całkiem sporo zdjęć z uroczystości pogrzebowych, na których
główny bohater wydarzenia  spoczywał w udekorowanej kwiatami trumnie.
Dla Weroniki były to bardzo dziwne zdjęcia, ale zapewne zgodne z duchem minionego
czasu.
Brrr - pomyślała Weronika - ciekawe czy fotograf prosił  zmarłego o pogodny wyraz
twarzy. Nic dziwnego, że te zdjęcia  były bardzo rzadko oglądane.
                                                   c.d.n.








poniedziałek, 22 czerwca 2015

Horyzont Zdarzeń

                                                                       
                                                              Wstęp
Horyzont  zdarzeń - termin wymyślony przez astrofizyków. Nazwa brzmiąca romantycznie
dla niewtajemniczonych, ale niestety nie ma w tym miejscu nic romantycznego - wszystko
co znajdzie się w tym miejscu zniknie , wciągnięte w Czarną Dziurę.
Jesteśmy dziećmi Kosmosu a życie każdego z nas to taki mini Kosmos.
Każda  rodzina to odrębna  Galaktyka  ze swoim Słońcem i mnóstwem gwiazd i planet.
Horyzontem Zdarzeń jest nasza pamięć o dniach i wydarzeniach minionych.
W przeciwieństwie do wydarzeń w prawdziwym Kosmosie, mamy możliwość uchronienia
pamięci  o wszystkim co dotyczyło naszej własnej, rodzinnej galaktyki.
Zbierajmy zdjęcia, koniecznie  je podpisujmy, wspominajmy jak najczęściej tych co przeszli
w inny wymiar. Szukajmy starych dokumentów, szperajmy w parafialnych księgach,
szukajmy naszych korzeni, twórzmy nasze drzewko genealogiczne, niezależnie od tego czy
nasi poprzednicy byli znanymi czy też nieznanymi osobami, bogatymi czy też może bardzo biednymi.
Przypatrujcie się uważnie starym, rodzinnym zdjęciom - z pewnością macie z widocznymi
na nich osobach wiele cech wspólnych.
Nauczcie swe dzieci zaglądania w stare albumy, opowiadajcie im o swoim dzieciństwie.
Niech  nasi bliscy i dalsi krewni nie wpadną w Czarną Dziurę niepamięci.

