niedziela, 1 września 2024

Córeczka tatusia -156

 Jak  było do przewidzenia Luna  była  bohaterką popołudnia i  wieczoru. Milosz  oświadczył, że Luna  nie  będzie  absolutnie psem podwórzowym, nie  będzie  sypiała w budzie. A gdzie? - spytał ojciec  Hanki-   no w moim pokoju biurowym- zaraz pójdę na strych i przyniosę  stamtąd jeden materace i koc, a  raczej dwa materace i koce. Są co prawda nie  najnowsze,  ale chyba się Luna  nie obrazi z tego powodu. Dobrze  się  jednak  złożyło, że nie wyrzuciłem tych materacy. Chciałem zrobić w ogrodzie   coś na kształt altany z miejscem  do leżenia no i dzięki temu będzie miała Luna  eleganckie posłanie. Jutro muszę  zbić dla niej równię pochyłą  z poprzeczkami, żeby  nie latała po schodach.  Jeden materac będzie  miała do spania  w nocy, a drugi będzie leżał na  ganku obok balustrady.  

Wojtek i Michał zaoferowali swą pomoc przy tworzeniu równi pochyłej i na strychu wybierali z Miloszem odpowiednie deski,  a Andrzej zagadnął teścia Milosza jak wygląda  tu lub w okolicy kwestia fizjoterapii. Andrzej oczywiście powiedział kim jest z  zawodu i że namawia Milosza by zrobił jakiś  kurs  zawodowy w kierunku fizjoterapii. Panowie przeprosili towarzystwo i poszli spacerować po ogrodzie. 

Dziewczyny  we trzy wzięły się  za uszycie z koców pokrowców na materace. Mama Hanki przytomnie  zauważyła, że materac, który  będzie  leżał na ganku powinien koniecznie mieć  zdejmowany  i łatwy do prania pokrowiec, bo cały  brud  z ogrodu będzie  w pierwszej kolejności  "lądował" na tym właśnie materacu, a Marta stwierdziła, że byłoby dobrze,  gdyby ten materac leżał nie  bezpośrednio na kamiennych płytkach  ale był od  nich odizolowany. Nowy członek rodziny Milosza chodził po ogrodzie niemal krok w krok za  jego teściem i Andrzejem. Marta  się śmiała, że  Luna na pewno podsłuchuje.

Teściowa Milosza  nie  mogła  się nadziwić, że Milosz otrzymał taki prezent tylko za to, że zaprowadził ich na Rysy, więc Marta wychwalała  Milosza i tłumaczyła, że na sześć osób pięć tak naprawdę po raz  pierwszy zdobyło  szczyt Tatrzański i to od razu najwyższy w Tatrach. Gdzie tam najwyższy- oburzyła  się mama Hanki. Marta tylko uśmiechnęła  się -  jednak jest najwyższy- wasza święta góra, Krywań,  jest o 9 metrów  niższa od najwyższego wierzchołka  Rysów.  No ale fakt faktem, że ten najwyższy wierzchołek jest po słowackiej stronie Tatr.

Mama Hanki wypytywała gdzie pracują mężowie dziewczyn  i powiedziała - muszę szczerze  powiedzieć, że  dobry zięć nam się trafił - co prawda  szkoda, że nie skończył studiów, ale jest kulturalny, mądry, nie pali, nie pije i naprawdę  dba o Hanię i dom. Marta skrótowo "puściła  farbę", że Andrzej namawia Milosza by koniecznie zrobił uprawnienia fizjoterapeuty, skoro ma za sobą ukończone trzy i pół roku medycyny i jest ratownikiem  medycznym. To byłoby świetne  rozwiązanie stwierdziła mama  Hanki - gdy  się będzie  szkolił to ja  wtedy wezmę Lunę pod opiekę, żeby psina nie  siedziała długo sama w domu. Tak naprawdę zrobiliście   kochani frajdę  tym psem nie  tylko Miloszowi, ale i mnie, bo ja ogromnie lubię psy. I dobrze, że to suka  a nie pies,  bo sunie bardziej  się domu trzymają. Dobrze, że panie  powiedziały mi  o tym, że tak mu ten wasz przyjaciel doradził - mąż się rozejrzy wśród lekarzy uzdrowiskowych, oni na pewno coś na ten temat wiedzą i coś wymyślą. Będę pilnowała  żeby się koło tego pokręcił. 

