Pierwszy poranek po powrocie z wakacji zawsze jest nieco rozczarowujący. Przy śniadaniu Alek rozłożył rączki mówiąc - "moza nie ma, piachu nie ma, zamka nie ma, dada Jacka nie ma". Teresa rozejrzała się po pokoju i powiedziała- nie ma morza i nie ma piasku, ale gdy zjesz śniadanie to weźmiemy rowerek i pójdziemy na spacer. Zatelefonujemy do dziadka Jacka i może będzie chciał razem z nami pójść na spacer. Dziadek Tadek też pewnie z nami pójdzie. Tata też? - dopytywał się mały. Kazik poczuł się jak wywołany do tablicy uczeń i zaczął dziecku tłumaczyć, że życie ludzi dorosłych to jest głównie praca, że nad morzem to byli dlatego, że on miał urlop, a teraz to niestety musi już znowu pracować. A na dodatek dziś nie będzie pracował w domu, musi pojechać do swego biura. I wrócis? dopytywało się dziecko. Wrócę za kilka godzin. Kazik wziął do ręki zegarek i powiedział- popatrz synku - gdy ta duża wskazówka zegarka będzie o na tej cyferce ( tu wskazał 12) a ta mniejsza to będzie na tej cyferce i wskazał cyfrę 3, to ja wtedy już będę w domu. Dziecko bystro wpatrywało się w zegarek i Kazik jeszcze raz pokazał dziecku, o której będzie w domu. A potem narysował dla Alka sporej wielkości cyferblat, elegancko ponumerował tarczę i czerwonym kolorem narysował układ wskazówek. Wręczył dziecku i powiedział - gdy na naszym dużym zegarze będą wskazówki na tych cyferkach, tak jak na tym narysowanym zegarze to już będę w domu. A ty, gdy ja będę w pracy, będziesz w tym czasie na spacerze, zjesz grzecznie drugie śniadanie, odpoczniesz trochę a potem razem zjemy obiad.
Żegnając się z Teresą powiedział - chyba trzeba się rozejrzeć za jakimś zegarem zabawkowym, na którym można ustawiać godziny. Żaden problem stwierdziła Teresa - zrobię dziś z kartonu cyferblat, wytnę z kartonu wskazówki, w papierniczym sklepie kupię samoprzylepne cyferki, a ty pokombinujesz jak umocować wskazówki- zobacz w firmie na wydziale doświadczalnym czy są jakieś tulejki by na nich umocować wskazówki. Albo dziadkowie wpadną do któregoś sklepu z zabawkami, może będą plastikowe zegary, na których można dowolnie ustawiać wskazówki. Bo jak znam życie to będą potrzebne co najmniej trzy zegary. A za rok to będzie się domagał własnego zegarka na rękę- śmiała się Teresa.
Czy wy nie za dużo od takiego maluszka wymagacie?- zapytał dziadek. Ależ my tatku niczego od niego nie wymagamy- jedyna osoba, która ma jakieś wymagania w tym domu to właśnie Alek - i to na ogół on od nas wymaga a nie my od niego -odpowiedziała Teresa. My tylko korzystamy z faktu, że wszystko go interesuje. Gdy dziecko się czymś bardzo interesuje to dobrze jest ten fakt wykorzystać, wtedy łyka wiedzę bez problemu i szybko ją sobie przyswaja. Dwulatek jednej z moich koleżanek liczył do 10 i potrafił nazwać napisane cyfry od jednego do dziesięciu. Alek liczy do pięciu.
A przypomnij sobie, proszę, ile ja miałam lat gdy zaczęłam czytać. Bo z tego co pamiętam, to czytałam nim poszłam do szkoły, a do szkoły poszłam mając sześć lat. Kazik też przecież poszedł do szkoły gdy miał sześć lat i też już czytał. Po prostu nasze dziecko jest obciążone dziedzicznie. Zdolności są sprawą dziedziczną. Dziecko pary matołów raczej nie czytałoby w wieku pięciu lat. My jeśli coś Alkowi wyjaśniamy, tłumaczymy to tylko wtedy gdy widać gołym okiem, że dziecko jest tym bardzo zainteresowane. Ja ci tatku nie wymawiam, ty nauczyłeś Alka jak się nazywają palce a nie sądzę, by on się ciebie o to pytał. Popatrz - nie uczyliśmy Alka rozróżniania marek samochodów a on zawsze na ulicy wypatrzy Toyotę, bo Kris ma taki wóz. Gdy ostatnio byłam z nim u Aliny, to Kris się mnie zapytał dlaczego nie przyszedł z nami Kazik i nim zdążyłam dziób otworzyć Alek wyjaśnił Krisowi mówiąc, że tata pracuje, że dużo pisze. Krisowi niemal szczęka opadła. Mamy zwyczaj tłumaczyć dziecku wszystko co się wokół niego dzieje- ja do niego gadałam na okrągło odkąd wróciłam do domu ze szpitala chociaż dobrze wiedziałam, że w pewnym sensie gadam w próżnię. Dzieci Kurta mówiły do niego cały czas po niemiecku, a on jakimś cudem robił to co one chciały. On chłonie wszystko niczym dobra jakościowo gąbka i trzeba uważać co się przy nim mówi. Pomyślałam, że jeśli będzie dobra pogoda w weekend to możemy pojechać do ZOO i przy okazji zobaczymy ile zwierząt rozpozna, bo encyklopedię zwierząt oglądał dość dawno. Oczywiście, jeśli tylko będziesz miał ochotę to pojedziemy wszyscy razem, możemy nawet wziąć Jacka i pojechać jednym samochodem, naszym. No a teraz zatelefonuj tato do Jacka i powiedz, że się wybieramy z dzieckiem na krążenie po osiedlu, więc jeśli ma ochotę to zapraszamy.