                                                                     I
Był zimny, mrozny styczniowy poranek . Poranną ciszę przerwał dzwonek telefonu.
Maria, jej syn i wnuczka spojrzeli niepewnie po sobie. Młoda poderwała się z krzesła i
podniosła słuchawkę.
Tak, słucham- powiedziała nieco drżącym głosem. Stała tyłem do reszty rodziny.
Tak, tak, rozumiem, za niedługo przyjadę. Odłożyła słuchawkę , odwróciła się w stronę
pokoju i z wielkim trudem, cichutko powiedziała: umarł o szóstej rano, nie mogli nic
zrobić, tętnica się nie zrosła, nie dali rady zszyć jej po raz drugi.
Nie patrząc się na ojca i babkę wyszła z pokoju i zaczęła się szykować do wyjścia. Po
chwili wróciła do pokoju i popatrzyła na ojca. A ty czemu się nie ubierasz? Znów mam
jechać sama?- zapytała łamiącym się głosem.
Muszę się jeszcze ogolić, poza tym nie zostawię przecież mamy samej. Zresztą ty wszystko
tam załatwiałaś, ciebie znają, więc ty odbierz papiery i rzeczy.
Młoda spojrzała na niego ze złością - ogromnie pomocny jesteś tato, ogromnie.
Do szpitala było zaledwie kilka przystanków trolejbusowych i około 300 m do przejścia.
W szpitalu wpadła w objęcia  profesora, który zdziwił się, że jest sama. Potem spokojnie
i rzeczowo wszystko jej opowiedział co było bezpośrednią a co pośrednią przyczyną
śmierci, zawołał pielęgniarkę, której zlecił, by podała Młodej jakiś lek do połknięcia ,
potem przekazali Młodą w ręce salowej, z którą poszła po rzeczy zmarłego słuchając po
drodze co dziadek mówił tuż przed śmiercią. Potem salowa zaprowadziła Młodą do
kancelarii, gdzie wręczono jej odpowiednie dokumenty, tłumacząc dokładnie gdzie ma
co złożyć.
Kropelki   zalecone przez profesora miały jakieś dziwne działanie - Młoda była zupełnie
spokojna, wyprana z emocji, jakby wszystko działo się gdzieś daleko, poza nią.
Jechała do domu spoglądając przez szybę trolejbusu na odśnieżone ulice, skrzące się
w słońcu pryzmy śniegu, niebieściutkie niebo, ludzi  spieszących się zapewne do pracy.
Czuła za to ogromne zdziwienie - wszystko jest jak zawsze, a dziadek nie żyje.
Jego już nie ma, a ona nawet ani jednej łzy nie uroniła. To dziwne i niepokojące.
Od połowy grudnia spędzała w szpitalu całe dnie a od Sylwestra, czyli od chwili operacji
również i noce. A teraz była już połowa stycznia i czuła wielkie zmęczenie.
Tuż po operacji dziadka profesor wyrzucił ją do domu, mówiąc, że jemu wystarcza już
przypadek  jej dziadka i nie ma ochoty by nocą musiał się również i nią zajmować i kazał,
by przyjechał jej ojciec.
Młoda zostawiła przy łóżku dziadka swego ojca i póznym wieczorem pojechała do domu.
Rano o ósmej już była z powrotem. Jadąc bała się co zastanie na miejscu -widok dziadka
wywożonego z sali po operacji utwierdził ją w przekonaniu, że raczej mało prawdopodobne
jest, że będzie żył.
Nie pamiętała już kto jej kiedyś powiedział,że pacjent po operacji powinien leżeć spokojnie,
bez  żadnego ruchu, jakby bardzo mocno spał, a gdy jest cały rozedrgany, to jest złe
rokowanie. Może opowiadał jej to lekarz gdy ją przywiezli na salę operacyjną  a na
sąsiednim stole leżał młody dzieciak , a ona zapytała się, czy on żyje.
Wspominając te ostanie dni dotarła do domu. Babcia Marysia była spokojna, choć miała
lekko zaczerwienione oczy. Ojciec zarządził, by młoda zjadła śniadanie i po śniadaniu
porozmawiają, co dalej. Ale kropelki profesora  hamowały chyba nie tylko łzy, głód
również. Śniadanie  Młodej skończyło się na herbacie i jednym sucharku.
Po śniadaniu Młoda wyciągnęła  dokumenty, które otrzymała w szpitalnej kancelarii-
musiała wpierw pojechać do Urzędu Stanu Cywilnego by otrzymać urzędowy akt zgonu.
Był podstawą do załatwiania dalszych spraw.
Odebrawszy ten dokument wróciła do domu - teraz należało się zastanowić co dalej.
Młoda miała raptem dwadzieścia lat i po raz pierwszy w życiu musiała zająć się takimi
rzeczami jak znalezienie miejsca pochówku, załatwienie  całej ceremonii pogrzebowej, zawiadomienie rodziny. Babcia Marysia wszystko scedowała na nią, bo jej własne dzieci
nie mieszkały tu. Było to całkiem logiczne, ale Młoda była wielce przytłoczona tymi
wszystkimi nowymi dla niej obowiązkami.
Ojciec  Młodej ograniczył się do powiadomienia telefonicznie osób, które należało
zawiadomić.
Młodej oczy wyszły z orbit, bo nagle okazało się, że tej rodziny jest całkiem sporo - tyle
tylko, że wszyscy widywali się rzadko, poprzestając na wymianie  korespondencji.
Po kilku zupełnie zwariowanych dniach, w czasie których Młoda ganiała po mieście jak
koń wyścigowy by wszystko załatwić i dopiąć na przysłowiowy ostatni guzik, odbył
się pogrzeb. Rodzina była wielka, głównie na  sporządzonej liście, w naturze niewiele
osób przyjechało.
Babcia Marysia wcale nie była zdziwiona - a po co mieli przyjechać?- od ich obecności
z grobu nie wstanie przecież. Obecność na pogrzebie o niczym nie świadczy, żałobę
każdy nosi we własnym sercu i nie musi się z nią obnosić.
Dzieci  babci Marysi skwapliwie powyciągały od niej różne pamiątki po dziadku,
potem każde z nich oddzielnie poinformowało Młodą, że teraz  ona jest podporą dla
Babci Marysi i w żadnym wypadku nie powinna wyjść za mąż, tylko tkwić przy niej,
najlepiej do jej śmierci.
Kropelki pana profesora chyba nadal jeszcze działały, bo Młoda spojrzała się na każde
z nich jakoś dziwnie, ale nie  powiedziała nawet słowa. I to było naprawdę dziwne.
Bo Młoda miała raczej niewyparzony język.




