czwartek, 4 maja 2023

Lek na wszystko?- 106

Pierwszy poranek po powrocie  z  wakacji zawsze jest nieco rozczarowujący. Przy  śniadaniu Alek rozłożył  rączki mówiąc  - "moza nie ma, piachu nie ma, zamka nie ma,  dada Jacka nie ma". Teresa rozejrzała  się po pokoju i powiedziała- nie ma  morza i nie ma piasku, ale gdy  zjesz śniadanie to weźmiemy rowerek i pójdziemy na spacer. Zatelefonujemy do dziadka Jacka  i może będzie  chciał razem z nami pójść na  spacer. Dziadek Tadek też  pewnie z nami pójdzie. Tata też? - dopytywał  się mały. Kazik poczuł  się jak wywołany do tablicy uczeń i zaczął dziecku tłumaczyć, że życie ludzi  dorosłych to jest głównie praca, że nad morzem to byli dlatego, że on miał urlop, a teraz  to niestety  musi już znowu pracować.  A na dodatek dziś  nie będzie pracował w domu,  musi pojechać do swego biura. I wrócis? dopytywało się  dziecko. Wrócę za kilka godzin. Kazik wziął do  ręki zegarek  i powiedział- popatrz synku - gdy ta duża wskazówka  zegarka będzie o na tej cyferce ( tu wskazał 12) a ta mniejsza to będzie na tej cyferce i wskazał  cyfrę 3, to ja  wtedy już będę w domu.  Dziecko bystro wpatrywało się w zegarek i Kazik jeszcze raz pokazał dziecku, o której będzie w  domu. A potem narysował dla Alka sporej wielkości cyferblat, elegancko ponumerował tarczę i  czerwonym kolorem narysował układ wskazówek. Wręczył dziecku i powiedział - gdy na naszym dużym zegarze będą wskazówki na tych cyferkach, tak jak na tym narysowanym  zegarze to już będę w  domu. A ty, gdy ja będę w pracy, będziesz w tym czasie na spacerze, zjesz  grzecznie  drugie  śniadanie, odpoczniesz trochę a potem razem zjemy obiad. 

Żegnając się z Teresą powiedział - chyba trzeba się rozejrzeć za jakimś  zegarem zabawkowym, na którym można ustawiać godziny.  Żaden problem stwierdziła  Teresa - zrobię dziś z kartonu cyferblat, wytnę z kartonu  wskazówki,  w papierniczym sklepie kupię samoprzylepne cyferki, a ty pokombinujesz jak umocować wskazówki- zobacz w firmie na wydziale doświadczalnym czy są jakieś tulejki by na nich umocować wskazówki. Albo  dziadkowie wpadną do któregoś  sklepu z zabawkami, może będą plastikowe zegary, na których  można  dowolnie ustawiać  wskazówki. Bo jak znam życie to będą potrzebne co najmniej trzy zegary. A za rok to będzie  się domagał własnego zegarka na rękę- śmiała  się Teresa.

Czy  wy nie  za  dużo od takiego maluszka  wymagacie?- zapytał dziadek. Ależ my tatku niczego od  niego nie wymagamy- jedyna osoba, która ma jakieś wymagania w tym domu to właśnie  Alek - i to na ogół on od nas  wymaga  a nie my od niego -odpowiedziała Teresa. My tylko korzystamy  z faktu, że wszystko go interesuje. Gdy dziecko  się  czymś  bardzo interesuje  to dobrze jest ten fakt wykorzystać, wtedy łyka  wiedzę bez problemu i  szybko ją  sobie przyswaja. Dwulatek jednej  z moich koleżanek liczył do 10 i potrafił nazwać napisane  cyfry od jednego  do dziesięciu. Alek liczy do pięciu. 

A przypomnij  sobie, proszę, ile ja miałam lat gdy zaczęłam czytać. Bo z tego co pamiętam, to czytałam nim poszłam do szkoły, a do  szkoły poszłam  mając sześć lat. Kazik też przecież poszedł do  szkoły gdy miał sześć lat i też  już czytał. Po prostu nasze  dziecko jest obciążone dziedzicznie. Zdolności są sprawą dziedziczną. Dziecko pary matołów raczej  nie czytałoby w wieku pięciu lat. My jeśli coś Alkowi wyjaśniamy, tłumaczymy to tylko wtedy gdy widać  gołym  okiem, że dziecko jest  tym bardzo zainteresowane. Ja ci tatku nie  wymawiam, ty nauczyłeś Alka jak  się nazywają palce a nie  sądzę, by on się ciebie o to pytał. Popatrz - nie uczyliśmy Alka rozróżniania  marek samochodów a on zawsze na ulicy wypatrzy Toyotę, bo Kris  ma  taki wóz.  Gdy ostatnio byłam  z nim u Aliny, to Kris się mnie zapytał dlaczego nie przyszedł z nami Kazik i nim zdążyłam dziób otworzyć Alek wyjaśnił Krisowi mówiąc, że tata pracuje, że dużo pisze.  Krisowi niemal szczęka opadła. Mamy zwyczaj tłumaczyć dziecku wszystko co się wokół niego dzieje- ja do niego gadałam na okrągło odkąd wróciłam do domu ze  szpitala chociaż dobrze  wiedziałam, że w pewnym  sensie gadam w próżnię. Dzieci Kurta mówiły do niego cały  czas po niemiecku, a on jakimś cudem robił to co one  chciały. On chłonie  wszystko niczym  dobra  jakościowo gąbka i trzeba uważać  co  się przy nim  mówi.  Pomyślałam, że jeśli będzie dobra pogoda w  weekend to możemy  pojechać  do ZOO i przy okazji zobaczymy ile zwierząt  rozpozna, bo encyklopedię zwierząt oglądał   dość  dawno. Oczywiście, jeśli tylko będziesz  miał ochotę to pojedziemy wszyscy  razem, możemy nawet wziąć Jacka i pojechać jednym  samochodem, naszym. No a teraz   zatelefonuj tato do Jacka i  powiedz,  że  się wybieramy z  dzieckiem  na krążenie po osiedlu, więc  jeśli ma ochotę to  zapraszamy.

