wtorek, 2 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 106

 Andrzej szykował się do wizyty z  dziećmi u  swych  rodziców  niczym średniowieczny rycerz  do wyprawy krzyżowej - tak to określiła  Marta. Wyluzuj, to przecież  twoi rodzice  a nie nowy pracodawca na którym  musisz   zrobić jak najlepsze  wrażenie na kilku frontach by otrzymać dobre stanowisko i odpowiednie   warunki finansowe - tłumaczyła  mu Marta a wtórowali jej Wojtek i jego ojciec.

No nie  byłem idealnym  synem, wiecznie  z ojcem koty darłem- to szalenie  apodyktyczny facet, który zawsze  lubił wszystkim  rządzić i narzucać  swą  wolę. On sobie  wymarzył syna-architekta i mało mnie  nie pobił, gdy mu powiedziałem, że nie będę  studiował  architektury bo mnie to nie interesuje. A na  dodatek ożeniłem  się z Leną, która na pewno nie  była  dla którejkolwiek pary  rodziców wymarzoną  synową.  Pyskata, swobodna, "wypacykowana", jak mawiała  mama no i spieprzyliśmy  "w krótkich obcugach"  z wesela- tłumaczył Andrzej. Co prawda mówiłem, że my nie  chcemy żadnego wesela, no ale zdaniem moich "starych" jak jest ślub to musi i być  wesele,  bo tak  sobie  to wymyślili.

No wiesz- ja też podpadłem- co prawda nie  z powodu ucieczki z  wesela,  ale z dlatego, że  w tajemnicy  zdałem na studia w Warszawie  a nie jak  Bóg przykazał w Austrii i powiedziałem o tym, gdy już  wiedziałem, że jestem przyjęty na te  studia.  Co prawda  gdybym  zdawał w Wiedniu to też na informatykę. Jak się już  "starzy" nazłościli na mnie  to powiedziałem, że gdyby musieli płacić  za moje  mieszkanie i utrzymanie  w Wiedniu to byłoby to znacznie  droższe niż mieszkanie w Warszawie  z siostrą mego ojca - mówił Wojtek. 

Marta zaśmiała się - wygląda na to, że ja  miałam najlepiej z  was-  dwa lata straciłam na wymyślaniu co bym  chciała  studiować, raz oblałam egzamin na  medycynę, a mój tata  wcale mnie nie popędzał mówiąc  żebym  się spokojnie  zastanowiła co chcę  studiować to potem będę przecież  pracować w  wybranym przez  siebie  kierunku.  No wiesz - twój tata to  szalenie szalenie delikatny i wyrozumiały  człowiek - powiedział Wojtek. Ja go naprawdę kocham i naprawdę bardziej niż własnego ojca. Chociaż nie da  się ukryć, że mój ojciec  bardzo, bardzo  zmienił  się na korzyść  odkąd się rozszedł z  mamą.  Ponieważ w  domu funkcjonowałem  głównie "na podsłuchu" to nie jeden  raz słyszałem, że on, dla dobra Marty,  zawalił swoją drogę zawodową, bo  gdyby wyjechał na placówkę to Marta  musiałaby iść  do szkoły z internatem. Moja matka mówiła, że ojciec Marty histeryzuje i że tam przecież   bardzo dbają o te dzieci i one  widują  się  z rodzicami gdy są ferie  lub  wakacje. To  była  w Warszawie jakaś  szkoła  z internatem? - dziwił  się Andrzej. No tak, bo w niewielu krajach były polskie  szkoły, a dzieci  wszak  muszą chodzić do szkoły. Nie  wszyscy rodzice , tak jak moi, pakowali dzieciaka do  szkoły za  granicą, a z kolei  w niektóre miejsca nie  wysyłano facetów bez  żon. Tylko nie pytajcie  mnie dlaczego - powiedział Wojtek. To proste - powiedziała  Marta- samotni nie byli brani pod  uwagę żeby  nie  wpadli na jakąś podstawioną babkę i nie wyjawili jakichś "wrażliwych danych". Kiedyś mi to tata wyjaśniał.