piątek, 5 czerwca 2015

Zła Kobieta

Zła Kobieta wyszła bardzo wcześnie za mąż , a powód był jakby niezbyt jasny.
A właściwie to były dwa powody - pierwszym to był własny tatuś Złej Kobiety, któremu
się wydawało,  że dwudziestodwuletnia kobieta powinna być w domu najpóżniej o godzinie
23,00, niezależnie od  okoliczności.
I co z tego, że już rozpoczęła studia? Co z tego, że kluby działały niemal do rana, albo
kina oferowały nocne seanse? A najlepsza zabawa zaczynała się dopiero ok.21,00?
Zła Kobieta, w skrócie ZK  co jakiś  czas ryzykowała domową awanturą i wracała już po
północy.
Nerwowy tatuś usiłował nawet przylać jej pasem, ale ZK była szybka, przemykała biegiem
do swego pokoju i zamykała się w nim na klucz.
Drugim powodem był chłopak ZK - znali się jeszcze z liceum, chłopak był przekonany, że
jeszcze w trakcie studiów się pobiorą.
Chłopak był całkiem fajny, ale miał jedną fatalną cechę- był piekielnie, wręcz chorobliwie
zazdrosnym typem.
ZK szybko miała dość  tego duetu - w domu tatuś despota, poza domem  zazdrosny chłopak.
Ponieważ nie studiowali na jednej uczelni, Zazdrośnik niemal nie bywał na wykładach -
z pełnym poświęceniem czuwał, by mu ktoś ZK nie sprzątnął sprzed nosa.
Efekt był opłakany- Zazdrośnik oblał I rok studiów i trafił do wojska na dwa lata.
ZK miała chociaż jeden kłopot z głowy.
Rozejrzała się dokładnie po swoich kolegach ze studiów - jeden z nich był niewątpliwie
bardzo przystojny, do tego był miły i kulturalny i wkrótce kończył studia.
ZK zaczęła uwodzić Miłego, oczywiście z powodzeniem. Bo ZK była naprawdę bardzo
atrakcyjną dziewczyną - zgrabna, wysportowana i ładna- czegóż więcej trzeba by zawrócić
młodemu facetowi w głowie?
Akcja się powiodła, Miły zaczął bywać w domu ZK, a ZK tak mu zakręciła w głowie, że
nawet się oświadczył.
Ślub odbył się mniej więcej pół roku przed opuszczeniem wojska przez byłego chłopaka.
Teraz ZK miała  duet  z głowy. Małżeństwo było w pewnym sensie przepustką do
wolności. ZK nadal studiowała, mieszkali w wynajętym mieszkaniu, niedużym bo był to
tylko pokój z kuchnią, no ale lepsze to niż nic.
Ale nie ma róży bez kolców - zawiodły obliczenia i okazało się, że ZK jest w ciąży.
Żeby było zabawniej termin rozwiązania pokrywał się z terminem sesji egzaminacyjnej.
ZK postarała się zdać większość egzaminów tzw. zerowym terminem, więc sesję spokojnie
zaliczyła. Kobiety to jednak twarde stworzenia, ZK nie przerwała studiów, dziecko
podrzucała  raz jednej raz drugiej babci gdy szła na wykłady, wracając z uczelni odbierała
malca.
ZK zrobiła dyplom i poszła do pracy. Dzieckiem opiekowała się jej mama, bo teściowa
nie wyraziła ochoty.
Praca, dom, dziecko, mąż, który był wprawdzie bardzo dobrym  facetem, ale zdaniem ZK
potwornie nudnym, zaczęło jej  to ciążyć. On jest nudny, nie ma żadnej inicjatywy - nawet
nie potrafi przyspieszyć naszego mieszkania w spółdzielni. Twierdzi, że on tego nie potrafi
załatwić i trzeba czekać- skarżyła się swym koleżankom.
ZK sama zajęła się przyspieszeniem przydziału mieszkania. ZK należała do zaradnych i
wielce namolnych kobiet i każdemu umiała wywiercić dziurę w brzuchu nawet bez
użycia skalpela. W spółdzielni mieszkaniowej bywała przynajmniej raz w tygodniu.
Niewiele brakowało a byłaby tam nocowała. I szybszy przydział wydębiła.
I wtedy po raz pierwszy przyszło jej do głowy, ze właściwie na czorta jej taki mąż, który
nic nie potrafi załatwić- ani podwyżki dla siebie w pracy, ani przyspieszyć przydziału
mieszkania a do tego nudny, bo gada tylko o sprawach naukowych. Nooo - koszmar:)))
Zaproponowała mężowi rozwód - powód- niezgodność charakterów. Sprawa, dzięki
dobremu adwokatowi zakończyła się bardzo szybko.
Dziecko przyznano matce, która nie stawiała ojcu dziecka żadnych ograniczeń
