czwartek, 21 września 2023

Córeczka tatusia - 13

 Po wysłuchaniu argumentów taty, Marta i Wojtek postanowili pojechać po ślubie jednak do Sopotu. Wojtek zrobił rezerwację i wpłacił zaliczkę. Potwierdził  też obiad  "poślubny" zarezerwowany w restauracji  Hotelu Europejskiego. Był w świetnym humorze - spacerował po mieszkaniu w butach,  w których miał iść  do ślubu równo za  osiem i pół dnia. Tego wieczoru zatelefonował jego ojciec i powiedział, że oni przyjadą w czwartek, w tygodniu poprzedzającym ślub, bo na piątkowy poranek zarezerwował termin u notariusza. Przyjadą samochodem i gdy będą dojeżdżać do Warszawy to wtedy ojciec do  Wojtka  zatelefonuje. Jadą z noclegiem, przenocują prawdopodobnie  w Brnie. Matka wie, że Wojtek chce komuś wynająć to swoje mieszkanie i wie, że właśnie dlatego Wojtek  z ojcem jadą do notariusza, bo ojciec chce  mieć pewność, że będzie ono wynajęte na  właściwych warunkach. Ojciec rano wstawi matkę do znanego jej SPA, w którym matka  zapewne  spędzi kilka godzin a oni w tym czasie będą u notariusza.  

Po rozmowie  z ojcem Wojtek się roześmiał  - no popatrz jakie stare, dobre małżeństwo - wzajemnie  się oszukują i są oboje  szczęśliwi. Mama przecież pójdzie do swojego SPA i jeszcze będzie  truła  ojcu, że tu jest szalenie tanio w porównaniu z  Grazem, a ojciec będzie  miał w  Warszawie  zakamuflowane  mieszkanko i albo będzie je  wynajmował  albo  z niego sekretnie korzystał. Mnie  zapewne powie, że będzie je  wynajmował firmie,  w której pracuje, bo ponoć oni tu będą mieli mnóstwo interesów. I już  sobie  wyobrażam jak będzie  wesoło gdy się to kiedyś  sypnie. Zaczynam  się zastanawiać, czy to są moi prawdziwi rodzice, czy może pomylono dzieciaki w  szpitalu  i  wcale nie jestem ich dzieckiem. Zapewne  nie jest niczym  wyjątkowym a raczej  dość normalnym, że w dużym  szpitalu w czasie doby  rodzi się  sporo dzieci, więc pomyłki są  możliwe.  Podobno, gdy moja ciotka urodziła  dziecko, to był lnianowłosy blondasek, a gdy  odbierała dziecko wychodząc  ze  szpitala to przynieśli jej dziecko z ciemnymi włosami i dopiero jej matka stwierdziła, że to jakieś inne niemowlę- tego dzieciaka zabrali i po kwadransie przynieśli właściwe  dziecko i na jego opasce zgadzało się imię i nazwisko matki, a to poprzednie nie  miało opaski na przegubie  ręki. Bo podobno przenosili noworodki do innej sali i inaczej ustawili łóżeczka niż były poprzednio ustawione i pani pielęgniarce "sie pomyliło".  

Wiesz, to że się pielęgniarce  "sie pomyliło" to mnie nie  dziwi - stwierdziła Marta - dziwi mnie  tylko, że procedura wydawania noworodków jest jakby nie przystosowana do potrzeb. Imię i nazwisko matki powinno być nie tylko na opasce na nadgarstku ale i na karcie przymocowanej do łóżeczka dziecka.

Marta przyjrzała się uważnie Wojtkowi-  no faktycznie - może nie jesteś synem swego ojca - ty jesteś szczupły, a o twoim  ojcu nie można tego powiedzieć, twój ojciec jest niemal łysy,  a ty  mógłbyś  sobie  warkoczyki splatać. Oczy masz  w bliżej nieokreślonym kolorze, bo zielonkawe z brązowymi plamkami, masz bardzo ładny wykrój ust i w ogóle przystojniacha z ciebie a do twego taty to już  chyba panienki nie wzdychają. Co najwyżej  wzdychają do jego portfela, bo widać, że  wszystko co nosi to  extra a nie trzeci  gatunek. I właściwie, jak większość chłopców jesteś bardziej podobny do mamy. Nie mam pojęcia  dlaczego tak jest, ale znacznie  częściej występuje takie podobieństwo "na krzyż"  i dopiero  w mocno dorosłym wieku córka jest podobna do mamy a chłopak do taty.

Oczywiście powiemy im, że jedziemy po ślubie do Sopotu - kontynuował Wojtek. Zarezerwowałem dla nas 10 dni.Wygląda na to, że raczej będziemy mieć pogodę. Muszę  zapolować na plan Trójmiasta, żebyśmy tam nie błądzili samochodem. Strasznie  dawno nie byłem na Wybrzeżu. Zupełnie  nie pamiętam gdzie co tam jest. 