Andrzej był wielce  zestresowany czekającą  go wizytą.  Początkowo był zdecydowany by  wziąć  również  ze sobą  Ewę, ale ten pomysł wybiła mu  z głowy Marta mówiąc, że być może obecność  Ewy rzeczywiście odwróci nieco uwagę jego rodziców od  chłopców i nie  będą  dręczyć  dzieci pytaniami, ale w zamian  za to może się liczyć z bardzo niewygodnymi pytaniami odnośnie Ewy - w rodzaju czy ma na przyszłość  jakieś plany wobec  niej lub wręcz  dociekania czy przyczyną rozwodu jest rzeczywiście zachowanie i choroba Leny czy może on romansuje ukradkiem  z Ewą.  Bo  Ewa  zdecydowanie  nie  wygląda  na nianię do dzieci - żadna  pani domu nie zatrudniła by jej u siebie bo dziewczyna jest atrakcyjna.  Poza tym  Marta wcisnęła Andrzejowi koszyczek  z fiołkami afrykańskimi w doniczce dla mamy   a dla  taty "sztywny bukiet" w postaci dobrego koniaku - z domowych zapasów  swego taty.  A dla chłopców "zaczarowaną tablicę" na której  mogli rysować i jednym ruchem  ręki skasować to co nabazgrolili. Gier elektronicznych  nie  pozwoliła im wziąć, bo  nadal Wojtek z Michałem nie  mieli czasu by zajrzeć im "w bebechy" i skasować lub mocno wyciszyć ich dźwięk. 

I pokajaj się przed mamą, że się ożeniłeś z Leną, to może się dowiesz  czemu nie  chcieli jej za synową- dodała na końcu Marta. I pamiętaj, że  dzieci mają bardzo dobry  słuch i najczęściej  słyszą to, czego nie powinny, więc reaguj natychmiast gdy któreś zacznie "ćwierkać" coś, o czym dzieci   nie powinny słyszeć - po prostu zwróć rodzicom  cicho  uwagę, że to temat tabu bo są  dzieci. Obiecaj, że zaspokoisz ich ciekawość innym razem gdy nie będzie obok dzieci. I dobrze, że nie idziesz z dzieciakami na obiad a tylko na podwieczorek - jest większa  szansa, że dostaną na talerze to co lubią - zapewne  jakieś ciasto twoja mama wymodzi sama jeśli lubi piec lub ewentualnie kupi. I zapewniam  cię, że oni też  są tak  samo jak ty zestresowani.

