Rozbudowa i niewielkie przeróbki wnętrza letniego domu były bardzo udanym posunięciem. Śniadania i kolacje nowi nabywcy robili sobie sami, obiady robiła była właścicielka.
Z wielkim trudem udało się ją przekonać, że tak naprawdę to nic a nic się nie stanie, jeśli dwa dni z rzędu zupa lub drugie danie będzie takie samo jak poprzedniego dnia. My przecież w domu prawie zawsze gotujemy tak, żeby obiad był na dwa dni - przekonywała ją mama Andrzeja. A nasi chłopcy to niektóre zupy jedliby najchętniej codziennie, z tym że jeden to grzybową z lanymi kluskami, a drugi każdą, którą można nazwać zupą jarzynową. Ostatnio to nawet krupnik polubili, a zrobiłam eksperymentalnie na niepalonej kaszy gryczanej. I obaj nie lubią zupy pomidorowej. Za to surowe pomidory jedzą i lubią.
Pati się śmiała, że przy tej ilości dzieci ona nie musi zajmować się Ewunią , która jest niemal dla wszystkich dzieciaków atrakcją - wszystkie czują się w jej obecności mądrzejsze i starsze i chcą się nią opiekować. Niewielkie wycieczki z dziadkami do lasu wyraźnie straciły na atrakcyjności - dwaj najstarsi najchętniej siedzą na huśtawkach .....i lekko się kołysząc czytają książki. Irenka wchodzi do kojca Ewuni i bawi się razem z nią, opowiadając jej różne historyjki lub bawiąc się z nią lekką piłką. Ewa już biega po kojcu a za kojcem to tupta trzymając się najchętniej ręki lub jakiejś części garderoby Irenki. Irenka jest wyraźnie zachwycona faktem, że jest dla kogoś z dziecięcej grupy "ta starsza".
Oczywiście wszystkie starsze dzieciaki sto razy na dzień dopytują się, czy one też były takie małe, czy też miały pieluchy i czy też nie rozmawiały "po ludzku". Już po pierwszym tygodniu pobytu w towarzystwie starszych dzieci Ewunia stała się niemal gadułą. Co prawda nie były to zrozumiałe słowa a tylko sylaby lub jakieś dziwne zestawy sylab, ale "mama" i "baba" były wymawiane wyraźnie i nawet w odpowiednim momencie. Ale już pojęła, że istnieje słowo "nie" i umiała je zastosować gdy nie chciała czegoś zjeść. A wszystkie starszaki czuły się szalenie ważne, bo Pati powiedziała im, że dzięki ich obecności i temu, że mówią dużo do dziecka, to Ewa bardzo poszerzy swój repertuar wymawianych wyrazów.
Misia szybko przebolała fakt, że nie jest jedyną atrakcją w tym gronie, a dzieciaki zaczęły nałogowo myć ręce, "żeby jakiegoś paskudztwa nie sprzedać Ewuni", czyli powtarzały słowa Pati. Piotruś z pełną powagą pokazywał małej obrazki w dziecięcej książeczce i "dziobiąc" palcem w obrazek mówił nazwę tego co przedstawiał obrazek. Wszystkie trzy babcie podśmiewały się ukradkiem, że Piotruś wychowuje swoją przyszłą żonę.
Andrzej, który codziennie rozmawiał ze swoimi dzieciakami był znakomicie poinformowany o tym co one robią i jakie nowe umiejętności zdobyła Ewunia i zaraz po każdej rozmowie z nimi , jeśli tylko aktualnie mógł, to przekazywał Marcie i Wojtkowi najnowsze wiadomości. I zawsze było z tej okazji mnóstwo śmiechu.
Ale pewnego wieczoru wszystkie wiadomości spod Warszawy przyćmiła wiadomość z Londynu, bowiem Henio poinformował Andrzeja, że zmienił swój stan cywilny. I zapewne nie byłaby to żadna sensacja, gdyby nie fakt, że żoną Henia wcale nie została panna, z którą dotychczas przyjaźnił się Henio. Andrzej nie wytrzymał i zatelefonował do Henia, zadając pytanie, co się stało z panną, z którą dotychczas się Henio spotykał.