Nie  szkodzi - pocieszyła go Marta - ostatni raz byliśmy tam z tatą nim  zaczęłam studiować, czyli odrobinę ponad dwa lata wcześniej , a przedtem byliśmy kilka  razy. Muszę przeszukać swoją szafkę z mapami i folderami i być może, że mam plan Sopotu i Gdańska. Kiedyś nałogowo kupowałam plany miast i okolic  w których bywałam. Nawet jeśli gdzieś przybyło nowych osiedli to na pewno nie  w centrum tylko raczej na obrzeżach.

 A do tego oliwskiego ZOO to trzeba koniecznie mieć bardzo wygodne  buty, bo tam jest od  groma chodzenia. I wtedy odnotowałam, że jest tam  stanowczo za mało ławek.  I koniecznie wpadniemy też do Gdyni - uwielbiam  iść na Kamienną Górę i popatrzeć na miasto z góry, a potem  zejść na Skwer Kościuszki i na nim się pokręcić, pozaglądać do sklepików z pamiątkami, czasem kupić jakieś "badziewie", pooglądać statki zacumowane przy nabrzeżu. I lubię chodzić do Oceanarium - niektóre stwory morskie są naprawdę piękne i nieco dziwne. 

Martuniu - a co to jest badziewie? Marta roześmiała  się - to coś zupełnie nieprzydatnego, najczęściej w kiepskim gatunku - zazwyczaj są to różne "pamiątki", jakieś ozdóbki, np. ramka do zdjęć zrobiona  z muszelek. Kupujesz, przywozisz do domu i potem raptem masz przypływ trzeźwości i widzisz, że ta ramka zupełnie do niczego nie pasuje w twoim mieszkaniu a ponadto nie masz zdjęcia, które  pasowałoby wielkością i treścią do niej. No i wtedy taka rzecz albo po cichutku ląduje w koszu na śmieci albo dajesz komuś w prezencie i ty masz sprawę z głowy a obdarowany ma kłopot.  Kiedyś widziałam w Jastarni w  sklepie z pamiątkami łódkę zrobioną z małych muszelek i szalenie mi się podobała. No ale  sklepik był z jakiegoś powodu przez kilka dni nieczynny i nie kupiłam jej. Ale ponieważ co roku przywoziłam do domu kilogramy muszelek pomyślałam, że  sama sobie taką łódkę zrobię. Ale  to wcale nie było proste, bo się te muszelki na  zwykłym kleju nie  chciały trzymać a UHU czy jakiś z tej rodziny nie był jeszcze wszędzie osiągalny. Nie wpadłam na pomysł by wpierw zrobić łódkę z jakiejś masy plastycznej a potem ją starannie okleić i muszelki wyleciały do śmieci. 

No to gdy będziemy nad morzem to nazbieramy muszelek  i razem coś z nich zrobimy- zaproponował Wojtek.  Pobawimy  się niczym małolaty i wyprodukujemy "badziewie". Ale  wpierw trzeba zrobić np. z modeliny lub masy fimo  korpus "tego czegoś" co będziemy  chcieli i dopiero potem to okleić muszelkami - powiedziała Marta.   Noooo- a potem wyślemy to moim rodzicom jako souvenir z nad Bałtyku - zaśmiał się Wojtek. 

A ja mam pomysł na prezent dla nich  stwierdziła Marta- w Sopocie w okolicy mola jest sporo kiosków z różnymi bursztynowymi drobiazgami - czasem  można znaleźć naprawdę  ładne  rzeczy- kiedyś tam  widziałam na  wpół rozwinięty kwiat róży zrobiony z bursztynu a jego łodyżka  z listkiem była z tak  zwanego "białego metalu" wyglądała jak ze  srebra a był to stop cyny, niklu i miedzi, ale nie pamiętam proporcji i było to bardzo dekoracyjne. Ja mam bransoletkę z białego metalu - wygląda  jak srebrna  ale nie  ciemnieje  "sama  z siebie" tak jak srebro. Twoja mama lubi kwiaty w  wazonie na  stole. Jeśli znajdziemy taką  różę bursztynową to ją kupimy. Będzie  miała zawsze kwiatek na stole.  Tylko dobierzemy wtedy odpowiedni flakon.