Muszę jeszcze dziś wieczorem do nich zatelefonować i przepytać się którędy do nich jest najwygodniej  dojechać, bo ich chałupa stoi  obecnie na granicy  dwóch "zadupiów", a wiem, że w okolicy pobudowało  się  sporo chałup i nie wiem czy trafię, bo pozmieniały  się na pewno  "punkty orientacyjne".  A wolałbym  nie błądzić i nie wypytywać o nich po drodze. A gdzie to jest?  A tak bliżej Piaseczna niż  Warszawy, kiedyś  był tam dojazd  tylko od  strony  Piaseczna a teraz jest podobno od  drogi na Lesznowolę, która odchodzi od  Puławskiej jeszcze przed  Piasecznem. Zero komunikacji z Warszawą, bez samochodu to tam  się nie istnieje i ojciec nie mógł pojąć, że ja nie  chcę tam  mieszkać. Zero sklepów - wszystko ciągniesz z Warszawy lub Piaseczna. Zero pomocy  medycznej - najbliższy lekarz w Piasecznie. Jak kupili tę  chałupę  to obok  były  tylko puste działki budowlane. Wiem od innych, że tam teraz już sporo się pobudowało, bo działki były tanie, wiele osób kupowało  działkę, inwestowali w budowę a potem sprzedawali  całość i to się ponoć opłacało. Ta ich parcela jest olbrzymia, jest co obrabiać, chałupa piętrowa  i siedzą tam sami. Ja tam to chyba  aż trzy razy byłem i bałbym  się tam  mieszkać, bo dookoła pusto, droga dojazdowa  nie utwardzona i tym podobne luksusy. Stary to się "złaszczył" bo to była tania chałupa. Jak ojciec zemrze to mi przypadnie  zapewne  w spadku i wtedy natychmiast sprzedam. A dla matki to kupię jakieś małe mieszkanie  w Warszawie. Gorzej będzie  gdy to ona pierwsza  odejdzie, bo z nim się trudno dogadać. No a na dodatek to wcale  mnie pod  względem projektowym ta  chata  nie odpowiada, bo na dole living room to ma lekko ze 46 metrów kwadratowych, mnóstwo okien  do mycia a pokój trudny do ogrzania  zimą , kuchnia też taka wielka, że można się  w berka  bawić, a na piętrze małe pokoiki. Plac ma  ze 2 tys. metrów kwadratowych, jest  co kosić i przycinać.  No istne wariatkowo, garaż na dwa samochody. Ale jak zimą dobrze posypie to z posesji nie wyjedziesz, bo nie ma kto "ulicy" odśnieżyć. Matka do mnie kiedyś  dzwoniła  z pytaniem czy nie przyjechałbym odgarnąć  śniegu bo z garażu ojciec nie może wyjechać,  więc jej tylko powiedziałem, że jestem  chirurgiem a nie  facetem z  zakładu oczyszczania  miasta i że powinni raczej pomyśleć nad  sprzedażą tej chałupy, bo z wiekiem  będzie  coraz  ciężej. A mieli całkiem miłe  mieszkanie na Wierzbnie, blisko Puławskiej ale  hałas z Puławskiej tam nie  dochodził.  I był to ładny, przedwojenny budynek. Trzy duże ładne pokoje na drugim piętrze, blisko do sklepów, blisko do lekarza.

Ciekawy jestem czy już  ojcu  minął entuzjazm do mieszkania na  takim  zadupiu. On to zupełnie  nie  rozumie, że ja właściwie wciąż jestem poza domem, że ja nie pracuję w  domu tak jak on  to robił. I chyba  nie  dotarło do niego, że gdybym  był, tak jak  mu się marzyło, architektem, to też  bym  nie pracował  w domu tylko w jakimś  biurze projektowym. Bo staremu  się marzyło, że ja będę projektował domy  a on je  będzie  sprzedawał. Brakowało  tylko w tych planach trzeciego ogniwa- tego kto je  będzie budował.

Wiesz,  a myśmy się  w pewnej chwili przymierzali się do kupna jakiegoś domu, nawet oglądaliśmy te domki na Kabatach, ale one  straszliwie  drogie i małe i są raczej wiaty przy nich  a nie garaże. Potem  z  Ziukiem oglądaliśmy też budujące się domy w Powsinie - bliziutko Ursynowa, ale projekty były delikatnie mówiąc kiepskie, zero sklepów, las pod  nosem, żadnego zabezpieczenia przed kradzieżą, bo ogrodzenie ze zwykłego drutu- nawet nie  siatka, tylko takie jak czasem pastwiska są ogrodzone. Do Ursynowa dojazd  drogą bitą przez ugór. No i oczywiście sprawa  zmarła  śmiercią  naturalną - powiedział Wojtek. 

Nie  stresuj  się na  zapas- pamiętaj  cały  czas, że masz fajne mieszkanie, niedaleko do pracy i masz nas - więc nawet głupie  gadanie  twego ojca  jednym uchem  wpuszczaj a drugim  szybko wypuszczaj - powiedziała  Marta.  Jesteś już  dawno poza  zasięgiem  wpływu ojca na twoje życie- to nie on będzie teraz  tobie potrzebny ale prędzej ty jemu. Jeśli poczujesz dyskomfort to  wyjdź do toalety i wyślij do nas  sms SOS- nic  więcej,  a Wojtek lub  ja  natychmiast do ciebie  zatelefonujemy, że masz wracać do kliniki i przyjedziecie wtedy do nas, żebyś to spotkanie odreagował. My się  nigdzie  nie wybieramy, ja mam zamiar pisać ale Wojtek i ojciec będą wolni. A poza tym mogę  w każdej chwili przerwać pisanie i odetchnąć.