A ja mam małą  domieszkę krwi polskiej w sobie - jedna z bliskich  kuzynek  mojej mamy była Polką i mieszkała w Nowym Targu- mówię była, bo już  siedzi u pana Boga za piecem. A rodzice Milosza to rzadko tu zjeżdżają - jego mama to mówi, że mieszkamy w  strasznej dziurze i ona to może tu być tylko latem, ale jakimś  cudem to i latem bywa tu raz na kilka lat. Chyba się  biedaczce wydaje,  że Bratysława dorównuje największym światowym stolicom. No fakt, że ona nie jest stąd, urodziła i wychowała  się w Bratysławie.  Tu  przyjeżdżali tylko na wakacje. Żeby zbyt nie rozwijać tego tematu Marta czym prędzej wyskoczyła  z tekstem, że bardzo się w Tatrach  zmieniło od jej ostatniego tu pobytu i teraz Słowacja  stoi frontem  do turystów. 

Nooo fakt, nie da  się ukryć, że wstąpienie do UE dobrze krajowi  zrobiło.  Chociaż  miejscami nieco przesadzono z inwestycjami  w Tatrach, co nie  zawsze  wychodzi naturze na  zdrowie bo za ostro się zabrano za "ucywilizowanie"  środowiska  naturalnego. Bo wydaje mi się, że nie  wszystko da się dobrze przebadać  wstępnie - bo gdy coś badasz przy obciążeniu  100 kg to wcale  nie  znaczy, że tak  samo dobrze  będzie  gdy to obciążenie będzie wynosiło tonę. Już jeden ze stawów zaczyna  okresowo zanikać, czego nigdy dotąd  nie było. I już przeżyliśmy jedną katastrofę bo urwał się i spadł jeden wagonik kolejki linowej z gondolami. No ale to przecież może się wydarzyć wszędzie - chyba nie bardzo można  wszystko na 100% sprawdzić. Chyba nie ma na świecie takiej kolejki z gondolami, która  nie  miałaby  nigdy awarii i nie  tylko u nas był taki wypadek. 

Miloszowa  mama była  ciekawa co która z dziewczyn  robi i gdy Ala powiedziała, że ona to właściwie nic  nie robi, bo mają troje  dzieci to dowiedziała  się, że prowadzenie domu i opieka nad  trójką  dzieci to jest szalenie  ciężka praca, bo to praca  w której nie ma ani chwili odpoczynku. Gdy Ala w skrócie opowiedziała o swoim pierwszym i drugim małżeństwie Miloszowa  mama przytuliła ją do siebie i cichym głosem powiedziała - ty przyjedź tu latem z dziećmi - nie tylko psy lubię - dzieci także. Pomogę ci, będę dla nich nową ciocią a ty trochę odpoczniesz. 

W czasie gdy panie  rozmawiały o domowych sprawach, na "ganko-tarasie" jak owe miejsce nazwali Wojtek i Michał, w narożniku utworzonym przez ścianę budynku i balustradę powstawała  zaciszna  "miejscówka" dla Luny. Aktualnie panowie konstruowali nad tym miejscem daszek, który miał być pokryty płytami z folią  aluminiową.Tak naprawdę to powstała w ten sposób bardzo elegancka i  duża psia buda. Ściany jej i dach były pokryte płytami z folią aluminiową. Co prawda Wojtek stwierdził, że po bardzo intensywnym, ostrym deszczu ta  folia prawdopodobnie ulegnie awarii, ale Milosz zapewnił, że szybko zakupi bardzo cienką blachę i nią całą konstrukcję pokryje. Ale na najbliższe  dni to takie  rozwiązanie raczej  się sprawdzi, bo nie  są przewidywane deszcze, a że te płyty zostaną pod  spodem to będzie świetna izolacja termiczna. Poza tym Luna będzie tu "urzędować" tylko w  dzień, bo noce to zdaniem Milosza miała spędzać w mieszkaniu.

Wizyta przeciągnęła  się do.......północy, a rodzice Hanki właściwie niemal adoptowali całą szóstkę. Wymienili  się numerami telefonów i adresami, a Milosz  zapewnił, że na pewno przyjedzie w październiku  razem z Hanką do Warszawy. I już  było wiadomo, że w następne  wakacje cała szóstka ma święty obowiązek  zameldowania się w Tatrzańskiej Łomnicy, ale  tym razem wraz  z dziećmi . Ale to  będzie aż piątka dzieci - zauważyła Maryla. 

No to co? - przecież tu jest naprawdę dużo miejsca. Poza tym część towarzystwa może przecież mieszkać u nas, nie mieszkamy w innej miejscowości ale ze sześć domów dalej. No w razie czego to przecież część może mieszkać u nas. Osobiście nie widzę żadnego problemu. No może tylko taki, że musimy to wszystko ustalić najpóźniej na początku maja.