Dzień przed  przyjazdem rodziców Wojtka odebrali od jubilera swoje obrączki ślubne, zaopatrzyli lodówkę w mieszkaniu Wojtka a Marta odprasowała koszule Wojtka i taty i powiesiła je na  wieszakach  na stojaku. Wpadła do pobliskiej kwiaciarni dzierżąc w torebce kamizelkę od garnituru ślubnego Wojtka  - wytłumaczyła właścicielce, że chce mały bukiecik  z kilku kwiatków frezji wpiąć we włosy i czy w  związku z tym uda  się je dobrać kolorem do tej kamizelki, bo pan młody będzie w takim kolorze garnituru,  a ona  będzie  w sukience  zielonej w białe groszki, no a kolor jej włosów to taki jak  widać.  Pani stwierdziła, że  w tym układzie ona proponuje dla Marty mały bukiecik z białych frezji z ciemno-bordową żyłką wewnątrz i zaproponowała Marcie, że  zrobi jej taki stroik do włosów na bazie niedużej, białej klamry do włosów i takie same kwiatki, na bardzo krótkich, odpowiednio zabezpieczonych  łodyżkach można  przypiąć do marynarki garnituru. 

Ojej, zmartwiła  się Marta boję  się, że coś  sknocę i albo  kwiatki uszkodzę  albo zniszczę  garnitur. To może ja w poniedziałek przed ślubem przyślę do pani mego narzeczonego i pani mu to fachowo upnie?  Nie, może  zrobimy inaczej- pani przecież mieszka tu niedaleko, zamienię się z moją  wspólniczką na dyżur i wpadnę do państwa by umieścić kwiatki i w pani włosach i na marynarce pana młodego. A o której macie państwo ten ślub? O czternastej, ale mamy być tam pół godziny  wcześniej, czyli  z domu to wyjedziemy o trzynastej. No to w takim razie ja do państwa przyjdę  kwadrans  po dwunastej - lepiej  zawsze  mieć trochę  zapasu czasowego. Och to szalenie miłe z pani strony - stwierdziła Marta. To bliziutko, ten blok widać z okna kwiaciarni, tylko wejście jest tak jakby od podwórza, które wcale nie jest podwórzem - to parter, mieszkanie po lewej stronie,  druga klatka od  rogu budynku. 

A wie pani, że   frezje wyrażają  szacunek i uznanie oraz radość z przebywania razem? Nie mam pojęcia  kto wymyślił jakie uczucia  można  wyrażać kwiatami, ale niewątpliwie nie jest to jakaś nowość. W starożytności w każdym razie też uważano, że uczucia można  wyrażać posługując  się kwiatami - wyjaśniała pani kwiaciarka.

Marta a priori opłaciła kwiaty oraz  ich wyposażenie, zapisała adres i powędrowała  do domu. W domu opowiedziała "swoim mężczyznom", że w poniedziałek przed ślubem przyjdzie tu przemiła pani z kwiaciarni, upnie kwiaty we włosach Marty i ustroi garnitur Wojtka w taki sposób by go nie zniszczyć. Tata zapytał która z pań taka uprzejma- ta biała blondyna czy  ta z ciemniejszymi  włosami? Ta z ciemniejszymi - odpowiedziała Marta. O tak, to bardzo miła i kulturalna osoba. W ramach  transformacji ustrojowej straciła pracę, skorzystała z możliwości  zrobienia kursu tak zwanego bukieciarstwa i razem z koleżanką  z tego kursu objęły tę kwiaciarnię, która miała być zlikwidowana. A skąd to wszystko wiesz? - spytała Marta. No bo kupowałem tam ziemię do kwiatków, pytałem jak się hoduje scindapsus.  Okazało się, że to bardzo pożyteczna  roślina bo oczyszcza  powietrze. Już pomijam fakt, że nie trzeba go codziennie podlewać, wystarczy raz na 10 -14 dni i nie może stać na słońcu. No to już  wiem, dlaczego on tak dobrze  znosi moją pielęgnację - odporna roślinka - ja to tylko takie odporne  mogę hodować. A tak przy okazji  się  dowiedziałam, że wybierając  frezje okazuję  swojemu partnerowi szacunek i uznanie oraz  radość z przebywania  razem. No i to się jakimś  cudem  zgadza. A ja  ogromnie  lubię  frezje bo są nieduże i mają tak wiele kolorów no i  mają delikatny zapach.