Wstając  z fotela Marta lekko się  skrzywiła, co nie umknęło uwadze Andrzeja i  zapytał co ją boli i czy może to prawy dolny kwadrant  brzucha. Nie, ale zrobił mi się pęcherz pod  spodem stopy i chyba  muszę go przekłuć, bo sam cholernik nie pękł jak dotąd.  Pokaż- zarządził Andrzej - skoro sam nie pękł i boli gdy obciążasz  nogę, to muszę  to zobaczyć . Marta  szybko ściągnęła skarpetkę i pokazała spód  stopy. Obejrzał i powiedział - jedziemy do mnie, do zabiegowego - to bardzo brzydko wygląda, trzeba  to wpierw porządnie odkazić a potem przeciąć bo tam chyba jest ropa. No to ja mam przecież wodę utlenioną i jodynę i jałowe opatrunki. Fajnie , że masz,  ale ja nie mam tu skalpela i antybiotyku. 

Zobacz Wojtek , pół podeszwy stopy jest czerwone.  Jedziemy do kliniki. Od kiedy to hodujesz?  Dopiero drugi dzień mnie  boli, liczyłam, że  samo pęknie, lub przyschnie  sam, przedtem  był płaściutki ten pęcherz. Teraz tam się coś dużo płynu zebrało i miałam nadzieję, że samo pęknie.  Miałam jakieś "zagięcie" we wkładce do buta  a podeszwy  stóp to mam jak niemowlę - jak  na przykład mam zbyt grubo tkane  skarpetki to zawsze mi się coś  zdarza, zwłaszcza gdy jestem  w adidasach. Gdy chodzę  w szpilkach to czasem nowe  szpilki mi ocierają pięty, więc  zawsze mam na początku plastrem oklejone, dopóki się bucik nie  dopasuje  dobrze do pięty. 

Możesz doskakać do drzwi na dole na jednej nodze, ja dojadę pod samą bramę - stwierdził Andrzej. Nie  musi skakać, ja ją zniosę te pięć schodków - stwierdził Wojtek - to tylko 52 kg żywej  wagi.  Nie - zaprotestowała Marta- poskaczę , nie będziesz  mnie nosił, druga przepuklina nie jest ci potrzebna. Tylko zadzwoń do ojca żeby wracając do domu z ośrodka odebrał Misię od  mamy z kwiaciarni. To jedziemy  w dwa  samochody?  - spytała Marta. Moim  zdaniem tak- powiedział Wojtek- a moim zdaniem jedziemy tylko moim samochodem, bo jak ją opatrzę to was do domu odstawię- zarządził Andrzej.  Jak chcecie- mnie to obojętne, wnerwiona jestem tą stopą.  

Na razie  to jedziemy zobaczyć co się tam  dzieje i dopiero wtedy  będę wiedział co dalej- zarządził Andrzej. Gdy  zaparkujemy przy klinice pójdę po wózek dla ciebie, żebyś już nie  skakała. Szczepiłaś się przeciw  tężcowi? Kiedyś, bardzo, bardzo dawno, na pewno więcej niż 10 lat temu, bo miałam rozwalone kolano a hulnęłam na kamienie  na wiejskiej drodze.   No to może  tylko dawkę przypominającą ci zlecę, wpierw i tak  muszę obejrzeć to dokładnie.  Ale na antybiotyk to się pewne  załapiesz. I z tydzień posiedzisz w domu z nogą na  wysokości swej pupci a nie  opuszczonej w dół.

                                                              c.d.n.