kontaktów z dzieckiem. Zresztą  żyła z byłym w przyjazni, naprawdę.
ZK zajęła się teraz zarabianiem pieniędzy - wzięła w miejscu pracy roczny urlop
bezpłatny twierdząc, że dziecko chorowite i do zbiorowego chowu się  nie nadaje.
Dziecko zostawiła pod opieką swojej mamy i byłego już męża i wyjechała w świat.
Jak większość usiłujących coś zarobić, zajęła  się handlem. Jezdziła do Tajlandii, Indii,
tam kupowała różne ciuchy, które potem z niezłą przebitką sprzedawała w Polsce,
ZSRR , Jugosławii. Targała przeogromne wory, kłóciła się z handlarzami. Nie było
to miłe zajęcie, ale niewątpliwie wielce wówczas intratne.
Wkrótce poznała pewnego zaradnego pana, który był nią zachwycony - miał od niej
ze dwanaście lat więcej, a jego atrakcyjność sprowadzała się głównie do tzw. łba do
interesów. Był żonaty, dzieciaty, ale właściwie "na wylocie małżeńskim", bo zbyt
często zdradzana żona miała już dość opierania i żywienia niewiernego męża i
złożyła pozew o rozwód.
ZK była głównie zainteresowana  kręceniem z Zaradnym interesów - łatwiej jezdzić
we dwoje. Wkrótce pod wpływem Zaradnego zmieniła asortyment importowanego
towaru, oboje przerzucili się na import elektroniki., bo w wyniku zmian ustrojowych
w Polsce, rodzima branża  elektroniczna padła kompletnie.
Warto tu zaznaczyć, że wszystkie ich biznesy były jak najbardziej legalne, a fiskus
niezle na ich działalności zarabiał, bo podatki były naprawdę nieliche, a oni je
grzecznie płacili. Ale pomimo b.wysokiego haraczu i tak wychodzili na plus- duuuży.
Zaradny rozszedł się z żoną, zostawiając jej nastoletnie dziecko i trzypokojowe
mieszkanie. Sam zamieszkał w  wynajętym pokoju.
Biznesy szły świetnie, ZK i Zaradny łączyli swe pomysły biznesowe, nawiązywali
kontakty w kraju i poza nim, sprawiedliwie dzielili się zyskami, każde miało własne
konto dolarowe.
ZK, w ramach przyjazni, obdarowała byłego męża wypasionym komputerem, dołożyła
mu pieniędzy na wykup spółdzielczego mieszkania - bo to Zła Kobieta była.
Tymczasem Zaradny, twierdząc, że z ZK są dla siebie wręcz stworzeni, parł do tego,
by się pobrali.
I zapewne ZK nawet wyszłaby  za niego, gdyby nie trzy sprawy:
pierwsza - Zaradny rzucił kiedyś hasło, żeby ZK uprała i wyprasowała mu koszule.
Niewątpliwie był to kiepski pomysł, ZK nie miała na to najmniejszej chęci i pouczyła
tylko Zaradnego, że wszak istnieją pralnie.
Druga  - był piekielnym bałaganiarzem i uważał, że sprzątanie jest domeną kobiet,
czym oczywiście naraził się ZK.
Trzecia - argumentował, że przecież im świetnie  razem idą  interesy i dobrze jest im
również  w łóżku, na co usłyszał, że owszem, biznesy idą świetnie, a co dalszej części
wypowiedzi, to powinien  mówić tylko za siebie, a nie w liczbie mnogiej.
No cóż, każda, która powie facetowi prawdę w oczy jest Złą Kobietą, co Zaradny
wielkim głosem wykrzyczał. Oni po prostu wolą, by udawały że jest super.
Jak wiadomo przypadki chodzą po ludziach, lub ludzie po nich stąpają i pewnego dnia
ZK spotkała swego dawnego adoratora , tego Zazdrośnika.
On też już był "po przejściach" czyli po dwóch nieudanych małżeństwach i nadal
poszukiwał tej  jednej,jedynej.
Nastąpił tzw, "szał ciał" było miło i fajnie ale ZK  nie zgodziła się na małżeństwo. Nie
była pewna, czy Zazdrośnik wyleczył się ze swej podstawowej wady.
Czas pokazał, że była to wada nieuleczalna i z bólem i żalem ZK zakończyła i ten
związek.
Jest sama, twierdząc, że ona to nie ma szczęścia do facetów. Żeby było śmieszniej to
jej były mąż proponuje by znów się zeszli i...pobrali.
Ale ZK , podobnie jak Cezar, uważa że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
                                                            KONIEC