Przy kolacji Marta stwierdziła, że jakoś nie  dociera  do niej, że będą brali ślub, bo ona to właściwie od podstawówki jest tak związana z Wojtkiem jakby byli rodzeństwem lub małżeństwem. Przez  cztery lata liceum  co prawda tęskniła stale za nim, a na dodatek nie bardzo wierzyła, że on jednak przyjedzie  sam do Polski, ale jednak przyjechał. No i pewnie dopiero wtedy uwierzyłaś, że cię kocham - zaśmiał  się Wojtek. Chyba tak. Rozmawiałam  kiedyś o tym z kobietą, która  zajmowała  się ezoteryką, różnymi zjawiskami, których nie obejmuje oficjalna  nauka lub obejmuje je  tylko po to,  by stwierdzić, że to wszystko bzdury i omamy, ale jej zdaniem od starożytności część ludzi  jest przekonanych o tym, że to co w nas niematerialne to żyje  wiecznie, zmieniając tylko powłokę zewnętrzną, która jest naszą  częścią materialną. I taki pogląd istniał na długo przed chrześcijaństwem i właściwie pod każdą szerokością geograficzną,  w różnych kulturach, które nie  miały ze sobą kontaktu.  Z tym, że kiedyś "było prościej", nikt nie oczekiwał dowodów  tego zjawiska by uznać je za prawdziwe. Nie  mniej do dziś tak jest, że spotykamy na  swej drodze osoby które bez powodu lubimy, rozumiemy  się z nimi bez  słów, przyjaźnimy się z nimi ogromnie lub je kochamy chociaż widzimy je po raz pierwszy w życiu. I najszczęśliwsze są te pary, które kiedyś, kiedyś w poprzednich  wcieleniach były szczęśliwą parą. Więc może i my byliśmy kiedyś parą która  się kochała  i teraz  po wiekach rozłąki nasze niematerialne części znów  się spotkały. I znów będziemy  po milionach lat razem. 

W nieśmiertelność tej naszej niematerialnej części wierzyły ludy całego świata, które nie  miewały ze sobą żadnych kontaktów z uwagi na  dzielące je odległości.  Teraz po kilkunastu godzinach lotu jesteś po przeciwnej stronie globu i świat w pewnym sensie zmalał. Świat zmalał, ale my nadal nie wiemy dlaczego są rasy ludzkie o zupełnie odmiennych kolorach skóry i próbujemy to wytłumaczyć warunkami geograficznymi. Nie  mniej jakoś nigdy nie zdarzyło się tak , by para przedstawicieli rasy czarnej żyjąc nie w Afryce ale na przykład  na dalekiej północy i nie  mieszając swych genów z  rasą białą dochowała  się białego potomstwa. To samo jest i "w  drugą stronę" - potomkowie białych osadników w Afryce nadal są biali, o ile ich rodzice  nie  wymieszali swych genów z rdzennymi , czarnoskórymi  mieszkańcami Afryki. I tak rzecz ujmując na "zdrowy, chłopski rozum", patrząc  z boku wygląda to tak, jakby ktoś wiedząc jakie warunki panują na tej właśnie planecie zaludnił ją gatunkami ludzi pasującymi dokładnie do środowiska , w którym daną rasę  osiedlił. Podejrzewam. że za naszej kadencji na Ziemi nie dowiemy się skąd się tu wzięliśmy i dlaczego. Może jesteśmy swoistym  poletkiem doświadczalnym obserwowanym przez tych, którzy nas  stworzyli? 

Nie wykluczone to jest - podsumował wypowiedź Marty Wojtek. Nie mniej czuję się  stworzony głównie po to, żeby cię  kochać i robić wszystko byś mnie kochała i była  ze mną  szczęśliwa  aż po kres naszego życia.  Martuniu - nie omawialiśmy tylko jednej sprawy - czy widzisz nas w roli rodziców? Oczywiście  nie teraz/zaraz, ale w ogóle? -Wojtek wpatrywał się intensywnie w oczy Marty.  Tak, ale chciałabym  wpierw skończyć studia i zacząć pracować i po macierzyńskim wrócić do pracy - może wpierw na pół etatu, bo dziecku jednak kawałek mamy jest potrzebny. Tylko nie  zamawiaj u mnie płci dziecka - przecież tak  samo będziesz kochał chłopca jak i dziewczynkę - dziecko to jest dziecko bez  względu na płeć. To wszak połączone w jednym ciałku nasze  geny. 

Zapewne gdy będziemy mieli swoje dziecko, które  będzie przez nas oczekiwane tym bardziej nie zrozumiem swojej matki. Tak naprawdę nigdy za nią nie tęskniłam. Już nawet nie pamiętam jak wyglądała, a przecież miałam już 12 lat gdy się rozeszli. Kiedyś po kryjomu zrobiłam paskudną  rzecz, bo przejrzałam wszystkie tatowe dokumenty i  zdjęcia ale nie  znalazłam zdjęcia swej matki. Nie wykluczam opcji, że je po prostu zniszczył bo ją bardzo kochał a ona wszystko to zniszczyła zdradzając go. Kiedyś mi powiedział, że przecież mogła mu powiedzieć, że jej uczucia do niego gdzieś przepadły i poprosić by się rozstali, lub powiedzieć, że związek z nim był całkowitą pomyłką więc powinni  się rozejść. Mimo wszystko byłoby to dla niego mniej bolesne.

                                                                 c.d.n.