poniedziałek, 7 lutego 2022

Ryzykantka - 2

Gdy po zakupach zajechali na osiedle na którym mieszkała Ewa, Robert  stwierdził, że kiedyś w tym miejscu była właściwie  wioska, on ją jeszcze pamięta. W rewanżu Ewa stwierdziła, że  w miejscu, w którym dziś  stoi szpital, w którym on pracuje,  jeszcze około 10 lat wcześniej było pastwisko dla krów, a dookoła były poletka  doświadczalne Szkoły Głównej  Gospodarstwa Wiejskiego. A teraz- nowe osiedle, piękny szpital  na naprawdę dużej powierzchni, otoczony terenem zielonym. A Warszawa ma coraz więcej nowych osiedli powstających na terenach, które nigdy przedtem do miasta  nie należały.  

Ewa nie była pewna, czy będzie jeszcze  jakieś wolne miejsce do zaparkowania koło jej bloku i niestety jej obawy były słuszne, więc stwierdziła, że w takim razie wezmą z samochodu jej część zakupów oraz to co powinno z zakupów Roberta być w lodówce, zostawią to w lodówce Ewy, a potem podjadą razem na strzeżony parking (samochodem niemal 2 kilometry od domu Ewy) a potem  wrócą per pedes drogą o połowę krótszą. Gdy jechali na parking Ewa śmiała się, że biedne  sąsiadki dostaną bólu głowy od domysłów kto targał siaty z  zakupami do mieszkania Ewy. Gdy potem "na skróty" wracali  do mieszkania Ewy, Robert rozglądał się i stwierdził, że wtedy gdy był z pogotowiem u Ewy to był na Ursynowie   a nie na tym osiedlu. Ewa potwierdziła- tak, wtedy  mieszkałam na Ursynowie, tu mieszkam od  niedawna. Z racji rozwodu  zamieniliśmy  tamto czteropokojowe  mieszkanie na dwa małe i na szczęście drugie mieszkanie, jej byłego męża, jest na sąsiednim osiedlu -  dostatecznie  daleko by się przypadkiem nie  spotkać- wyjaśniła Ewa. 

A ja  niedługo będę  mieszkał w "Miasteczku Wilanów", odbiór bloku powinien nastąpić jeszcze w tym roku- poinformował Ewę Robert. Będę mógł chodzić do pracy, a nie gnić za  kółkiem stojąc w korkach. Wreszcie się wyprowadzę z mojej kawalerki na Świerczewskiego. Ale jej nie sprzedam, wynajmę komuś. Albo sprezentujesz synowi - w dzisiejszych czasach to niezły prezent dla dziecka- stwierdziła Ewa.  Oooo, nie ma mowy! On i jego matka traktują mnie jak skarbonkę  samonapełniającą się pieniędzmi - to już dorosły facet, ma 24 lata. Kończy informatykę, z całą pewnością będzie miał pracę. Poza tym ostatnio coś przebąkiwał, że pewnie wyemigruje. Pewnie jestem pozbawiony sfery wyższych uczuć, bo jakoś  za własnym synem  nie przepadam. Gdy się rozwodziliśmy był w wieku, w którym mógł decydować u kogo zostanie po naszym rozwodzie.  Wybrał matkę. Zresztą chyba dobrze zrobił za często to ja  nie bywałem wtedy w domu, więc w czasie moich nieobecności w Warszawie  musiałby i tak być u matki.

W domu Ewa szybko uruchomiła włoski express do kawy, wyciągnęła kryształową dość głęboką paterę wypełnioną po brzegi różnymi suszonymi owocami , kilkoma rodzajami już wyłuskanych orzechów i kostkami czekolady różniącymi  się od siebie kolorami - te niemal czarne kosteczki  to czekolada o zawartości 85% kakao- wyjaśniła Robertowi. Nie jestem  fanką ciast i ciasteczek, wolę przeróżne suszone owoce i gorzką czekoladę. Ale są tu też kostki o dużo mniejszej zawartości kakao - jak widzisz, jest nawet  biała czekolada  - mam świadomość, że nie wszyscy jedzą to co ja.