Gdy "szóstka" wyjeżdżała z powrotem na  swoją kwaterę  to musieli obiecać, że gdy dojadą na  miejsce to  zaraz dadzą  znać, że dojechali bez problemów na  miejsce. No i mają jechać wolno, bo tą drogą to często wracają  "osobnicy pod  wpływem".  Pod czyim wpływem? Są tu jakieś zebrania agitacyjne?- nieco głupawo spytał Wojtek.  No nie, ale tu sporo jeździ przypitych. Część na rowerach, część piechotką tylko trzymając  się roweru, a  ci bardziej w swym mniemaniu  trzeźwi to na motocyklach. Najgorzej to jest w weekendy. My to mówimy, że szosą nocami chodzą tu pijane niedźwiedzie. Co ciekawe to oni się tak zalewają piwem. Wódka droga to żłopią straszne ilości piwa. Setka  wódki to taka ozdoba wieczoru niczym wisienka na torcie. A oni tego piwa to wypijają straszne ilości, bo ich  zdaniem piwo to nie  alkohol, to tylko napój witaminowo - drożdżowy. No i to przecież  samo zdrowie bo drożdże piwne to wszak witamina B. Poza tym są pewni, że ponieważ to napój moczopędny to niewiele alkoholu zostaje w ich organizmach, wszak go wysikują.

No fakt - drożdże piwne jako takie można podawać właśnie jako witaminę B chyba przy zapaleniu korzonków  nerwowych, przypomniała  sobie Ala. A tak naprawdę różnica pomiędzy drożdżami piwnymi a tymi do pieczenia polega głównie na  tym, że te spożywcze kupujesz w sklepie spożywczym a te piwne ....w aptece. Bo skład podstawowy jest ten  sam. Ja po pierwszej ciąży to włosy ratowałam drożdżami. Bo w czasie ciąży to były  super, a potem niestety wypadały mi  garściami- myślałam, że  zostanę łysa. A zostałam nie łysą ale  wdową. Michał objął ją  czule i powiedział - nawet gdybyś  była łysa to i tak bym cię pokochał- osobiście wierzę w przeznaczenie. Ale przy naszej pareczce nie  miałaś problemów z włosami- stwierdził. No bo przy naszej pareczce byłam cały czas spokojna i niczego się nie bałam bo ty nie   miałeś wariackich pomysłów, nie szalałeś za kierownicą ani na torze  ani na  szosie i cały czas byłeś przy mnie.  W kilka miesięcy po tym jego wypadku wpadła mi do głowy  myśl, że ojciec Mirka cały  czas uciekał sam przed  sobą, że coś go "gryzło" o czym nikomu nie powiedział.  Miałam wrażenie, że  w pewnej chwili  wparuje  do mnie milicja i mi powiedzą co on  zrobił i może ja  wiem dlaczego. Na całe szczęście  wspierali  mnie teściowie, którzy cię  potem szybko pokochali i docenili gdy cię poznali.To kolosalna różnica. Przy Mirku to jeszcze  byłam na etapie utrzymywania  kontaktów z moją matką, której się mój pierwszy mąż nie podobał, bo nie znając wcale  jego rodziców uważała ich za godnych jedynie pogardy badylarzy, którymi przecież nie byli. Ona zapewne do dziś nie  wie, że mój teść  jest naukowcem. A ja, tak prawdę mówiąc to nawet nie wiem  czy moi rodzice przeświadczeni o swej nadzwyczajności nadal  jeszcze  żyją i wcale mnie to nie obchodzi. Ktoś, kto nie ma  nawet bladego pojęcia  jak oni mnie potraktowali  gdy wyszłam za mąż wbrew ich opinii to może być  zgorszony, ale to nie moje zmartwienie. I czasem myślę,  że spotkanie moje z Michałem  było jakąś interwencją zza światów, z innego wymiaru, że to ojciec  Mirka zadbał o swe  dziecko a mnie przeprosił za swój trudny charakter.

To szalenie naukowy pogląd, jeśli idzie o kwestię przeznaczenia - zaśmiał się Wojtek - taki w  sam raz dla informatyka. I ty i ja wierzymy w przeznaczenie a jesteśmy informatykami. Tylko jakoś nikt  nie  wie skąd się owo przeznaczenie  bierze. Co do tego co Ala przed  chwilą powiedziała - nie mamy wcale  a  wcale pojęcia co się  dzieje w chwili gdy serce przestaje bić, krew krążyć a mózg funkcjonować. Mówiąc "my" mam na myśli  lekarzy, którzy z racji wykonywanego zawodu mają znacznie częściej do czynienia ze śmiercią.