poniedziałek, 1 czerwca 2015

Miłość bywa....cz.III

Jacek W. przyszedł do rodziców Doroty w sobotę wieczorem. Chyba podjął jakieś
starania by wyglądać nieco staranniej. Zamiast uczesania typu  "wronie  gniazdo"
miał krótko przycięte włosy, na nogach zamiast adidasów tkwiły całkiem czyste,
zamszowe mokasyny. Stroju dopełniały sztruksy i niepowyciągana sportowa
bluza. Pryszcze pozostały bez zmian.
Aśka doceniła te jego starania. Na początku Pan Domu przegonił Młodszą z jej
pokoju i tam się rozsiadł z Jackiem W.
O czym rozmawiali przez ponad pół godziny, zostało ich słodką tajemnicą.
Jedynie, gdy juz wychodzili z pokoju, podsłuchująca Młodsza usłyszała- "pamiętaj, znajdę
cię nawet na antypodach" -zapewniał Jacka W. Pan Domu.
Rodzice poinformowali Dorotę i Jacka W., że oczywiście wierzą w ich szczere uczucia.
Mogą być parą, ale ślub będzie wchodził w grę dopiero po maturze Doroty.
A teraz niech dają dowód swej dorosłości tym, że nie zmajstrują dziecka. Dorota oczywiście dostanie  pieniądze na wakacje, rodzice sami załatwią im lokum w Zakopanem w miejscu,
gdzie będzie również  wyżywienie.
Jacek W. siedział cichutko, trzymając Dorotę za rękę. Gdy rodzicielskie  expose zostało
juz zakończone, Jacek W. powiedział lekko się zacinając - jesteście państwo bardzo
wyrozumiałymi i nowoczesnymi ludzmi. Jasne, że nie zrobię Dorocie żadnej krzywdy, ja
naprawdę ją kocham.
Dorota, w gruncie rzeczy zaskoczona nieco reakcją rodziców, dziękowała im. Spodziewała
się,że będzie musiała ostro walczyć o siebie i Jacka W., a tu nagle okazuje się, że jest
wszystko w porządku - zero awantury, zero zakazu, no istny Wersal.
Oczywiście Aśka jeszcze tego samego wieczoru przepytała córkę w jaki sposób się
zabezpiecza, pochwaliła ją za  wizytę u lekarza razem z Jackiem W. i poradziła, by
namówiła Jacka na wizytę u dermatologa i kosmetyczki. Wizytę u kosmetyczki opłaciła
z góry, bez wiedzy Jacka W.