Tata zatelefonował do swego przyjaciela i okazało się, że Jacek z wielką chęcią będzie towarzyszył Tesi i Alkowi na spacerze. Umówili się, że spotkają się koło "dużego placu zabaw", bo wokół niego jest sporo szerokich asfaltowych ścieżek, w sam raz do jeżdżenia po nich rowerkiem. Wracając stamtąd kupią w cukierni bezy i w domu wypiją razem kawę , Alek zje swoje drugie śniadanie i być może nawet trochę podrzemie. Ostatni punkt programu był raczej problematyczny, bo Alek na wakacjach tylko raz spał w dzień i chociaż spał krótko to wieczorem dał się zapakować do łóżka dopiero około godziny 23,00.
Teresie udało się przekonać malca by do placu zabaw doszedł na własnych nogach, bo chodnikiem ciągle chodzi dużo osób, więc po prostu dziadek przeniesie jego rowerek w okolice dużego placu zabaw i tam sobie Alek spokojnie pojeździ bo są szerokie alejki a poza tym nie ma w pobliżu żadnego sklepu więc i tymi alejkami nie spaceruje wiele osób. "Duży plac zabaw" skusił Alka zjeżdżalnią, potem specjalną nawierzchnią do skakania i drewnianym domkiem do wspinania się. Teresa czekała na dziecko poza placem zabaw i przyglądała się jak obaj starsi panowie hołubią dziecko. Wreszcie dziecko stwierdziło, że za ogrodzeniem placu siedzi mama z rowerkiem i....piciem i poinformowało obu dziadków, że teraz idzie do mamy, "mama da piciu" i potem on będzie jeździł rowerkiem. No i jeździł, całkiem sporo i za każdym razem gdy podjeżdżał do ławki, na której siedziała Teresa z dziadkami pytał się czy ładnie i grzecznie jeździ.
W trzy kwadranse później Teresa ogłosiła, że teraz już pójdą do domu, a po drodze wstąpią do cukierni i kupią malutkie bezy, które będą w domu podane do lodów razem z bitą śmietaną. Do cukierni dziecię dojechało swym pojazdem, a od cukierni szło do domu per pedes, a rowerek w dość oryginalny sposób prowadził Jacek - Teresa z tatą stwierdzili, że powinien koniecznie opatentować tę technikę.
Malec, chociaż był już nieco zmęczony stwierdził, że nie będzie odpoczywał w łóżeczku, ale poczyta książeczkę, w której są otwierane i zamykane okienka a w każdym z okienek było jakieś zwierzątko. Były to głównie zwierzęta gospodarskie, więc wybitnie miejskie dziecko nie za bardzo wszystkie widziało w naturze.
We wrześniu będzie duża wystawa zwierząt hodowlanych, więc możemy się na nią wybrać z dzieckiem - powiedział tata. Teresa popatrzyła na niego i powiedziała - na mnie nie liczcie, ja to mogę tylko oglądać zwierzęta w ZOO. Nie cierpię takich wystaw tuczników, byków, krów itp. A do ZOO to moglibyśmy pojechać w najbliższą sobotę. W sobotę będzie mniej ludzi niż w niedzielę, bo część osób soboty przeznacza na różne zakupy. Jacuś- pojedziesz z nami? Powtórz- poprosił Jacek. Nie słyszałeś, tak bardzo się zamyśliłeś?- zdziwiła się Teresa. Nie zrozumiałaś - powiedziałaś "Jacuś" a ostatni raz tak mówiła do mnie mama i aż mi ciarki przeszły po grzbiecie.