Tata zatelefonował do swego przyjaciela i okazało  się, że Jacek z  wielką  chęcią będzie  towarzyszył Tesi i Alkowi na  spacerze. Umówili  się, że spotkają  się koło "dużego placu zabaw", bo wokół niego jest sporo szerokich  asfaltowych  ścieżek, w  sam raz do jeżdżenia po nich rowerkiem. Wracając  stamtąd kupią w cukierni bezy i  w domu wypiją  razem kawę , Alek zje  swoje drugie śniadanie i być może nawet trochę podrzemie. Ostatni punkt programu był raczej problematyczny, bo Alek na wakacjach  tylko raz spał w  dzień i chociaż  spał krótko to wieczorem dał się zapakować  do łóżka dopiero około godziny 23,00. 

Teresie udało się przekonać malca by do placu zabaw doszedł na własnych  nogach,  bo chodnikiem ciągle chodzi dużo osób, więc po prostu dziadek przeniesie jego rowerek w okolice dużego placu zabaw i tam  sobie Alek spokojnie pojeździ bo są szerokie alejki a poza tym nie ma  w pobliżu  żadnego  sklepu więc i tymi alejkami nie  spaceruje  wiele osób. "Duży plac  zabaw"  skusił Alka zjeżdżalnią, potem specjalną nawierzchnią do skakania i drewnianym domkiem do wspinania się. Teresa czekała na dziecko poza placem zabaw i przyglądała  się jak obaj starsi panowie hołubią dziecko. Wreszcie dziecko stwierdziło, że za ogrodzeniem placu siedzi mama z rowerkiem i....piciem i poinformowało obu  dziadków, że teraz idzie do mamy, "mama da piciu"  i potem on będzie jeździł rowerkiem. No i jeździł, całkiem  sporo i za każdym razem gdy podjeżdżał do ławki, na której siedziała Teresa z dziadkami pytał się czy ładnie i grzecznie jeździ.

W trzy kwadranse później Teresa ogłosiła, że teraz już pójdą do domu, a po drodze wstąpią do cukierni i kupią malutkie bezy, które będą w domu podane do lodów razem z bitą śmietaną. Do cukierni dziecię dojechało swym pojazdem, a od  cukierni szło do domu per pedes, a rowerek  w dość oryginalny sposób prowadził Jacek -  Teresa z tatą  stwierdzili, że powinien koniecznie opatentować tę  technikę.

Malec, chociaż  był już nieco zmęczony stwierdził, że nie będzie odpoczywał w  łóżeczku, ale poczyta książeczkę, w której są otwierane i  zamykane okienka a w każdym z okienek było jakieś zwierzątko. Były to głównie zwierzęta gospodarskie, więc wybitnie  miejskie dziecko nie za bardzo wszystkie widziało w naturze.  

We wrześniu będzie duża wystawa zwierząt hodowlanych, więc możemy  się na  nią wybrać z dzieckiem - powiedział tata. Teresa popatrzyła na niego i powiedziała - na mnie nie liczcie, ja to mogę tylko oglądać zwierzęta w ZOO.  Nie cierpię takich wystaw tuczników, byków,  krów itp. A do ZOO to moglibyśmy pojechać w najbliższą sobotę. W sobotę będzie mniej ludzi niż w niedzielę, bo część osób soboty  przeznacza na  różne zakupy. Jacuś- pojedziesz  z nami?  Powtórz- poprosił Jacek. Nie słyszałeś, tak bardzo się zamyśliłeś?- zdziwiła  się Teresa. Nie zrozumiałaś - powiedziałaś "Jacuś" a ostatni  raz tak mówiła do mnie mama i aż mi  ciarki  przeszły po grzbiecie. 