No nic się nie stało - wyjaśniał Henio - żyje, nie umarła ale rozstaliśmy się bo ja jednak chcę wrócić do Polski, a ona niestety nie zamierzała opuszczać Londynu. No a moja żona (słowo żona było napisane samymi dużymi literami) ma w Polsce "kawałek" rodziny, bo jej "wujeczny dziadek" był Polakiem i w czasie II wojny światowej stacjonował w RAF-ie, jako że był pilotem myśliwca. Nie wiem tylko co to za pokrewieństwo "wujeczny dziadek". A Gladys to nawet zna odrobinę język polski i jest również z branży medycznej, bo jest farmaceutką. A poznali się bo Gladys pracuje w szpitalnej aptece. Z widzenia to się znają niemal od początku stażu Henia, który zaraz po rozpoczęciu swego szkolenia musiał porozmawiać z farmaceutą na temat pewnego leku, którego w Polsce nie znał. Potem się widywali na "służbowych spotkaniach" i tak jakoś w końcu zostali parą. Być może, że poprzednia dziewczyna, z która się spotykał była zdaniem niektórych kolegów ładniejsza, no ale- jak stwierdził Henio - ja nie jestem młodym bogiem i nie muszę mieć za żonę "Miss Europy".
Oczywiście zaraz wszyscy wysłali Heniowi gratulacje i zapewnili go, że na pewno się jego żonie Polska spodoba i cieszą się, że jest bardzo szczęśliwy. Hmmm - mruknął Andrzej gdy w weekend się wszyscy spotkali - ja to nawet nie wiedziałem, że tamten szpital ma własną aptekę - jakoś mi to umknęło, bo tym to się zajmują interniści i pielęgniarki. Ja tylko ludzi kroję i odpowiadam za stan tego, co się dzieje w okolicach tego co zostało usunięte. Resztą zajmuje się internista.
Marta, która zastępowała szefa podczas jego nieobecności miała całkiem sporo pracy, ale z racji okresu urlopowego musiała wziąć udział tylko w jednej branżowej naradzie i tym samym znieść bardzo zdziwione spojrzenia pozostałych uczestników, że "taka młodziutka" a zastępuje szefa. Oczywiście Marta była niemal cały czas w kontakcie telefonicznym z szefem, tyle tylko, że nawet nikt z pracowników o tym nie wiedział a tym bardziej z przedstawicieli innych pokrewnych firm.
Trochę była przerażona, bo szef poprosił by trochę przyjrzała się planom produkcyjnym na drugie półrocze i oceniła jak się one mają do sytuacji na rynku kosmetycznym. I zrób to nie tylko na podstawie wiadomości podawanych przez producentów, powęsz nieco w sklepach tej branży - sprawdź swym kobiecym okiem czego jest niewiele, przyjrzyj się cenom, poczytaj etykiety na opakowaniach, przyjrzyj się składowi. No i nie tylko tym rodzimym produktom, tym z importu również. Jak cię coś zaciekawi to kup, w miarę możliwości przetestuj, tylko weź koniecznie rachunek na zakupiony towar, żebyś dostała zwrot pieniędzy za dokonany zakup.
W samej końcówce lipca przyjechał do Warszawy ojciec Milosza. Tak jak przewidywała Marta Wojtkowy ojciec odstąpił mu na czas pobytu w Polsce swoje mieszkanie. W tym samym czasie mama Milosza miała udać się do Tatrzańskiej Łomnicy razem z kuzynką, która miała zaopiekować się domem Milosza. Kuzynka jechała razem ze swoją ulubienicą, czyli puchatą kotką bo przecież nie mogła zostawić kocicy samej w domu na kilka dni.
Ojciec Milosza zrobił na Marcie i Wojtku bardzo dobre wrażenie. Przede wszystkim szalenie się cieszył, że udało się Andrzejowi namówić Milosza na dokończenie studiów. Wypytywał Martę i Wojtka jak sobie tu Milosz daje radę, wysłuchał z uwagą ich uwag odnośnie wyboru miejsca na dom, omówili wspólnie kilka wariantów, w tym również ten, że Milosz chce odkupić to małe mieszkanie w bloku. Oczy ojcu nieco wyszły z orbit, gdy usłyszał, że to raptem 38 metrów kwadratowych, no ale skoro Milosz póki co jest sam, pracuje dużo i o różnych porach i ma z tego miniaturowego mieszkania bardzo blisko do pracy to takie mieszkanie z pewnością jest wystarczające. W ramach informacji poglądowych Wojtek wziął Miloszowego tatę w objazd - w końcu wylądowali w Konstancinie.