Nie żartuj- 90% kobiet ma zwyczaj zdrabniać imię mężczyzny którego bardzo lubi lub kocha - stwierdziła Teresa. Chyba nie sprawiłam ci tym zdrobnieniem dyskomfortu? Nie dziecino - nie sprawiłaś mi dyskomfortu tylko mnie nieco tym wzruszyłaś. Słyszałem kilka razy jak mówisz do Kazika "Zik" i mówisz to tak, że wypowiadasz każdą literę jakby oddzielnie, ale jest w tym tyle czułości, że zaraz mnie ogarnia z jednej strony zazdrość, a z drugiej radość, że ma chłopak wreszcie kobietę, która go naprawdę kocha. Nie kocham go - ja go po prostu uwielbiam i wcale nie wstydzę się do tego przyznawać - odpowiedziała Teresa. Jacek uśmiechnął się - a on poza tobą świata nie widzi. Ty, Alek, Kazik - to jego cały świat. Gdzieś dalej w tle jest jego praca, ale latanie już nie. Ale ja nigdy nawet słowa nie pisnęłam na ten temat, nigdy nie powiedziałam żeby nie latał.
Och, wiem, że nie mówiłaś. Rzecz jest w tym, że nie da się być dobrym pilotem i latać raz na jakiś czas od przypadku do przypadku. Trening na symulatorze to pożeracz czasu, ale rzecz konieczna. A oprócz tego trzeba jeszcze faktycznie latać. A on chciał i nadal chce być z tobą a nie z samolotem. On teraz to nawet samochodem nie szaleje, a kiedyś bił rekordy. Twoja miłość zatrzymała go na ziemi, przy życiu.
Powiedz mi- a gdy lecieliście do Berlina jak się zachowywał? Chyba normalnie, nic nie komentował poza tym, że mu się kolana wbijają w fotel przed nim. Margał tylko w Berlinie, że czekaliśmy na autobus. Ale kiedyś mu podpadłam, bo powiedziałam, że juniorowi, gdy pojedziemy z nim kiedyś na lotnisko w porze przylotów, to na pewno spodoba się pan w żółtym ubranku dający znaki "follow me". Aż się zaczął wypytywać skąd to znam. Podejrzewał, że znałam osobiście kogoś takiego lub pilota. Zapomniał, że ja często odbierałam byłego z lotniska i stałam na tarasie widokowym, więc widziałam sporo lądowań. Startów mniej, bo rano to musiałam być w pracy. Najbardziej lubiłam moment, gdy odległy punkcik na horyzoncie zamieniał się w samolot i potem ten moment przyziemienia. I wiesz - za każdym razem modliłam się do wszelakich bóstw by samolot usiadł bezpiecznie. Po południu to zawsze sporo samolotów lądowało, to się nawet sporo namodliłam. No tak - start i lądowanie to dwa bardzo krytyczne momenty- przyznał Jacek. A nasze lotnisko na Okęciu malutkie i wszystko dobrze widać.
A propos tego ZOO- może Paweł też będzie chciał z nami jechać. Ty awansowałeś w nomenklaturze Alka na dziadka a Paweł na wujka. Zachwyca mnie nasze dziecko tym, że tak bardzo szybko was przysposobił i uważa za naturalną rodzinę- stwierdziła Teresa.
Równiutko o godzinie 14,55 zazgrzytał klucz w zamku i w drzwiach wejściowych stanął Kazik - taaata, zawołał radośnie Alek i pobiegł do Kazika. Zaraz znalazł się na rękach Kazika, a Teresa powiedziała- zobacz synusiu - tata wrócił o tej godzinie, o której powiedział, że będzie. Tata, na lowelku byłem i zjezdzałem i na domek wlaziłem. I był dada Jacek i dada Tadek. No to bardzo miło spędziłeś dzień - rzekł ze śmiechem Kazik. Zaczekaj, umyję ręce i opowiesz mi wszystko po kolei co robiłeś. A gdzie dziadek Tadek? Posedł po gazety, sybko wlóci. I rzeczywiście, dziadek szybko wrócił.
Po obiedzie Kazik wyciągnął ze swojej aktówki zegar dla Alka. Skąd to masz? -spytała Teresa. Z pracy. Został kiedyś zezłomowany bo mu szybka pękła i chłopcy mi go przystosowali dla dziecka. Wymontowali bebechy, oprawę przygięli tak, by przytrzymała cyferblat i gotowe. No i sprawdzili, czy sobie dziecko niczym paluszków nie uszkodzi. A jaką mieli radochę bo im dałem kupon na sześciopak piwa. A teraz mi powiedzcie z czego Alek zjeżdżał rowerkiem - bo nie bardzo zrozumiałem. Więc Teresa opowiedziała jak przebiegł dzień. Powiedziała też, że jeśli będzie w sobotę pogoda to może pojadą całą grupą, w dwa samochody do ZOO.
c.d.n.