Robert z wielkim zainteresowaniem zajął się  degustacją przeróżnych suszonych owoców, w końcu między jednym a drugim "gryzem" plasterka kiwi powiedział - nie będę ukrywał Dziecino, że zżera mnie ciekawość co spowodowało twój rozwód. Jesteś ode mnie młodsza o całe 10 lat, z ankiety, którą wypełniłaś wiem, że nie rodziłaś, więc nie masz dziecka, którego pojawienie się na świecie w 80% przypadków jest czynnikiem konfliktogennym w małżeństwie, co z jakiegoś względu ludzie starannie ukrywają nawet sami przed sobą.

Ewa chwilę milczała - głęboko westchnęła i powiedziała - bo ja po prostu jestem jędza i trudno ze mną wytrzymać. A posiadanie dziecka jakoś nigdy mnie nie pociągało - pewnie  natura  nie wyposażyła mnie w tak zwany instynkt macierzyński. Niestety w zdolność zachodzenia w ciążę i owszem. Farmacja na mnie  zarabiała i nadal zarabia. Były też nie tęsknił za posiadaniem dziecka. Chociaż, jak twierdzą moje nieliczne przyjaciółki, jestem bardzo opiekuńcza, zwłaszcza wobec psów. Poza tym nie lubię się dzielić rzekomo kochającym mnie facetem z innymi kobietami. Zaraz spytasz, czy  miałam dowód - tak, miałam,  w postaci infekcji. Tylko jakoś to zlekceważyłam, bo chodziłam  na basen. Na ten sam basen chodziły w tym czasie moje dwie koleżanki. I dziwnym trafem żadna z nich nie miała  żadnej infekcji. Te kryte  baseny są jednak nieźle "odtruwane" z różnych patogenów. Są znacznie bezpieczniejsze niż te odkryte. Rok później ktoś "życzliwy" mi doniósł jak to na delegacji zagranicznej brylował mój mąż. A w domu trudno byłoby go nazwać "demonem seksu". Gdy się o to "czepnęłam" usłyszałam, że był pijany i niczego takiego sobie nie przypomina. A z tej drabiny naprawdę spadłam przez własne gapiostwo.   Był wściekły, bo znów szykowała mu się dobra, zagraniczna delegacja i bał się, że będzie musiał zostać  ze mną w domu. A ja po badaniach leżałam 3 dni w szpitalu i wysłali mnie do domu, bo niczego złego na rtg nie wypatrzyli. Potem miałam rehabilitację, która mi i tak nie pomogła i wpadłam na pomysł, że lepiej być samą niż z kimś, do kogo straciłam zaufanie. Nie protestował, a moja droga teściowa stwierdziła, że ona od początku była przeciwna naszemu małżeństwu. A w ogóle co to za małżeństwo w którym nie ma dzieci i że to jest prawdziwa przyczyna rozwodu. Nie dyskutowałam  z nią na ten temat - było mi naprawdę obojętne co ona o tym myśli i że w jej mniemaniu jestem bezpłodna. A rozwód dostałam szybciutko- miałam świetnego adwokata, którego opłacili moi rodzice. I tym sposobem skończyło się po 18 latach moje małżeństwo. A ty "staruszku"? Mówisz do mnie Dziecino, a tak naprawdę w naszym  wieku 10 lat różnicy  nie ma najmniejszego znaczenia.  Ty już wiesz dlaczego się rozwiodłam, więc teraz twoja kolej. Jesteś chirurgiem, a więc człowiekiem stale narażonym na stres, który trzeba  jakoś rozładowywać, żeby nie  zwariować.Wielu chirurgów wpada w  alkoholizm, część nałogowo zdradza swe żony z pielęgniarkami, lub zamienia się w domowych katów. Ale też spora część jakoś  sobie radzi bez tych ekscesów.