Młodzi spędzili w górach całe dwa miesiące. W sierpniu zjechali do Zakopanego na tydzień
Aśka i Pan Domu.
Dorota szczęśliwie zdała w następnym roku maturę i egzaminy na uczelnię. Ciche nadzieje
Aśki,  że młodzi się sobą znudzą i ślub im wywietrzeje z głowy spełzły na niczym.
Dorota parła do  ślubu niczym koń do stajni. A ten wielki chłopak słuchał się jej ślepo.
Ślub był tzw. cichy, czyli tylko cywilny i tylko rodzice i rodzeństwo młodych a i tak
uzbierała się spora gromadka.

Przez pierwszy rok młodzi mieszkali z rodzicami Doroty. A potem Jacek W. doznał
bardzo ciężkiej kontuzji kręgosłupa i kilka miesięcy spędził na rehabilitacji w szpitalu
ortopedycznym. Dość długo nie było wiadomo, czy będzie chodził. Przez ten cały czas
Dorota mieszkała z rodzicami, co drugi dzień jeżdżąc do męża. W dni, w które nie
mogła przyjechać bywała tam Aśka lub Pan Domu.
Oczywiście Jacek W. musiał zerwać ze sportem, studia które rozpoczął przestały mieć sens.
Musiał się czym prędzej przekwalifikować na inny kierunek - z trenerskiego przeszedł na
rehabilitację.
Gdy Jacek W. pisał pracę magisterską, dowiedział się, że  zostanie ojcem. Miał wielce
mieszane uczucia, bo bał się, że nie poradzi sobie w nowej sytuacji.
 Miał wprawdzie zapewnioną pracę w klinice, w której spędził wiele miesięcy jako
pacjent, ale musiał się liczyć z faktem, że pełnej sprawności już nie odzyska.
Miał żal do Doroty, że sama podjęła decyzję w tej sprawie, ale żal minął gdy pierwszy raz
wziął na ręce swą maleńką córeczkę.

Jacek W. zupełnie niespodziewanie zmarł w 36 wiośnie życia Jechał rowerem i zleciał
z roweru, bo podbiło mu koło na jakimś korzeniu. Pozbierał się, doszedł do  domu i w nocy
zmarł. Okazało się, że żył z bombą zegarową - miał tętniaka w mózgu. I dobrze o tym
wiedział, bo potem Dorota znalazła jego wyniki badań, których jej nigdy nie pokazał.

Aśka, która w końcu traktowała zięcia niczym swe kolejne dziecko bardzo rozpaczała.

W cztery lata pózniej Dorota ponownie wyszła za mąż. Ale już nie za sportowca.
                                                       KONIEC