Wielu domów w stosunkowo dobrym stanie nie było na sprzedaż, tyle tylko że te które były przeznaczone do kupna to były nieomal ruinami stojącymi na szalenie dużym kawałku ziemi, a ziemia w Konstancinie była tak droga, jakby to były tereny złotonośne. Dodatkowo znajomy ojca Andrzeja, zajmujący się sprzedażą parcel i domów tłumaczył cierpliwie gościowi, że może się tak zdarzyć, że któryś z domów do generalnego remontu jest niestety domem zabytkowym o czym nabywca bardzo często dowiaduje się dopiero po zakupie no i wtedy nie zostaje nic innego jak samobójstwo. Bo dom musi być remontowany według pierwotnego planu - i ma taki być nie tylko z zewnątrz ale i wewnątrz. No a wtedy remont idzie w miliony złotych. I dlatego nadal tak wiele domów w Konstancinie to obraz nędzy i rozpaczy.
No to faktycznie - niezbyt dobrze to wygląda- w tej sytuacji to faktycznie na pewno lepiej by Milosz kupił to malutkie mieszkanko. Dopóki jest sam to może być.
Wojtek uśmiechnął się - do dziś szalenie dużo osób i to wcale nie samotnych mieszka w takich malutkich mieszkaniach. W Warszawie wciąż jest brak mieszkań a mieszkania w blokach budowanych z betonowych płyt są niemal marzeniem. Bloki na osiedlu na którym mieszkamy są z cegły, bo osiedle było budowane w pięć lat po wojnie. Dom mojego ojca był wybudowany w 1939 roku.
Za czasów niejakiego pana Gomółki zainwestowano w system W-70, czyli w fabrykę płyt betonowych, z których powstawały bloki. System był wzięty z NRD, tyle tylko, że mieszkania budowane tym systemem w Niemczech mają znacznie większe metraże niż te budowane w Polsce, bo pan Gomółka był wielce oszczędnym facetem i jego zdaniem na rodzinę trzyosobową wystarczą mieszkania o powierzchni 38- 42,5 m kwadratowych. Te o powierzchni 42,5 to już niemal luksus i są wysokości 2,65m. No a przy tych gomółkowskich to nasze mieszkania wybudowane w 1948 roku to istne pałace. No ale cóż wymagać od człowieka, który część swego życia spędził w więzieniu z przyczyn politycznych poglądów.
No tak- cicho powiedział Miloszowy tata - a Milosz coś mówił o domkach wzdłuż ulicy Puławskiej. No oczywiście - to kiedyś był już teren podwarszawski, teraz jest w granicach miasta - umówmy się zatem na jutro - zaproponował pośrednik. Ja dziś przejrzę dokładnie co jest do kupienia i przejedziemy się by zobaczyć na żywo jak to się prezentuje.
W domu Miloszowy tata łyknął kilka różnych tabletek i potem stwierdził, że jest nieco rozczarowany tą sytuacją.
No a może jutro pojechalibyście panowie do miejscowości graniczących z Konstancinem - zaproponowała Marta. Tam też jest ładnie, a z tego co wiem to ceny parcel są znacznie niższe niż te które są w Konstancinie. Konstancin ma status uzdrowiska, więc automatycznie ceny ziemi lecą w górę. A wszystko przez tę tężnię. Może ja bym teraz zatelefonowała do tego pośrednika i zamiast wzdłuż Puławskiej niechby poszukał czegoś w pobliżu Konstancina, może w Jeziornej? A te wszystkie miejscowości wzdłuż Puławskiej też będą miały wyższe ceny gruntów. I nie czekając na odpowiedź gościa wybrała numer swojej znajomej, mieszkającej właśnie w Jeziornej. Wojtek uśmiechnął się - coś jakby zgodnie z powiedzeniem "gdzie diabeł nie może tam babę pośle" - powiedział cicho.
c.d.n.