Robert wpatrywał się w nią z uwagą. Ewa czuła wręcz jak te niebieskie oczy usiłują przeniknąć jej myśli. Cicho westchnął i stwierdził - sporo wiesz o lekarzach. Nie wpadłem w  alkoholizm, nie tłukłem w domu żony lub syna, nie tarzałam się w szpitalnych  łóżkach z chętnymi pielęgniarkami. Pochłaniała mnie praca nie tylko ta codzienna, ale również naukowa - współpracowałem z profesorem R., opracowywaliśmy nowe techniki w zakresie chirurgii ortopedycznej.  Nie było mnie całymi dniami w domu. Pisałem doktorat, jeździłem na różne konferencje zagraniczne, bywałem w szpitalach europejskich na praktykach. Tak naprawdę nie powinienem był się żenić, tylko po prostu płacić alimenty. To byłoby zdrowsze i logiczniejsze. Nie byłem z żoną gdy ona rodziła, byłem w tym czasie we Francji, na praktyce.  Ona po prostu urodziła przedwcześnie. Nie mogła mi tego wybaczyć, ani też tego że ważniejsza była moja praca niż ona, dziecko, dom. Nie wierzyła, że spędzam popołudnia i wieczory razem z profesorem R. i doświadczalnie sprawdzamy nasze teorie dotyczące sposobów leczenia różnych dolegliwości ortopedycznych. Nigdy nie chciała słuchać czegokolwiek o mojej pracy, moich kłopotach, o tym,że jestem zmęczony czy też o tym, że właśnie opracowaliśmy jakiś nowy sposób niwelowania szkód powstałych w którejś z części kośćca. Ją tylko i wyłącznie interesowały moje pieniądze. I cały czas powtarzała, że była głupia, że podpisała intercyzę. A ja właśnie wtedy po raz pierwszy posłuchałem się ojca i dzięki temu ocaliłem swoją schedę po rodzicach. Teraz moja była jest żoną pewnego dentysty, który ma prywatną praktykę. Ciekawy jestem kiedy się  facet zorientuje, że głównie interesuje ją jego kasa. Ale nie mam zamiaru go uświadamiać.

Ewa zaśmiała się - no chyba  nie ma jeszcze  w zwyczaju by rozwiedzeni małżonkowie wypisywali swym byłym opinie! Ale kto wie, może jakiś prawodawca wpadnie kiedyś na  taki pomysł.  Stwierdziłeś, że sporo wiem o lekarzach. To prawda -  mam w rodzinie pediatrę i kardiologa a poza tym jak widziałeś już trzy razy zaliczyłam chirurgię miękką. Poza tym mam sporo literatury z zakresu medycyny no i jestem  niezłym obserwatorem. Moja najlepsza  przyjaciółka uważa, że byłabym niezłym śledczym - dobrze obserwuję i uważnie słucham a poza tym umiem pytać i wyciągam prawidłowe wnioski. A propos słuchania-  opowiedz mi z grubsza co zobaczyłeś na tym tomografie. 

No cóż, tak naprawdę niewiele widać, poza tym, że nie ma  złamania, co też jest ważne. Masz uwypuklone nieco dwa krążki międzykręgowe w odcinku lędźwiowym. Na razie naprawdę nic nie wiem, niewiele mi to badanie rozjaśniło. Może się robi kręgozmyk- po prostu trzeba tam zajrzeć i tyle. No właśnie, muszę posiedzieć nad tym wynikiem i poczekać na opis speców od rtg. I może jeszcze zrobimy ci rezonans magnetyczny. Chociaż jestem chirurgiem to nie jestem fanem namiętnego krojenia  pacjenta. Dla mnie to zawsze ostateczność. A twoje wyniki pokażę jeszcze profesorowi R. Ucieszy się, że chcę coś  z nim  skonsultować. I być może nawet cię do niego zawiozę.  Jutro do ciebie zatelefonuję- już nawet figurujesz w mojej komórce. A wiesz co, to nieco zabawne, bo jesteś jedyną Ewą która  znam.

Niemożliwe! Przecież to bardzo popularne imię - zdziwiła się Ewa. Z tym moim imieniem to była cała historia - wszystkie kumy i pociotki przepowiadały mojej mamie, że urodzi chłopca, więc razem z tatą wymyślali  głównie imię dla  chłopca a mama powiedziała, że jeżeli urodzi się dziewczynka, to dostanie na imię Róża. Gdy wreszcie mamę chwyciły bóle i zabrali ją do szpitala, tata zaraz tam pojechał, czekał na dole przy izbie przyjęć na sygnał, że ukochana  żonusia urodziła. No ale poród to nie wypicie małej czarnej, w końcu go wygonili stamtąd i powiedzieli, że zatelefonują gdy się dziecko urodzi. Zatelefonowali  w środku nocy, powiedzieli, że urodziła się córka i żeby rano przyszedł po zaświadczenie do urzędu stanu cywilnego, bo trzeba dziecko zarejestrować. Tata przyszedł, wziął kartkę i pomaszerował do urzędu. Tam zapytano go jakie ma mieć dziecko imię, a tata słodziutko się przyznał, że on pamięta tylko imiona wybierane dla chłopców.  A to pana pierwsze  dziecko?- zapytała urzędniczka. Tata pokiwał głową, że tak a ona  stwierdziła- no skoro jest pierwsza to damy jej na imię Ewa, a  drugie imię po pańskiej żonie. Tata się zgodził i tym sposobem jestem Ewa, Maria. Cała rodzina śmiała się potem, że mam imię wybrane przez panią z Urzędu Stanu Cywilnego. Mama podeszła do tego dość filozoficznie  stwierdzając, że widocznie było mi pisane takie  zwykłe imię, a nie jakieś oryginalne. A  tata od tamtej pory zawsze zapisuje sobie to, co ma  zapamiętać. I ma stosy karteczek w kieszeniach.