Nie  żartuj- 90% kobiet ma  zwyczaj zdrabniać imię mężczyzny którego bardzo lubi lub  kocha  - stwierdziła Teresa.  Chyba nie  sprawiłam  ci tym zdrobnieniem dyskomfortu? Nie dziecino - nie sprawiłaś mi dyskomfortu tylko mnie nieco tym wzruszyłaś. Słyszałem kilka razy jak mówisz do Kazika "Zik" i mówisz to tak, że wypowiadasz każdą literę jakby oddzielnie, ale jest w  tym tyle  czułości, że zaraz mnie ogarnia z jednej  strony zazdrość, a z drugiej radość, że ma chłopak  wreszcie kobietę, która go naprawdę kocha. Nie kocham  go - ja go po prostu uwielbiam i wcale nie  wstydzę  się do tego przyznawać - odpowiedziała  Teresa.  Jacek uśmiechnął się - a on poza tobą świata nie widzi. Ty, Alek, Kazik - to jego cały świat. Gdzieś dalej w tle jest jego praca, ale latanie już nie. Ale ja  nigdy nawet słowa  nie pisnęłam na ten  temat, nigdy nie powiedziałam żeby nie latał. 

Och, wiem, że nie mówiłaś. Rzecz jest  w tym, że nie  da się być dobrym pilotem i latać raz na jakiś czas od przypadku do przypadku. Trening na  symulatorze to pożeracz  czasu, ale rzecz konieczna. A oprócz tego trzeba jeszcze faktycznie latać. A on chciał i nadal chce być z tobą a nie z  samolotem. On teraz  to nawet samochodem nie szaleje, a kiedyś bił rekordy. Twoja miłość zatrzymała go na ziemi, przy życiu.

Powiedz mi- a gdy lecieliście  do Berlina jak się zachowywał? Chyba normalnie, nic nie komentował poza tym, że mu się kolana wbijają w fotel przed nim. Margał tylko w Berlinie, że czekaliśmy na  autobus. Ale kiedyś mu podpadłam, bo powiedziałam, że juniorowi, gdy pojedziemy z nim kiedyś na lotnisko w porze przylotów, to na pewno spodoba się pan w  żółtym ubranku dający znaki "follow me". Aż się zaczął wypytywać skąd to znam. Podejrzewał, że znałam osobiście kogoś takiego lub  pilota. Zapomniał, że ja często odbierałam  byłego z lotniska i stałam na tarasie  widokowym, więc  widziałam sporo lądowań. Startów mniej, bo  rano to musiałam być w pracy.  Najbardziej  lubiłam moment, gdy odległy punkcik na  horyzoncie zamieniał się  w samolot i potem ten moment przyziemienia. I wiesz - za każdym razem modliłam się do wszelakich bóstw by samolot usiadł bezpiecznie. Po południu to zawsze  sporo samolotów lądowało, to  się nawet  sporo namodliłam. No tak - start i lądowanie to dwa bardzo krytyczne momenty- przyznał Jacek. A nasze lotnisko na Okęciu malutkie i wszystko dobrze  widać.

A propos tego ZOO- może Paweł też  będzie  chciał z nami jechać. Ty awansowałeś w nomenklaturze Alka na dziadka a Paweł na wujka. Zachwyca mnie   nasze  dziecko tym, że tak bardzo szybko was przysposobił i uważa za naturalną rodzinę- stwierdziła Teresa.

Równiutko o godzinie 14,55 zazgrzytał klucz w zamku i w  drzwiach wejściowych stanął Kazik - taaata, zawołał radośnie Alek i pobiegł do Kazika. Zaraz znalazł się na rękach  Kazika, a Teresa powiedziała- zobacz synusiu - tata  wrócił o tej godzinie, o której powiedział, że będzie. Tata, na  lowelku byłem i zjezdzałem i na domek wlaziłem. I był dada Jacek i dada Tadek. No to bardzo miło spędziłeś dzień - rzekł ze śmiechem Kazik. Zaczekaj, umyję ręce i opowiesz mi wszystko po kolei co robiłeś. A gdzie dziadek Tadek? Posedł po gazety, sybko wlóci. I rzeczywiście, dziadek szybko wrócił.

Po obiedzie Kazik wyciągnął ze swojej aktówki zegar dla Alka. Skąd to masz?  -spytała Teresa. Z pracy. Został kiedyś zezłomowany bo mu szybka pękła i chłopcy mi go przystosowali dla  dziecka. Wymontowali bebechy, oprawę przygięli tak, by przytrzymała cyferblat i gotowe. No i sprawdzili, czy sobie dziecko niczym paluszków nie  uszkodzi. A jaką mieli radochę bo im dałem kupon na sześciopak piwa. A teraz mi powiedzcie z czego Alek zjeżdżał rowerkiem - bo nie  bardzo zrozumiałem. Więc Teresa opowiedziała jak przebiegł dzień. Powiedziała też, że jeśli będzie  w sobotę pogoda  to może pojadą całą grupą, w  dwa  samochody do  ZOO.

                                                                        c.d.n.