Marta, gdy tylko trafiłem do jej klasy to zaraz mnie poinformowała, że będziemy parą. Bo ja  się trochę  wtedy przez  rodziców  spóźniłem do szkoły co najmniej  miesiąc. A ja  się nawet nie zapytałem skąd ona to wie i już tego dnia odprowadziłem ją do domu i tak zostało do końca podstawówki. Nawet mi nie  zaświtało w głowie, że mógłbym iść do  swego domu inną trasą niż koło jej domu.I chyba to naprawdę  było przeznaczenie, bo potem przez  całe liceum  byliśmy bardzo daleko od siebie, a jednak jesteśmy razem. A zawsze  wszyscy uważają, że co znika  z oczu to i z serca zniknie. A nam nie  zniknęło. I nie  wiem zupełnie czy Marta  miała wtedy jakiś przebłysk "nadświadomości", ale fakt faktem, że od  tamtego czasu byliśmy i jesteśmy parą. 

A co do drogi powrotnej - chyba  będzie lepiej gdy w każdym z samochodów będzie  w nocy na tych zapijaczonych trasach któryś z nas za kółkiem. Czyli ja  zajmę miejsce Martuni, zresztą ona  nie przepada za prowadzeniem nocą. To ja w takim razie poprowadzę  drugi wóz- nocne powroty to  moja  specjalność- powiedział Andrzej. No i jadąc przez  wiochy będziemy zwalniać do czterdziestki. Bo jak ludzie mówią  "strzeżonego Bóg  strzeże."

Wbrew ponurym przewidywaniom nie natknęli  się rowerzystów, za to minęli kilku nieco zataczających się dość mocno pieszych i jednego wyraźnie przemawiającego do drzewa. Gdy tylko dojechali pod swą kwaterę Marta  zaraz  wysłała do Milosza  wiadomość, że są na miejscu  a po drodze nic  się nie  działo. A Milosz podziękował i napisał - Luna nam "oświadczyła", że noce  to będzie  spędzać......w naszej sypialni. Na  szczęście na podłodze a nie  z nami w jednym  łóżku. A Marta odpisała - kup jej dużą kudłatą zabawkę, dużego  misia lub  pieska - ona dotąd  sypiała przecież z rodzeństwem i matką. To wciąż jeszcze  dziecko. Przecież ona dopiero co jest "wydana" z domu! W najgorszym układzie  spędzisz  dzisiejszą noc śpiąc z Luną na jej materacu, ale nie  wpuść jej do łóżka. Następnego  dnia rano nadeszła wiadomość - grzeczna, porządna sunia - poprosiła rano o wyjście  z domu lekko podgryzając  mi rękę, załatwiła co należy i teraz  śpi w budzie na ganku. Chyba jej tę budę odpowiednio na  zimę ocieplę i tam będzie sypiać. Jest jednak nieco większa od waszej ulubienicy. No większa - zgodził  się Wojtek- tak ze  100 razy  większa. A może nawet i więcej razy? nie mam pojęcia.

Dziś zadzwonię  do weterynarza  z  zapytaniem  czy on obsługuje  ten model psów, bo jak na  razie to Luna jest jedynym, a do tego rasowym podhalanem  w okolicy. Muszę kupić w zoo-sklepie coś przeciw kleszczom, ale to po naradzie z weterynarzem. Ojciec  zna jednego,  w Smokowcu, ale ja  chyba pojadę do Kieżmarku, bo ten facet to się  chyba tylko na krowach zna i na kundlach o które nikt nie dba. Oboje  z Hanią tak jesteśmy przejęci tą Luną jakby była naszym  dzieckiem.

Nic  dziwnego, my z Martą też tak mieliśmy gdy się do Marty przyplątała  Misia. Marty Rodzice i mój ojciec  też tak  samo jak my zgłupieli na punkcie  tej psiuni. Na początku to się śmieliśmy, że  Misia przestanie  wkrótce  chodzić, bo przez  to noszenie  zapomni do czego  łapki służą. Pisałem magisterkę z psem pod  swetrem. Ona do dziś lubi siedzieć w kieszeni bluzy mojego ojca albo u mnie pod  swetrem. No bo to maleństwo a poza tym króciutkie ma  kudełki bo musi być trymowana- ale trymowaniem  to się zajmuje Marta. A co to jest to trymowanie- spytał Milosz.  To jest usuwanie   martwych włosów - tylko niektóre  rasy tego wymagają, chyba  wszystkie krótko i szorstkowłose. U nas to istne  wariactwo z psem- jeden malutki piesek a ma trzy domy, w każdym  swoje posłanko i ręce do głaskania, noszenia i przytulania. Nigdy nie  zostaje sama w domu. Gdy my w pracy to ona  siedzi z mamą Marty w kwiaciarni, albo z moim ojcem u nas  w domu.

                                                                      c.d.n.