Ewuniu, a gdzie ty kupujesz te owoce i taką wysokoprocentową  czekoladę?  W wielu miejscach - najczęściej w sklepach z tak zwaną "zdrową żywnością". Co prawda określenie "zdrowa żywność" trzyma mnie przy życiu, bo to oznacza, że część żywności jest zdecydowanie  chora. Część tych suszonych owoców robię sama, bo mam suszarkę do grzybów. Część zamawiam w sklepach internetowych. Mogę się z tobą podzielić swoimi zapasami i zawsze zamawiać również dla ciebie - żaden problem. Jabłka, marchewki, kiwi mogę też ususzyć dla ciebie - żaden kłopot.  Tylko z  malinami mam problem - jakoś za szybko mi znikają w postaci surowej i nie mam co suszyć. Ale wiem, gdzie jest najbliższa plantacja  malin - tyle tylko, że trzeba wtedy samemu je zbierać. I dojechać tam  samochodem. 

Robert wpatrywał się w Ewę jakby była nie  z tego świata, w końcu powiedział- to w takim razie  ilekroć będziesz robiła  takie  zakupy to weź mnie  ze sobą, proszę. A za  zakupy w necie  zwrócę ci natychmiast pieniądze na konto.

A teraz wykop mnie stąd, chociaż wcale a wcale nie mam jeszcze ochoty stąd iść. No to możesz jeszcze zjeść ze mną kolację stwierdziła Ewa. Tylko mi powiedz co zwykle jadasz na kolację. Masz do wyboru rybę z surówką i ryżem, falafelowe placuszki, lub stereotyp w postaci kanapek z wędliną lub  serami. A co na dziś planowałaś?- spytał z uśmiechem. No właśnie  ci wymieniłam, jedną z tych trzech rzeczy mam zamiar zrobić na kolację, więc wybieraj.

Robert wpatrywał się w nią, w końcu powiedział- właśnie sobie uświadomiłem, że od wielu lat nie słyszałem tego pytania "co byś zjadł na kolację?" I może dlatego nieco mnie  zatkało. Zaintrygowały mnie te  placuszki i jeśli to nie jest zbyt dużo pracy to ja je  wybieram. I, proszę, wykorzystaj mnie w kuchni. 

No to chodź, jako specjalista od  krojenia pokroisz  domowe ogórki kwaszone. Nie musisz ich obierać, były dobrze umyte przed  zakwaszeniem.A owe falafelowe placuszki to nieco zmienione danie  arabskie- oni robią je w postaci kulek, a ja wolę w postaci  placuszków. Robi się to z mąki z ciecierzycy. Do nich dodamy sobie na wierzch  tandoori masalę, tylko uważaj, bo to ostra przyprawa bo jest w niej i czarny pieprz i pieprz  kajeński, imbir i jeszcze sporo innych przypraw. Więc w pewnym sensie  będzie to danie  arabsko indyjskie. Jak widzisz u mnie to sama zdrowa żywność króluje. 

W pół godziny później już zajadali się placuszkami. Ewa przezornie od razu uruchomiła  dwie duże patelnie a placuszki były cienkie i szybko się  smażyły. By  nieco podnieść ich wartość odżywczą Ewa dodała do  mąki dwa jajka.

Zamiast zwykłej herbaty Ewa zaparzyła rooibos czyli czerwonokrzew afrykański, który rośnie w Górach Cederberg w RPA. 

Robert nie mógł się nadziwić, że takie zupełnie  proste jedzenie  może być tak smaczne. W jeszcze większy zachwyt wprowadziła go informacja, że te wszystkie składniki są w Warszawie  dostępne - to raz, a dwa- że  Ewa potrafi je odpowiednio przygotować i jeśli on zechce ona go nauczy jak to przyrządzać.

                                                                    c.d.n.