Miłość bywa.... cz.II

Ale miłość Doroty do wielkiego, pryszczatego osobnika jakoś nie mijała. Aśka i jej mąż
bardzo byli tym zaniepokojeni, bo Dorota w następnym roku szkolnym miała zdawać
maturę. Na razie jej miłość do koszykarza nie miała większego wpływu na jej wyniki
w szkole.
Byli przekonani, że wakacyjny wyjazd obu sióstr do szkoły językowej w Anglii, nowe
towarzystwo, mieszkanie u dalekiej kuzynki w Londynie, automatycznie  wyleczą
Dorotę z fascynacji koszykarzem.
Zdobyli się nawet na szczyty rodzicielskiej wyrozumiałości i zaprosili Jacka W. na
urodzinową kolację Pana Domu.
Nie była to żadna wielka feta, Aśka zrobiła dużą ilość zapiekanki makaronowej z szynką,
a potem podała tort czekoladowy z wiśniami, który zrobiła jej najlepsza przyjaciółka.
Pan Domu bezskutecznie usiłował wydobyć z Jacka W. nieco inne dzwięki niż krótkie
"tak, nie, yhm". Ale gdy na stole wylądował tort i lekkie półsłodkie wino, z ust Jacka W.
padło ciche westchnienie : "szkoda, że nie ma piwa".
Rodziców Doroty z lekka zatkało, ale Młodsza spojrzała się na Jacka W. i powiedziała:
"w tym domu nie pije się piwa- to po pierwsze, po drugie do tortu piwo nie pasuje."
Jacek W. z lekkim wstrętem na twarzy wypił dwa łyki wina - a gdy odstawiał kieliszek
wszystkim się zdawało, że w kieliszku był kwas solny, a nie wino.
Po odstawieniu kieliszka zerknął na swój zegarek wielkości małego budzika i oświadczył:
"miło było, ale muszę już iść".
Z hurgotem odsunął swoje krzesło, wstał, powiedział wszystkim "no to do zobaczenia"
i pożeglował do przedpokoju.
Dorota oczywiście zerwała się również od stołu by obiekt swych uczuć odprowadzić.
A rodzice  przypatrywali się, gdy Jacek W. szeroko rozstawiając nogi i lekko się kołysząc
przemierzał odległość między pokojem a drzwiami wyjściowymi.
Faktycznie- pomyślała Aśka- idzie jakby miał pieluchę w spodniach.
Po pół godzinie wróciła Dorota i już od drzwi zaczęła wrzeszczeć na  Młodszą , że swą
wypowiedzią uraziła Jacka W.
Młodsza z kolei wyraziła swą niepochlebną opinię o intelekcie Jacka W. i już po chwili
siostry przerzucały się niewybrednymi inwektywami.
Pan Domu przywołał córki do rzeczywistości wrzasnąwszy "ciszaaa!"
Przez kilka dni siostry ze sobą nie rozmawiały, a wieczorne rozmowy sypialniane rodziców 
zdominował temat : "jak wyeliminować Jacka W. z życia Doroty".
Aśka  proponowała, by to Pan Domu zaprosił Jacka W. na poważną, męską rozmowę.
Powinieneś mu powiedzieć- perorowała Aśka- by powstrzymał się z zawracaniem Dorocie
głowy  przynajmniej do czasu aż ona zda maturę i egzaminy na uczelnię. Może on wcale
nie jest taki głupi na jakiego wygląda.
A ja z kolei postaram się wyciągnąć Dorotę na zwierzenia - trzeba przed wyjazdem do
Anglii nieco uzupełnić jej garderobę, więc wybiorę się z nią na zakupy.
Na takich zakupach świetnie się gada a zakup fajnych ciuchów na ogół rozwiązuje język.
I świetnie opróżnia się konto z pieniędzy - podsumował Pan Domu, zastanawiając się na
 jaką kwotę zostanie trafiony.
Ale w życiu tak już jest, że nawet najlepsze plany "biorą w łeb".
Kilka dni pózniej, po powrocie ze szkoły Dorota oświadczyła  Aśce, że ona nie pojedzie
z Młodszą do szkoły językowej. Niech Młodsza jedzie sama- mniej się forsy wyda.
A ona pojedzie do Zakopanego, będzie nocować u górala, więc wyda znacznie mniej
pieniędzy. Nie trzeba będzie wydać forsy na jej bilet lotniczy i na zajęcia w szkole.
Do Zakopanego pojedzie  autokarem razem z koszykarzami - bo Jacek W. jedzie na
cały lipiec  na obóz właśnie do Zakopanego. On będzie mieszkał w ośrodku sportowym,
a ona u górala na Bystrem.
I niech sobie rodzice nie wyobrażają, że ona pojedzie do tej Anglii. Mowy nie ma.
Aśkę zatkało - patrzyła na córkę, czując, że ma wielką ochotę walnąć dziewczynę w
głowę, by oprzytomniała. Zamiast tego powiedziała niemal spokojnie - porozmawiamy
na ten temat, gdy wróci z pracy ojciec. A teraz idz się uczyć.
Gdy Dorota zniknęła w swoim pokoju Aśka zatelefonowała do męża, by uprzedzić go,
co czeka ich wieczorem.Tylko pamiętaj - nie mów nic, dopóki ona sama drugi raz tego
samego nie powie, instruowała męża. No cóż, wieczór zapowiadał się interesująco.
Pan domu bardzo szybko zjadł obiad- zupełnie nie czuł głodu i z trudem pokonał
zawartość talerza.
Aśka zaparzyła dla męża i siebie herbatę z melisy , w nadziei, że choć trochę przywróci
im ona nadwątloną równowagę psychiczną i zawołała do pokoju Dorotę. Jednocześnie
poprosiła Młodszą, by ta pozostała w swoim pokoju. Młodsza puściła do Aśki oczko i
wyszeptała: korrida, korrida, ciekawe kto wygra? byk czy torreador?
Gdy zostali w trójkę, Aśka poprosiła Dorotę, by ta  powiedziała ojcu, na jaki to pomysł
wpadła. Dorota zaczęła z wysokiego "c", pytając się Pana Domu, czy gdy się już ma
ukończone 18 lat to jest się pełnoletnim człowiekiem  odpowiedzialnym za to co sam robi.
Bo ona już 4 miesiące temu uzyskała pełnoletność i dostała Dowód Osobisty i nowy
paszport.
Pan Domu spokojnie odpowiedział - pełnoletność nie jest równoważna z samodzielnością.
Jesteś pełnoletnia, ale na naszym utrzymaniu i w związku z tym nadal za ciebie my
odpowiadamy. A o co chodzi?
Bo ja nie chcę jechać do Anglii razem z Młodszą. Ja  chcę jechać na miesiąc do Zakopanego.
Bo chcemy z Jackiem W. być razem. On będzie mieszkał w ośrodku sportowym ,  ja na
Bystrem u górala. To będzie przecież tańsze niż ten wyjazd do Anglii.
Owszem, zgadzam się, że tańszy, ale znacznie mniej pożyteczny, chyba to sama rozumiesz?
Pan Domu powiedział to z anielskim  wprost spokojem.
A tak ogólnie czyj to pomysł- Twój czy Jacka?- zapytał.
Wspólny - naprawdę.
Tato zrozum - my chcemy razem spędzić te wakacje. Ja naprawdę jestem odpowiedzialna.
Nie zafunduję sobie bachora przed maturą. On też o dziecku nie marzy. My po prostu
chcemy być razem, cieszyć się sobą. Zastanawialiśmy się nawet nad ślubem - bo wtedy
moglibyśmy być bez przeszkód razem, a maturę mogłabym zrobić w CKU (centrum
kształcenia ustawicznego). Zrozumcie - my się naprawdę kochamy i po mojej maturze
wezmiemy ślub. I tak już żyjemy ze sobą od jakiegoś czasu, ale wiemy co robić, by
nie było ciąży!
W pokoju zaległa cisza - Aśkę i jej męża  zamurowało. Aśka pomyślała, że Dorota musi
być bardzo zdeterminowana, skoro przyznała się , że współżyje z Jackiem W.
I jak jej nie przeszkadzają te jego koszmarne pryszcze?- zastanawiała się bezsensownie.
Przecież wygląda z nimi szkaradnie, nieestetycznie.
A Pan Domu pomyślał- moja maleńka , cudowna córeczka stała się kobietą, a my tego
wcale nie zauważyliśmy.
Dorota, zaproś w najbliższym czasie  Jacka W.- muszę z nim porozmawiać- powiedział
cicho Pan Domu.
                                                               c.d.n.




Miłość bywa ślepa i głucha

Natarczywy dzwonek u drzwi wejściowych oderwał Aśkę od maszyny do szycia w chwili
gdy przyszywała lamówkę. Zerknęła na zegar, zastanawiając się, kto to może być.
Według wszelkich praw na  ziemi i niebie córki były jeszcze w szkole, mąż w pracy, poza
tym każde z nich miało własny klucz do mieszkania. Idąc do przedpokoju pomyślała, że
raczej  za drzwiami nie jest któraś z jej koleżanek, bo przestrzegały zasady, że wpierw
należy się telefonicznie umówić, a nie wpadać do kogoś znienacka.
Otworzyła drzwi wejściowe i oczy jej niemal wyszły na wierzch -na wprost niej stała
jej starsza córka z jakimś pryszczatym, rozczochranym osobnikiem ogromnie wysokim.
Mamuś - to jest Jacuś W., wyjaśniła. Jacek, to jest "moja Stara" - Dorota dokonała swoistej
prezentacji. 
Pryszczaty zgiął się w pół i ręką wielkości sporego bochenka chleba pochwycił rękę Aśki
i zbliżył do niej swą pryszczatą twarz. Aśka z trudem powstrzymała się przed wyrwaniem
ręki, ale zapewne i tak  nie udała by się jej ta sztuka, bo Jacek W. uchwyt miał mocny -
niemal jak imadło. Na szczęście cmoknął głośno powietrze nad jej dłonią co Aśka przyjęła
z wielką ulgą. W chwili gdy przez moment pochylał się nad jej ręką, Aśka przesłała
córce mordercze spojrzenie, które, nie wiadomo dlaczego, jakoś nie zadziałało.
Dorota stała uśmiechnięta i rozanielona, ze wzrokiem utkwionym w Jacku W., nie widząc
zupełnie matki.
Jacek W. puścił wreszcie rękę Aśki, która opadła niemal bezwładnie. Aśka odsunęła się
nieco w głąb przedpokoju mówiąc - no to wchodzcie dzieci.
Z organu mowy Jacka W. wydobył się tubalny śmiech i słowa- "my już  nie dzieci,  już
mamy po 18 lat". Dorota pociągnęła go szybko do swego pokoju, starannie zamykając za
sobą drzwi. Aśka zdążyła tylko zauważyć, że Dorota sięgała Jackowi W. z 5 cm powyżej
jego łokcia.
Zamykając drzwi i  wracając do przerwanego zajęcia, Aśka zastanawiała się skąd jej córka
wytrzasnęła takiego typa- z całą pewnością nie był to jej kolega ze szkoły. Nawet gdyby
był z innej klasy to też Aśka znałaby go chociaż z widzenia, bo jego wygląd rzucał się
w oczy, a Aśka dość często bywała w szkole swych córek, bo dyrekcja szkoły wprowadziła
zasadę, że raz w miesiącu były spotkania dzieci, nauczycieli i rodziców.
Z pokoju Doroty dobiegały cienkie, radosne dziewczęce piski i tubalny śmieszek jej gościa.
Dorosła wyobraznia Aśki podsuwała jej na myśl, że Jacek W. chyba odkrywa erogenne
strefy ciała jej córki. Jeszcze nigdy  nie słyszała, by Dorota wydawała z siebie takie dzwięki.
Nie bardzo wiedząc co zrobić, rozdarła się na cały głos- Dorota,  a może coś zjecie?
W pokoju Doroty zaległa cisza, a po chwili do Aśki przyszła jej córka.
Mamuś, co wołałaś?- zapytała. Bo oglądamy mecz, w którym grał Jacek. Jego kolega go
nagrał na kasetę. Aśka bezgłośnie odetchnęła.
Pytałam się czy może chcecie coś zjeść - może ten twój kolega jest głodny? Obiad dopiero
będę szykować, ale może zjecie po kanapce? Zapytam się- szepnęła Dorota i pobiegła do
siebie.
Po chwili wróciła i powiedziała - kanapek nie zje, ale jeśli mamy jakiś makaron to mu ugotuj.
Zje go z masłem i sosem pomidorowym. A ja zjem jogurt, dobrze? Z płatkami owsianymi.
No to wstaw wodę na makaron, ja muszę doszyć tę lamówkę do końca- zarządziła Aśka.
Jak  będzie gotowe to  was zawołam. Dobrze, ale my zjemy w moim pokoju, nie w kuchni.
W dwadzieścia minut pózniej Dorota przyszła do kuczni, doprawiła sos pomidorowy i dużą
parującą michę makaronu zaniosła do swego pokoju. Po chwili  wpadła jeszcze do kuchni
po swój jogurt.
Potem wróciła ze szkoły młodsza latorośl Aśki- była w podłym nastroju, bo nie nauczyła się
wiersza ( no mamo, po prostu zapomniałam) i załapała pałę.
W pierwszym odruchu Młodsza zajrzała do pokoju Doroty, ale natychmiast się wycofała.
Przyszła do kuchni i zapytała- oni już długo tu są? Długo, odpowiedziała Aśka. Na tyle
długo,  że ten duży pochłonął już makaron, który ugotowałam  dla nas wszystkich -
poinformowała Młodszą Aśka. Młodsza zrobiła mądrą minę - nic dziwnego, to sportowiec, koszykarz.
Z waszej szkoły? - dopytywała się Aśka. Nie, on już chyba jest na AWF-ie. Nie wiem co
Dorota w nim widzi - on jest zwyczajnie brzydki. I tak dziwnie chodzi, szeroko rozstawia
nogi, jakby miał pełne gacie- Młodsza na obiekcie westchnień swej siostry nie  zostawiła
nawet jednej suchej nitki. I chyba jakiś głupi - mądry to by grał w tenisa i gdyby był dobry
zarobiłby kupę forsy. Młodsza , jak zwykle, wykazała się  zmysłem praktycznym.
Nim wrócił z pracy mąż Aśki,  Jacek W. wykrzyknął z przedpokoju głośne "do zobaczenia",
a Dorota  wpadła do kuchni informując matkę, że wychodzi razem z Jackiem, który musi
jechać  na trening, ale ona zaraz wróci, tylko go odprowadzi do tramwaju.
A on sam nie trafi do tego przystanku, Dorocia musi go zaprowadzić i wskazać do którego
tramwaju ma wsiąść, żeby dojechać na miejsce- wyzłośliwiła się Młodsza.  Na tym AWF
same głąby studiują- kontynuowała.
Nie głąby, ale ludzie mający zacięcie sportowe - poprawiła ją Aśka. I co ty taka złośliwa
się zrobiłaś? Zazdrościsz siostrze chłopaka?
Młodsza prychnęła - mama, ty chyba  żartujesz. Jak go poznasz bliżej- zrozumiesz.
A ty go już poznałaś bliżej? -dopytywała się Aśka. Coś jakby - usiłowałam nawet z nim
rozmawiać, ale się nie da. Dorocia zna go już z pół roku. Doszłam do wniosku, że moja
starsza siostra robi się coraz głupsza - posumowała sprawę Młodsza.
Wieczorem o całej sprawie Aśka poinformowała swego męża.
Przejdzie jej, pocieszał Aśkę- przecież to  w gruncie rzeczy mądra dziewczyna.
                                                               
                                                                          c.d.n.